Reklama

Jej przepis na wspólne życie

Schudła 20 kilogramów dla pewnego plastyka, ale on jej nie chciał. I wtedy poznała Maciejewskiego. Są udanym małżeństwem i razem piszą scenariusze seriali.

Anka z "Miodowych lat" i Jadzia z "Barw szczęścia" – Agnieszka Pilaszewska (46) rzadko gości dziś na ekranie. Na dodatek rzadko bywa na salonach, nie lubi błyszczeć ani pozować do zdjęć w blasku fleszy. Za to całe dnie spędza na pisaniu scenariuszy. "Przepis na życie", którego drugą część emituje TVN, to właśnie jej dzieło.

– W domu mi najlepiej. Maciejewski jest taki sam. Razem sobie dziczejemy – mówi. Tak romantycznie aktorka nazywa swoją drugą połówkę, Macieja Maciejewskiego (53), ponieważ nie przepada za określeniami mąż i żona. – Są zimne, sztywne i puste. Urzędnicze – twierdzi.

Reklama

Maciej Maciejewski jest scenarzystą (Glina, Na dobre i na złe) i pisarzem. Jednak zanim zaczął pisać scenariusze, był dziennikarzem wojennym. Jednym z pierwszych w Jugosławii. Pani Agnieszka cieszy się, że nie poznała go w tamtych czasach. Trudno byłoby jej znosić rozłąkę…

Historia ich poznania wyglądała zabawnie. Aktorka, nie przeczuwając nawet, jakie plany ma wobec niej przeznaczenie, odchudzała się. Była zafascynowana pewnym plastykiem i to dla niego schudła dwadzieścia kilogramów. To była jednak prawdziwa męka. W dodatku po zmianie wizerunku aktorka przestała otrzymywać role! Fatalne zauroczenie minęło, a ona powiedziała sobie: nigdy więcej mężczyzn! No i właśnie wtedy spotkała pana Maćka.

Było to 18 lat temu, kiedy napisała swój pierwszy scenariusz. Jej znajomy reżyser i scenarzysta, Filip Zylber, uznał, że dobrze byłoby go pokazać przyjacielowi, który znał się na rzeczy. – Gdy tylko zobaczyłam Maciejewskiego, wiedziałam, że to będzie ojciec moich dzieci – wspomina.

By go oczarować, nie musiała się odchudzać. Nie musiała robić nic, wystarczyło, że po prostu była sobą. Maciej Maciejewski równie dokładnie pamięta tamten dzień. Opowiada, że przyszła żona zachwyciła go urodą i inteligencją, a także niezwykle silną osobowością. Ale on pracował wtedy w Łodzi, więc zobaczyli się dopiero po miesiącu.

– Umówiliśmy się wieczorem na warszawskiej Starówce, potem odwiozłam go do hotelu, w którym się zatrzymał. Do piątej rano rozmawialiśmy w samochodzie. Była z nami moja ukochana jamniczka, która nie znosiła obcych. Tymczasem Maćkowi siedziała na kolanach, a gdy wróciłyśmy do domu, nadal merdała ogonem jak oszalała, wcale nie zamierzała spać. Trzy miesiące później dowiedziałam się, że jestem w ciąży – wyznaje aktorka. Dziś Kornelia ma już 17 lat i jest najbliższą przyjaciółką swojej mamy.

– Naprawdę nikt mi nie wmówi, że można pogodzić pracę z macierzyństwem. Za takie rozdarcie zawsze płaci się wysoką cenę – mówi aktorka. Ona także płaciła. Praca w teatrze i na planie była tak absorbująca, że z bólem zostawiała półtoramiesięczną córeczkę na długie godziny pod opieką siostry albo mamy, a później niani idealnej, pani Krysi. Żałuje, że nie ma więcej dzieci, ale wtedy żyła w takim szalonym pędzie, że ledwo dawała radę z tym jednym.

– Grałam w Miodowych latach Alinkę, która wróciła z wesela na rauszu, w szampańskim humorze, dwie godziny po tym, jak… moja 4-letnia wówczas córeczka wyjechała z sali operacyjnej. Zagrałam to tego dnia trzy razy, najlepiej jak potrafiłam. A w przerwach siadałam za kulisami, z głową między kolanami, żeby łzy kapały na wykładzinę i nie psuły makijażu, bo każda poprawka oznaczałaby opóźnienie w pracy. Dzisiaj mam o to do siebie żal. Każda normalna matka nie odstąpiłaby od dziecka – wspominała krótko po tym, jak bez skrupułów pozbawiono ją roli w Miodowych latach, zastępując z dnia na dzień inną aktorką.

Dlatego teraz tym bardziej ceni sobie spokój. Jest wolna, choć równie zapracowana. Pisanie scenariuszy wymaga także żelaznej dyscypliny i odpowiedzialności. Ale dla niej, domatorki, wciąż dążącej do harmonii, ten komfort pracy w domu jest nie do przecenienia. W dodatku niemal przez cały dzień nie musi rozstawać się z mężem i bardzo dobrze jej z tym, bo wciąż jest tak nim zafascynowana, jak wtedy, gdy ujrzała go po raz pierwszy.

– Odkąd jestem z Maćkiem, przestałam się zajmować pojedynczymi cechami męskimi. U niego wszystko idzie w parze: dusza, umysł, fizyczność, ogromna wiedza, wyobraźnia, dobroć – wylicza. I dodaje, że to jej ułatwia bycie absolutnie monogamiczną.

Mają dwupoziomowe mieszkanie. On pisze na górze, ona na dole. – Schodzę do niej parę razy w ciągu dnia, żeby oderwać ją trochę od pracy – mówi Maciej Maciejewski. Lubią wtedy rozmawiać o swoich pomysłach i dyskutować zawzięcie, bo oboje są uparci i obstają przy swoim. Lubią chodzić na premiery do teatru, ale już na biesiady z przyjaciółmi wolą umawiać się u siebie, w warszawskim mieszkaniu albo w swoim ukochanym domu w okolicach Kazimierza Dolnego.

Pan Maciej uwielbia radosny śmiech żony i ognisty temperament oraz jej dystans do świata. Ceni za to, że, choć jest ekstrawertyczką, nigdy nie histeryzuje, nawet gdy dzieją się rzeczy naprawdę złe i cierpi. – Szybko się otwiera, dużo o sobie mówi, bo ufna jest jak dziecko. Staram się ją trochę tonować, szczególnie gdy nowo poznanej osobie z branży zdradza swoje pomysły na kolejne seriale – wyznaje.

Pani Agnieszka w wolnych chwilach pisze też pamiętnik. – Palę mnóstwo papierosów, bardzo późno chodzę spać, za dużo pracuję i fatalnie się odżywiam. Moje ciało permanentnie mnie zawodzi jako kobietę po czterdziestce. Spacery z psem to chyba jedyny higieniczny moment w ciągu dnia – mówi aktorka i dodaje, że gdyby ktoś jej tę rodzinę odebrał, zupełnie nie wiedziałby, co ma dalej ze sobą zrobić.

MP

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Agnieszka Pilaszewska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy