Reklama

Ks. Jan Kaczkowski: Trzeba się przygotować do śmierci

"Glejaka wykryto u mnie 1 czerwca 2012 roku, dano mi najpierw sześć miesięcy życia, potem czternaście. Nie chcę być jak brazylijski wyciskacz łez... Może powiem tylko, że gdy się o tym dowiedziałem, byłem wściekły" - tak ksiądz Jan Kaczkowski, dyrektor Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio, który zmarł 28 marca 2016 roku, mówił o swojej chorobie.


Ksiądz Jan stał się symbolem walki z chorobą, oswajania śmierci i walki o ludzką godność do ostatniego tchnienia. Opowiadając o własnym cierpieniu zostawia nam bardzo ważne lekcje. Bez względu na to, czy wierzymy w Boga czy nie.

Przeczytaj kompilację fragmentów kazań księdza zebranych w książkę "Grunt pod nogami. Ks. Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle":

Oczywiście, poddałem się dwóm operacjom, chemioterapii. Wycięto mi tego guza prawie w całości. Prawie, bo glejaka nie da się w całości wyciąć, ponieważ odnóżkami wrasta w mózg.

Reklama

I teraz pytanie, Janie, do ciebie, cwaniaczku. Teoretycznie łatwo ci mówić o chorowaniu. Ale jak się teraz wobec tego ustawisz? Czy będziesz panikował? Czy będziesz szalał? Kurczowo trzymał się życia? Robił sceny? Bał się? Jasne, że się boję. Ewangelia stawia przede mną wyzwanie, bo "wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana". No właśnie, jak on przez to przejdzie? Trzeba nauczyć się przeżyć godnie własną śmierć. I tego nie mówię do was, lecz do siebie. Przeżyć godnie własną śmierć. Jak to zrobić? Mam dwie opcje - albo kurczowo trzymać się życia i tak naprawdę zachować się niegodnie, albo żyć aktywnie, nawet za cenę skrócenia życia, ale tak, jak chcę i jak należy. Wybieram tę drugą opcję.(...)

Wtedy, kiedy będę już odchodził (wszystko jedno, czy w domu, czy w moim hospicjum, czy gdziekolwiek indziej, gdzie mnie ta śmierć zastanie), gdy będzie już ze mną bardzo źle, chciałbym, żeby podano mi leki sedatywne. Nie boję się bólu, bo wiem, że da się go kontrolować, ale boję się nieporadności, tego, że będę się zachowywał nielogicznie - rano jeszcze coś kojarzył, mówił z sensem, a wieczorem mózg mi spuchnie i będę pluł kaszką. Właśnie dlatego chciałbym, żeby wtedy podano mi takie leki, po których będę spał i mógł odejść spokojnie, we śnie, na własnym oddechu, bez żadnego respiratora.(...)

Człowiek, który zaprzeczył medycynie

Umówiłem się z moją panią doktor, że przeżyję dane mi po postawieniu diagnozy czternaście miesięcy, może trochę dłużej, a ona na mnie zrobi habilitację jako na człowieku, który zaprzeczył medycynie.

Jakie mam jeszcze marzenia? Dokończyć habilitację i skrypt dla lekarzy o przekazywaniu trudnych wiadomości pacjentom. Pojechać do jakiegoś ciepłego kraju, wygrzać się na plaży, wykąpać. Ale moim największym marzeniem jest to, żeby nie padło hospicjum w Pucku. To jest moje dzieło, poświęciłem mu dziesięć lat życia. Muszę zrobić wszystko, żeby je zabezpieczyć.

Drodzy państwo, teraz pojawia się pasek "audycja zawiera lokowanie produktu", następuje przerwa na reklamę. Jeśli chcecie mi pomóc, to - poza modlitwą - możecie to zrobić, wspierając Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio poprzez wrzucenie pieniędzy do puszki przed kościołem albo przekazanie jednego procenta podatku.(...)

Nie użalajcie się nade mną, że taki młody i taki biedny. Nie jestem aż taki biedny, w jakimś sensie jestem szczęśliwy, że ta choroba przyszła, bo ona mnie wyzwoliła z lęku. Miałem mnóstwo kompleksów, bałem się rzeczy głupich, irracjonalnych, byłem pyszny. Ona mnie z tego wyleczyła. Bałem się, że kuria mnie przeniesie z Pucka gdzie indziej. No i co z tego? Wszędzie są dusze nieśmiertelne.

A ostatecznie rak mnie przeniesie w zaświaty. Już się niczego nie boję. Biskupa i przełożonych wcale nie trzeba się bać, podobnie jak krytyki, jakichś ataków. Jestem wolny. Dziękuję ci, mój raku, że wyzwoliłeś mnie z wielu strachów. (...)

Wiecie, nowotwór pomógł mi uporządkować swoje życie - wyzwolił mnie z lęku, z kompleksów. Już nikt mi nic nie może zrobić. Jestem zupełnie wolnym człowiekiem.(...)

Wy też się nie bójcie. Życie jest tak nieprzewidywalne! Za chwilę może się zdarzyć coś, co natychmiast rozwiąże wasze problemy.

Trzeba się przygotować do śmierci. Byle godnie i byle sprawnie. Błagam, módlcie się o to, żebym się gdzieś nie zhańbił i żebym żył przyzwoicie, czego i wam życzę. Pomagajmy sobie na każdym kroku. (...)

Czasem trudno zrozumieć tę bliskość

Czasami ludzie pytają mnie: "Dlaczego Pan Bóg zesłał na księdza takie cierpienie?". Tak nie wolno myśleć. Bóg nie jest paskudnym dziadem siedzącym na chmurze, który nas nie lubi, więc rozdaje cierpienia i rozmaite przeciwności. On nas kocha w chwili naszego powodzenia, ale szczególnie blisko jest w momencie nieszczęścia. Nie opuszcza swoich dzieci. Fakt - czasem trudno zrozumieć tę bliskość.

Kiedy spada na nas jakieś niezasłużone cierpienie i wydaje się nam, że Pan Bóg nas zostawił, mimo szalejących emocji należy zrobić matematyczne założenie, że On z nami jest i kocha nas bardzo odpowiedzialną miłością. Bez względu na to, czy nam się życie wali czy nie. Bóg jest stały, niezmienny, wierny. To my bywamy niewierni. Rozumowo to założenie jesteśmy w stanie przyjąć, emocjonalnie trudniej. Ale musimy to sobie powtarzać, bo inaczej przestaniemy Mu ufać i zwariujemy.

Skąd się biorą choroby? Są wynikiem biologii i przypadku. Wypadki są wynikiem przypadku - ktoś za szybko jechał, znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Niektóre zdarzenia są wynikiem naszej wolnej woli. Pan Bóg nam jej nie może zabrać. Chcieliśmy się oparzyć, to się oparzyliśmy. Chcieliśmy popełnić błąd, to go popełniliśmy i ponosimy tego konsekwencje. Paliliśmy fajki, mieszkaliśmy w domu z azbestem, no to mamy raka. Pytanie, dlaczego Pan Bóg nie interweniował, byłoby głupie, bo to On stworzył biologię z jej prawami. Gdyby codziennie ingerował w te prawa, także te związane z powstawaniem nowotworów, które czasem organizm zaczyna traktować przez pomyłkę jak najlepszych gości, to zachowywałby się nielogicznie.(...)

Jesteśmy biologią, jakoś się musimy zepsuć

Bóg króluje nad czasem. Wszystko jest wprojektowane w moje krótkie życie, które ma w sposób naturalny i początek, i koniec. Uświadomienie sobie, że choroby są naturalną sprawą, która się nam, ludziom, przydarza, nie jest szczególnym wyczynem. Jesteśmy biologią, jakoś się musimy zepsuć.. Nie ma więc co tupać na biologię, a zatem i na Pana Boga.

Skąd się biorą nowotwory? Z mutacji komórki nowotworowej. Jak państwo wiedzą, komórki się namnażają, część z nich ginie. Czasem jest taka paskudna komórka działająca prawie jak perpetuum mobile - namnaża się w postępie geometrycznym. To jest nowotwór, jakiś błąd w genotypie, a nie Pan Bóg mówiący: "Kaczkowski, wasza gęba mi się nie podoba, będziecie mieć nowotwór". Albo: "Pani Malinowska, nie zmówiła pani pacierza - no to będzie przerzut, a pani córka zginie w wypadku samochodowym, bo mam dzisiaj zły humor". Takiego Boga nie ma. Bóg chrześcijan, a osobliwie katolików, jest Bogiem dramatycznie bliskim. Wtargnął w biologię, to znaczy zbawił świat przez nią, stał się minimalną blastocystą, był embrionem w łonie Matki Najświętszej.

Dla mnie, jako bioetyka, ciekawym pytaniem jest: jaki genom miał Chrystus? Na pewno pięćdziesiąt procent pochodziło od Matki Najświętszej. A drugie pięćdziesiąt? Od Ducha Świętego? Z tego, co pamiętam z seminarium, a nie byłem wybitnie pilnym studentem, to Duch Święty nie posiadał genotypu. Cała teologia by się nam wywaliła, gdyby posiadał. Na własny użytek wymyśliłem teorię, że może ten genom Chrystusa był genomem uniwersalnym, to znaczy, że pasował do genotypu każdego człowieka. Wolno mi tak myśleć, bo teologia jeszcze żadnego stanowiska dogmatycznego w kontekście genotypu Chrystusa nie zajęła.

A to by znaczyło, że pani i ja jesteśmy niesamowicie ważni dla Boga. Jesteśmy bytami indywidualnymi, które Pan Bóg kocha bez jakiegoś prymitywnego love bombingu, jak w sekcie. Zostaliśmy stworzeni po coś. Został nam dany jakiś czas, bardzo krótki w kontekście historii kosmosu, ale mamy go porządnie i godnie przeżyć. Jeśli dopadnie państwa kryzys, to nie miejcie pretensji, błagam, do Pana Boga, tylko wyobraźcie sobie, że choćby przez sam fakt Wcielenia Bóg jest z wami.(...)

Największą tragedią człowieka jest strach

Ani wasze kryzysy, ani wasze choroby, ani moja choroba nie dają nam żadnych szczególnych praw - na przykład do wygłaszania arbitralnych sądów, nie zwalniają nas też z moralnych powinności. Dla mnie słowo "powinność" jest kluczowe. Obowiązek bywa narzucony z zewnątrz, powinność to jest coś, co odczytuję jako dyktat mojego jestestwa. Zatem jeśli na przykład przestaniecie walczyć o relacje z najbliższymi, to będzie coś najgorszego, co możecie w życiu zrobić. Jeżeli zaniedbaliśmy bliskość, przytulanie, zaufanie, jeżeli łamiemy sumienie, to wtedy mamy się czego bać.

Zanim zachorowałem, bałem się wielu rzeczy, wielu więcej niż dziś. Przestałem za przyczyną raka, a także - jak sądzę - Jerzego Popiełuszki, który mówił, że największą tragedią człowieka jest strach, który go paraliżuje, zwłaszcza moralnie. Ks. Popiełuszko w pewnym momencie swojego życia znalazł się w takiej sytuacji, że bardziej cierpiał od wierzących czy nawet od hierarchii niż od ludzi z zewnątrz. Jak byłem w seminarium, mądry przełożony powiedział, że "o wiele łatwiej jest cierpieć za Kościół, a o wiele trudniej od Kościoła". Tego jakoś tam doświadczyłem.

Był taki moment, kiedy Kościół (w wymiarze gdańskim), który kocham, jeździł po mnie jak walec. Nie będę opowiadał szczegółów, bo wyjdę na frustrata. Każdy ma jakieś kompleksy, każdy by chciał zostać zauważony - to jest takie ludzkie, naturalne. Pojawił się w moim życiu paniczny strach, bo telefony w nocy, bo przekleństwa - my z tobą zrobimy to i tamto. Wtedy poprosiłem: "Jerzy, wyzwól mnie z tego potwornego strachu". Niedługo po tym przyszedł dzień, w którym okazało się, że mam glejaka czwartego stopnia. Kiedy ze mnie zeszło napięcie, otrząsnąłem się z pierwszego szoku, mówię: "Jerzy, ale nie z takiej grubej rury, nie tak ostro! Teraz mnie z tego wyciągaj".

Tak całkiem serio: przykład Jerzego Popiełuszki i ta moja choroba uwolniły mnie z lęku, dały niezwykłą wolność w wypowiadaniu się, ale także w wierności własnemu sumieniu. Czy macie w sobie tyle siły, żeby zejść na dno swojego sumienia i wszystko bardzo dokładnie ponazywać?(...)

Walczcie o siebie

Chciałbym wam powiedzieć jeszcze jedno: walczcie o siebie, nie dajcie się wdeptać kryzysom beznadziejności, chwilowej ciemności, walczcie o czyste sumienie i nigdy nie myślcie, że Bóg jest przeciwko wam.

Odczytuję moje chorowanie także jako pewien sens. Chcę być bardzo prawdomówny. Ten glejak czwartego stopnia, który bardzo źle rokuje, nie jest dla mnie niczym przyjemnym, ale też nie jest jakimś potworem i tragedią - jestem po prostu chory. Ani ze mnie żaden wielki bohater, ani jakaś wielka ofiara. To, co się dzieje w mojej głowie, każe mi wykorzystać ten nowotwór, żeby cały czas machać łapami i mówić to, co mi sumienie dyktuje w kontekście prawdy. I dobić do końca - zejść ze stanowiska księdza, kiedy taka będzie wola Pana Boga, i zrobić to godnie, w miarę sprawnie, z klasą. Amen.

Fragment książki "Grunt pod nogami. Ks. Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle". Wydawnictwo WAM. Premiera: 17 lutego 2016.

Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Zobacz także:


Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy