Reklama

Doping dla superbohatera

Trzy czwarte mężczyzn jest zadowolonych ze swojego wyglądu (badania OBOP Demokracja według wagi). Są wśród nich także ci, których indeks masy ciała (BMI) wynosi powyżej 25, co oznacza nadwagę! Jak to możliwe? Po prostu oni częściej niż my podobają się sami sobie (85 proc. kontra 79) i nawet gdy kilogramów przybywa, uważają się za atrakcyjnych. A skoro do tego nic im nie dolega, to dlaczego mieliby coś zmieniać?

Jednak my troszczymy się o nich. Wiemy, że nadmierna ilość tkanki tłuszczowej zwiększa m.in. ryzyko chorób serca, nadciśnienia i zwyrodnienia stawów. Czy w związku z tym powinnyśmy nakłaniać mężczyzn do odchudzania? A jeśli tak, to czy te same metody, które stosujemy, przyniosą efekty?

Reklama

Zagrzewaj do boju


Chcesz przekonać mężczyznę, że powinien schudnąć? Musisz wiedzieć, jak do niego trafić. - Czasem dzwonią do mnie zdesperowane żony - mówi Agata Ziemnicka, psycholog i dietetyk z Centrum Psychodietetyki Równowaga. - Ich mężowie mają nadwagę, ale nie chcą zmienić sposobu odżywiania. Radzę im przede wszystkim, czego... nie powinny robić.

Na przykład nie warto prosić: "Schudnij dla mnie". Wtedy on czuje się gorszy, a przecież chce być superbohaterem. Lepiej nie strofować go też, gdy pochyla się nad talerzem: "Nie jedz tyle, bo już jesteś za gruby". Skuteczniej zadziała pozytywna perswazja. Dlatego przede wszystkim ci młodsi, przed czterdziestką, powinni usłyszeć od swoich partnerek: "Zrób to dla siebie" albo "Gdy byłeś szczuplejszy, świetnie wyglądałeś w tej koszuli".

Oczywiście mężczyzna chce się podobać kobiecie, ale to nie dla niej schudnie. Ważniejsze jest, jak wypada w porównaniu z kolegami. Być bardziej umięśnionym od sąsiada? Super! A od szefa? Jeszcze lepiej. Wysportowana sylwetka ma znaczenie dla 38 proc. ankietowanych. Dlatego często zamiast na zmianę diety lepiej spróbować namówić partnera, by zaczął uprawiać sport. Zwłaszcza że mężczyzna często zamiast jeść mniej czy zrezygnować z ulubionych potraw, woli więcej się poruszać.

Aktywność fizyczna to także jeden z jego ulubionych sposobów na stres (na drugim miejscu po słuchaniu muzyki). - Moi klienci często zaczynają od biegania, jazdy na rowerze, a potem wraz ze wzrostem tężyzny fizycznej chcą jeszcze grać w tenisa, wspinać się czy uprawiać kitesurfing. - obserwuje trener osobisty Piotr Łukasiak. Być może dlatego, że szybko pojawiają się efekty. Mają więcej mięśni, więc spalają więcej kalorii.

Chudną aż o 30 proc. szybciej niż kobiety. Gdy on zrzuca kilogram tygodniowo, ona w tym samym czasie tylko 250 do 750 g. Na tym nie koniec niesprawiedliwości. Panowie, żeby uzyskać efekt, nie tylko potrzebują mniej czasu od nas, ale też zachowują szczupłą sylwetkę na dłużej. A często na zawsze. Bo pamiętają zasady, które poznali podczas odchudzania, i wytrwale je stosują.

Co jeszcze może go przekonać do zrzucenia zbędnych kilogramów? Bywa, że mężczyznę motywuje dziecko. Gdy ojciec dostaje zadyszki, grając z synem w piłkę, albo nastoletnia córka mówi mu wprost: "Tato, schudnij, bo wstydzę się z tobą pokazać", często postanawia popracować nad sylwetką. Jedno jest pewne. - Waga mężczyzny nigdy nie powinna być powodem rodzinnych kłótni - uprzedza Agata Ziemnicka. - Bo nawet jeśli on dla świętego spokoju zgodzi się pójść do specjalisty, to i tak będzie stawiać opór podczas odchudzania, ponieważ robi to wbrew sobie.

Jak namówić na dietę mężczyznę po pięćdziesiątce? Najlepiej wysłać go na badania lekarskie. Panowie przejmują się swoim zdrowiem, wynika z badania OBOP-u. To najczęstszy powód rozpoczęcia przez nich odchudzania (odpowiedziało tak 33 proc. ankietowanych). Informacja o wysokim poziomie cholesterolu i zagrożeniu zawałem serca powinna skutecznie zmniejszyć jego apetyt na karkówkę. Ale taki argument nie zadziała na młodszego partnera.

- Trzydziestolatek często nie dostrzega związku pomiędzy tym, co je, a samopoczuciem, kondycją czy sprawnością intelektualną - wyjaśnia psychodietetyk. - I jest zdziwiony, gdy po zmianie diety na zdrowszą szybciej podejmuje decyzje, potrafi dłużej skoncentrować się na zadaniu, mniej się męczy. 

Siła autorytetu


Modna dieta z internetu lub czasopisma? Tak odchudza się co piąta Polka. Ale Polaka przekona tylko ekspert i dowody naukowe. Dlatego najlepiej umówić go na wizytę u specjalisty - lekarza, dietetyka, trenera. I to jest nasze najtrudniejsze zadanie. Bo kiedy już uda się doprowadzić do tego spotkania, najprawdopodobniej zobaczymy efekty.

Agata Ziemnicka przyznaje, że najczęściej klienci trafiają do niej dzięki swoim partnerkom. - Sama praca z mężczyznami to już przyjemność - mówi. - W przeciwieństwie do kobiet nie odwołują wizyt i nie spóźniają się, traktują je jak spotkania biznesowe. Przez pierwszych pięć, sześć tygodni umawiamy się co tydzień, potem co dwa, trzy tygodnie. Na sesję mamy 50 minut, ale rzadko który klient zostaje tak długo. Najczęściej odczytuje spisane wcześniej pytania: jaki ser? Czy warzywa mogą być w postaci soku itp? Waży się i wychodzi. Bez wnikania w szczegóły. Wskaźniki typu BMI czy sumowanie kalorii go nie obchodzą. Liczy się tylko konkretny cel, np. zrzucić 10 kg.

- Moich klientów interesują trzy kwestie - opowiada Agata Ziemnicka - 1. Co zrobić, żeby mieć więcej mięśni? 2. Jak pozbyć się tkanki tłuszczowej? 3. W jaki sposób się odżywiać, żeby mieć płaski brzuch? Kluczem do zrzucenia zbędnych kilogramów w ich przypadku jest wiedza. Na co dzień, niestety, najczęściej jedzą produkty łatwo dostępne. W stołówce wybierają zestaw dnia, bo to najprostsze rozwiązanie. A że są to zazwyczaj wysokokaloryczne potrawy typu kotlet schabowy z ziemniakami i buraczkami, tyją. Jednak wystarczy wytłumaczyć im, że 100 g wieprzowiny, czyli przeciętna porcja, zawiera 33 g tłuszczu, a ta sama ilość kurczaka tylko 3 g tłuszczu, by od tego momentu wybierali drób. Kiedy się dowiedzą, że pieczywo pełnoziarniste to źródło błonnika, który jest dobry na płaski brzuch, przestają kupować pszenne bułki.

- Nawyk nowego, zdrowego sposobu jedzenia wykształca się po około dwóch miesiącach, a utrwala po pół roku - tłumaczy Urszula Mijakoska, diet coach, czyli trener świadomego odżywiania. W podobnym tempie mężczyzna przyzwyczaja się do uprawiania sportu i z czasem czuje się nieswojo, gdy nie może przyjść na trening. - Moi klienci przekładają zajęcia tylko wtedy, gdy zmienia się ich życie zawodowe - mówi Piotr Łukasiak. - Na przykład w danym czasie mają więcej obowiązków. Wtedy opracowuję specjalny zestaw ćwiczeń do samodzielnego wykonywania w domu.

- Mężczyzna kończy dietę czy treningi, ale tego, czego się nauczył, nie zapomina. Odchudzałam kiedyś znajomego - opowiada Agata Ziemnicka. - Nie widzieliśmy się kilka lat. Kiedy spotkaliśmy się znowu, powiedział, że nadal je pełnoziarniste kasze i makarony. Dobre nawyki pozostają. I dzięki temu większości z moich klientów obcy jest efekt jo-jo.

Pola minowe

Mężczyźni zazwyczaj ściśle trzymają się zaleceń dietetycznych. - Jednak standardowo muszę prowadzić z nimi długie dyskusje na temat warzyw - opowiada psychodietetyk. - Uważają, że nie można się nimi tak najeść, jak schabowym. Ale są pilnymi uczniami, więc wprowadzają je do diety.

Na prawdziwy opór trafiam w przypadku abstynencji. Wiadomo, że alkohol to puste kalorie, i wykluczają go wszystkie diety. Jednak niektórzy panowie już na wstępie mówią: "Zgodzę się na wszystko pod warunkiem, że nie będę musiał rezygnować ze szklaneczki whiskey" - śmieje się Agata Ziemnicka. - Odpowiadam wtedy: "OK, zobaczymy. Jeśli waga i tak spadnie, nie będę mieć nic przeciwko". Gdy po trzech tygodniach efektów brak, pytam: "Nadal chce pan pić swoją whiskey?". Wtedy zazwyczaj... zamienia ją na czerwone wino. A potem rezygnuje z kilku lampek i pozostaje przy jednej.

Są też sytuacje, w których mężczyzna czuje się bezradny. Na przykład biznesowe lunche. Jeśli przez ostatnie 10 lat omawiał tematy służbowe podczas sutego posiłku, trudno go przekonać, żeby spróbował robić to przy sałatce. - Proponuję klientowi, by umawiał się w miejscu, gdzie można zjeść tylko coś lekkiego, np. w bistro - mówi specjalistka.

Kolejna pułapka? Obiad u mamy lub teściowej. Jak tu odmówić, skoro przygotowała ulubione zrazy w sosie grzybowym? - Mężczyźni najczęściej wtedy ulegają, ale też, w przeciwieństwie do kobiet, łatwo i szybko się rozgrzeszają i wracają do diety - obserwuje Agata Ziemnicka. - Bezwstydu przyznają, że na imprezie wypili więcej alkoholu ("Sorry, Agata") czy wpadli "na chińczyka", bo byli bardzo głodni ("Wyjątkowo, Agata"). Powiedzieć: "Odchudzam się, nie piję z wami", to według nich kompromitujące. Dlatego często rezygnują z imprez do czasu zakończenia diety. 

Bądź sojuszniczką

Kiedy przychodzi do mnie mężczyzna, który chce schudnąć, proszę, by na kolejną wizytą zaprosił partnerkę, jeśli ją ma - mówi psychodietetyk. - Praca wtedy jest łatwiejsza. Zazwyczaj to kobieta decyduje o zakupach, przygotowuje posiłki. Gdy sama jest na diecie, czasem sobie odpuszcza. Jemu - nigdy. One, kiedy się odchudza, robi to po cichu. On absorbuje całą rodzinę! Często z korzyścią dla wszystkich. Żona zamiast śmietany do sałatki zaczyna dodawać jogurt, częściej przyrządza warzywa i ryby. W planach na weekend pojawiają się spacery z dziećmi.

- Wspólny obiad może być okazją do zabawy - radzi diet coach Urszula Mijakoska. -Na przykład: dziś jemy z zawiązanymi oczami. Dla wszystkich to ćwiczenie zmysłu smaku, który na co dzień zaniedbujemy. Wyłączenie wzroku wzmaga doznania smakowe, ale też wydłuża posiłek. Dzięki temu wolniej i dokładniej przeżuwamy, więc osiągamy uczucie sytości po mniejszej niż zazwyczaj porcji.

Mężczyźni lubią sięgać po piwo, czipsy czy czekoladki, gdy oglądają telewizję. Warto je zastąpić niegazowaną wodą, świeżymi warzywami, takimi jak marchewka czy seler naciowy, jabłkiem. Świadome odżywianie wiąże się również z zasadą: rób jedną rzecz naraz, czyli jeśli oglądasz telewizję, to ją oglądaj, a jeśli jesz, to jedz - uważa Urszula Mijakoska.

- Czasem nadwaga dotyczy obojga partnerów. Wtedy najłatwiej odchudzać się razem - naiawia Agata Ziemnicka.- Kobieta i mężczyzna mogą wzajemnie się mobilizować i pomagać sobie w chwilach słabości, bo mają inne pokusy. Kiedy on powie: "Otwórzmy wino", ona poradzi: "Nie, lepiej chodźmy do kina". A gdy ona będzie mieć chęć na słodycze, on zaproponuje spacer. Od mężczyzny możemy nauczyć się jednego: traktować jedzenie jako źródło energii, a nie sposób radzenia sobie ze stresem.



Idealne wyczucie

Bartosz Węglarczyk, dziennikarz "Gazety Wyborczej", prowadzący Dzień Dobry TVN, w pół roku schudł 15 kg.

Zawsze lubiłem sport, dzięki czemu mimo dużej wagi miałem kondycję. Ale to paradoksalnie działało na moją niekorzyść. Nie czułem przymusu, żeby zrzucać kilogramy, bo bez trudu wbiegałem na drugie piętro. Zaczęło się od tego, że zostałem jedną z twarzy akcji GW, "Polacy, od-wagi!". Miałem schudnąć dla samego siebie i namówić do tego czytelników. Już po trzech tygodniach byłem lżejszy o 9 kg!

Jak to się stało? Okazało się, że bezbłędnie rozpoznaję zdrową żywność. Jeśli coś bardzo mi smakuje - jak pizza czy makaron - na pewno tuczy. A wszystko, co zjadłbym na końcu, czyli kiełki, sałata albo grejpfruty, jest najmniej kaloryczne. Zmieniłem nawyki. Zacząłem jeść śniadania, do tego małe posiłki co trzy godziny. Żeby ograniczyć tłuszcz i cukier, zrezygnowałem z ulubionych dań. Za to pozwalałem sobie na odrobinę alkoholu.

Intensywnie uprawiałem sport: cztery razy w tygodniu grałem w koszykówkę lub squasha. Z każdym dniem było mi łatwiej utrzymać nowe, zdrowe nawyki. Cieszyłem się, gdy znowu mogłem włożyć ulubioną koszulkę z napisem "The Rolling Stones". Efekty odchudzania oceniałem po paskach od spodni - mogłem zapinać je coraz ciaśniej.

Dobrą passę przerwał po pół roku wyjazd do Dubaju. Są tam najlepsze restauracje na świecie. Nie potrafiłem sobie odmówić kulinarnych przyjemności i po powrocie do Polski przestałem się zdrowo odżywiać. Do dziś jestem zły, że nie wytrwałem. Wiem, że w moim przypadku odchudzanie to walka z samym sobą. Często przegrywam, czasami wygrywam. Na szczęście nie odzyskałem wszystkich straconych kilogramów. Pewnie dzięki temu, że zachowałem niektóre dobre zwyczaje. Wciąż staram się jeść śniadania, a w ciągu dnia co trzy godziny niewielkie porcje. A że czasami jest to kaloryczne danie? Problem polega na tym, że jestem otoczony smakoszami...

Zdrowe podejście

Jarosław Gugała, dziennikarz, szef Wydarzeń Polsatu, schudł 15 kg w dwa miesiące.

W podstawówce i liceum uczyłem się w klasie sportowej. Mogłem jeść wszystko i byłem szczupły, bo spalałem dużo energii. Na studiach zacząłem odżywiać się byle jak, w pośpiechu. Prawie nie ćwiczyłem. Na pierwszym roku przy wzroście 180 cm ważyłem 76 kg, na piątym - 80 kg. Potem był ślub, dzieci, stabilizacja: obfite posiłki, siedzący tryb pracy. Waga rosła.

Kiedyś trafiłem do gabinetu mojego przyjaciela, lekarza dietetyka: - Tyję, choć się nie objadam. Źle się z tym czuję, co robić? - zapytałem. Zważył mnie, zmierzył tkankę tłuszczową. Wytłumaczył, że mam genetyczne predyspozycje do tycia, ale to nie znaczy, że muszę być gruby. Wystarczy regularna aktywność fizyczna. Rzeczywiście, kiedy uprawiałem sport - chodziłem na siłownię, jeździłem na rowerze, biegałem - waga szybko spadała.

Raz zdecydowałem: będę ćwiczyć codziennie rano przez 20 minut. Po trzech miesiącach byłem lżejszy o 10 kg bez żadnej diety. W zeszłym roku, kiedy się okazało, że ważę 100 kg, postanowiłem zmienić złe nawyki. Przeszedłem na dietę wysokobiałkową. Zacząłem jeść wolniej. Kilka razy w tygodniu biegałem z psem. W dwa miesiące zrzuciłem 15 kg. Potem, niestety, odzyskałem część kilogramów.

Gubi mnie tryb pracy. Zwykle człowiek skupia się na działaniu między godz. 12 a 15. Ja - wieczorem. Około 22 wracam do domu i jestem bardzo głodny. Żeby nie przytyć, staram się jeść zdrowo: warzywa, owoce, ryby, lekkie mięsa. Żadnego fast foodu! Kiedy widzę, że trudniej mi się schylić, więcej ćwiczę albo zaczynam dietę. Nie chcę przytyć również dlatego, że boję się nadciśnienia, cukrzycy, otłuszczonej wątroby, obciążonego kręgosłupa. Gdy ważę mniej, lepiej się czuję. Mam więcej energii i dobry humor.

Bezlitosna konsekwencja

Michał Żebrowski, aktor i dyrektor teatru 6. Piętro, w trzy miesiące schudł 12 kg do roli w thrillerze "Sęp".

Miałem zagrać policyjnego asa, zwinnego i szczupłego. A przy wzroście 188 cm ważyłem 96 kg. To sporo. Reżyser filmu Eugeniusz Kroin poprosił mnie, żebym zrzucił około dziesięciu kilogramów. Była połowa marca, zdjęcia zaczynały się na początku lipca - niewiele czasu. Zastosowałem sprawdzoną już kiedyś dietę. Wyeliminowałem wszystkie produkty zawierające cukier lub mąkę. Byłem dla siebie bezlitosny.

Zero znaczyło zero: nie słodziłem herbaty ani kawy, nie jadłem cukierków, wafli, ciast, chleba. Za to do syta warzywa i owoce - cukier tylko w tej postaci. Do woli jadłem też chudy biały ser. Po miesiącu zacząłem dodatkowo ćwiczyć. Co drugi dzień trenowałem w siłowni lub biegałem. Zauważyłem, że dzieki temu mam lepsze samopoczucie, więcej energii.

Waga spadała szybko. Doszedłem do 86 kg. Chciałem schudnąć jeszcze więcej, ale koledzy z teatru powiedzieli: "Michał, stop, tyle wystarczy". Nową sylwetkę utrzymuję bez problemu. Jem już wszystko, co chcę, ale mniej niż kiedyś. Staram się uprawiać sport co najmniej dwa razy w tygodniu. Ruch uzależnia, przekonałem się o tym. Kiedy zdarza mi się opuścić trening, szybko czuję się zmęczony, poirytowany. Po ćwiczeniach lepiej śpię, jestem zadowolony z siebie, życzliwszy dla świata.

Jak Polak ma pokonać nadwagę? Mam jedną radę: kończ posiłek z lekkim niedosytem, a nie powinieneś utyć.

Ewa Awdziejczyk

współpraca: Magdalena Kuszewska

Twój STYL 1/2012

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy