Reklama

Matematyka obrączki

Małżeństwo czy wolny związek? Możemy same dokonać wyboru, ale ostateczna decyzja zależy też od drugiej strony. Co zrobić, gdy partner nazywa ślub pustą ceremonią i mówi: „kocham cię, ale tu i teraz”?

Blisko 85 proc. Polaków popiera związki partnerskie, ale jeśli chodzi o kobiety, to tyle samo chce spędzić życie z obrączką na palcu. Mężczyźni są bardziej konsekwentni i w większości rzeczywiście wolą wolne związki. Gdy zwierzyli się ankieterom z Instytutu GfK Polonia, okazało się, że poważnie o ślubie myśli tylko 36 proc. z nich. Matematycznie rzecz biorąc, oznacza to, że ponad połowa kobiet może nie doczekać się oświadczyn (przynajmniej w najbliższym czasie), choćby chciała.

I co wtedy? Kiedy nie możemy osiągnąć tego, czego pragniemy, mamy trzy wyjścia: walczyć, czekać albo zmienić zdanie. Zacznijmy od końca. Zmienić zdanie, czyli kochajmy nieformalnie Tę ścieżkę przetarły dla nas miliony kobiet. Dosłownie, bo w USA w ciągu ostatnich dekad liczba wolnych związków wzrosła ze 120 tysięcy do prawie pięciu milionów. W krajach skandynawskich w związkach partnerskich żyje ponad 70 proc. wszystkich par i rodzi się w nich prawie połowa dzieci.

Reklama

Obliczono, że w Polsce taki styl życia prowadzi 30 proc. kobiet (badania dr Anny Matysiak z SGH) w wieku od 25 do 40 lat i co najmniej połowa z nich robi to z własnego wyboru, uważając luźny układ za lepszy od małżeństwa. Spełniło się marzenie amerykańskiej antropolożki Margaret Mead. Badaczka oczarowana wolną miłością mieszkańców wysp Samoa przypominała w latach 60., że to wolne związki są naturalne - od początku świata ludzie jedynie bywali monogamiczni i wiązali się z sobą na czas odchowania dzieci.

"Tak było przez tysiące lat, aż naturę zdominowała kultura i jej wynalazek: małżeństwo", pisała. Uważała, że młodzi ludzie powinni zawierać najpierw próbne małżeństwo intymne, a potem, gdy zechcą mieć dzieci - rodzinne. Popularność jej argumentom zapewnił ruch hipisowski (domagający się prawa do wolnej miłości) i feministki (określające instytucję małżeństwa jako więzienie dla kobiet).

Najwięcej jednak zrobiło dla wolnych związków samo życie. Nic wokół nas nie jest na zawsze, wszystko się rozwija, pędzi, zmienia, nakłania do elastyczności i płynięcia z prądem. Dłużej żyjemy i mamy dużo więcej zakrętów życiowych niż nasi przodkowie: kilka razy zmieniamy pracę, przeprowadzamy się, emigrujemy, zawieramy nowe znajomości i przyjaźnie. Planujemy przyszłość na rok, dwa lata naprzód, nie dalej. Jak możemy więc wierzyć w "póki nas śmierć nie rozłączy"?

Jedna trzecia małżeństw rozpada się (w wielu krajach co drugie), a skoro trzeba się rozstać, łatwiej to zrobić bez rozwodu. Po co nam w ogóle ten papier, pytają szwedzkie feministki i proponują, by całkowicie zastąpić małżeństwo "nowoczesną kohabitacją" (prowadzeniem wspólnego gospodarstwa domowego).

Wolny związek daje poczucie wolności i finansową niezależność - możecie mieć wspólne konto w banku, ale nie musisz spłacać kredytu zaciągniętego przez partnera. Możecie się sprawdzić i wypróbować, jak smakuje wspólna codzienność, ale zachowujecie tę odrobinę niepewności, bo furtka wciąż jest otwarta. To sprawia, że trzeba się starać. Przybywa też korzyści praktycznych.

W Polsce na razie Sejm odrzucił projekt ustawy o związkach partnerskich, ale w wielu krajach Europy nieformalny związek po prostu bardziej się opłaca. Tak jest w Wielkiej Brytanii, gdzie to partnerom, nie małżonkom, państwo przyznaje większe ulgi podatkowe i pomoc socjalną.

Wolny związek przynosi nam też profity na rynku pracy: w kobiecie bez obrączki szef widzi niezależnego i dyspozycyjnego pracownika, któremu można zlecić odpowiedzialne zadanie i którego warto awansować. Ślub to dla niego sygnał nadchodzącego urlopu macierzyńskiego.

Czekać, czyli przetestujmy miłość

Jednak połowa Polaków żyjących w wolnych związkach wolałaby wziąć ślub (CBOS 2013) i nie uważa swojej sytuacji za układ idealny. Część z nich to mężczyźni, których partnerki zwlekają z decyzją o małżeństwie. Okazuje się, że dla kobiet czekanie bywa dobrą strategią, bo bardzo często traktują wspólne mieszkanie jak próbę, wstęp do małżeństwa.

Tak przynajmniej twierdzi prof. Scott Stanley, psycholog z Denver z Center for Marital and Family Studies. Od ponad 15 lat bada partnerskie związki i jest zdania, że mężczyźni podchodzą do nich inaczej: dla nich to alternatywa małżeństwa. Studenci pytani: "Czy zamierzasz ożenić się z dziewczyną, z którą mieszkasz?", odpowiadają: "Nie" lub: "Nie myślę o tym". Studentki natomiast tłumaczą: "Oczywiście, kochamy się. Na razie jednak uczymy się budować dobrą relację".

Skąd ten brak symetrii? Nie brzmi to przyjemnie, ale wygląda na to, że mężczyźni są po prostu zadowoleni ze związku, który zapewnia im seks i możliwość dzielenia kosztów życia na pół. Nie mają motywacji, by to zmienić. W polskich badaniach przeprowadzonych przez firmę GG Network wyraźnie widać, że mamy skłonność do przeceniania psychologicznych przyczyn męskiego oporu przed małżeństwem ("On potrzebuje czasu, boi się stracić niezależność, musi dojrzeć"), natomiast nie doceniamy pragmatyzmu mężczyzn. Niedoszacowane powody, dla których cenią oni luźne związki, to seks i łatwość rozstania.

Wolne związki rzeczywiście rozpadają się częściej i szybciej niż małżeństwa (większość po roku, półtora). W tych, które przetrwały bez ślubu dwa lata, pojawia się przyzwyczajenie. Prof. Stanley wcale nie uważa go jednak za dobrą wróżbę. - Związki, w których długo odkłada się decyzję o małżeństwie, toczą się siłą bezwładu - mówi. - Parę wiążą wspólne sprawy, ale zaangażowanie nie jest głębokie. Często w końcu zapada decyzja o ślubie, choć wynika ona z chęci zwiększenia poziomu uczucia i umocnienia relacji. Partnerzy czują, że związek się kruszy, i decydują się na spóźnioną ceremonię, często myśląc, że to w sposób magiczny uratuje miłość. Jednak fundament takich małżeństw jest słaby. Poziom satysfakcji już nie wzrasta, za to oczekiwania - tak.

Niektórzy złośliwie nazywają je związkami "przechodzonymi": po ślubie takie pary gorzej radzą sobie z konfliktami, są mniej zadowolone z życia seksualnego. Badacze coraz częściej mówią o tzw. efekcie kohabitacji - to znaczy im dłużej partnerzy mieszkają z sobą przed ślubem, tym większe jest prawdopodobieństwo rozpadu ich późniejszego małżeństwa.

"Nie wierzę w testowanie miłości", pisze Scott Stanley na swoim blogu Sliding vs Deciding. A jeśli koniecznie chcemy sprawdzić, jak nam będzie razem? Radzi, by (jeżeli zależy nam na małżeństwie) decyzję o wspólnym zamieszkaniu podejmować nie wcześniej niż po zaręczynach i wyznaczeniu daty ślubu.

Walczyć, czyli spojrzeć w oczy

W książce "Sztuka życia we dwoje" niemiecki psychoterapeuta par Hans Jellouschek opowiada, że kiedy jego pacjent mówi: "Nie zależy mi na ślubie", on słyszy jęk strachu. Lista obaw przykrywanych lekceważącymi słowami o "obrączkowaniu" i "farsie z welonem" może być długa.

Jest tu na przykład lęk przed rozwodem, o tyle racjonalny, że są w Europie kraje, w których liczba rozwodów przekroczyła 70 proc. (np. Belgia). Ale byłby to strach "pożyczony", bo Polakom daleko jeszcze do takich wyników. Mimo wszystko małżeństwa są znacznie trwalsze od wolnych związków, dają większe poczucie bezpieczeństwa - i w sensie psychologicznym, i prawnym.

Psychoterapeuta Paweł Droździak uważa, że za okazywaniem niechęci do małżeństwa kryje się najczęściej lęk przed podjęciem złej decyzji, powodowany niepewnością. Zwykle niepewnością własnych uczuć do partnera. Czy to aby na pewno miłość? A jeśli jutro spotkam kogoś, z kim będę bardziej szczęśliwy, kogo pokocham mocniej, kto będzie do mnie lepiej pasował? - Te wątpliwości nie znikną, gdy zamieszkamy razem - mówi psychoterapeuta.

- Kiedy ktoś pogardliwie rzuca, że ślub to tylko papierek, włącza mi się sygnał alarmowy - dodaje dr Anna Giza-Poleszczuk z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. - Ślub to przysięga, publiczne zobowiązanie do wspierania kogoś i trwania przy nim bez względu na okoliczności. Decyzja "żyjmy bez ślubu" jest ucieczką od tej obietnicy. Czy można kogoś do niej namówić? Walczyć o to, by się przemógł i ją złożył? Religijna ślubna formuła zaczyna się od pytania "Czy masz wolną, nieprzymuszoną wolę...?" właśnie dlatego, że nie można.

Jak pisze Hans Jellouschek, historia małżeństwa zaczyna się od spojrzenia drugiej osobie w oczy oraz pytania: "Czy chcesz?". Bez odpowiedzi: "Chcę", bez tej pewności i zgody w spojrzeniu nie warto próbować. Matematyka obrączek jest prosta jak działania na zbiorach. Łączą się, jeśli mają część wspólną. Jeśli walka o miłość w ogóle ma sens, to trzeba ją stoczyć z samym sobą, z własnym przywiązaniem do niezależności, strachem przed ograniczeniami i pragnieniem otrzymania gwarancji na szczęśliwy związek.

A jeśli przegramy? Uroda naszych czasów polega właśnie na tym, że możemy różnie żyć. Próbować wiele razy, zaczynać od nowa, wybrać inny wariant. Pisarka Agatha Christie mawiała, że do małżeństwa, jak do wszystkiego w życiu, trzeba mieć talent. Może ono po prostu nie jest dla wszystkich?

Wolę welon, czyli co sprzyja oświadczynom wg sondaży amerykańskiego badacza Johna T. Molloya

Jeśli chcesz wyjść za mąż, rozmawiaj o małżeństwie. Mów jasno i szczerze, że jest dla ciebie ważne. Właściwy czas na taką rozmowę przychodzi po kilku miesiącach znajomości. ·Gdy mężczyzna mówi, że dla niego małżeństwo również jest ważne, daj mu trochę czasu (tydzień, dwa), zanim wrócicie do rozmowy o wspólnej przyszłości.

Jeżeli on mówi, że nie myślał o małżeństwie, daj mu do zrozumienia, że jego słowa sprawiły ci ból ("to bardzo dla mnie przykre, że nie myślisz o mnie na tyle poważnie, żeby się ze mną ożenić").

Kiedy twierdzi, że potrzebuje czasu, nie jest gotowy, nie naciskaj ani nie wyznaczaj terminu. Powiedz po prostu: "Dla mnie małżeństwo jest ważne. Będę musiała poważnie się zastanowić nad naszym związkiem". Nie słuchaj obietnic, masz do przekazania tylko prosty komunikat: "Kocham cię, ale potrzebuję małżeństwa".

Inną reakcją, która statystycznie według Molloya przynosi dobre rezultaty, jest odwrót: całkowite i natychmiastowe zerwanie kontaktu. Może się okazać, że to na zawsze, ale w wielu przypadkach mężczyźni mówią o niechęci do małżeństwa... z przyzwyczajenia. Po prostu tak jak poprzedniej dziewczynie. Podobno co trzeci, mimo negatywnej pierwszej reakcji, zmienia zdanie.

Magdalena Jankowska

Pani 10/2013

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: ślub
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy