Reklama

Upadek wojownika

Na stanowisku, odpowiedzialny, zapracowany, czasem w stresie. Garnitur, laptop... Twój mąż. Kochasz go takiego, imponuje ci. Nic nie zapowiada zmiany, a jednak.

Dorota słyszy od Radka: "Zwolnili mnie". Julia odbiera telefon: "Pani mąż dostał wypowiedzenie". Od tej chwili nic nie jest takie, jak było. Utrata pracy to dla mężczyzny życiowa porażka. I kryzys dla związku. Co może zrobić kobieta, by pomóc jemu i nie zaszkodzić sobie?

Zaczyna się od tego, że mąż Julii nie może spać. Przewraca się z boku na bok, o trzeciej w nocy wstaje, chodzi po domu, włącza telewizor. Nie chce z nią rozmawiać. Raz nawet wychodzi w nocy do ogrodu i zaczyna kosić trawę. Kiedy kładzie się do łóżka, Julia pyta: "Radek, co się z tobą dzieje?! - Stresy. Śpij", odpowiada. Julia zaczyna podejrzewać, że ma kochankę. Któregoś dnia w jego kieszeni znajduje kartkę: numer telefonu. Dzwoni. Słyszy kobiecy głos. Słabym głosem pyta: "Tu Julia Kowalczyk, mówi coś pani moje nazwisko?". W słuchawce: "Witam, pani Julio, rozumiem zdenerwowanie, ale nie możemy udzielić pani mężowi kredytu, jest w trakcie wypowiedzenia umowy o pracę". To był numer doradcy kredytowego. - Tego dnia od obcej osoby dowiedziałam się, że mój mąż, dyrektor marketingu w koncernie samochodowym, traci pracę.

Reklama

"Nie chciałem was martwić. Zatrudnili kogoś tańszego - wyjaśnił. - Powiedziałbym, kiedy znalazłbym coś nowego" - wspomina Julia. - Mówiłam: "Nie przejmuj się, nieźle zarabiam, więc bank nie zabierze nam domu, a ty będziesz miał czas na szukanie". Byliśmy małżeństwem dziesięć lat. Udanym. Myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic, że umiemy się wspierać. Tego dnia zastanawiałam się, co się stało? Dlaczego kłamał? Dlaczego mi nie ufał? Czego się bał?

Nadrabianie życia

Początki były niezłe. Ostatni dzień pracy Radka - w domu święto. Szampan, kolacja, którą przywiózł z francuskiej restauracji. I bukiet hortensji dla żony. "Co chcecie robić jutro po szkole? - spytał dzieci. - Jedziemy do parku? Do kina? Na kręgle?". - Radek studiował w Yale, zrobił MBA w Tokio, znał języki, w ostatniej pracy zarabiał kilka średnich krajowych. Wiedziałam, że sobie poradzi, że za chwilę ktoś się o niego upomni - mówi Julia.

- Wzięłam urlop w kancelarii, dwa tygodnie, żeby nadrobić zaległości rodzinne. "Później on wpadnie w wir pracy i znów będziemy widywać się tylko w niedziele", myślałam. Zabraliśmy dzieci do Puszczy Białowieskiej, sami pojechaliśmy na weekend do spa.

Potem Radek zaczął szukać pracy - przeglądał ogłoszenia w internecie. Prosił żonę: "Nie mówmy znajomym, powiem, jak już coś znajdę". Chodził na rozmowy. "Byli zachwyceni". "Zadzwonią za tydzień", relacjonował. Nie dzwonili. - Wierzyłam, że to tylko kwestia czasu - opowiada Julia. - Zabierał mnie do sklepów meblowych. Uparł się na nową komodę z drewna tekowego. Nie chciałam. "Poczekajmy na lepsze czasy", mówiłam. Zapłacił pieniędzmi z debetu. "Nie powinniśmy tego robić", protestowałam. "Nie będę dziadem! Za chwilę podpiszę nowy kontrakt", cedził przez zęby.

Wiedziałam, że nie znosi porażek i że zakup tych mebli to jego niezgoda na sytuację, która go spotkała, pokazanie mi: "Zaufaj, wszystko wróci do normy". Imponowała mi jego postawa, że ma aspiracje, nie obniża standardu życia, walczy - mówi Julia. Ustalili: dzieci po szkole nie będą siedzieć w świetlicy, odbiera je tata. On też gotuje obiady.

Mniej pieniędzy

Rezygnują z pani do sprzątania, sprzątać będzie Radek. Przed wyjściem do pracy Julia zostawiała mu pieniądze na zakupy. - Niby w porządku. Ale oboje wiedzieliśmy, że tak nie jest. Nie chodziło o to, że mamy mniej pieniędzy. Raczej o to, kim jesteśmy w swoich oczach - mówi. - Radość z faktu, że Radek ma dla nas czas, zaczęła mijać.

Gdy wracałam do domu, widziałam naczynia niewyjęte ze zmywarki. Niezrobione pranie. Mówiłam: "Jestem wykończona, nie będę robić tego za ciebie". Nie odpowiadał. Było coś jeszcze: zazdrość o jego kontakt z dziećmi. O to, że gdy wpadam do domu po 19, widzę, jak tarzają się na dywanie, że córka opowiada: "A tata kupi nam teleskop, pozwala jeść lody, a ty się nie zgadzałaś". I złość, że miesza się w sprawy, o których niewiele wie, bo przecież nigdy nie miał na nie czasu. Przyjaciółka mi mówiła: "Nie narzekaj! Dzieci mają ojca w domu". Ale ja wolałam dawny układ.

Propozycja pracy nie nadchodziła. Radek pozornie nie tracił entuzjazmu: "Jak nie etat, to otworzę firmę". Nie mówił jaką. Tak mijały kolejne miesiące. - Nie wiedziałam, co robić. Wszelkie próby poważnej rozmowy zbywał. Wiedziałam, że jest ambitny, że taka sytuacja go upokarza. Ale nie miałam już siły udawać, że wszystko jest w porządku. Niemal nie rozmawialiśmy. Kiedy wracałam do domu, on pod byle pretekstem wychodził albo spędzał czas z dziećmi. Coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy.

Pierwsze kłótnie

Gdy skończyły się oszczędności, Radek poprosił Julię, by wyrobiła mu kartę do swojego konta, bo wydzielanie mu pieniędzy go upokarzało. Julia oczywiście się zgodziła, ale zaczęło ją drażnić, że Radek wydaje spore sumy bez konsultacji z nią: chodzi na pokazy filmów francuskiej "Nowej Fali", zapisał się na kurs fotografii. Pokłócili się. Ona, że obóz narciarski córki to dwa tysiące, że synowi trzeba kupić aparat na zęby za pięć tysięcy. Nie starczy im. On na to, że potrzebuje inspiracji, impulsu do działania, nie może tylko siedzieć w domu. Dzieci chorowały, nie chodziły do szkoły, on przez tydzień był z nimi non stop, gotował zupy, chce urlopu. Ustąpiła. Ale kiedy jechali do znajomych i Radek prowadził - gwałtownie ruszał, dociskał pedał gazu - wpadła w szał: "Jedź wolniej! Teraz to ja płacę za benzynę!", krzyknęła.

Raz spotkała w mieście kolegę Radka, dyrektora w agencji reklamowej: "Naprawdę nie możesz mu pomóc znaleźć pracy? On: - Chciałem, zwalniało się stanowisko konsultanta, pensja niższa, niż miał, mniej prestiżowa praca, ale w końcu jest kryzys. Kto jak kto, ale Radek momentalnie by awansował. Powiedział, że negocjuje z dwoma koncernami, które się o niego biją". - Zrozumiałam, że mój mąż nie może się podnieść, bo nie przyjmuje do wiadomości faktu, że upadł. Udaje przed wszystkimi, że jest dobrze. Nawet przed sobą - mówi Julia. I znów wybuchła kłótnia. Radek się tłumaczył - jest sfrustrowany, zmęczony. Dziesięć lat w korporacji na pełnych obrotach. A przecież zawsze chciał tłumaczyć literaturę japońską, a nie harować w koncernie. Albo robić zdjęcia, o czym zawsze marzył.

Julia podcinała mu skrzydła: "Myślisz, że w wieku 45 lat trafisz jako fotoreporter do "National Geographic"? Nasz sąsiad, agent ubezpieczeniowy, też robi zdjęcia, masz konkurencję". I wybuchła: że powinien o tym myśleć wcześniej, więcej oszczędzać, inwestować, to teraz mógłby realizować pasje. Nie palić, a pali. Uczyć swoje dzieci japońskiego, nie uczy. "Zrozum, oddałem najlepsze lata pracy i co z tego mam dla siebie? Dom? Kupiłem go dla was. Jeśli miałbym wrócić do korporacji, to na swoich warunkach, nie zrobię kroku wstecz, bo nie chcę!". Wykrzyczała: "Gdybym widziała, że mój syn potrzebuje aparatu na zęby, a nas na to nie stać, wzięłabym się do czegokolwiek, nawet do sprzątania". "Zlikwidujmy lokatę", odpowiedział Radek.

Mamy równouprawnienie

Julia spotyka się z przyjaciółkami. - "Co byście zrobiły, gdyby wasz mąż stracił pracę, ale nie chciał iść do innej za gorsze pieniądze, wolał siedzieć w domu? - A co miałabym zrobić? Wyprowadzić się? Wyrzucić jego?", usłyszałam. Miały rację. Wiedziałam, że powinnam do niego podejść, pocieszyć, ale nie mogłam się przemóc. "Zrozum, jak wezmę byle co, potem nikt nie będzie mnie szanował - powiedział. - A teraz cię szanują? Zapytaj dzieci, co myślą, gdy widzą ojca, jak myje okna w wytartych gaciach. Co myślę ja?", powiedziałam za dużo.

Od tego czasu Radek zaczął spać w pokoju gościnnym. Ale kilka dni później poprosił żonę, żeby wzięła na siebie kredyt i pożyczyła mu pieniądze. "Upokarzam się przed tobą, bo tylko ty jesteś w stanie mi pomóc. Ojciec oddaje mi swój sklep, chcę sprowadzać z Azji meble kolonialne". Meble? On? Julia rozmawia z przyjaciółką. Ta doradza: "Pokaż, że mu ufasz, że robi coś dobrego, że jest facetem". - Wzięłam ten kredyt.

Julia: - Ostatnio wieczorem przed zaśnięciem wspominałam chwile, kiedy między nami było świetnie. Widziałam męża w garniturze, gdy wracał z pracy. W kombinezonie na stoku z deską snowboardową. Gdy podczas kolacji rozmawia po japońsku z szefami z Tokio, a nie jak skulony siedzi przed laptopem, ucieka przed odpowiedzialnością, prosi o pieniądze. Coś się zepsuło. Nie wiem, czy da się naprawić. Co prawda ostatnio, gdy wychodził na spotkanie z kontrahentem, znów zobaczyłam błysk w jego oku. Ale widzę też, że ma żal, że nie potrafiłam go zrozumieć. A może to wstyd? Że widziałam jego upokorzenie? Gdy oglądamy telewizję, siada pomiędzy dziećmi, w łóżku odwraca się do mnie plecami. "Porozmawiajmy - mówię. - Jestem zmęczony" - odpowiada.

Boję się, że jest kryzys

Był czwartek. Dorota wróciła z Jasiem do domu zostawić zakupy. Spieszyła się, żeby odebrać Kasię z przedszkola. Nie spodziewała się męża. Siedział w fotelu, pił piwo, czytał gazetę. "Co tak wcześnie? - zapytała. - Dostałem wymówienie" - powiedział Mariusz. - Eee, nie ma tego złego, za chwilę coś znajdziesz", powiedziała. Myślała: "Boże, co my zrobimy?". Właśnie wprowadzili się do kupionego na kredyt mieszkania. Oboje byli architektami, ale ona zrezygnowała z etatu, żeby projektować w domu i zajmować się dziećmi. Jej zarobki wystarczą na ratę kredytu, ale już nie na czynsz. - Pamiętam, że wyszłam z mieszkania, padał deszcz, a ja wydzwaniałam do znajomych z branży. Mówiłam: były cięcia, Mariusz jest świetny, znajdźcie mu coś. Wiedziałam, że muszę się tym zająć. Mój mąż siedem lat pracował w jednej firmie, przegapił awans, nie potrafił o siebie walczyć. Czułam, że tym razem też tak będzie.

Będę jadł kartofle

Było tak: on chodził na rozmowy, ale propozycji nie dostawał. Zleceń nie było. Dorota dzwoniła po znajomych. "Mamy słabą sytuację, raczej zwalniamy, niż zatrudniamy", słyszała. Radzili: "może przedstawić nam swoje projekty, może się sprzedadzą". Mariusz siadał przy komputerze w nocy, zasypiał z głową na biurku. Albo zaczynał pracę rano, ale za chwilę chciał wyjść z dzieckiem na spacer, na pocztę albo włączał telewizor. "Nie potrafię pracować, gdy dzieci biegają, a ty kręcisz się po domu. W dodatku nie wiadomo, czy to w ogóle ma sens", mówił. - Siadałam do komputera sama. Poprawiałam, kończyłam za niego. Czasem wpadały nam dodatkowe pieniądze, a czasem nie.

Koleżanki Doroty zaczęły się niepokoić: "Tak schudłaś, masz anoreksję?". Rzeczywiście wyglądała kiepsko: podkrążone oczy, szara cera, spodnie zwężane w zeszłym roku niemal z niej spadały. Nie przyznała się, że choć nie ma etatowej pracy, działa praktycznie na dwa etaty. Ciągle liczyła. Czy starczy im na opłaty, na jedzenie, czy już pożyczać od rodziców, czy jeszcze poczekać? Mariusz kręcił się po domu, oglądał filmy o III Rzeszy. Nie potrafił się do niczego konkretnego zabrać. - Zrobił się opryskliwy, drażliwy, nie pozwalał nic sobie powiedzieć. Niespodziewanie przypomniał sobie o rodzicach. Co drugi dzień przyprowadzał do domu swoją matkę. "Dzieci, babcia przyjechała!", krzyczał od progu. Sadzał ją w fotelu, włączał telewizor. Dla niej był miły - opowiada Dorota. "Mariuszku, czemu ty nie w pracy?", pytała go matka. "Mamuś, umówiłem się z szefem, że pracuję w domu". "Ty to masz łeb, po ojcu", chwaliła. "Co ty wyprawiasz, czemu kłamiesz?", krzyczałam. Przepraszał, mówił, że szkoda mu rodziców, niewiele życia im zostało - wspomina. Awantury zdarzały się coraz częściej.

Gdy jechała z dzieckiem do lekarza i zamawiała taksówkę, darł się: "Taksówka?! Kogo stać na taksówki?"."To ja zarabiam, stać mnie!" - nie była mu dłużna. Albo gdy znalazł w szafce lepszą kawę i karczochy, które kupiła w tajemnicy przed nim: "Wiesz, ile to kosztuje? Musimy zaciskać pasa!", krzyczał i ostentacyjnie szedł do warzywniaka kupić sobie kartofle. - W zasadzie już nie rozmawialiśmy normalnie. Coraz bardziej zamykał się w sobie, źle spał, patrzył w okno. Bałam się, że to symptomy depresji, prosiłam: "Idź do specjalisty" - mówi Dorota. - Usłyszałam: "Nie rób ze mnie wariata. Nie potrzebuję psychiatry, tylko pracy. Jestem facetem". Więc starałam się, żeby czuł się jak facet. Prosiłam: "Oceń mój projekt". Cmokał, radził, a ja nanosiłam jego poprawki.

Gdy wreszcie Mariusz dostał propozycję współpracy z małym biurem projektowym za 550 złotych miesięcznie, odegrałam scenę radości. "Widzisz, będzie coraz lepiej". Myślałam wtedy o Edycie, której mąż stracił pracę szefa działu w banku, ale się przekwalifikował i pracuje jako przedstawiciel handlowy w firmie ubezpieczeniowej. Coraz bardziej brakowało pieniędzy. Przyjaciele zaprosili ich na ślub. Obliczyła, że naprawdę nie stać ich na prezent. Nie wiedziała, co robić. Pożyczać pieniądze? Od kogo? Tuż przed imprezą jakoś się wykręciła. "Matka Mariusza jest bardzo chora", skłamała.

Nazajutrz zadzwoniła koleżanka: "Wiem, że macie finansowy kryzys. Składamy się na prezent dla Ewy i Jarka, założyć za was?". - Zapytałam, skąd wie o moich problemach, przyznałam się tylko najbliższej rodzinie. Powiedziała, że jej córka, którą Mariusz odbiera z przedszkola razem z naszą, mówiła, że u nas na obiad ciągle są frytki z ketchupem. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wstydziłam się - opowiada Dorota. Próbowała go jakoś motywować: "Kaśka i Maks kupili sobie nową mazdę". Mariusz nie odpowiadał. "Dzieci nas obgadują, że ciągle jemy frytki. Kompromitujemy się - wykrzyczała w końcu. - Dlaczego się nie starasz, nie szukasz czegoś innego?". On na to: "Przecież mam pracę. Dotąd żyliśmy na wyrost. Musimy zejść na ziemię. Trzeba sprzedać mieszkanie". Dorota zaczęła krzyczeć: "Utrzymasz rodzinę albo więcej nas nie zobaczysz!".

Pieniądze są wspólne

Telefon z firmy projektowej. Na tej pracy zależało Mariuszowi. "Dorota, mamy złą i dobrą wiadomość. Pierwsza: Nie zatrudnimy twojego męża. Druga: Potrzebujemy kogoś takiego jak ty". - Postanowiłam iść do pracy, zostawić synka z Mariuszem w domu. Podzielili się obowiązkami: ona zarabia, domem, zakupami zajmuje się on. Przestali się kłócić, ale też rzadko rozmawiają.

Niedawno Mariusz z okazji urodzin zabrał Dorotę na kolację. Kelner przyniósł rachunek jemu, ale zapłacić musieli jej kartą. Powiedział: "Na drugi raz wypłacimy pieniądze wcześniej, żeby nie doprowadzać do takich sytuacji". "Ma resztki wstydu", pomyślała. Dorota: - Ciągle jestem w pracy, a on nie chce gadać o moich sukcesach. Starcza nam na kredyt, na życie. Związek? Mariusz myśli, że między nami jest nieźle. Chce mi imponować, gotując według przepisów Jamiego Olivera. Ale dla mnie on jest teraz przede wszystkim ojcem moich dzieci, nie mężczyzną. Nie potrafię zapomnieć tego, co przeszliśmy. Nie wiem, co dalej.

Natalia Kuc

Twój Styl 5/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy