Reklama

I kto tu rządzi?

Kto powinien rządzić w związku? Kobieta czy mężczyzna? A może najlepiej, gdy władza dzielona jest jednak po równo?

PANI: Pani Ewo, kto powinien rządzić w związku? Kobieta czy mężczyzna? A może najlepiej, gdy władza dzielona jest jednak po równo?

Ewa Woydyłło: Ciekawe pytanie, również z punktu widzenia historycznego. Pięćdziesiąt lat temu podział był jasny i klarowny. Gospodarstwa domowego pilnowały kobiety, całą resztą zajmowali się mężczyźni. Ten model życia został zakwestionowany, czasy się zmieniły, kobiety stały się samodzielne. Dziś trudno nam nawet sobie wyobrazić, że kiedyś kobiety nie mogły same wychodzić, podróżować. Kiedy na ulicy widziano samotną kobietę, z całą pewnością była to kurtyzana. Teraz wszystko jest już inaczej.

Reklama

I robi się zamieszanie…

- Bo kurczowo trzymamy się myśli, co powinniśmy, co wypada. Wydaje się nam, że powszechnie obowiązuje model partnerski i musimy dążyć do tego ideału. Tylko że chwilę później pojawia się pytanie, co to właściwie znaczy model partnerski. Nie dość, że nie potrafimy go jasno określić (bo co tak naprawdę znaczy „po równo”?), to za wszelką cenę próbujemy zrobić z niego jakąś normę. Analizujemy małżeństwa znajomych, przyjaciół, porównujemy. A to absurd. Znam całkiem fajne związki, w których partnerzy spełniają się w tradycyjnych rolach. Wszystko zależy od ludzi i ich wzajemnego umówienia się.

Gdyby to było takie proste…

- To jest proste, tylko trzeba umieć ze sobą rozmawiać. Nie ma modelu lepszego od innych. Może być superkobieta – mądra, wykształcona, nowoczesna, a jednocześnie nie mieć ochoty płacić rachunków czy zajmować się samochodem. I jeśli jej partner to akceptuje, to w porządku. Może być też taka, która podejmuje większość decyzji i nie ma w tym nic złego. Warunkiem szczęścia pary i życia w poczuciu spełnienia jest kompromis. A innym nic do tego.

Tylko czasem ludzie nie potrafią się porozumieć.

- Największym błędem są wymagania. Młoda dziewczyna czyta, że teraz mężczyźni zajmują się dziećmi, i nie potrafi zrozumieć, że jej mąż tego nie robi, i ma do niego pretensje, żal. A partnerstwa nie można traktować instrumentalnie. Bo co jest dobre dla jednego, dla drugiego wcale nie musi.

A co jeśli jeden z partnerów unika podejmowania decyzji, ale nieustannie torpeduje decyzje drugiej strony.

- Zawsze świadczy to o niskim poczuciu własnej wartości. Na przykład nie potrafimy wziąć odpowiedzialności za to, co się dzieje w naszym domu, dlatego unikamy decydowania, a jednocześnie nie zgadzamy się z tym, co robi partner, albo czujemy się zagrożeni, gdy ma jakieś pomysły. Kiedy ludzie nie potrafią się porozumieć, zawsze im radzę, żeby nie przeciągali tego stanu rzeczy. Dziś jest mnóstwo osób, które potrafią pomóc, np. terapeuci rodzinni. Czasem wystarczy jedno, dwa spotkania z kimś, kto ma dystans, a jednocześnie zna się na mediacjach, żeby dojść do porozumienia.

Znajoma terapeutka powiedziała, że największym problemem wielu par jest walka o władzę. Jak się to objawia?

- Właśnie tak, jak mówiłyśmy wcześniej. Ludzie nieustannie torpedują swoje decyzje, każdy chce mieć ostatnie słowo, zaczynają ze sobą walczyć jak przeciwnicy, zamiast się wspierać jak kochający, bliscy sobie partnerzy. Walka o władzę zawsze wynika z braku zaufania, niepewności, lęku przed zranieniem, często nawet nieuświadomionym. Ktoś chce mieć przewagę, bo wtedy czuje się silny i pewny. Przecież jeśli na przykład mąż zabrania żonie pracować, to właśnie z lęku przed tym, że ją straci, nawet jeżeli zapewnia, że chodzi o dobro ich dziecka.

Skąd biorą się takie problemy?

- Najczęściej są wynikiem złych doświadczeń, czy to z dzieciństwa, czy z poprzednich związków. Jeżeli mężczyzna obsesyjnie kontroluje partnerkę, a przejawy jej niezależności traktuje jako atak, najprawdopodobniej został kiedyś przez inną kobietę, być może przez matkę, skrzywdzony. Podobnie reaguje kobieta, która niechętnie patrzy na to, że jej mąż chce być niezależny czy samodzielny. Myśli: „Skoro pragnie wolności, to znaczy, że mnie nie kocha”. Dojrzała osoba nie podchodzi tak do uczuć. Wie, że zdrowa relacja zawsze oparta jest na kompromisie. Nikt nie może mieć przewagi, bo wtedy zaczyna się równia pochyła. Jeśli wiem, że mogę komuś wejść na głowę, dyrygować nim, przestaję go szanować. Przez chwilę poczuję się silny, a potem dojdę do wniosku, że po prostu stać mnie na więcej (czytaj – mogę mieć kogoś lepszego). Jeśli ludzie będą odnosić się do siebie z szacunkiem, traktując drugą osobę jak kogoś ważnego, o kompromis będzie łatwo. Po prostu wspólnie go wypracują.

A podważanie swoich decyzji przy dziecku?

- Akurat wcale nie uważam, że to coś złego. Nie demonizujmy, to normalne, że ludzie mają inne zdanie, nie zgadzają się ze sobą i naprawdę nie ma w tym nic strasznego, że dziecko to widzi. Lepiej, żeby rodzice w sposób otwarty i bezpośredni komunikowali swoje racje, niż żeby pozornie się zgadzali. Dziecko i tak świetnie wyczuwa napięcie oraz fałsz. Można powiedzieć wprost: „Ja się nie zgadzam, żebyś wychodził sam. Wiem, mama myśli inaczej, musimy teraz we dwójkę zastanowić się, co z tym zrobić”. W ten sposób uczymy syna lub córkę, że chociaż ludzie mają odmienne poglądy, potrafią prędzej czy później wypracować wspólne stanowisko. Nie udajemy więc, że problem nie istnieje. Przyznajemy, że jest i musimy jakoś sobie z tym poradzić.

Rozmawiała Katarzyna Troszczyńska

PANI 04/2010

Zapraszamy do dyskusji: Czy partnerstwo w związku jest możliwe?

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: mężczyzna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama