Reklama

Połączyła ich muzyka

Ich uczucie trwa już ponad ćwierć wieku i sprawdziło się nie jeden raz. Oboje uważają, że większą moc od słów mają czyny. I piosenki!

Najpierw połączyła ich muzyka. To właśnie Krzesimir Dębski (58) skomponował pamiętny przebój Anny Jurksztowicz (48) "Diamentowy kolczyk", który miał być początkiem jej wielkiej kariery. Ale bez żalu porzuciła ją, by poświęcić czas ukochanemu i dzieciom.

Na szczęście nigdy nie zerwała z muzyką. Nagrała piosenki do wielu seriali, między innymi "Matki, żony i kochanki", "Na dobre i na złe" czy "Ranczo".

– Dziś stawiam na Krzesimira, stałam się administratorem jego kariery. Ale zawsze powtarzam, że administracja to służba, a nie władza. Z piosenkarki blondynki stałam się wydawcą jego utworów – wyznaje pani Anna, która jest także producentem muzycznym i impresariem męża.

Reklama

Muzyka nadal jest ich wielką wspólną pasją. Ale przede wszystkim w życiu i we wspólnej pracy sprawdziło się ich uczucie, które trwa już ponad ćwierć wieku! Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Długo żyli w wolnym związku, mimo iż pojawiły się na świecie ich dzieci.

– Oboje byliśmy po rozstaniach. Poranieni. Ludzie po przejściach są bardziej ostrożni – mówi piosenkarka. Kiedy się łączy pracę z życiem rodzinnym, dla związku bywa to wielkim egzaminem, bo przecież nie zawsze wszystko idzie gładko – dodaje. Choć są ze sobą bardzo związani, nie przepadają za wielkimi słowami, bo uważają, że większą moc od słów mają czyny. Małe i duże gesty na co dzień.

Kompozytor, jeśli chce zrobić żonie przyjemność, zaprasza ją na wykwintną kolację, którą własnoręcznie przyrządza. W ich domu namalował fresk, na którym Wenus ma twarz Anny. I, jak dawniej, wciąż pisze dla niej piosenki. – Zawsze były najpiękniejszymi prezentami. Ale zdarzało się i tak, że ktoś mi je odbierał. Krzesimir napisał "Dumkę na dwa serca z myślą o mnie", lecz producenci filmu "Ogniem i mieczem" zdecydowali, że zaśpiewa ją Edyta Górniak, a nie ktoś, kto okres świetności ma już za sobą. Taki jest ten biznes – wzdycha Anna Jurksztowicz.

Oboje zdają sobie sprawę, że dziś nastała moda na Dębskiego. Wychodzą z założenia, że jeśli się nad czymś intensywnie i sumiennie pracowało, sukces w końcu musiał przyjść. Talent polskiego kompozytora docenili także Amerykanie. – Krzesimir pracował już w Hollywood jako dyrygent i orkiestrator. Wiedziałam, że to nie jest szczyt jego możliwości, ale aby otrzymać zamówienie na napisanie oryginalnej muzyki do filmu, trzeba tam wykonać ogromną pracę. Postanowiliśmy spróbować. Wysłaliśmy nie jedno, a setki nagrań. Spotykaliśmy się z producentami, ale oprócz tego, że było miło, nic z tego nie wynikało. Na pierwsze zamówienie czekaliśmy 5 lat. Decyzję o podboju Ameryki podjęliśmy wspólnie. Spełniliśmy wszystkie warunki formalne i teraz możemy przebywać i pracować w USA legalnie. Mimo odniesionych za oceanem sukcesów, nigdy jednak nie chcieliby przenieść się tam na stałe.

– Przyjemnie jest siedzieć w styczniu przed apartamentem w Santa Monica w samej koszuli, ale nasz dom jest tu, pod Warszawą. Skończyły się czasy, kiedy trzeba było wybierać: Polska czy emigracja. A świat stwarza nieograniczone możliwości – przekonują.

Kompozytor ma dwoje dzieci z poprzedniego związku, córkę Dobromiłę i syna Tolisława. Z Anną Jurksztowicz też ma dwoje – Marię i Radzimira, ale tylko ten ostatni, najmłodszy, poszedł w ślady ojca. – Radzimir już osiągnął status zawodowca. Od dziecka chętnie pomagał mi w różnych pracach, śpiewa, komponuje piosenki. Imiona wszystkie latorośle kompozytora mają dość oryginalne. – Nie tylko dzieci, ale wszyscy chcieli mnie zamordować. Ale w dzisiejszych czasach takie imiona to już nic niezwykłego. Za to moi rodzice musieli wykazać się nie lada odwagą. Wybrali dla mnie imię Krzesimir i czekali półtora roku na zgodę Rady Państwa na ten szalony pomysł. Mam na pamiątkę dokument nadający mi imię z podpisem ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza – śmieje się w jednym z wywiadów muzyk.

Pani Anna wydaje się być wyrozumiałą żoną, która rozumie, że artysta tej miary co jej mąż, szalenie zajęty na co dzień, musi mieć też czasem odrobinę wolności, swój męski świat, do którego ona nie zamierza się wtrącać.

– Pewnego dnia Krzesimir wstał od fortepianu i ruszył na... Kilimandżaro, najwyższy szczyt Afryki. Dostał solidnie w kość – opowiada piosenkarka w jednej z rozmów. – Jest tyle miejsc, gdzie chciałbym pojechać, ale tam nie można zabrać tak delikatnej kobietki, jaką jest moja żona – mówi kompozytor.

Jednak ona też potrafi czasem zaskoczyć. Tak, jak choćby podczas przygody z policją. – Policjant wyskoczył zza zakrętu z lizakiem, a ja nie wiedząc, czy odnosi się to do mnie, pojechałam dalej – opowiada ze śmiechem. – Chwilę później spostrzegłam radiowóz na sygnale. Trochę trwało, nim wyjaśniliśmy sobie to nieporozumienie. Panowie powiedzieli, że za to grozi mi zatrzymanie na 48 godzin. Odparłam: zamknijcie mnie, to sobie odpocznę i nie będę musiała się nigdzie spieszyć.

MP

Rewia 43/2011

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: małżeństwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy