Reklama

Zdrada na trzy głosy

On, ona i ta trzecia. Zdradzony, niewierna i kochanek. Zdrada to zawsze trójkąt. I tym razem patrzymy na nią z trzech stron, ale głos oddajemy ekspertom. Psycholodzy, socjolodzy i ewolucjoniści niech spróbują nam wyjaśnić, czy musi się zdarzać, czemu tak boli i czy warto ją wybaczyć.

"Nie rozumiecie mężczyzn - twierdzi Eric Anderson, profesor angielskiego Uniwersytetu Winchester. - Ci biedacy są tak naładowani testosteronem, że nie potrafią wytrwać w wierności, choćby chcieli".

Do takich wniosków doprowadziły go cztery lata badań, które opisał w książce "The Monogamy Gap". W krajach anglojęzycznych jest ona już bestsellerem. Tłumaczenia trwają, więc pewnie niedługo będziemy mogli zajrzeć w tę "lukę monogamii" i w Polsce. Co tam ujrzymy? Mnóstwo współczucia. 

Nieszczęśliwi mężczyźni dźwigają na barkach ciężar wierności, której irracjonalnie domagamy się my, kobiety. Nie rozumiemy, jak dramatyczny konflikt rozgrywa się w męskim wnętrzu. Oto oksytocyna, hormon miłości i przywiązania, walczy z testosteronem, męskim hormonem popędu seksualnego. I musi przegrać, bo testosteronu jest więcej. On więc zdradza, ale to tylko "seks rekreacyjny", którym kobiety nie powinny się przejmować.

Reklama

"Moim zdaniem idealnie byłoby - pisze Anderson - gdyby mężczyźni byli uczciwi wobec kobiet i przyznali się, że pragną je zdradzać".

Pokusa, która się opłaca, czyli ewolucja i hormony

Choć Eric Anderson zapewnia, że starał się patrzeć na problem wierności z trzech stron: psychologicznej, socjologicznej i biologicznej, to wyraźnie zwyciężyła ta trzecia optyka. Jego mężczyzna to worek popędów, homo sapiens chodzący na pasku hormonów i ofiara długiego ewolucyjnego doświadczenia w skokach w bok. Jednak większość biologów poprze Andersona w krytyce monogamii.

Jak podkreśla prof. dr hab. Bogusław Pawłowski z Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego, z perspektywy biologicznej i genetycznej samiec po prostu odnosi ze zdrady zysk. To osławiony sukces prokreacyjny. 

Choć argument ten w dobie antykoncepcji i (deklarowanej coraz częściej w badaniach) niechęci mężczyzn do posiadania dzieci wydaje się nieco naciągany, ewolucjoniści przekonują, że podświadomy pęd do płodzenia potomstwa to wielka siła. Mężczyźnie opłaca się uwodzić i porzucać liczne kobiety, pod warunkiem, że nie będzie płacił za zdrady alimentami i komplikacjami w stałym związku.

A nuż partnerka urodzi i wychowa sama? Albo jeszcze lepiej z innym, nieświadomym mężczyzną, któremu będzie się wydawało, że to jego dziecko. Innymi słowy, "kukułcza" strategia to u ludzi domena mężczyzn. Potwierdziły to badania genetyczne prowadzone w wielu europejskich krajach.

Według szacunków Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, co dwunasty polski ojciec nieświadomie wychowuje nie swoje dzieci, zaś - jak obliczono na brytyjskim Uniwersytecie w Liverpoolu - co trzeci rozwodnik dowiaduje się podczas rozstania, że nie jest biologicznym ojcem dziecka, które uważał za krew z krwi i kość z kości.

Większość biologów patrzy na monogamię nawet bardziej sceptycznie niż Eric Anderson. O ile on twierdzi, że zdrada jest ukrytym typowo męskim pragnieniem, o tyle tacy badacze, jak David Buss czy Robin Baker, uważają, że i dla kobiet niewierność jest ewolucyjnie korzystna. Jak wynika z ich badań, nawet nasze przygodne zdrady nie są przypadkowe. Badane przez naukowców kobiety najczęściej decydowały się na skok w bok w okresie owulacji (!). W dodatku wybierały mężczyzn, z którymi wcale nie chciałyby spędzić reszty życia.

Z punktu widzenia biologa to "zakupy genowe", czyli strategia poszukiwania najlepszego materiału genetycznego dla swoich dzieci. Według prof. Davida Perretta z Uniwersytetu w Stirling, w zależności od dnia cyklu miesięcznego kobiety inaczej określają cechy wymarzonego partnera. Zwykle jest on opiekuńczy, zrównoważony i zamożny. Ale podczas owulacji - silny, zdrowy i skłonny do ryzyka.

"Różnica była bardzo widoczna w wybieranych przez panie zdjęciach. Przed tygodniem wskazywały na typ dżentelmena, a teraz wybierają komandosa o kwadratowej szczęce" - komentuje prof. Perrett.

Prof. Bogusław Pawłowski dodaje, że właśnie w środku cyklu, czyli w najbardziej płodnym okresie, kobiety bez względu na to, czy są w stałym związku, czy nie, ubierają się bardziej wyzywająco, odsłaniają więcej ciała: - Częściej się uśmiechają, mocniej malują i uwodzą bardziej zdecydowanie niż zwykle - uważa biolog. To część polowania na "zróżnicowane geny" i wyraz cyklicznej gotowości do zdrady. 

Choć byłoby przesadą twierdzić, że biolodzy zachęcają nas do niewierności, to jednak niemoralność nie spędza im snu z powiek. Bardziej boleją nad bezdzietnością, bo dla nich oznacza to zmarnowany materiał genetyczny.

Prof. Pawłowskiego martwi na przykład bezowocny seks wykształconych Europejek. - Połowa menedżerek w Europie nie ma dzieci. Te inteligentne kobiety nie pozostawią po sobie potomstwa - mówi naukowiec.

Z biologicznego punktu widzenia zwycięzcą jest ten, kto przekaże swoje geny. Wierność, szczęśliwy związek to sprawy drugorzędne. Biolodzy nie powiedzą nam więc, jak zdrady uniknąć, już prędzej, jak zaakceptować fakt, że choćbyśmy "nie wiem jak pięknie wyglądały i były ponętne, on od czasu do czasu będzie miał ochotę »zjeść coś na mieście«" (słowa Erica Andersona). Wierny partner to mężczyzna o niskim poziomie testosteronu. Wierna kobieta to ta o niskim poziomie estradiolu. Tylko 16 proc. społeczeństw świata żyje w monogamii. Zazdrość jest bez sensu. I tyle.

Boli, bo musi, czyli psycholog po stronie emocji

Rzeczywiście, z 853 kultur na kuli ziemskiej, przebadanych przez antropologa George’a Petera Murdocka, tylko 16 proc. to społeczności, w których kobiety i mężczyźni żyją w monogamicznych związkach. Mało? Jednak to właśnie one są najliczebniejsze! Monogamiczne pary zajęły Europę i część Azji, zdobyły obie Ameryki i Australię.

Nawet jeśli ewolucyjnie jesteśmy przygotowani do nieuporządkowanego życia seksualnego, to nasi przodkowie odkryli, że stałe związki się opłacają, i życie musiało to odkrycie potwierdzić. Monogamię wymyślili mężczyźni. Nie gwarantowała im sukcesu rozrodczego na miarę arabskich szejków, ale dawała możliwość małżeństwa większości z nich, a nie tylko najzamożniejszym (w społeczeństwach poligamicznych i tak na drugą żonę stać tylko ok. 2-3 proc. mężczyzn).

Jak podkreśla psycholog Marek Jaros, w stałych związkach ludzie odkryli coś niezwykłego: bliską, intymną relację z drugą osobą, która może trwać nawet całe życie. - Zbadano, że miłość występuje we wszystkich ludzkich społecznościach na ziemi i w sensie chemii, odczuwania fascynacji i pożądania to prawda.

Ale w monogamicznych, trwałych związkach człowiek odnalazł inne jej odcienie: ciepło, zrozumienie, przyjaźń. Nauczył się o miłość dbać. Zmienił prokreacyjny seks w narzędzie intymności. To jest zysk z wierności i wspólnego życia we dwoje - twierdzi psycholog. I dlatego zdrada tak boli.

- Kiedy mężczyzna, którego kochamy, angażuje się w inną relację, niszczy tę bliskość i wyjątkowość, która była zarezerwowana dla naszego związku. Nawet jeśli nie dochodzi do rozstania, jest już inaczej - dodaje Jaros.

W miejsce emocji pełnych ciepła i ufności wchodzą inne: poczucie straty, rozpacz, gniew, chęć odwetu. Rada Erica Andersona, by nie przejmować się zdradami, przyjąć męskie skoki w bok z dobrodziejstwem inwentarza, jest więc możliwa do zaakceptowania tylko dla tych z nas, którzy nie uważają swojego związku za więź wyjątkową, nie patrzą na niego romantycznie.

Anderson obiecuje w zamian mniej cierpienia i ma rację: kto nie spodziewa się wiele po partnerze, nie dozna zawodu. Czy jednak uważając się za piewcę nowoczesności, naukowiec nie proponuje nam powrotu do związku, który jest układem? Kołtuńskiego przymykania oczu na tzw. męską naturę dla świętego spokoju?

Biolodzy zdają się nie zauważać, że po drodze między zakrętami ewolucji pojawiło się życie emocjonalne. Jak przypomina Violetta Nowacka, psycholog i szefowa ośrodka terapii SELF w Warszawie, dziś jest naprawdę bogatsze od tego, które mieliśmy, ganiając się nago po sawannie. - Zdrada jest bolesna zarówno dlatego, że niszczy romantyczne wyobrażenie o miłości, jak i dlatego, że podkopuje wiarę w siebie.

Zdradzony czuje się nie tylko oszukany, ale też upokorzony, poniżony, gorszy - mówi psychoterapeutka. - Wszystkie te złe uczucia domagają się ujścia. Wielu z nas reaguje ucieczką, odchodząc fizycznie, sięgając po alkohol. Inni próbują się mścić, odpłacać zdradą za zdradę lub wycofując się emocjonalnie ze związku, traktują partnera wrogo bądź obojętnie.

Te reakcje są naturalne i zrozumiałe, tylko nie wszystkie prowadzą nas ku rekonwalescencji i odzyskaniu zdrowego poczucia wartości. W dodatku niektórzy psycholodzy stawiają sprawę tak, jakby odpowiedzialność za zdradę leżała po obu stronach. Widzą bowiem w niej kryzys związku i podejrzewają, że ktoś na niego zapracował. Opierają się też na przesłance, że człowiek z zaspokojonymi potrzebami nie szuka gdzie indziej. Ale czy najedzony nie sięga po słodycze? Nieraz sięga.

- Winny jest ten, kto zdradził - dodaje Violetta Nowacka. - Sugerowanie kobietom odpowiedzialności za zdradę mężczyzny przypomina wmawianie, że ofiara gwałtu sama jest sobie winna, skoro nosiła krótką spódnicę. Byłyśmy nie dość dobre w łóżku, za mało błyskotliwe i zbyt chude? A może za bardzo wykształcone i zbyt pewne siebie? To absurd.

Większość zdrad nie ma nic wspólnego z zachowaniem żon. To tylko sprytne sposoby przerzucania odpowiedzialności na drugą stronę. W związku nie można stosować podwójnych standardów i dawać sobie praw, których odmawia się partnerowi. Czy zdrada jest kryzysem? Ujawniona - wywołuje go na pewno. Nieujawniona - jest problemem, z którym powinien poradzić sobie ten, kto zdradził.

Siedem procent łajdaków, czyli w obronie lojalności

Od kilku lat działa w Polsce agencja oferująca "kompleksowe testowanie wierności". Zrzesza już osiemdziesięciu profesjonalnych testerów (głównie aktorów, młodych psychologów i socjologów), którzy na zlecenie partnera aranżują sytuację biznesową lub towarzyską, stawiając obserwowaną osobę w sytuacji pokusy. Do seksu nie dochodzi, ale zleceniodawca dostaje jasną informację, czy jego partner jest godny zaufania. Podobno zamówień nie brakuje, a testerzy działają nie tylko na terenie Polski, ale i w innych krajach Unii. I, jak wynika z najnowszych badań, nasza podejrzliwość (choć może niezbyt chwalebna) nie jest nieuzasadniona.

W większości państw europejskich licznik zdrad przyspiesza. Zdradza średnio co drugi mieszkaniec kontynentu i 20-30 proc. ankietowanych Polaków. Przy czym, jak podkreślają socjolodzy, kobieca niewierność może być niedoszacowana, bo podobno jesteśmy mistrzyniami w samousprawiedliwianiu się. ("Owszem, miałam mały romans, ale czy to można uznać za zdradę?", mówimy sobie). Obliczenia utrudniają też coraz większe kłopoty z definicją zdrady: czy wirtualny seks się liczy? A erotyczny czat?

Jak pisze znany socjolog Zygmunt Bauman, każda epoka ma swoją atmosferę, swoją "glebę". Na tej dzisiejszej dobrze przyjmują się rośliny jednoroczne, miłość jest krucha, tymczasowa. "Jeśli człowiek się uprze, to i na piasku wyhoduje różę, ale dziś będzie to czynił z niepokojem: a co, jeśli za płotem trawa zieleńsza?" - mówi Bauman.

Niektórzy socjolodzy namawiają zresztą, by zdradę i wierność definiować jako anachronizm. "Jak można przysięgać na całe życie, skoro nie wiemy, jaka ekscytacja czeka za rogiem?", pyta prof. Serge Chaumier z Uniwersytetu d’Artois. Dołóżmy do tego nawoływania ewolucjonistów, by skończyć z wychwalaniem monogamii, a otrzymamy atmosferę pobłażania dla niewierności, skłaniającą do tego, by traktować ją jak zwykłą kolej rzeczy, oczywistą, choć może niezbyt przyjemną dla partnera.

Jednak według sondaży przeprowadzonych w Polsce, nie jest ona oczywista dla wszystkich. - Kiedy zapytałam respondentów, co rozumieją przez słowo "nieuczciwość", na pierwszym miejscu wymienili kradzież, a na drugim zdradę małżeńską - mówi dr Agata Błachnio z Wydziału Nauk Społecznych KUL. I przypomina, że chociaż zdrada nie kojarzy się nam już z ciężkim grzechem, to wciąż jest traktowana jako dowód nielojalności. I słusznie - w sporządzonym przez badaczy "portrecie pamięciowym" najbardziej niewiernego z kochanków nielojalność jest cechą profilową. Mowa o makiaweliście, mężczyźnie, który mógłby być wierny, ale nie jest, bo mu się nie opłaca. Schlebia ci, a potem wykorzystuje cię, uwodzi, manipuluje tobą i kompletnie nie przejmuje się twoimi uczuciami.

Co z nim jest nie tak? Ma własne cele i obchodzi go wyłącznie jego zysk i jego zwycięstwo. Najłatwiej - jak zauważa Agata Błachnio - poznać go po tym, że uważa ludzi za leniwych głupców, którzy oszukują i łamią zasady. Oczywiście, może być również kobietą... Makiawelicznych kochanków policzył CBOS: jest ich wśród nas około 7 proc. Nie zamierzają być wierni, jeśli mogą odnieść korzyść ze zdrady. Być może Eric Anderson i w nich zobaczyłby ofiary testosteronowego dziedzictwa? Ale warto pamiętać, że wierność i lojalność także są zdobyczami ewolucji. Uczyliśmy się ich na tej samej sawannie, współpracując, licząc na rewanż i powstrzymując się od szkodzenia innym. Tylko nielojalni makiaweliści wciąż nie odrobili tej lekcji. 

Magdalena Jankowska


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: seks | zdrada | monogamia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy