Reklama

Ja, mój mąż i jego przyjaciółka

Nie kochanka, tylko koleżanka. Znajoma męża sprzed lat, ze studiów, z pracy. Zawsze blisko, zawsze pomocna. Dla żony - czasem konkurentka. Bo zdarza się, że przekracza granice przyjaźni. Czy między mężem i żoną jest miejsce dla drugiej kobiety? O swoich doświadczeniach mówią Dagmara, Basia i Klara.

Dagmara, 33 lata, prawniczka:

Na forum internetowym zakłada wątek: "Dawne koleżanki męża". I pisze: "Pozwalacie swoim mężom na przyjaźnie z kobietami? Ja nie chciałam być zaborcza i pozwoliłam. Fizycznej zdrady nie było, ale tamta kobieta prawie zrujnowała moje małżeństwo".

Dagmara pokazuje zdjęcie ze ślubu. Ona, jej starszy o trzynaście lat mąż i wtulona w jego ramię niepozorna blondynka. Monika, jego przyjaciółka. - Fotografia mówi o tej relacji więcej niż słowa - wyznaje. - Zdjęcie wisiało na ścianie w naszym salonie obok dwóch innych: momentu naszej przysięgi małżeńskiej i pierwszych świąt we dwoje.

Reklama

Barbara, 37 lat, nauczycielka:

O naszym małżeństwie przyjaciele mówią: "dowód na istnienie prawdziwej miłości". Mąż jest opiekuńczy, łączy nas świetny seks, fascynacja. Ale w związku nie jesteśmy sami. Jest też "przyjaciółka domu".

Do niej pierwszej zadzwonił, gdy pogotowie zabrało go z pracy z podejrzeniem zawału serca. "Nie chciałem cię martwić, jesteś nerwowa", tłumaczył mi potem. To polecone przez nią płyty i książki zajmują dwie półki w naszym salonie, bo mój mąż polega na jej guście. Ona wybiera prezenty, które on kupuje mi na urodziny: za duże swetry, ale czasem też niezłe perfumy. Gdyby mieli romans, rozwiodłabym się, ale mąż zapewnia: "nie widzę w Poli kobiety, tylko kumpla".

Klara, 31 lat, tłumaczka:

Na początku nie czułam się zagrożona - starsza ode mnie o sześć lat, wyższa od niego o pół głowy, Dorota była doktorantką męża. Ale pewnego dnia w jego komórce znalazłam wysłany przez nią MMS: jej stopy w czarnych szpilkach i podpis: "kupić?". Rano w jego samochodzie, w kieszeni fotela, zostawiłam dyktafon. Wieczorem odsłuchałam nagrania.

Zadzwonił do niej zaraz po tym, jak włączył silnik. Najpierw gadali o sprawach zawodowych, a później osobistych. O jej problemach z facetami, a potem o naszym małżeństwie. Mówił: "Klara nadal ma te swoje wybuchy gniewu, ale wtedy robię, jak mi poradziłaś, wychodzę z domu i wracam późno". Zmroziło mnie.

Dagmara i pieczone ciasta

"Chcę, żebyś poznała bardzo ważną dla mnie osobę - usłyszałam od Bartka po miesiącu znajomości. - Monikę, moją koleżankę, a właściwie siostrę. Przyszywaną". W drodze do niej Bartek opowiadał: znają się od przedszkola, mieszkali w tej samej kamienicy. On kilka lat temu załatwił jej stanowisko asystentki w swojej firmie.

Mówił o niej: inteligentna, wesoła, nadaktywna, z lekką nadwagą, głośno się śmieje. Pracuje, nurkuje, wspina się. Przez trzy lata opiekowała się jego ciężko chorą matką, zamieszkała z nią, opłaciła pielęgniarkę i nie zgodziła się na oddanie jej do hospicjum. Nie byłam zazdrosna. Była wolna, mimo to Bartek związał się ze mną.

Pierwsze spotkanie w jej mieszkaniu. Stół zastawiony jak w Wielkanoc. Jajka z kawiorem, szparagi, deska serów, sałatka ze szpinaku oraz jego ulubione ciasteczka migdałowe. Byłam pod wrażeniem. Ale gdy podawała deser, zażartowała: "sama piekłam, będę podwyższać ci poprzeczkę". I mówiła: "Mama Bartka zawsze twierdziła, że to my będziemy razem".

Ja Monikę widywałam rzadko, ale on codziennie - w pracy. Nie zgodziłam się, gdy zaproponował: "Słuchaj, ona urlop spędza sama, może powiemy jej, żeby wpadła do nas na kilka dni nad morze". Pojechaliśmy sami, było romantycznie.

Skończyło się zaraz po powrocie. W mieszkaniu Bartka przywitał nas zapach ciasta, a na blacie - szarlotka. I kartka: "w lodówce jest rosół i pieczeń ze szpinakiem. M.". - "Nie mówiłeś, że masz gosposię - powiedziałam zadowolona. Bartek się roześmiał: - Nie. To Monia. Wariatka, muszę zabrać jej klucze. - Dlaczego upiekła to ciasto? - pytałam. - Bo jest nadopiekuńcza, serdeczna, samotna. Dwa razy poroniła, mąż od niej odszedł, bo nie mogli mieć dzieci. - Czy o wszystkich znajomych tak się troszczy jak o ciebie? - Nas łączy coś szczególnego, zrezygnowała z pracy, by zajmować się moją chorą mamą. Ona mi ją przypomina".

Starałam się zrozumieć, ale poprosiłam, żeby zabrał jej klucze. Przez kilka miesięcy żyliśmy sami. Aż do momentu, w którym Bartek wrócił później niż zwykle. Szykowałam kolację niespodziankę: łososia w tempurze. Powiedział: "Nie jestem głodny. Nigdy nie zrobiłaś mi nawet kanapki, więc nauczyłem się jeść poza domem".

Pokłóciliśmy się. O to, że ja też pracuję i że on nigdy niczego mi nie ugotował. Powiedziałam: "Idź do Moniki, pewnie właśnie piecze prosiaka. Odpowiedział: "Już byłem". Ja: "Miałeś się z nią nie widywać!". On: "To ty nie chciałaś, ja mogę". "Ona robi sobie PR, czeka na nasze potknięcie", pomyślałam. Wybiegłam na ulicę, on za mną, scena na całe osiedle. W tym czasie telefon, od niej. On w złości odebrał: "Zadzwonię potem, Dagmara zaczyna mną rządzić". Nazajutrz chciałam się wyprowadzać, ale były kwiaty, przeprosiny i zapewnienia, że kocha.

Po tygodniu okazało się, że jestem w ciąży. Wzięliśmy szybki ślub. Po nim zaprosiliśmy gości na obiad. Monika kilka razy publicznie nazwała mnie "koleżanką Bartka". Z tego wieczoru najbardziej zapamiętałam słowa mojej siostry: "Miej na nią oko. Pokazywała mi swoją nową komórkę, widziałam, że w albumie ma chyba kilkadziesiąt zdjęć twojego męża".

W nocy, gdy Bartek zasnął, sprawdzałam jego maile, sms -y. Czytałam w nich: "Ucałuj Dagmarę, kurczę, jesteście dla mnie jak rodzina, myślałam, że ja i ona będziemy siostrami, ale ona mnie nie lubi". Nazajutrz powiedziałam mężowi: "Zaproś ją do nas". Postanowiłam, że wroga będę mieć blisko. Ucieszył się. Jednak później powiedział: "Monika twierdzi, że teraz powinniśmy jak najwięcej czasu spędzać we dwoje. Odwiedzi nas za jakiś czas". Nie wiedziałam, że wybierze moment, w którym wyjadę.

Byłam w siódmym miesiącu ciąży, pojechałam z mamą i przyjaciółką na tydzień na Mazury. W tym czasie Bartek pilnował remontu naszego małego domu za miastem. Wróciłam dzień wcześniej i zobaczyłam: na naszym podwórku Monika nosiła z Bartkiem kłody drewna do kominka. Dostrzegła mnie pierwsza, zaczęła machać: "Mamy dla ciebie niespodziankę, pomalowaliśmy już cały pokoik dla dziecka". Powiedziałam Bartkowi: "Ona ma stąd spadać albo mnie więcej nie zobaczysz". Błagał: "Uspokój się, czeka ją poważna operacja, mają jej usunąć macicę". Wyjrzałam przez okno: w moich kaloszach i koszuli grabiła liście. Nie wyglądała na chorą.

W nocy zostawiłam mężowi kartkę: "Kocham cię i czekam, kiedy będę mogła wrócić do domu. Jadę do mamy". Całą dobę nie mogłam spać, nad ranem zadzwonił telefon: "Wracaj, będziemy sami, Monikę zabrało pogotowie". Krwotok, rzeczywiście była chora. Od sąsiadów dowiedziałam się, że wsiadając do "erki", krzyczała: "Twoja żona życzy mi śmierci".

Odwiedziłam ją w szpitalu, powiedziałam, że ma się trzymać z daleka od mojej rodziny. Bartek w pracy załatwił jej przeniesienie. - "Dlaczego? - zapytałam. - Jutro kończę 38 lat, muszę wziąć odpowiedzialność za spokój w mojej rodzinie". Kilka dni później wyznał mi, że gdy wyjechałam, ona go pocieszała: "Nie martw się, masz mnie, ja nigdy cię nie opuszczę. Pomogę załatwić ci unieważnienie małżeństwa, będę twoim świadkiem". Powiedział: "Dopiero wtedy zrozumiałem, z kim mam do czynienia, przepraszam".

Dwa miesiące później Monika przysłała nam kartkę znad morza podpisaną: "zakochani Monia i Grzesiek". Koleżanki w pracy męża twierdzą, że nadal jest sama. My mamy już córkę, jesteśmy szczęśliwi, ale ja nadal nie zasnę, dopóki nie uśnie mój mąż. Wtedy wstaję i sprawdzam jego sms-y. Na wszelki wypadek.

Basia i ktoś bliski

Polę, kuratorkę w muzeum i przyjaciółkę mojego męża, poznałam, gdy była w dziewiątym miesiącu ciąży. Ona i jej mąż zaprosili nas do siebie na kolację. Otworzyła nam w czarnej szerokiej tunice, która eksponowała szczupłe, opalone nogi i monstrualny wówczas biust.

Przez godzinę nie odezwała się do mnie słowem, swojemu mężowi wydawała komendy: "przynieś carmenere", "zmień talerze", "otwórz okno", "zamknij balkon". Gadała tylko z Wojtkiem, moim narzeczonym, architektem. "Marnujesz się w Warszawie! Mogę załatwić ci kontrakt w Londynie, wiesz, że to realne", "Pamiętasz tę dziewczynę, której zaprojektowałeś kawalerkę? Do dziś o ciebie pyta, tak ją zauroczyłeś". "Robiłeś genialne zdjęcia i co się z tym stało?". Wojtek starał się wybrnąć: "Teraz mam Basię. - Och, to wspaniale", skwitowała.

Wracaliśmy do domu samochodem. On milczał. "O czym myślisz? - zapytałam. - Wiesz, kiedyś rzeczywiście miałem plany. Zdjęcia, projekty, Berlin, Bruksela... - Ale teraz będziesz miał rodzinę, to kolejny etap - mówiłam. - Tak", westchnął i zamilkł na resztę wieczoru.

Głupsza, mniej atrakcyjna, mniej inteligentna. Tak się przy niej czułam i taką siebie widziałam. Nie znałam się aż tak na sztuce, nie miałam aż tak niebieskich oczu.

Kiedyś, gdy weszłam do domu, zastałam w kuchni ją i mojego męża, głośno się śmiali. W przedpokoju zobaczyłam sięgającą mi do ramion wapienną figurę skośnookiego mężczyzny. "Co to?!", spytałam. Zapadła cisza. Spojrzeli na siebie wymownie. Wojtek podszedł do mnie, cmoknął w czoło i protekcjonalnie powiedział. "To Konfucjusz, kochanie. Pola kupiła nam to cudo w prezencie ślubnym".

Gdy wyszła, kazałam wynieść mu tę rzeźbę na balkon. - "Kosztowała prawie dwa tysiące - tłumaczył. - To sprzedamy ją na Allegro - mowiłam. - Żenująca ignorancja", wycedził przez zęby.

Zawsze ją przy mnie komplementował, poświęcał jej uwagę, więc przed naszym ślubem poprosiłam: "Obiecaj, że będziesz zajmował się tylko mną". On: "Kochanie, to oczywiste". Byłam zazdrosna, ale koleżanki mówiły: "Zwariowałaś? Ona jest od ciebie kilkanaście lat starsza, ma męża i dziecko".

Ale ja widziałam, jak patrzy na mojego męża i jak jemu zdarza się patrzeć na nią. Któregoś wieczoru szliśmy na kolację, Wojtek ściszył telefon. Rano zobaczył kilkadziesiąt nieodebranych połączeń. Od niej. I sms-y: "Coś się stało? Martwię się. Zadzwoń koniecznie".

Zadzwonił. Płakała, że jest nieszczęśliwa, że mąż w kłótni pchnął ją na ścianę. Wojtek powiedział: "Zaraz u ciebie będę". Nie mogłam milczeć, zaczęłam krzyczeć: "O co chodzi, coś was łączy?". Mówił w pośpiechu, że mnie kocha, że liczę się tylko ja, ale ona też jest ważna jak przyjaciel, wspomnienie młodości, że jest między nimi więź, nie pozwoli, by działa jej się krzywda.

Powiedziałam: "Jadę z tobą". Otworzyła nam ze spuchniętą od płaczu twarzą. Siedzieliśmy we trójkę w jej salonie pełnym secesyjnych bibelotów. "To nic, zwykła kłótnia małżeńska", mówiła zaskoczona, że jestem. A ja siedziałam przy mężu i ściskałam jego rękę.

- "A co, gdyby się rozwiodła? - zapytałam go w drodze do domu. - Kocham i wybrałem ciebie. Dziewięć lat temu próbowaliśmy z Polą być razem. Ale potrafiliśmy się tylko ranić". Pomyślałam: "Dobrze, zobaczymy, co będzie".

Kiedyś odwiedzili nas z mężem, wtedy zapytałam ją na osobności, co czuje do mojego męża, jakie ma zamiary. Powiedziała: "Chcę, żeby był szczęśliwy. Ty dajesz mu szczęście, więc nie musisz się o nic obawiać. Nie rozbiję twojego związku, bo wolność Wojtka byłaby dla mnie kłopotliwa, mam swoją rodzinę, zobowiązania. Będę pilnować, żeby był dla ciebie dobry". "Melodramat", myślałam. I czułam, że mąż mną się zachwyca, ale prawdziwe życie woli przeżywać z nią.

Niedawno powiedziałam mu, że mam dosyć jego zdrad. Zdenerwował się, krzyczał: "Co ci przyszło do głowy!". Wyjaśniłam: - "Zdradzasz mnie psychicznie, intelektualnie, emocjonalnie. Ona kradnie nam czas, twoją uwagę. - Przykro mi, że tak uważasz, postaram się to ograniczyć".

Ostatnio na rehabilitację przyjechał do Warszawy jego chory ojciec. Akurat wyjeżdżaliśmy na dwutygodniowy urlop. Mąż chciał opłacić mu pobyt w hotelu, ale poradziłam mu: "Tata potrzebuje domowego ciepła, poprośmy Polę, żeby na ten czas przyjęła go u siebie". Powiedział: "No pewnie, mamy Polę!", i zaraz do niej zadzwonił. Była jego najlepszą przyjaciółką, nie miała wyjścia...

Koleżanki mi mówią: "Pogoń ją raz na zawsze!". Ale nie chcę stawiać go pod ścianą, choć wiem, że wybrałby mnie. Uczę się wykorzystywać tę sytuację z korzyścią dla siebie. Nie słucham o jego problemach w pracy, nie podnoszę z psychicznych dołków. Może gdyby nie Pola, on pokazałby mi siebie takiego, jakiego pokazuje jej: zagubionego, niestabilnego, a ja takimi mężczyznami gardzę.

Tłumaczę sobie, że mąż we mnie i w niej znalazł kobietę idealną, że ona daje mu to, czego ja nie mam albo nie potrafię. Dzięki takiemu układowi w naszym związku nie ma nierealnych oczekiwań, pretensji. Pocieszam się, że nie poznaliśmy jeszcze swojej gorszej strony. Ale prawda jest taka, że przez to nie mamy szansy być naprawdę blisko.

Klara i fatalne zauroczenie

W dniu urodzin Marka przyszedł do niego mail: "ktoś wysłał ci e-kartkę". Kliknęliśmy na link. A tam dwuznaczne zdjęcie brunetki, z czarnym paskiem na oczach. Fryzura jak moja. Na dole wiadomość: "Wiesz, gdzie twoja żona dorabiała, jako studentka? Zapytaj ją o agencję towarzyską Magnolia. Chyba wiesz, o jaką agencję chodzi...". Marek poczerwieniał: "komuś podpadłaś", powiedział, udając, że go to śmieszy. Ale mnie nie było do śmiechu.

Na drugi dzień kolejna wiadomość o podobnej treści. Mąż koleżanki był policjantem, obiecał, że to dla mnie sprawdzi. Po miesiącu okazało się, że te dziwne e-maile zostały wysłane z serwera uniwersyteckiego. "Zakochana w nim studentka", pomyślałam i dałam sobie z tym spokój.

Niedługo potem poznałam Dorotę, dawną przyjaciółkę męża ze studiów, z którą teraz pracował naukowo. Gdy zobaczyła mnie po raz pierwszy, powiedziała: "Marzyłam, żeby cię poznać, Marek wciąż o tobie opowiada". Na koniec dodała: "Z chęcią wproszę się kiedyś do was na kawę, twój mąż stale opowiada, jak wspaniale urządziłaś mieszkanie". Pomyślałam: "miła dziewczyna, czemu nie?".

Wiedziałam o niej tyle: rozwódka, samotna matka pięcioletniej dziewczynki. Wcześniej pracowała na innym uniwersytecie, ale dostała propozycję z wydziału, na którym pracował mój mąż, i przeniosła się z innego miasta. Odnowili dawny kontakt, mąż cieszył się, że będzie pracował z kimś, kogo zna i lubi.

Gdy okazało się, że Dorota zamieszkała w naszej dzielnicy, ucieszyłam się. Mieliśmy czteroletnią córkę, "Ada będzie miała koleżankę", myślałam. Po miesiącu zrobiliśmy przyjęcie dla dziesięciu osób, zaprosiliśmy też Dorotę. Przyszła z córką, żeby nasze dzieci mogły się poznać. Akurat tego dnia pokłóciliśmy się z mężem o domowe wydatki, w trakcie imprezy prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Nie umieliśmy do końca ukryć, że coś jest nie tak. Dorota nie odstępowała mnie na krok, pomagała podawać do stołu, pytała o hobby. Wreszcie zapytała, czy mam jakiś problem. Opowiedziałam jej o sprzeczce. Powiedziała z troską: - "Jesteś taka wspaniała, a jednak nie do końca szczęśliwa. Małżeństwo to trudny kompromis. Rozumiem cię, bo wiem coś o tym. - To nie tak, u nas wszystko jest w porządku - tłumaczyłam. - Tylko po kłótni nie zdążyliśmy ze sobą pogadać, więc jesteśmy trochę nadąsani. - Daj spokój, przecież widzę, że między wami się nie układa - przerwała mi Dorota. - Nie lubię, gdy ktoś obcy ocenia moje życie" - odpowiedziałam zdziwiona, że tak obcesowo oceniła moje małżeństwo.

Wtedy wyszła z kuchni. Później siedziałam przy stole ze znajomymi i liczyłam, jak długo rozmawia na balkonie z moim mężem. Wrócili po 43 minutach.

"Mówiłam Markowi, żeby bardziej się starał" - powiedziała mi na ucho, wysyłając protekcjonalny uśmiech. Poczułam ukłucie: "Co to znaczy? Znamy się od niedawna, jest u nas w domu pierwszy raz!". Nie podobało mi się, że wtrąca się w nasze życie, ale chwilę potem mąż podszedł do mnie i cmoknął mnie w policzek. Patrzyłam na moją córkę, rozbawiona biegała po domu z córką Doroty, bawiły się w Indian. "Nie spinaj się tak bez sensu", pomyślałam i odpuściłam.

Ale niebawem w naszym domu zaczęły się irracjonalne sceny zazdrości. Mój mąż nagle zaczął mnie pytać o sprawy, którymi nigdy wcześniej się nie interesował. "Z kim się dziś widziałaś, kto do ciebie dzwonił, gdzie byłaś". Czasem, gdy wracałam z pracy, dostrzegałam, że szperał w moich szafach, dokumentach, nawet książkach.

W końcu zapytałam: - "O co ci chodzi? Czego szukasz? Znowu dostajesz te dziwne maile?". Nie przyznał się, ale powiedział: "Chcę mieć pewność, że jesteś mi wierna". Potem zaczęły się głuche telefony. - "Kto dzwonił? - pytałam. - Pomyłka", mówił i zamykał się w pokoju albo wychodził z domu. Nie chciał potem ze mną rozmawiać. Kiedyś po takim telefonie wyjął z wazonu żonkile, które przyniósł mi godzinę wcześniej, i cisnął je do kosza.

Kilka dni później ja zaczęłam dostawać paczki: kolczyki, perfumy. Wszystkie od anonimowego nadawcy. Podejrzewałam, że ktoś próbuje mnie skompromitować w oczach męża. Poszłam na policję i zgłosiłam oficjalnie sprawę.

Nie mówiłam o tym nikomu, ale czułam się coraz gorzej. Dorota wpadała do nas co kilka dni. - "Słabo wyglądasz - powiedziała kiedyś. - Masz jakiś problem? Może mogę pomóc?". Nie przyznałam się. Ale kiedy zaproponowała, że może przyprowadzać naszą córkę z przedszkola albo zabierać ją na spacer, zgodziłam się - sama nie miałam głowy do zabaw z małą.

"Ma nienormowany czas pracy, poza tym dziewczynki się lubią, niech bawią się razem", pomyślałam. Za każdym razem, gdy się widziałyśmy, pytała: "Jak z Markiem?". Wtedy nie zwracałam na to uwagi. W weekendy, gdy pracowałam nad tłumaczeniami, wyciągała nas na spacer. Mówiłam, że jestem zajęta, mam terminy. Szedł więc z nią Marek i Ada.

Raz, gdy Dorota wychodziła od nas, moja córka krzyknęła za nią: "Wynocha!". Nakrzyczałam na nią, a ona powiedziała: "Nie lubię jej, na spacerach przytula się do taty!". Tego samego wieczoru, gdy mąż wrócił z pracy, chciałam z nim porozmawiać. Ale zaczął pierwszy. Powiedział: "Już mam dowody", i pokazał mi zdjęcia: ja podczas wyjazdu służbowego do Sztokholmu siedzę w pubie z kolegą z firmy, a on ściska moje ramię. "To był przyjacielski gest! Nawet nie pamiętam w jakiej sytuacji!".

On zaczął płakać, że ma już tego dosyć. Ktoś doniósł mu też o sprawie, o której nigdy mu nie opowiedziałam. Wiele lat temu rodzice ucznia oskarżyli mnie, że mam romans z szesnastolatkiem. Pozew odrzucono, dzieciak przyznał, że się we mnie podkochiwał, a o romansie zmyślał. Mimo to Wojtek powiedział: "Skoro to niewinna historia, czemu nigdy o niej nie mówiłaś! Jak mogę ci teraz ufać?".

Nie miałam argumentów, wyprowadziłam się z dzieckiem z domu, nie zatrzymywał mnie. Wkrótce dostałam informację z policji, że już wiadomo, kto nękał naszą rodzinę. Gdy się dowiedziałam, że to Dorota, nie mogłam uwierzyć. Złożyłam pozew o rozwód.

Mąż mnie przepraszał: "Byłem manipulowany, nigdy cię z nią nie zdradziłem". Wierzę mu, ale uznałam, że tak naprawdę był słaby. Imponowało mu zainteresowanie kobiety innej niż ja i nie miał do mnie zaufania. A ja? Byłam zbyt zapracowana, żeby to wszystko w porę zauważyć.

Ta sytuacja była ważną informacją o moim związku. Postanowiłam, że nie wrócę do niego. Teraz wiem, że chyba zmienię też adres. Dwa razy widziałam Dorotę w samochodzie, jak wolno jechała pod moim blokiem i patrzyła w moje okna. Poczułam lęk - czego ta kobieta jeszcze ode mnie chce?! Przypomniało mi się "Fatalne zauroczenie". W kinie był happy end, w życiu bywa różnie.

Natalia Kuc

Twój STYL nr 06/2010

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: związki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy