Reklama

Prozac życia

Czujesz się do niczego? Łyknij tabletkę. Rozwiodłaś się? Biegnij po antydepresanty. W pracy stres? Nie szkodzi, weźmiesz leki i poczujesz się świetnie. Czy naprawdę spokój, radość, energię i sens życia można dostać na receptę? Niekoniecznie. Pigułki „szczęścia” pomagają przetrwać kryzys. Ale mają też działania niepożądane, których… najczęściej nie jesteśmy świadomi. Mogą na przykład popsuć nasz związek. Łykać więc czy...

Czuła się fatalnie. Nie miała ochoty wstawać z łóżka. Od roku małżeństwo Eli przechodziło kryzys. Mieli też z Tomkiem problemy finansowe. Wzięli kredyt, gdy frank szwajcarski był w dołku, a teraz płacili raty o tysiąc złotych wyższe. I na dodatek Elę zwolniono z pracy. "Musimy ciąć koszty, a ty nie rokujesz. Sorki", szef rozłożył ręce.
Leżała w łóżku przez tydzień. Tomek w końcu stracił cierpliwość. "Zrób coś ze sobą! To jest chore! Idź do przychodni!", wrzeszczał. Ela zwlokła się z łóżka i poszła.
- "Chce pani na to jakieś tabletki? - zapytała lekarka pierwszego kontaktu. - A są? - Pewnie!".
Ela się ucieszyła. W domu przeczytała na ulotce: "Lek należy do grupy przeciwdepresyjnych, nazywanych selektywnymi inhibitorami wychwytu zwrotnego serotoniny (ang. selective serotonin reuptake inhibitor - SSRI)".
- "Biorę antydepresanty! - powiedziała wieczorem przyjaciółce przez telefon. - Ja też biorę. Pamiętasz tę scenę z Matrixa? Neo ma wybrać jedną z dwóch tabletek. Bierze czerwoną i cały świat mu się zmienia. Zobaczysz, z tobą też tak będzie!" - zachwyciła się przyjaciółka. Ela tego właśnie potrzebowała.

Reklama

Weź pigułkę! Weź pigułkę!

Milion Polaków zażywa leki przeciwdepresyjne - wynika z danych Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. I ta liczba będzie się zwiększać. Już teraz Światowa Organizacja Zdrowia wymienia depresję jako czwarty najważniejszy problem zdrowotny świata, rychło jednak ma awansować na drugie miejsce.

Tabletki przepisują nie tylko psychiatrzy po dokładnym wywiadzie dotyczącym samopoczucia pacjenta, ale także lekarze rodzinni, pierwszego kontaktu podczas rutynowej, krótkiej wizyty w przychodni. W przeważającej większości są to recepty na leki z grupy SSRI.

Ela wiedziała z ulotki, że na efekty działania tabletek trzeba poczekać kilka tygodni. Poprawę nastroju odnotowała jednak szybko.

- Dostałam zastrzyk energii. Nie męczyły mnie myśli o kredycie, przestałam zamartwiać się pracą. W ogóle nie myślałam za dużo o sobie, jakby ten temat został wymieciony magiczną szczotką z mojej głowy - mówi Ela.

Miesiąc po wizycie u lekarki Ela poszła na pogrzeb wujka, zmarł po długiej chorobie. Ciotka płakała. Ela odwiedziła ją kilka dni później. "Ach, wiesz, Elżbietko, ciężko mi trochę. Co za ulga, że znajoma pani doktor przepisała mi pigułki, powiedziała, że poczuję się lepiej, więc biorę je od wczoraj. O, tu mam opakowanie", ciocia wygrzebała z torby tekturowe pudełeczko.

Ela miała przeczucie, że wie, co to za pigułki. I faktycznie: SSRI. Wtedy zaczęła się zastanawiać. Jej ciotka nie była chyba w depresji. Straciła męża i było jej smutno. Czy w dzisiejszych czasach smutek po śmierci najbliższej osoby kwalifikuje się do leczenia? Co złego jest w żałobie?

Potem pomyślała o przyjaciółce Mai, która bierze antydepresanty od czterech lat. Zaczęła, gdy brała rozwód. Ma synka z porażeniem mózgowym, została z nim sama. Rehabilitacja trzy razy w tygodniu, zajęcia na basenie, hipoterapia - na to wszystko trzeba czasu, pieniędzy. "Nie pozbierałabym się, gdyby nie te leki. Dały mi energię, żeby co rano wstawać z łóżka, iść do pracy, a potem biegać z Damianem z jednych zajęć na drugie. Dla mnie te pigułki to błogosławieństwo", powiedziała Maja Eli, gdy się spotkały.

W kwietniu 2013 roku prestiżowy magazyn dla psychiatrów "Psychotherapy and Psychosomatic" opublikował zaskakujące wyniki badań pacjentów z diagnozą depresji zażywających antydepresanty. Jedynie co trzeci z nich spełniał kryteria medyczne. Reszta miała tylko niektóre objawy choroby, najczęściej obniżone samopoczucie i samoocenę.

Lekarze amerykańscy, którzy na masową skalę przepisują SSRI, bronią się: lepiej jest dać receptę komuś, komu być może nie jest ona potrzebna, niż przegapić pacjenta, który naprawdę wymaga pomocy. Mają rację.

Ocenia się, że ryzyko popełnienia samobójstwa przez człowieka z niezdiagnozowaną depresją wynosi nawet 12 procent. Ta choroba zabija i trzeba się przed nią bronić. Wtedy nie mają znaczenia żadne działania niepożądane leku, liczy się powrót do normalności, życie.

Co jednak z tymi, którzy nie mają tak naprawdę depresji, ale biorą pigułki "szczęścia"? Przez pół roku, a wielu przez kilka lat. Czasem dłużej. Czy działania niepożądane SSRI i innych leków przeciwdepresyjnych też nie powinny ich obchodzić?

Gdy chemia się kończy...

Wystarczy zajrzeć do ulotki, by się przekonać, że tych działań jest sporo. U Eli wystąpiło kilka z nich. Na początku ciągle było jej niedobrze. Straciła apetyt, schudła dwa kilo. Miała zaburzenia koncentracji. Dobrze, że akurat nie pracowała! Ale w sumie szybko się do tych reakcji organizmu przyzwyczaiła i funkcjonowała całkiem nieźle.

Coraz częściej jednak zwraca się uwagę na skutki uboczne antydepresantów, które uderzają bezpośrednio w rodzinę pacjenta. W jego związek z partnerem. Zaburzenia orgazmu i dysfunkcje seksualne dotykają nawet osiem osób na dziesięć zażywających leki przeciwdepresyjne. To nie jest ewentualność, to raczej coś, czego należy się spodziewać. 

Ela jednak nie miała o tym pojęcia. Zaczęło się niewinnie. Straciła czucie. Miała wrażenie, że jej pochwa i łechtaczka są jak z drewna, jakby zdrętwiały. Pieszczoty Tomka nie sprawiały przyjemności. Kochali się rzadziej, tym bardziej że po pigułkach wzrósł apetyt Eli na sen. Potrzebowała około 10 godzin, żeby rano czuła się wypoczęta. Gdy więc Tomek wieczorem kończył myć zęby, ona zapadała w sen. Seks w ogóle jej nie cieszył, nie pragnęła Tomka, pragnęła spać. No i nie miała orgazmu.

Potem odkryła ze zdziwieniem, że nie tylko seks przestał jej być potrzebny. Tomek właściwie też. Nie irytowała się już, że późno wraca do domu, bo zasiedział się w biurze, a jeszcze kilka miesięcy wcześniej takie sytuacje wyprowadzały ją z równowagi. Nie czuła, żeby ją wspierał w poszukiwaniach pracy, ale już tego nie oczekiwała. Nie chciało jej się z nim rozmawiać, wieczorami wolała obejrzeć film na DVD. Czuła się beztrosko, lekko.

Którejś niedzieli przeglądała stronę z demotywatorami. Jeden szczególnie ją rozbawił. Na łóżku siedzi markotna parka, na dole podpis: "W naszym małżeństwie skończyła się chemia. Moja viagra i jej antydepresanty". Wybuchła śmiechem i zawołała Tomka. Ale on wcale tego nie uznał za świetny żart.

"Rzeczywistość jest inna, niestety. Jak facet bierze viagrę, to przynajmniej może przestać i ma spokój. Poza tym u nas kłopoty zaczęły się właśnie po tym, jak sięgnęłaś po te pigułki". Ela zamilkła z wrażenia. Próbowała rozmawiać z Tomkiem, ale nic więcej nie udało się z niego wydusić. Wtedy dopiero dotarło do niej, jak bardzo oddaliła się od męża przez ostatnie trzy miesiące.

Poszła po poradę do znajomej psychoterapeutki. Ta zaproponowała jej konsultację z psychiatrą, który potwierdził diagnozę lekarki rodzinnej i zalecił Eli te same tabletki jeszcze na kilka miesięcy. Ale powiedział także coś ważnego: że leki przeciwdepresyjne mają być środkiem doraźnym. Mają pomóc przetrwać i zmobilizować do pracy na terapii. Czy ona jest na terapii? No, nie. Myślała, że tabletka wystarczy.

"Martwię się o zdrowych, dobrze przystosowanych do życia ludzi, którzy przechodzą kryzys i zaczynają brać leki przeciwdepresyjne. Kontynuują potem leczenie, nie zdając sobie sprawy, że wpływając na jeden z neuroprzekaźników, serotoninę, mogą zniszczyć subtelną równowagę hormonalną mózgu", alarmowała na konferencji naukowej TED (od angielskich słów: Technology, Entertainment and Design) wybitna amerykańska antropolożka Helen Fisher (w Polsce wydano między innymi jej książki Anatomia miłości i Dlaczego kochamy).

Fisher wraz J. Andersonem Thomsonem, psychiatrą, przeprowadziła serię badań dotyczących wpływu przyjmowania antydepresantów na bliskie związki. Ich zdaniem ten wpływ nie ogranicza się tylko do dysfunkcji seksualnych. Bardziej niszczący może być zanik potrzeby bliskości, brak zainteresowania partnerem, a także - krytyczne spojrzenie na mężczyzn w ogóle.

W jednym z eksperymentów dwóm grupom kobiet pokazywano zdjęcia mężczyzn. Panie na antydepresantach oceniały ich jako mniej interesujących i szybciej przerzucały fotografie, nie przyglądały się twarzom. Jakie wnioski? Leki zmieniają "biologię kochania". Mogą uniemożliwić wejście w stan zauroczenia, spłycać emocje, a w skrajnych przypadkach - utrudnić odczuwanie fascynacji i miłości do partnera.

Nieznośna lekkość bytu

Ela najpierw chodziła do terapeuty sama, potem namówiła na terapię małżeńską Tomka. Zaczęła zwracać uwagę na ich relację: dbała o to, by wieczorem rozmawiali o tym, jak im minął dzień, grali w scrabble’a i kochali się. Nadal nie miała orgazmu. Ale wiedziała, że to chwilowe.

Opowiedziała o swoich sesjach terapeutycznych Mai. Przyjaciółka przyznała się, że od kiedy bierze leki, nie spotyka się z mężczyznami. Nie czuje potrzeby. Wyznała też, że próbowała zrezygnować z pigułek "szczęścia". Dwukrotnie, za każdym razem przygnębienie, apatia, bezsenność, lęki wracały. I zaczynała znów łykać tabletki. Gdy lekarz odmówił przepisywania, kupowała je w internecie. "Nie mam odwagi przestać", powiedziała Maja.

Ciocia Eli zrezygnowała ze swoich pigułek po dwóch miesiącach. "Wiesz, Elu, zaczęłam czuć się naprawdę wspaniale. Ale... ja naprawdę chcę się posmucić po śmierci Władka. Przeżyć żałobę i dojść do siebie. Poboli, poboli i minie. Ot, proza życia", westchnęła.

Gdy Ela znalazła pracę pół roku po zwolnieniu, w porozumieniu z psychiatrą zaczęła odstawiać SSRI. Brała coraz mniejsze dawki i wreszcie przestała. Czuje się dobrze. Czasem wspaniale. A niekiedy podle. Normalne.

Bywa, że smutek trzeba przeżyć, na przykład po śmierci bliskiej osoby, jak w przypadku cioci Eli. Bywa, że codzienność jest tak trudna, że stawianie czoła bez wsparcia farmakologicznego jest heroizmem ponad siły, jak w przypadku Mai.

Bywa, że lęk, złość sugerują, że w naszym życiu potrzebna jest mniejsza lub większa rewolucja - jak u Eli. Warto wspomagać się lekami, by ją przeprowadzić. Ale nie po to, by na tych lekach żyć jak w obłoku farmakologicznej lekkości bytu. To ma swoją cenę.

Jagna Kaczanowska  psycholog

Konsultacja: dr Sławomir Murawiec, lekarz psychiatra

TWÓJ STYL 1/2014



Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy