Reklama

Strach przed bikini

Kobiety dzielą się na te, które bikini noszą i te, które go nie znoszą. Jak uwolnić się od terroru podobania się?

Dwa lata temu Nigella Lawson pojawiła się na australijskiej plaży w kombinezonie z lycry i nylonu, który zakrywał ją od stóp do głów. Ta najsłynniejsza z angielskich kucharek nie wyglądała na zmysłową boginię, którą znamy z autorskich programów o gotowaniu. We własnej kuchni, w krainie garnków, aż do przesady seksowna, a nad brzegiem morza - skromnisia. Wyznała, że zdecydowała się na burkini, kostium plażowy muzułmanek, nie z powodów religijnych, ale z obawy przed wysokim promieniowaniem słonecznym. Dużą rolę podobno odegrał też gust jej ówczesnego męża - miłośnika porcelanowej cery.

Reklama

Natychmiast pojawiły się złośliwe komentarze prasowe, że Nigella wygląda jak dziwaczna krzyżówka żółwia ninja i pszczelarza. Co charakterystyczne, to właśnie kobiety internautki były przekonane, że chciała ona po prostu zamaskować zbędne kilogramy, ale wyszło inaczej. Oryginalny kostium zamiast odciągać uwagę od rzekomych niedoskonałości, przyciągnął ją. Przypadek pani Lawson, przez wielu uznawanej za kwintesencję kobiecości, wydaje się dobrym przykładem ilustrującym niepokój związany z włożeniem klasycznego, ultraskąpego stroju kąpielowego. Już samo wyobrażenie, że mają na sobie jedynie kilka małych trójkątów połączonych troczkiem, wiele kobiet wprowadza w stan rozdrażnienia, paniki, powoduje huśtawki nastroju, prowokuje głodówki i... zmiany planów wakacyjnych.

Zjawiskiem tym zajmują się również psychologowie. Doświadcza go wiele kobiet, niezależnie od wyglądu, wykształcenia czy wieku. To bardziej skomplikowane, niż może się nam wydawać. I tylko częściowo jest powiązane z rzeczywistą budową ciała, jego proporcjami czy kondycją skóry. Tak naprawdę to, co w dużym stopniu generuje fobię bikini, jest niewidoczne dla oka.

Depresja w bikini

W dodatku czy jest coś gorszego od sezonu bikini? Niestety, tak: oczekiwanie na sezon bikini. Działa tu bowiem stara zasada Hitchcocka - oczekiwanie na niebezpieczeństwo jest znacznie bardziej okrutne niż moment, kiedy ono rzeczywiście dopada człowieka.

Kluby fitnessu przygotowują specjalne programy ćwiczeń, masaży i depilacji. Poradniki przestrzegają przed ostrym stresem w przymierzalni. Lustra dookoła głowy i ostre światło obnażające to, czego nasze oko w domowym zwierciadle nie dojrzało. Tego nie da się zapomnieć. Dlatego lepiej kupować i mierzyć samotnie w domu. A najlepiej chwycić duży rozmiar, by zminimalizować sobie zespół szoku pourazowego.

Producenci strojów plażowych chcieli przyjść z pomocą i wymyślili swego czasu fatkini, czyli bikini dla kobiet w większych rozmiarach. Ponieśli klapę. Fatkini nie tyle rozszerzyło asortyment, co zaczęło stygmatyzować niektóre kobiety jako niegodne klasycznego bikini. Poziom kompleksów klientek gwałtownie wzrastał, kiedy zbliżały się do wieszaków z fatkini. Badania marketingowe potwierdziły, że niezależnie od postrzegania swojego ciała kobiety chcą nosić strój plażowy z dumą.

No właśnie, chyba tu leży problem. Duma, czyli pewność siebie. Bikini nie powinno uwierać... psychicznie. Musi dawać poczucie, że ciało "nas dobrze niesie". Nie wystawia na śmieszność, na krytykę, na złe spojrzenie.

Kiedy bikini jest w dobrym rozmiarze? Gdy zapominamy, że je na sobie mamy. Nie jest łatwo trafić na ten idealny rozmiar. Plaża obnaża. Nie tylko mankamenty urody, ale też deficyty miłości własnej.

Sezon na kompleksy

Ada to nie wypada. Masz czterdzieści dwa lata, fajną rodzinę, poważną pracę i nadal chcesz być Miss Nadmorskich Plaż? Tak chciałabym do niej powiedzieć, ale widzę przed sobą kobietę, której problem nie zniknie pod naporem życzliwej ironii i humoru. Oddaję głos Adzie:

- Już chyba od czasów szkoły średniej unikałam wyjazdów nad morze. Wkładałam buty trekkingowe i jechałam w Sudety. Teraz myślę, że wybór miejsca wypoczynku nie był całkowicie podyktowany miłością do gór. Może to była jakaś forma wstydu przed rozebraniem się do kostiumu kąpielowego. Nie lubię swojego wyglądu. Uważam, że jestem mało kobieca. Nie znoszę swoich małych piersi, patykowatych nóg i rozstępów na brzuchu po urodzeniu dziecka. I jeszcze te popękane naczynka, jak prawe i lewe dopływy Wisły. Mam wrażenie, że widać je pod każdym mazidłem. Moje przyjaciółki również mają różne mankamenty figury, ale twierdzą, że wyrosły z tego rodzaju zahamowań. Ja jednak nadal nie potrafię spacerować brzegiem morza w skąpym stroju. Najchętniej chowam się za parawanem, a do wody biegnę zgarbiona, z opuszczoną głową. Tak właśnie się zachowuję!

Mam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą, mierzą od stóp do głów, komentują i krytykują mój infantylny wygląd. To bardzo przykre uczucie. Paraliżujące i obezwładniające. Nie potrafię się pozbyć tego skrępowania. Nie umiem być spontaniczna, rozluźniona, naturalna. Nie jestem w stanie cieszyć się wodą, słońcem, falami. Niektórzy cierpią na jesienną chandrę, ja mam depresję plażową. Ada ma świadomość tego, co przeżywa, i jak bardzo szkodzi sobie tym skrępowaniem i zagubieniem. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej wstyd jest przesadny i irracjonalny. To kobieta w dobrym związku. Inteligentna i niezależna, która zna swoją wartość. Właśnie, zna swoją wartość, ale poza plażą. Wraz z ubraniem pozbywa się również pewności siebie, traci poczucie bezpieczeństwa. Staje się krucha i bezbronna.

Aby zrozumieć lęk przed chodzeniem w skąpym stroju plażowym, trzeba zacząć od tego, czym jest dla nas ubranie. To druga skóra. Często pełni funkcję terapeutyczną. Ubierając się, coś maskujemy, odejmujemy sobie kilogramów, dodajemy wzrostu i biustu, rzeźbimy optycznie wcięcie w talii. W luźnych lub ciemnych ubraniach możemy się trochę schować. Zaspokoić potrzebę wtopienia się w tłum. Bycia jak inne. Kiedy chcemy zwrócić na siebie uwagę, robimy to na swoich warunkach.

W szpilkach czy specjalnym kroju sukienki często czujemy się seksowniej niż w adidasach. Dodatkowo ubraniem sygnalizujemy swoją osobowość, na przykład artystyczne zainteresowanie, profesję czy poziom zamożności finansowej. Wykonywana praca, hierarchia zawodowa, towarzyska i społeczna - wszystko to dodaje nam wdzięku i seksapilu. I tak przez cały rok. Nagle na plaży zostajemy tego wszystkiego pozbawione. 

Codzienne ubranie pomaga nam panować nad ciałem. Bikini uwalnia ciało, nie pozwala na retusz, korekty. Widać kompleksy, upływający czas, utratę jędrności, dodatkowe kilogramy. Dlatego pojawia się panika, niezadowolenie, złość. Nasz wizerunek ulega nagłemu załamaniu. W mieście możemy być postrzegane jako uwodzicielskie femme fatale, nagle na plaży widzimy, że wtapiamy się w tłum. Jesteśmy przezroczyste, tracimy moc uwodzenia. Zostajemy zdetronizowane na korzyść innych, atrakcyjniejszych, młodszych.

Oczywiście, każda z nas jest w jakiś tam sposób wrażliwa na punkcie swojego wyglądu. A letnia pora to wylęgarnia kompleksów. One pożerają naszą energię, zabierają radość, lekkość i spontaniczność. Tymczasem mankament urody to tylko słaby punkt. Nie warto się na nim skupiać i go demonizować. Oprócz tropienia niedoskonałej cielesności patrzmy na swoje reakcje, kontrolujmy nastroje i przywracajmy zdrowe proporcje.

Wakacyjne rozluźnienie i odpoczynek są niemożliwe, jeżeli jesteśmy obsesyjnie skupione na sobie. Często w programach pokazujących pracę chirurgów plastycznych pojawiają się kobiety, których motywacją jest nie tyle udoskonalenie wyglądu, co usunięcie z niego śladów przeszłości. Blizna po cesarskim cięciu, gdy dziecko zmarło. Ślady po oparzeniach powstałe w czasie dzieciństwa spędzonego w domu alkoholików. Deformacje po przebytych cho-robach czy chemioterapii. Kiedy patrzysz na siebie nagą, często widzisz swoją historię, jej ciemne plamy.

Wydarzenie, które wydawało się przeżyte, nagle powraca. Problem się reaktywuje. Nie możemy być obecne tu i teraz na wakacjach, nasz umysł i emocje są gdzie indziej. Przenosimy się do czasów traumy. Taki "ból plażowy" może być dobry, kiedy nadamy mu sens. Cierpienie pojawia się nie bez przyczyny. I nie po to, żeby zamykać nas w dręczącej pułapce złych doświadczeń, ale żeby przypomnieć, że coś w sobie nosimy. Że może po wakacjach warto się tym zająć. I nie odkładać tego w nieskończoność. Bo pewne rzeczy nie pozwalają nam na odpoczynek, na cieszenie się tym, co teraz mamy.

W takich przypadkach zawsze polecam rozmowę z terapeutą. Zwłaszcza wtedy, kiedy jesteśmy zdecydowane na interwencję chirurgiczną. Bo chirurgia plastyczna pomaga pozbyć się śladów przeszłości, ale nie gwarantuje, że całkowicie znikną blizny psychiczne. Mądrzy lekarze to wiedzą.

W cieniu zakwitających dziewcząt

Maja należy do kobiet, dla których skąpe bikini było tylko ubraniem plażowym. Ale w zeszłym roku pojechała na wakacje ze znajomymi. Bliźniaczki jej przyjaciółki bardzo się zmieniły. Niedawno lepiły babki w grajdołku i sypały się piaskiem. Teraz siedemnastolatki wyglądały jak zjawiskowe łanie. A tuż obok mąż Mai zezujący na te ślicznotki, i Maja na nie zezuje, bo oczu nie można oderwać od tych cudów natury. No, ale po chwili Maja zobaczyła kontrast. Ona może jest nadal szczupła, jednak jak się porusza, to tu jej się trzęsie, tam kołysze, tu marszczy. I tak oto pod wściekle rozżarzonym słońcem południa Maja weszła w smugę cienia.

Czasami lęk przed męskim spojrzeniem dotyczy spojrzenia naszego ukochanego. On niby dobrze wie, jak wyglądamy nago. Ale na plaży widzi nas w kontekście innych ciał, młodszych, zgrabniejszych. Jak ocalić pożądanie w związku? W dostatecznie dobrym związku samo się ocali. Trzeba więc skupić się na sobie, a nie na strofowaniu męża spojrzeniem. To wszystko minie, kiedy skończą się wysokie temperatury. Bikini to tylko bielizna plażowa albo aż bielizna. Materiał bardzo związany z naszą kobiecą tożsamością, seksualnością, intymnymi pragnieniami. W bikini - czy tego chcemy, czy nie - stajemy się przedmiotem pożądania. Możemy się tym odkryciem bawić, możemy od tej roli uciekać. W męskich spojrzeniach widzieć przyjemność, zapowiedź nowych historii miłosnych bądź odczuwać je jako stan upokorzenia, oceniania, porównywania z innymi kobietami.

Lęk przed bikini to fragment wielkiej obawy przed przemijaniem, upływem czasu, chorobami i śmiercią. Czasami chcemy flirtować, ale ciało nam tego nie ułatwia. Nie kusi, nie przyciąga spojrzeń. Nasza fizyczność "nie dorasta" do naszych miłosnych i seksualnych fantazji. Myślimy, że ciało nas zdradza, wyklucza, nie pozwala na realizację pragnień o byciu pożądaną. Niektóre kobiety na plaży nagle czują się mało kobiece, przezroczyste, pozbawione płci. I z takim bagażem wracają z wakacji. Łatwo z tego ekwipunku uczynić kulę u nogi, ale można uwolnić się od "gorsetu ciała" i z powodzeniem szukać sentymentalnych i fizycznych przyjemności. Bo czy interesują nas mężczyźni, którzy chcą być z kobietą tylko dlatego, że do twarzy jej w mokrym ubraniu?

Na wakacje jedziemy, żeby odpocząć, a nie stać się częścią miłego dla oka krajobrazu. Cudzego oka. Po co przejmować się spojrzeniami ludzi, których zapewne nigdy już nie zobaczymy? Albo zobaczymy, ale w ubraniach, i dlatego się nie rozpoznamy. Czy jest sens przejmować się krytyczną uwagą kogoś, kto wartość człowieka sprowadza do obwodu w biodrach?

Na wakacjach łatwo zapomnieć, kim się jest. Co się zrobiło, zbudowało, dokonało. Łatwo samej sprowadzić się do formy, która odstaje od innych form, piękniejszych. Nie pozwólmy na to. Co z tego, że już się za nami nie oglądają albo jakaś inna kobieta w grajdole obok głośniej od nas się śmieje! Zamiast rozmyślać o utraconym wdzięku, warto pomyśleć, co się zdobyło. Co jest na drugiej szali? A może coś jeszcze tam dołożyć? Albo machnąć ręką na dokonania i otworzyć się na wakacyjne przyjemności.

Na szczęście nagość nie musi być idealna, żeby się nią cieszyć. Nie warto chować się całej, kiedy chcemy ukryć tylko kawałek ciała. Szkoda na to lata. Wakacje. Rajskie dni. Słońce i woda. Wszystko zachęca, by wyjść z cienia. Również z cienia własnych kompleksów. I tego paniom życzę, niezależnie od pomysłu na strój plażowy. Może być ten dla skromnisi, jeżeli najlepiej się w nim bawimy.

Zyta Rudzka

PANI 7/2014

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: kompleksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy