Reklama

Nie przytulaj mnie przy dzieciach

Samotna kobieta po przejściach ma prawo się zakochać. Ale gdy przyzna się do tego swoim dzieciom, sprawa się komplikuje. Syn albo córka często nie akceptują "taty bis". Czują lojalność wobec swojego ojca, mężczyznę mamy traktują jak konkurenta, który odbiera im jej uwagę i czas. Ale jest i dobra wiadomość: z czasem wszystko się układa.

Hanna, doradca podatkowy, 38 lat. Na miłość pozwoliła sobie cztery lata po śmierci męża: - Co robić, kiedy na wieść, że mama chodzi na randki, córka straszy, że popełni samobójstwo? Rozmawiać, słuchać, zapewniać: "to ty jesteś i zawsze będziesz dla mnie najważniejsza". Tak radziła psychoterapeutka. Ale jej rady nie dawały efektu. Było coraz gorzej.

- Przy niedzielnym śniadaniu powiedziałam córce: "Wiem, że nie przepadasz za Michałem, ale wierzę, że to się zmieni. Jest mi bliski". Matylda, czternastolatka, z hukiem wstała od stołu. Po drodze z kuchennej apteczki zabrała fiolkę leków na uspokojenie, które łykałam od pogrzebu męża, i pobiegła na górę. Zamknęła się w pokoju. Stukałam w drzwi, kopałam, błagałam: "otwórz". Bezskutecznie. Wreszcie wyważyłam drzwi gaśnicą. Bałam się, że zastanę ją nieprzytomną, tymczasem ona siedziała na łóżku z laptopem i oglądała sukienki na Allegro.

Reklama

- Nie łyknęła tabletek, chciała mnie nastraszyć. Próbowałam ją przytulić, ale wyrywała się i krzyczała: "Tak szybko otrząsnęłaś się po śmierci ojca?! Jak możesz?!". Tłumaczyłam: "Minęły cztery lata, chcę ułożyć sobie życie". Ale ona groziła: "Zatruję ci je, jeśli on się tu wprowadzi". Nie sądziłam, że jest do tego zdolna.

Lucyna, asystentka stomatologa, 36 lat. Trzy lata po rozwodzie w jej życiu pojawił się mężczyzna: - Dzieci były zachwycone Romkiem. "Kocham Lomka" - mówiła czteroletnia Ada. "Mamo, zasłużyłaś na kogoś takiego" - powiedział mi Karol, piętnastolatek, dumny, że facet jego mamy przed świętami załatwia ekipę, która sprząta mieszkanie, wigilijne potrawy zamawia w restauracji, a mnie wysyła na dwa dni do spa i zapewnia: "Zajmę się wszystkim".

- Po rozstaniu z mężem, który pił i robił awantury, spotkałam mężczyznę, który traktował mnie i moje dzieci zupełnie inaczej. "Masz kłopoty z matmą? - pytał Romek Karola. - Znajdę kogoś, kto ci pomoże". Raz-dwa i syn miał korepetytora. Jego ojciec by tak nie zrobił, on by wrzeszczał: "ile jest siedem razy osiem?! Liczę do trzech i masz odpowiedzieć, głąbie!". Mąż nie kontaktował się z dziećmi. Miałam nadzieję, że Romek im go zastąpi. Zgodziłam się na ślub po roku. W podróż poślubną pojechaliśmy we czwórkę do Chorwacji. Relacje Romka z moim synem zaczęły się sypać zaraz po powrocie.

Justyna, dyrektor w firmie telekomunikacyjnej, 36 lat. Rozwódka. Przez dwa lata nie mówiła córkom, że się z kimś spotyka: - Bliźniaczki szły do podstawówki, gdy się zakochałam. Nie umiałam z nimi o tym rozmawiać. Bardzo wierzyły w brednie mojego eksmęża: "rodzice na jakiś czas się rozstali, ale kiedyś się pogodzą i będzie jak dawniej". W co drugi weekend jeździły do niego i często wracały zapłakane: "Tatuś kazał ci powiedzieć, że za nami tęskni i że chciałby do nas wrócić. Mamo, zgodzisz się, dobrze?".

- Nie udał mu się związek z kobietą, z którą mnie zdradzał. Został sam. Żeby wrócić, próbował manipulować dziećmi. Tłumaczyłam im: "Nie kocham już waszego taty, nie byłam z nim szczęśliwa". Ale one tego nie rozumiały. "To jest Piotr, mój kolega", mówiłam córkom o mężczyźnie, który odwiedzał nas w prawie każde sobotnie popołudnie i niedzielny poranek.

- Uważaliśmy, żeby się nie przytulać przy dzieciach, nie całować. Lubiły go, bo prawie zawsze przynosił im prezenty, smażył ulubione naleśniki z pomarańczami. Na pytanie: "Mamo, czy on się w tobie zakochał? Czy on ci się podoba?", odpowiadałam: "Nie, skąd! Co za pomysł?!". Słyszałam: "Całe szczęście, jest brzydki! To dobrze, bo my już mamy tatę!".

- Dwa lata ukrywaliśmy przed moimi dziećmi, że jesteśmy razem. W soboty Piotr wychodził od nas o 18 i wracał koło 22, kiedy dziewczyny już spały. Nocował, ale wymykał się z domu przed siódmą rano, zanim Kamila i Klara zdążyły się obudzić. Dzwonił do drzwi koło dziewiątej, mówił: "Dzień dobry, przyniosłem wam coś na śniadanie". Któregoś dnia powiedział: "Ten układ mnie męczy, w waszym domu czuję się jak intruz. Chcę z tobą mieszkać, być na sto procent. Załatw to jakoś, porozmawiaj wreszcie z dziećmi". Kochałam jego, kochałam córki. Wiedziałam, że od teraz zaczną się schody.

Co wolno dzieciom

Hanna, wdowa, mama Matyldy, która groziła samobójstwem: - Michał był moim klientem w biurze podatkowym. Niezbyt przystojny, ale inteligentny, zabawny, dużo podróżował. Kafelek z Lizbony, liście laurowe z Madery, filiżanka ze Stambułu - z każdego wyjazdu przywoził upominki. Przez półtora roku byliśmy tylko znajomymi. Do weekendu nad morzem - to wtedy się zakochałam. Powiedziałam o tym mamie, była oburzona: "Za wcześnie! No i masz dziecko! Chcesz jej przyprowadzić do domu nowego tatę?!". Pytałam: "Mam swoje życie zawiesić na kołku i czekać, aż Matylda się wyprowadzi? To może się stać za siedem, dziesięć albo piętnaście lat!".

- Mama nie dawała za wygraną: "Przecież wiesz, jak ona kochała ojca!". Ale ja nie mogłam tego słuchać. "Nie chcę się zestarzeć, żałując, że zrezygnowałam z miłości, bo uznałam ją za niestosowną", powiedziałam. I próbowałam rozmawiać z dzieckiem: "Wiesz, poznałam takiego Michała. Fajny, byliśmy parę razy na kawie. - To niech na kawie się skończy - ucięła córka. - Nie przyprowadzaj go tutaj, w tym domu mieszkał tata!".

- Nie walczyłam o prawo do decydowania o sobie, pozwoliłam córce zadecydować o moim szczęściu. Nie chciała znać Michała, więc kradliśmy chwile tylko dla siebie. Osobne święta, potajemne spotkania, wspólne wyjazdy, kiedy i ona gdzieś wyjeżdżała, więc ja nie musiałam wracać do domu na noc. Zakochana kobieta myśli głównie o sobie i o nim. To fantastyczne, pod warunkiem, że nie ma dzieci. Popełniłam jeden błąd. Planowałyśmy z Matyldą wakacje na Costa Brava, ale ja miałam tylko tydzień urlopu, który chciałam spędzić z nim. Skłamałam córce, że nie stać nas w tym roku na Hiszpanię. Pojechała z babcią do Jastarni. Ja z Michałem na Rodos.

- Po trzech dniach urlopu telefon od mamy: "Matylda miała w nocy gorączkę, wezwałyśmy lekarza, ma zapalenie oskrzeli. Weź wolne i przyjedź". Sprawdziłam loty do Polski: kolejny za dwa dni. Znów kłamałam: "Mam grypę jelitową, nie ruszę się z domu". Godzinami rozmawiałam z córką przez telefon. Raz ona oddzwoniła i usłyszała komunikat po grecku. Trzy tygodnie się do mnie nie odzywała. W głowie miałam jedną myśl: "co ze mnie za matka?".

Lucyna, mama Ady i Karola, którzy polubili jej partnera: - Sielanka skończyła się szybko. Słabe oceny Karola, wagary, późne powroty do domu. "Może czuje, że jest dla ciebie mniej ważny?", sugerowała przyjaciółka. "Co robię źle, czy poświęcam ci za mało czasu?" - pytałam syna. Odpowiedział: "Wszystko mam pod kontrolą, nie histeryzuj, mamo". Nie byłam kobietą, która zwariowała na punkcie nowego faceta i zapomniała, że jest matką. Robiłam wszystko, żeby w mieszkaniu Romka dzieci czuły się jak u siebie. Ada niechcący pomazała flamastrem jego biurko. Zauważyłam, że ze łzami w oczach próbuje gumką zmazać ślady. "Nic się nie stało. To tylko przedmiot. Dla Romka jesteś ważniejsza od jakiegoś stołu" - mówiłam.

- Mieszkaliśmy w stumetrowym mieszkaniu nowego męża, do którego syn z dumą przyprowadzał kolegów. Nie było już ojca, za którego trzeba było się wstydzić, bo często wracał pijany. Przed którym należało się chować, gdy wpadał w szał, i błagać, by zaczął się leczyć. Żadnej odpowiedzialności za mamę i siostrę - były bezpieczne. Można było być sobą.

- A kim był mój syn? Zranionym dzieckiem, zbyt dorosłym, nadodpowiedzialnym, nauczonym, że w domu trzeba być wojownikiem. W naszym nowym cudownym świecie zaczął wariować. W kieszeni jego kurtki znaleźliśmy marihuanę. Romek rozmawia, tłumaczy.

- Potem była wizyta policji: "Wasz syn pomalował sprejem okna w aptece". Romek się wkurza, tłumaczy. Wypalone petami dziury w sofie w salonie, wymioty na blacie w kuchni i ścianie - Karol, gdy nas nie było zrobił imprezę. Romek się wścieka, wrzeszczy. "Dosyć tego, gówniarzu! Wylecisz z tego domu następnym razem!" Syn ucieka, po dwunastu godzinach wreszcie odbiera telefon ode mnie, zgadza się wrócić. "Przesadziłeś! Nie pozwalam ci tak do niego mówić! - broniłam dziecka. - Naprawiam twoje błędy wychowawcze, nie chcę mieć w domu bandyty" - usłyszałam od męża.

- O Karola kłóciliśmy się coraz częściej. Bo syn trzaskał drzwiami, a "w tym domu się nie trzaska". Bo za głośno słuchał muzyki i nie sprzątał. Próbowałam tłumaczyć, rozmawiać, łagodzić. Raz zobaczyłam, że syn płacze. "Co się stało? - pytałam. - Tęsknię za ojcem. Cholera! Dlaczego nie mogę mieć normalnego taty?!" "Może gdybym nie wyszła za mąż, byłby szczęśliwszy? Czy Romek popełnia błędy, którego nastolatek obcemu facetowi nie umie wybaczyć?", dręczyłam się w myślach. Wątpliwościami dzieliłam się z przyjaciółką i z siostrą. A one radziły: "Chcesz zrezygnować z dobrego związku? Przecież Karolowi nie dzieje się krzywda. A ty masz z Romkiem dobre życie".

Justyna, mama bliźniaczek, które liczą na powrót taty: - Jeszcze raz obejrzałyśmy wszystkie części Shreka. Zapytałam córki: "Wyobrażacie sobie, że bajka mogłaby skończyć się inaczej? Fiona wyszłaby za księcia i zapomniała o ogrze? - O nie odpowiedziała Klara - Shrek to jej prawdziwa miłość. - W życiu też czasem mija sporo czasu, zanim odnajdziemy kogoś, kogo pokochamy naprawdę, o kogo chcemy walczyć. - Będziesz walczyć o tatusia?" - pytały córki. Tłumaczyłam: "Wasz tatuś to taki książę, miły, przystojny, ale nie sprawia, że czuję się szczęśliwa. Za to Piotr... jest jak Shrek... ja go chyba trochę... kocham". I tu opowieść się urwała. Bliźniaczki zaczęły krzyczeć. "Nie odzywają się do mnie, chcą jechać do ojca. Przez jakiś czas nie przyjeżdżaj", powiedziałam Piotrowi.

- Nie spotkaliśmy się przez następne trzy tygodnie. Kamila dostała wysypki, Klara miała anginę, na cztery dni do mojego mieszkania córki ściągnęły tatę. Piotr nie był zachwycony: "To, co się teraz dzieje, pokazuje, jak może wyglądać nasza przyszłość. Mamy szansę być sterroryzowani przez dziewczynki, którym nie potrafisz stawiać granic. Moi synowie nie ingerują w to, z kim się spotykam. - Nie mieszkają z tobą. Widują cię raz na dwa tygodnie", mówiłam. Ale może miał rację? Może byłam wobec nich zbyt miękka? Nieskuteczna? Nie potrafiłam rozmawiać z nimi tak, żeby przestały bojkotować moje próby ułożenia sobie życia. Ale z drugiej strony były dla mnie najważniejsze i chyba z tym Piotr, facet, który po raz pierwszy związał się z kobietą z dziećmi, nie umiał się pogodzić.

Co wolno mamie

Hanna, mama Matyldy: - Czułam się jak nastolatka, która ukrywa przed rodzicami, że spotyka się z chłopakiem. Albo jak żona, która ma kochanka. Telefon zawsze przy sobie, żeby córka nie odczytała wiadomości do niego. Wieczorne rozmowy szeptem, przy odkręconej wodzie w łazience. Gdy Matylda wyjeżdżała, do domu wprowadzał się on. Wspólne gotowanie, filmy, muzyka Boba Dylana. Szczęście, o które tak walczyłam, bo nie zaznałam go aż tyle nawet z mężem. Nasz związek był wiecznym docieraniem się i kompromisem. Ale o tym nie mogłam powiedzieć nikomu. Mąż nie żył, więc w oczach córki, mojej matki, części znajomych stał się święty. Ja miałam go wciąż opłakiwać. Albo przynajmniej być mu wierna.

- Wrzask Matyldy. "Kto tu był?!", z nerwów wpadała w bezdech. Za sofą w salonie znalazła męski T-shirt, to był podkoszulek Michała. "Kim ty jesteś? Co sobie wyobrażasz? Kto tu nocuje?! - Musimy porozmawiać", powiedziałam. Wybiegła z domu. I znów telefon od mamy: "Co narobiłaś?! Nie wygrasz z duchem byłego męża", mówiła.

- Kontrowałam: "Dzieci mojej przyjaciółki uwielbiają jej nowego partnera. Wierzę, że Matylda w końcu zaakceptuje Michała, tylko potrzebna nam terapia. - Ale dzieci Baśki miały ojca potwora. Twoja córka kochała tatę, tęskni za nim i jest lojalna. Skoro ci zależy na Michale, romansuj po cichu, ale nie myśl, żeby wprowadzać go w wasze życie. Chcesz ją tak zranić?".

- Na terapii usłyszałam, że mam o siebie walczyć. Jeśli ukrywam związek, rezygnuję ze szczęścia, nie chronię córki, ale ją krzywdzę. Bo wcześniej czy później wyhoduję w sobie żal do dziecka, który zaważy na naszej relacji. Rozmawiałam z Matyldą o ojcu, o tym, że też było mi ciężko. O tym, że ona kiedyś się zakocha, urodzi dzieci, a ja - jeśli nie da mi szansy na związek - zostanę sama. Sprzedałam mieszkanie, żeby uwolnić się od wspomnień o mężu. Kupiłam dom pod miastem - z dwoma osobnymi wejściami. Tak, to był dom kupiony z myślą o Matyldzie i Michale, w nadziei, że może kiedyś razem zamieszkamy, a oni, jeśli się nie polubią, nie będą musieli wchodzić sobie w drogę.

- Któregoś dnia córka się nade mną zlitowała: "Przyprowadź go do nas, chyba powinnam go poznać". Myślałam, że to przełom. Zezwoliła na wizytę Michała w naszym domu! Gotowałam, sprzątałam, a ona siedziała przed telewizorem i nie kiwnęła palcem. Ale ja przymilałam się do niej. "Może coś ci wyprasować?", "Może obrać ci pomarańcze?". Michał przyniósł jej płytę - składankę radiowych hitów. Tylko się uśmiechnęła, z sarkazmem. A ja myślałam "ma u niej minus" i żałowałam, że nie uprzedziłam: Matylda słucha Prodigy i Chemical Brothers, nienawidzi popu. "Oblech" - powiedziała, gdy wyszedł, ale ja dziękowałam jej w myślach, że mnie nie skompromitowała. Kilka miesięcy nie mówiłam jej, że Michał mi się oświadczył. Zakomunikowałam jedynie, że chcę, żeby wkrótce z nami zamieszkał. To wtedy ukradła fiolkę z lekami i szantażowała, że chce się otruć.

Lucyna, mama Karola, który zaczął się buntować: - Po rozwodzie mniejsze znaczenie miało to, czy jakiś facet mi się podoba, najważniejsze było, jakim ojczymem będzie dla moich dzieci. Romek wydawał się idealny - wpatrzony we mnie, a do tego serdeczny dla Karola i Ady. No i doświadczony, miał syna, który studiował w Szwecji. "Jego syn jest dorosły, mieszka daleko, nie będzie rywalem dla moich dzieci" - tak myślałam. Jednak Romek wspominał go w prawie każdej kłótni o Karola. "Mój syn w każde wakacje pracował, twój też będzie". "Nigdy tak się nie odezwał do matki". "Sam sobie robił pranie i po sobie sprzątał". "Może dlatego teraz odwiedza cię raz w roku?" - szydziłam.

- Coraz częściej kłóciliśmy się o Karola, do którego sama miałam mnóstwo zastrzeżeń, ale wkurzało mnie, gdy krzyczał na niego mężczyzna, który nie był jego ojcem. Syn, chyba ze strachu, że zniszczy mój związek, zaczął się zmieniać, uczyć, mniej pyskował, jednak z czasem zachowywał się tak, jakby go nie było. Milczący, spięty, smutny. Chciałam z nim rozmawiać, mówił: "nie ma o czym". "Wyciągnij do niego rękę, bądź jego kumplem, takim jakim jesteś dla Ady - prosiłam Romka. - Dam mu rękę, zeżre mnie całego, taki jest twój syn" - odpowiedział. Potem dodał: "Zmuszam się, żeby być z nim w jednym pokoju. Nie wiem, dlaczego, ale wszystko mnie w nim drażni". Zaproponowałam terapię rodzinną, nie chciał. Co miałam robić? Bilans zysków i strat? Ja byłam z Romkiem szczęśliwa, Ada go lubiła, poszkodowany był Karol. Poświęcić dziecko dla miłości?

Justyna, mama bliźniaczek: - Minęło pół roku, zanim córki zaczęły tolerować, że Piotr jest kimś więcej niż tylko kolegą. Ale kim był w naszym domu? Na początku mężczyzną, który nie mógł mnie przy nich wziąć za rękę ani pocałować. Czasami był fajny i pozwalały mu iść z nami do babci na obiad, ale czasem mówiły: "on zostaje, nie jest naszą rodziną". Gdy oglądaliśmy telewizję, wciskały się między nas.

- Gdy u nas nocował, kazały mu spać na sofie. "O tym, czy uda ci się nowy związek, decyduje biologiczny ojciec twoich dzieci", przeczytałam w poradniku. "Tata się zezłości, jeśli będziemy miłe dla Piotra". "Tata mówi, że Piotr to oszust", mówiły dziewczynki po weekendzie z moim byłym mężem. Trudno mi było walczyć o ich akceptację, dopóki eks nie był w związku. Przestał jątrzyć, gdy poznał kobietę.

- Dziś wiem, relacja partner kontra twoje dzieci jest testem na cierpliwość i wyrozumiałość. Względem niego. To sprawdzian waszej miłości. Bo jak wytłumaczyć fakt, że facet, który zarządza dwudziestoosobową spółką, jest ojcem dwóch synów, każe moim dzieciom mówić do siebie MadMax. "To na cześć bohatera filmu z Melem Gibsonem" - tłumaczy. I dodaje: "Przecież nie będą mówiły do mnie na ty, bo nie jestem w ich wieku. Nie jestem też ich tatą ani wujkiem, ani jakimś panem, bo przecież z nimi mieszkam".

- Nie potrafiłam zrozumieć i zaakceptować jego "teorii sprawiedliwości", która polegała na tym, że kiedy weźmiemy ślub, wszystkim dzieciom będziemy dawać po równo. "Jeśli nie będzie nas stać na prywatne szkoły dla całej czwórki, wszystkie pójdą do państwowych", proponował.

- Pamiętam, że kiedy obiecałam dziewczynkom na urodziny laptopy, usłyszałam od Piotra: "Nie stać mnie, żebym kupił je również moim synom. - To nie kupuj - powiedziałam. - Ty też nie. Przyjadą, zobaczą, że twoje córki mają komputery, i synowie poczują się poszkodowani". Wciąż tłumaczyłam, że o poziomie życia córek i ich wychowaniu decyduję ja. I ich ojciec. Długo nie mógł tego zrozumieć. Mścił się. Któregoś dnia wróciłam z delegacji po północy, a dzieci oglądały telewizję. "Czemu nie kazałeś im spać? - zapytałam. - Myślałem, że ty o wszystkim decydujesz!"

Ja: strażnik, mediator, arbiter

Hanna: - Złamałam na nartach nogę i rękę. Operacja, rehabilitacja, ból, ale czułam, że to błogosławieństwo. Michał był przy mnie, przyjeżdżał przed pracą, po pracy, opiekował się. Czasem zostawał na noc, córka nic nie mówiła. Dla mnie była bardziej czuła, dla niego uprzejma. Skąd ta zmiana? Zlitowała się? A może przeraziło ją widmo zajmowania się matką? Michał stopniowo przywoził coraz więcej swoich rzeczy. I tak jakoś został z nami. Nie wyprowadził się, gdy wyzdrowiałam. "Nie skonsultowałaś tego ze mną! Sądziłam, że on tu jest na chwilę!" - mówiła Matylda.

- Znów pokłóciłyśmy się jak dawniej. Krzyczała: "Wkurza mnie ten koleś, irytuje. Dziś rano pił z mojego kubka, który przywiozłam z Toronto, a ten kubek tyle dla mnie znaczy! - I co jeszcze? - prowokowałam. - Skrobie teflonową patelnię nożem, ciągle pyta: jak w szkole? Pluska się w naszej wannie. Może jestem zbyt wrażliwa, ale ja się brzydzę, więc dezynfekuję po nim wannę i sedes codziennie. Mam 16 lat, w tym wieku mieszkanie z matką jest męką, a co mówić, jeśli dołącza do niej obcy facet!".

- Któregoś dnia Matylda powiedziała: "Wyprowadzam się na jakiś czas do babci, to tylko kilka ulic dalej". Chciało mi się płakać, ale nie zatrzymywałam jej. Nie wiem, jakoś nie mogłam. Myślałam: "Odpocznijmy od siebie, tylko to pomoże nam się nie znienawidzić". Minęło pięć miesięcy, dzwonię do niej kilka razy dziennie, gadamy, czasem miło, ale ona nie chce wracać. Choć jest postęp: zgodziła się na terapię. Na niej usłyszałam: "To, co robi i mówi Matylda, nie pokrywa się z tym, co czuje, ona panią kocha. -Agresją próbuje radzić sobie ze stratą, zmianą, bolesnymi wspomnieniami. - To co mam robić? - zapytałam. - Pozwolić jej pomieszkać u babci i rozmawiać dalej, rozumieć, ukoić niepokój, że pani partner zabierze jej matkę, być blisko. I czekać".

Lucyna: - Dziecko było dla mnie najważniejsze. Nie mogłam pozwolić, żeby obcy facet je tłamsił. Bo Karol jest trudny, zbuntowany? Takie dzieci trzeba kochać dwa razy bardziej. Powiedziałam Romkowi: "Kocham cię i dziękuję za wspaniałe chwile, ale chyba będziemy musieli się rozstać". Wkurzył się, płakał, krzyczał. I wtedy z pokoju wybiegł Karol, też zaryczany: "Mamo, przecież ja się zmieniłem, będę jeszcze lepszy, obiecuję". Powiedziałam: "Nie musisz. Możesz być, jaki chcesz, a rodzice są od tego, żeby ci pomagać, motywować, a nie gnębić". Potem słyszałam, jak w kuchni rozmawiali. "Wychowałem syna twardą ręką - mówił Romek - ale wiem, że dla ciebie powinienem być przede wszystkim przyjacielem, nie rodzicem. Od dyscyplinowania niech będzie mama".

- Od jakiegoś czasu między Romkiem i Karolem jest lepiej. Syn zabiega o uwagę mojego męża i bywa zazdrosny, jeśli za dużo czasu spędzamy we dwoje albo jeśli w centrum uwagi jest Ada. "Nauczysz mnie grać w szachy?", "Wypożyczymy skuter?". "Zagramy w siatkę?", prosi Romka w weekendy. On z nim gra znudzony pół godziny, a potem chce poczytać gazetę albo pobyć ze mną. Ale znalazłam sposób, żeby bardziej ich do siebie zbliżyć. Strzelam fochy. Mówię: "głowa mi pęka, idę do pokoju, chcę pobyć sama". Albo: "zajmij się dziećmi, bo wieczorem idę na drinka z koleżankami", i wychodzę, chociaż wcale mi się nie chce. Mąż zostaje z dziećmi, Karol jest szczęśliwy.

Justyna: - Bliźniaczki zrozumiały, że Piotr jest w domu na cenzurowanym, więc próbowały to wykorzystać. Usłyszałam jak do niego mówiły: "Daj nam 50 złotych albo skłamiemy mamie, że na nas krzyczałeś". Musiałam odbudować jego autorytet, tłumaczyłam: "Kiedy mnie nie ma, w domu rządzi Piotr. Nie musicie go kochać, ale musicie szanować, być uprzejme". Gdy zostawiałam ich razem, czasem włączałam w domu dyktafon. Słyszałam: "Pomóż mi w zadaniu z matmy. - Gdzieś mam twoje lekcje, pyskowałaś, to teraz radź sobie sama".

- Jako kobieta jestem z Piotrem szczęśliwa. Jako kobieta i matka już mniej. Czasem mam wrażenie, że gdy w naszym domu Piotr oficjalnie był tylko moim kolegą, z dziećmi dogadywał się lepiej. Bardziej się starał? One nie czuły się zagrożone? Ostatnio zapytał, czy za niego wyjdę. Kiedyś o tym marzyłam, ale nie jestem pewna, czy po ślubie nie pogorszą się ich relacje, czy on nie zacznie sobie pozwalać na więcej, a bliźniaczki nie będą się mścić, że zajmuje miejsce taty. Powiedziałam: "Za wcześnie, nie myślmy na razie o ślubie". Najważniejsze są dzieci. - Natalia Kuc

Natalia Kuc

Twój Styl 9/2012


Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: małżeństwa | dzieci | uczucia | dziecko | para
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy