Reklama

Żegnaj siostro

Mówisz, że różnimy się niczym negatyw i pozytyw. Tylko że świat wcale nie jest czarno-biały. I żadna z nas nie jest tylko dobra albo tylko zła.

Znów mi się śniłaś. Jechałaś rozpędzonym jeepem wprost na mnie. Krzyczałam: "Stop! Zatrzymaj się! Chyba nie chcesz mnie zabić!?". Obudziłam się zlana zimnym potem. Dlaczego nie umiemy ze sobą rozmawiać jak siostra z siostrą? Zawsze tego pragnęłam - szczerej rozmowy. Wkrótce moje urodziny, skończę trzydzieści cztery lata. Powinnaś być ze mną. Spotkać mojego męża. Nie poznałaś jeszcze naszych synów, Antek ma już sześć lat, Franek prawie cztery. Patrząc na nich, cieszę się, że nie są dziewczynkami. Czy umiałabym znieść wzajemną niechęć swoich dzieci? Chłopcy chyba nie będą mieli w sobie tylu złych emocji, staram się uczyć ich miłości. Wierzę, że dużo zależy od wychowania. Czy nasi rodzice popełnili jakiś błąd? Próbuję znaleźć początek tej historii, rozwikłać zagadkę, skąd wzięła się twoja nienawiść.

Reklama

Pewnie wszystko zaczęło się w dniu, w którym przywieźli mnie do domu. "Podejdź, Aniu, zobacz, to Agatka", zachęcała cię mama. Podobno stałaś w progu nadąsana i gniewna. "Nie chcę jej oglądać", wykrzywiłaś twarz. "Zabierzcie ją z powrotem do szpitala!". Miałaś wtedy sześć lat i już rozumiałaś, że skończył się czas twojej niepodzielnej władzy. Nie zamierzałaś się jednak poddać, byłaś gotowa do walki. Oczywiście nikt z dorosłych tego nie pojął. "Przyzwyczai się", mówiła babcia. "Starsze dzieci często nie akceptują rodzeństwa, a potem nie wyobrażają sobie życia bez tego drugiego. Zobaczycie, będą się jeszcze kochały, jak to siostrzyczki".

Znalazłam swój szkolny pamiętnik. A w nim listy do ciebie. Długo myślałam, że jesteś ideałem. Kochałam cię miłością ślepą i posłuszną. Gdybyś tylko wiedziała, co czułam. Ale nie chciałaś wiedzieć. Wstydziłaś się mnie. Na ulicy nie wolno mi było iść z tobą, tylko chodnikiem po przeciwnej stronie. Udawałaś, że mnie nie znasz.

Pamiętam, że raz zabrałaś mnie na imprezę. Byłam taka dumna. Ale ty wzięłaś mnie tam tylko po to, żeby się wyśmiewać: "Spójrzcie na nią, nałożyła moją sukienkę i myśli, że jest piękna. Boże, jakie to cielę! Mama prosiła, żebym z nią poszła, bo nikt jej nie zaprasza. Ona w ogóle nie ma swojego towarzystwa", mówiłaś głośno rozchichotanym koleżankom. Innym razem rozpowiadałaś w szkole, że jestem adoptowana. Twierdziłaś, że rodzice wzięli mnie z domu dziecka z litości, że tylko ty jesteś ich prawdziwą córką. Przeżywałam mękę. Bałam się zapytać mamę ze strachu, że to okaże się prawdą. Nie pamiętasz? No tak, po co miałabyś sobie zaśmiecać głowę głupimi historyjkami.

Zawsze byłaś wzorową uczennicą, kolekcjonerką świadectw z czerwonym paskiem. Czym mogłam ci zaimponować? Tata był bardzo dumny, że wybrałaś kierunek, o którym on zawsze marzył. "Cybernetyka to nauka przyszłości", powtarzał. Córeczka tatusia spełniła pokładane w niej nadzieje. Ja tylko przypadkiem odkryłam swój talent.

Do szkoły aktorskiej dostałam się za pierwszym podejściem. Zaczęły się cudowne lata, pełne luzu i twórczej swobody. "To są studia? Raczej cyrk na kółkach", pokpiwałaś. Swoim istnieniem podważałam tezę, że sukces w życiu osiąga się katorżniczą pracą. Mnie wiele rzeczy przychodziło zbyt łatwo, jakby bez wysiłku. Nie mogłaś tego ścierpieć. Uważałaś, że to niesprawiedliwe. Dlatego często mówiłaś, że się obijam, że zadaję się z "jakimiś alkoholikami i ćpunami". Bo w twoich oczach tak właśnie wyglądała artystyczna bohema. Byłaś zła, że mam powodzenie u chłopaków. Nigdy nie przyszłaś na żadne moje przedstawienie, choć wiele razy cię zapraszałam. Tak jakbyś nie wyobrażała sobie, że możesz mnie oklaskiwać i podziwiać. Nie miałaś wtedy głowy do zabawy, zdawałaś egzaminy, robiłaś specjalizacje. A potem jako jedyna z uczelni dostałaś stypendium naukowe i wyjechałaś do Stanów. Tata był szczęśliwy. "Jest cholernie ambitna, moja krew", powtarzał. Tobie miało się udać wszystko, czego on nie mógł dokonać, bo były inne czasy, bo żył w socjalizmie. Zgodnie z jego marzeniami zaczęłaś prawdziwą karierę.

Koleżanki mi zazdrościły: "Masz siostrę w Ameryce, pewnie do niej pojedziesz". Raz napomknęłam, że mogłabym cię odwiedzić. "Nie stać cię na ten wyjazd", ucięłaś krótko. Zrozumiałam. Cieszył cię każdy rodzaj przewagi nade mną. A ta finansowa dawała ci wiele możliwości. Okazało się jednak, że narty w Szwajcarii, safari w Kenii czy weekendy w Wenecji prędko przestały ci wystarczać. Zawsze chciałaś czegoś więcej, potrzebowałaś adrenaliny. Pociągało cię to, co niebezpieczne. Skoki spadochronowe albo wspinaczka na niedostępny szczyt. Jakbyś chciała się zmierzyć ze sobą. "Kto się boi, ten już przegrał", tłumaczyłaś.

Pamiętam, że kiedy umarła babcia, byłaś właśnie na Krecie. "Nie mogę teraz przyjechać, wynajęłam jacht", mówiłaś przez telefon zapłakanej mamie. "Jezu, nie panikuj, przecież ona już nie żyje, nie zrobi jej różnicy moja nieobecność", przekonywałaś. Nigdy nie poszłaś na jej grób, choć tak cię kochała. Mama miała o to do ciebie żal. W tym czasie szukała oparcia we mnie. Byłam "ukochaną córeczką", która nigdy by jej nie zostawiła w biedzie. W przypływie nagłego uczucia podarowała mi swój największy skarb - naszyjnik z pereł po babci. Obserwowałam twoją minę, kiedy dostrzegłaś go na mojej szyi. Uśmiech zgasł ci na twarzy i choć nic nie powiedziałaś, wiedziałam, że mi tego nie wybaczysz. Niemal od razu przeszłaś do kontrataku. Tydzień później telefon: "Wiesz, Ania jest taka kochana", głos mamy w słuchawce przypominał słowicze trele. "Wykupiła wycieczkę na Seszele. Jedziemy na dwa tygodnie, tylko ona i ja. Nie masz pojęcia, jak się cieszę".

A może to mama jest winna? W dzieciństwie rządziła naszymi uczuciami. Rozdawała łaski albo je cofała. Nauczyłyśmy się rywalizować o jej uwagę, bo mało nam jej poświęcała. Skupiała się raczej na sobie i na swojej nowej miłości. Rozwód rodziców był dla nas szokiem, jeszcze większy przeżyłyśmy, słysząc, że ty zamieszkasz z tatą, a ja z nią. Nigdy nie pogodziłaś się z tym podziałem. I chyba do dziś walczysz o mamę, jakbyś chciała ją mieć na wyłączność. A przecież obie ją kochamy.

W każdym razie po powrocie z Seszeli mama należała tylko do ciebie. Poznałam to po tym, że bezkrytycznie podzielała twoje poglądy, stała się twoją tubą. "Nie jesteś już taka młoda", mówiła, uważnie studiując moją twarz. "Jeszcze rok, dwa, a pogłębią ci się zmarszczki, będziesz miała bruzdy, opadną ci powieki", przepowiadała. "Na szczęście jest teraz dużo metod. Musisz się tym zainteresować. Może czas na botoks albo zastrzyki z kolagenu?".

Czułam się przygnębiona, że dla niej jestem już pomarszczoną staruszką. Ale w końcu zrozumiałam, że chwilowo patrzy na świat twoimi oczami. Ty z żelazną konsekwencją stosujesz różne diety, uprawiasz jogging, regularnie odwiedzasz fitness cluby i chirurgów plastycznych. Nie dasz się nikomu zwyciężyć, a już na pewno starości. Po prostu uwielbiasz się ścigać i rywalizować. Masz to we krwi. Twoją wielką obsesją stało się pilnowanie własnej wagi. Jakbyś chciała tym udowodnić, że w życiu wszystko da się kontrolować.

A jednak coś ci się wymknęło spod kontroli. Nie chcesz tego pamiętać? Pozwól, że ci przypomnę. Andrzej, przystojny student z Krakowa, nie był księciem, który przyjechał karetą albo na białym koniu. Zawinął pożyczonym jachtem na małą mazurską przystań przy letnim domku, w którym odpoczywałyśmy. To było w wakacje po twojej maturze. Byłyśmy same, wokół las pachnący malinami, pełnia lata. Andrzej postanowił zostać na noc. Nie mogłam cię poznać, takiej cię jeszcze nie znałam. Wpatrywałaś się w niego, śmiałaś, piłaś wino przy ognisku, rozmawialiście do północy, a potem poszliście popływać nago w jeziorze. Wiem, bo was podglądałam. Zazdrościłam ci, że jesteś już dorosła, ja miałam dopiero czternaście lat i Andrzej wydawał mi się nieosiągalny. Tej nocy straciłaś dziewictwo. Trzy miesiące później, już po rozpoczęciu roku akademickiego, szłaś na zabieg. Aborcja to takie straszne słowo. Przez całą drogę milczałyśmy. Siedziałam pod drzwiami gabinetu i czekałam, aż wyjdziesz. Miałam cię zabrać do domu. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, a zwłaszcza rodzice. Przecież nie chciałaś ich zawieść.

Wyobrażam sobie, jak cię to męczy. Całe życie starałaś się udowodnić, że wszystko nas dzieli, aż pojawiło się coś, co nas połączyło. Tajemnica. Wiem, to było dawno, nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.

Jakiś czas po tym wydarzeniu w szkolnym spektaklu grałam tytułową Balladynę. W scenie, w której ona miała zamordować siostrę, zrobiło mi się słabo, omal nie zemdlałam. Nie, ja nie mogłabym cię skrzywdzić. Nigdy. Byłam tego pewna.

Bądź spokojna, nie zdradzę twojego sekretu. Ale kiedy napomknęłaś, że "Balladyna" to opowieść o nas, poczułam niepokój. Groziłaś mi, straszyłaś, a może mnie ostrzegałaś?

Nie lubisz wspominać. "Nie ma sensu oglądać się wstecz", powtarzasz. "Trzeba iść do przodu". To dlatego zmieniasz samochody na coraz szybsze, lubisz ostrą jazdę. Trudno za tobą nadążyć. Raz w tygodniu zatrzymujesz się w biegu. Bezszelestną windą wjeżdżasz na ostatnie piętro drapacza chmur. W zacisznej recepcji potwierdzasz, że już jesteś. Wizyta u terapeuty na Manhattanie sporo kosztuje, ale pieniądze nie grają roli, kiedy chodzi o szczęście. Próbujesz je kupić?

Kiedyś miałam nadzieję, że nastąpi wreszcie przełom. Będziesz chciała mnie spotkać, poznać moje życie. Chciałam z tobą nadrobić stracony czas. Tak bardzo brakowało mi siostry. Wystarczyło, żebyś tylko wyciągnęła rękę… Teraz wiem, że to niemożliwe. Nigdy nie zrozumiem, co siedzi w twojej głowie.

Na urodziny podarowałaś mi prezent. Byłam zaskoczona, przecież nigdy od ciebie nic nie dostaję. "Otwórz paczkę", ponaglała mama. "To chyba jakaś książka". Rozwijam papier, a tam album z naszymi fotografiami z dzieciństwa. Na wszystkich zdjęciach moja twarz zamazana czarnym flamastrem.

Kiedy przyjedziesz, nie pojadę na lotnisko. Ale będę tam myślami. Już widzę, jak tata krąży w sali przylotów. Niespokojnie zerka na elektroniczną tablicę. Próbuje odczytać zmieniający się wzór liter. Sięga po okulary i już wie: samolot z Nowego Jorku ma opóźnienie. Kwiaty! Zapomniał o kwiatach. Może jeszcze zdąży po nie pójść?

Nie sądzę, żebyś się zmieniła. Odkąd pamiętam, wyglądałaś zawsze tak samo. Ascetycznie. Ubranie jak do pracy, biała bluzka, szary albo granatowy garnitur, buty na płaskim obcasie. Wysoka, szczupła, zamaszyste ruchy. Pewnie wymienisz z tatą tylko krótki energiczny uścisk. Nie lubisz przecież publicznego okazywania uczuć. "Chodźmy już", powiesz, popychając wózek z walizkami.

Ewa Majewska

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy