Reklama

Toksyczny związek. I co dalej?

Dziś, w ciągu życia, tworzymy znacznie więcej bliskich związków niż sto lat temu. Dużo małżeństw się rozpada, szukamy nowych partnerów. Jak rozpoznać toksyczną relację? Co powinno wzbudzić naszą czujność?  

W psychologii określenie "toksyczny" jest używane często jako słowo-wytrych. "Toksyczne relacje", "toksyczne osoby"... To wyrażenie może się odnosić do bardzo wielu kategorii. Dla mnie toksyczne związki, to takie gdzie naruszane są granice dobrostanu: psychicznego czy fizycznego. Gdy mówimy o manipulacji, użyciu kogoś, wykorzystywaniu. Zakładamy, że relacja, a w szczególności relacja z najbliższymi, nie powinna z samej swej istoty polegać na używaniu kogoś.  

Reklama

A świadome pomijanie potrzeb partnera? 

Nie słucham partnera, pomijam go, unieważniam. Albo narzucam mu swój sposób myślenia, sposób narracji, który uważam za lepszy. To przykład relacji asymetrycznej. Jeśli w relacji kogoś używam, bo mu nakazuję, żeby działał według mojego wyobrażenia, dla mnie stanowi to przekroczenie granic w związku. 

Granica kompromisu w relacji?

Przemoc. Niekoniecznie tylko fizyczna. Może to być na przykład przemoc ekonomiczna: "Nie zrobisz tego, to nie dostaniesz pieniędzy". Albo szantaż: "Nie zrobisz, nie wyjdziesz z domu". W takich przypadkach granica zostaje przekroczona. Kompromis polega na tym, że jestem w stanie w nieraniący sposób negocjować swoje granice... Czyli, jedna osoba mówi, że jest w stanie z czegoś zrezygnować i druga też daje pole do działania.

Przygotowując się do rozmowy z Panem przeczytałam wiele historii kobiet będących w związkach, w których pojawia się zazdrość.

Tak, to element bardzo często obecny w relacjach, czasami zazdrość jest wręcz chorobliwa. Na przykład nie pozwalam mojej partnerce zapytać na ulicy o godzinę, bo to jest już dla mnie zdrada. Albo każę jej robić w pracy zdjęcia z kim siedzi i co robi, bo muszę to wiedzieć. Kontrola partnera czy partnerki, dyrygowanie, wpływanie na jej zachowania. To zdecydowanie mieści się pod hasłem "toksyczność", narusza granice.

Jeśli od samego początku czujemy, że partner ma tendencję do kontroli i wchodzimy w tę relację, robimy to na własną odpowiedzialność. A co robić, jeśli na początku świetnie maskuje te swoje skłonności, a dopiero potem pokazuje "prawdziwą twarz"?

Na przykład osobowości psychopatyczne tak mają, że się na początku prezentują bardzo dobrze i dopiero później wychodzi ich "prawdziwa" twarz.

Czy określenie "psychopata" nie jest nadużywane podobnie jak "toksyczny związek"? Jak rozpoznać klasycznego psychopatę?

Psychopatia to bardzo określone zaburzenie osobowości. W społeczeństwie "czystych" psychopatów jest 2-3 procent. Częściej są to mężczyźni niż kobiety.

Mamy trzy obszary, w których psychopatia jest widoczna. Obszar relacyjny, emocjonalny i behawioralny. Jeżeli chodzi o element emocjonalny, psychopata nie ma wyrzutów sumienia i poczucia winy. Nawet, jeśli pojawi się u niego działanie, które jest złamaniem jakiejś normy. Na przykład, psychopata spoliczkował partnerkę, tłumaczy sobie i jej, że nie uderzył dlatego, że jest zły, tylko, że ona go sprowokowała. On jest doskonały, a ona nieobliczalna, wariatka - stąd takie działanie podjął. Uczuciowość u psychopaty jest bardzo powierzchowna. Często się myśli, że tacy ludzie nie przeżywają emocji. To nieprawda, mają, bo gdyby nie mieli, to by nie potrafili tak doskonale nimi manipulować. Nie mają za to tak zwanej uczuciowości wyższej, a także brak im odpowiedzialności za własne czyny. "Inni są winni, głupi, jacykolwiek". Psychopata lubi też kłamać i pokazywać się w bardzo dobrym świetle. Chce wyróżniać się w otoczeniu, być bohaterem. Taki pan "całuje rączki teściowej", "dzieciakom nosi plecaki". A w domu potrafi zrobić piekło. 

Straszne.

Ta dobra prezentacja na zewnątrz jest dość charakterystyczna, dlatego ofiarom psychopatów trudno dotrzeć do innych z przekazem, że są dręczone. Psychopaci często prowadzą też pasożytniczy tryb życia, żerują na innych. Wciąż potrzebują superbodźców, na przykład w seksie. A ponieważ potrzebują większej stymulacji, na przykład częściej zdradzają. Dla nich to dodatkowy element podniecenia - nieliczenie się z innymi, traktowanie ich jak pionki w grze. 

Często kobiety w relacji z psychopatą przyjmują jego narracje, naprawdę wierzą, że są gorsze. Psychopaci mają tendencję do wybierania kobiet, które będą im podległe, nad którymi górują. Odcinają je od otoczenia. "Po co ty będziesz rozmawiać z tymi swoimi głupimi koleżankami, siedź w domu i zrób to, co do ciebie należy". Albo odcinają rodzinę. Chodzi o to, żeby kobieta nie miała wsparcia na zewnątrz. Mogą też odcinać od pieniędzy: "Po co ty będziesz pracować, ja ci zapewnię utrzymanie" i po pewnym czasie staje się ona od niego kompletnie zależna. 

Na ile świadomie wybieramy osobę, z którą wchodzimy w relację? 

W pierwszych relacjach często powielamy schematy wyniesione z domu. Doskonałym przykładem reprodukcji schematu są rodziny z problemem alkoholowym. Są osoby, które wybierają alkoholików na partnerów, pomimo że widziały z czym się to wiąże. Ponieważ  odnajdują się  na przykład w roli "ratownika, ofiary czy kata", bo ... wyuczyły się tej roli w domu. Zdarza się, że wchodzimy w kolejne relacje i pomimo negatywnych konsekwencji powielamy schemat. "Następny facet, który się okazał draniem". A może to ja wybieram drani, bo mój ojciec taki był i znajduję sobie partnerów na jego wzór i podobieństwo. Niby oczywista zależność, ale często wyparta czy nie do końca uświadomiona. 

Z doświadczania wiem, że dopóki się tego psychoterapeutycznie nie przepracuje, będzie się powielać wzorce. Chodzi o to, żeby zawczasu rozpoznać koleiny, w które się wpada. A wpada się w nie, bo są znane, co równa się: bezpieczne. 

A nie jest tak, że z wiekiem coraz trudniej nam wejść w relacje, bo stajemy się mniej elastyczni i wydaje się, że każdy związek jest nie taki jak powinien? 

To jest w ogóle problem naszych czasów, poszukiwanie tej jedynej czy tego jedynego - idealnego, który spełnia większość naszych standardów, bo sami przecież zainwestowaliśmy w siebie dużo. Mamy w głowach wzorzec idealnego związku i z pełną determinacją chcemy tę utopię zrealizować.

Niedawno spotkałem się określeniem, które w mojej ocenie w sposób niezwykle trafny określa współczesne podejście do poznawania się - "tinderyzacja randek/relacji". Nazwa pochodzi od aplikacji Tinder - gdzie w sposób niezwykle prosty możemy wystawić się na "rynku matrymonialnym". Chodzi o to, że partnerów szybko się poznaje ... i równie szybko można ich się pozbyć. Kiedy pojawia się w związku trudna sytuacja, pierwszy konflikt, rozczarowanie, w głowie rodzi się taka myśl: "To nie jest ten jedyny, jedyna?", "Czy powinnam/powinienem być w tej relacji?", "A może źle wybrałem tą dziewczynę, jest tam 10 innych, które czekają i może z nimi nie będę miał takich problemów?" - po co się trudzić, jak jest tyle innych możliwości. 

Taka jest rzeczywistość. Co zrobić, żeby ograniczać te negatywne skutki tinderyzacji relacji? Budować świadomość w związku. Nie przekreślać go razu, ale naprawiać. Oczywiście medal ma dwie strony, bo nie da się naprawiać czegoś bez końca.

No właśnie, zwłaszcza, gdy w grę wchodzą niszczące człowieka relacje, o których już wspominaliśmy. Co jest lepsze? Rozstać się od razu czy tkwić?

Decyzja o pozostaniu lub wyjściu z relacji zależy od tego, jakie mamy zasoby. Istotne jest, na ile dany człowiek jest świadomy relacji w jakiej tkwi. Po pierwsze trzeba zacząć pracę od siebie, wzmocnić swoje zasoby, ale też popatrzeć na swoją relację, spróbować ją w jak najbardziej obiektywny sposób "zdiagnozować". Zastanowić się, jakie potrzeby są zaspokajane, a jakie nie są. Określić to. Warto to jeszcze raz podkreślić - jeżeli wchodzi w grę przemoc, należy jak najszybciej poszukać pomocy. Często bez pomocy z zewnątrz spirala przemocy będzie się nakręcać. 

 A jakimi "toksykami" bywają kobiety? 

Ulubionym narzędziem kobiet jest wzbudzanie poczucia winy, można to robić na tysiące sposobów. I są takie związki, które na poczuciu winy są oparte. "Jesteś taki, jak twój ojciec" "Nie troszczysz się o dzieci" - takie zdania często padają z ust kobiet. Oczywiście, te stwierdzenia mogą być prawdziwe. Tylko pytanie, na ile są używane w wymiarze toksycznym. Mogą być też kobiety roszczeniowe, które uważają, że im się coś należy, bo po prostu są. Taki "syndrom księżniczki", która cały czas musi być adorowana, karmiona komplementami, bo taka jest jej "naturalna" rola. Kobiety również mogą być sprawcami przemocy, obrażać swojego partnera, dewaluować jego osiągnięcia. Dawać do zrozumienia, że się do niczego nie nadaje, że nie jest dobrym mężczyzną. Porównywać z innymi, krytykować. Czasami też w grę wchodzi zaborczość: "Ty mi musisz podać swój PIN, hasła". Nie umieją uszanować czyjejś prywatności i granic. A przecież związek nie powinien być oparty na nieustannym szpiegowaniu. 

Ile można dać wolności w relacji?

Tyle, żeby obie strony czuły się bezpiecznie. Rozumiem, że mogą być takie sytuacje, które stanowią wyzwanie w relacji, na przykład ktoś został zdradzony i w związku z tym jest bardziej wyczulony. Ale jeśli kontrola pojawia się praktycznie bez przyczyny, to mamy toksyczne zachowanie. Także wtedy, gdy oczekuję, że partner będzie się meldował co 5 minut. Warto porozmawiać z czego wynikają takie oczekiwania, po co to robimy. Jeśli  pojawia się stwierdzenie "Bo ja ci nie ufam", warto sobie wyjaśnić, skąd się to wzięło. A przerzucanie się hasłami "Nie, bo nie" albo "Ty jesteś szalona" do niczego nie prowadzi. Dochodzimy tu do świętego Graala psychologii - prawidłowej komunikacji w relacji. Zrozumienie, że nie jest się nieomylnym, że partner może mieć rację, bywa często uwalniające. 

Ale jeśli relacja jest toksyczna, właściwie żadne tłumaczenie nie przyniesie zrozumienia.

Często bez terapii nie. Jeżeli jesteśmy w toksycznej relacji i z jakiejś przyczyny w niej tkwimy, to oczekiwanie, że coś się zmieni nagle jest oczekiwaniem nierealnym. Jeśli nie chcemy iść do terapeuty, porozmawiajmy z jakąś bliską osobą. Włączmy kogoś do tej rozmowy.  

Gdzie się zwrócić po pomoc, jeśli mamy podejrzenie, że tkwimy w takiej toksycznej relacji?

W Polsce mamy całą masę psychoterapeutów. Są to najczęściej osoby po psychologii, czy medycynie.  Warto sprawdzić do kogo idziemy, bo nie każdy psycholog czy psychiatra jest od razu psychoterapeutą. Powinien posiadać certyfikat psychoterapeuty, uprawnienia do prowadzenia psychoterapii. Znaczy to, że skończył odpowiednią szkołę terapeutyczną. Niestety, jest dużo osób, które nie mają takich kwalifikacji, a podejmują działalność psychoterapeutyczną. Ważne by trakcie pierwszej rozmowy ustalić oczekiwania, jakie się ma względem tych spotkań. Terapia nie polega na tym, że dostaniemy gotowe rozwiązania; możemy otrzymać narzędzia, zbudować świadomość. Powinniśmy iść do terapeuty, jeśli w relacji odczuwamy cierpienie, terapia to próba zlokalizowania przyczyny tego wewnętrznego bólu. Zaczynamy indywidualnie, potem warto wejść w terapię par. 

Terapia działa?

Rozmowa działa. Czasami wydaje się, że sytuacja jest patowa, każdy jest zacietrzewiony w tych swoich przekonaniach i wyobraża sobie partnera w określony, najczęściej negatywny  sposób. Spotkanie przy tej trzeciej osobie wymaga od nas pewnej konwencji. Terapeuta pewne rzeczy kanalizuje, pewne rzeczy wzmacnia i okazuje się, że ta rozmowa zaczyna być konstruktywna. 
Patrząc na terapie par, które prowadziłem widzę, że w większości przypadków konflikt udało się rozwiązać, że nie było jeszcze za późno. Często osoby, których relacje się porozpadały mówią "Jakbyśmy wcześniej zareagowali, to może by do tego nie doszło". 

Łatwiej pomóc osobom młodszym czy starszym?

Patrzę na ludzi, którzy do mnie przychodzą, są to zarówno młodzi, w swoich pierwszych związkach, ale i osoby starsze z wieloma doświadczeniami. Młodzi mają mniej doświadczenia, a starsi boja się, że kolejny raz wpadną w ten sam toksyczny schemat. Każdy wiek jest dobry, by stworzyć dobrą, świadomą relację.  

Rozmawiała Anna Piotrowska

Zobacz także:







www.zdrowie.pap.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy