Reklama

Sushi za masaż?

Gdy usłyszałam o Wymienniku, pomyślałam: nieszkodliwe wariactwo. Dziś należę do społeczności w internecie, której istnienia nawet nie podejrzewałam. Prosta wymiana: dajesz korepetycje z biologii, dostajesz sznurek suszonych grzybów. Bierzesz lekcję tanga, ofiarowujesz książkę. Bez pieniędzy. A przy okazji poznajesz fajnych ludzi.

Powiedzmy, że jesteś dobra w rozliczaniu PIT-ów, ale beznadziejna w gotowaniu. A masz w sobotę gości. Jedziesz do Maćka, który robi sushi, odbierasz jedzenie, na koncie Maćka naliczane są "alterki" (to nasza umowna waluta), ta sama ilość jest odliczana od Twojego konta. Czyli zaciągasz zobowiązanie. Ale nie musisz odwdzięczać się od razu. Kiedy zgłosi się do ciebie powiedzmy Magda, rozliczysz jej PIT-y i sama dostaniesz za to alterki - bilans zacznie się wyrównywać.

Nie ma prostej wymiany: ja tobie, ty mnie - tłumaczy Iza, jedna z osób, które rozruszały w Polsce serwis Wymiennik. Ma 25 lat, jest kuratorką wystaw, kulturoznawcą. Przyjechała na spotkanie rowerem. Rasowy miejski peugeot. Przypięła go do latarni przed knajpką. Od tego roweru się zaczęło.

Reklama

- Jeżdżę nim przez cały rok. Raz na jakiś czas trzeba mu zrobić przegląd. Sama nie umiem. Znalazłam na Wymienniku Krzysztofa, który się na tym zna. Umówiliśmy się u niego w domu. Krzysztof zajął się rowerem, a potem zapisał na swoim koncie pewną ilość "alterek", punktów, którymi określamy wartość usługi. Wszystko po to, żeby nie używać tradycyjnych pieniędzy - opowiada Iza. Tłumaczy, że np. domowy ser może mieć "równowartość" strony profesjonalnego tłumaczenia z francuskiego.

Wymiennik istnieje w Polsce od pół roku, na świecie (już w 53 krajach) od kilku lat. - Zaczęło się w RPA. Obowiązuje zasada wzajemnego zaufania i troska o wspólne dobro - mówi Iza. Pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl: utopia. - Myślisz, że to się nie może udać? Na początku wszyscy mieliśmy wątpliwości - uśmiecha się. Opowiada o pierwszym spotkaniu informacyjnym. Ona i Michał (psycholog, wpadł na pomysł uruchomienia systemu wymiany w Polsce) zastanawiali się, czy przyjdzie ktokolwiek.

O oznaczonej godzinie sala na ulicy Koszykowej pękała w szwach. - Zjawili się ludzie w różnym wieku, wykonujący bardzo różne zawody. Zadaliśmy sobie pytania: gdyby to miało działać, jaki przyjąć sposób zapłaty, czym moglibyśmy się dzielić. Co to może być? Zajrzyj na stronę, a w ogóle może się zapiszesz? - zachęca Iza.

Ona odjeżdża, ja otwieram laptop: wymiennik.org. Znajduję ponad 800 ofert. Przeróżnych. Logopeda, opieka nad dzieckiem, dekoracja wnętrz, wyprowadzanie psa, lekcje włoskiego, śpiewu, nauki jazdy, naprawa komputerów, coaching, przygotowanie balu, masaż, remont, domowe pralinki, chleb, porady w zakresie prawa szwedzkiego, do oddania książki, sukienka ślubna, bilety do Wenecji.

Jedna z pierwszych ofert: "dokręcanie dredów", jedna z ostatnich: "political conversations in English". Uznaję, że sprawa przybiera poważny obrót. Co ja mogłabym zaproponować? Umiem pisać. Może więc krótkie teksty? Życzenia, mowy, listy? Raz kozie śmierć, loguję się do systemu. Wystawiam ofertę tekstową plus ogłoszenie, że oddam wózek dziecięcy w dobrym stanie. Zaczyna mnie to bawić. Od Izy dowiedziałam się, że Michał robi hummus. Raz się ogłosił i dziś jego pasta to hit. Zamawiam, umawiam się z Michałem na placu Trzech Krzyży. Poznaję następną zasadę: odbiór rzeczy osobiście.

Wyjątkowy prezent

Przystojny trzydziestolatek. Hummus przywozi w małym pojemniczku, pasta pachnie genialnie. - Na początku zastanawialiśmy się, czy ludzie będą chcieli powiększać swoje zobowiązania wobec jakiejś wirtualnej społeczności. Bo nie musisz nic mieć, żeby brać od innych - opowiada Michał. Pytam, co się dzieje, gdy jednak ktoś tylko bierze, czyli de facto wykorzystuje innych?

- System pozwala obserwować, jak przebiegają wymiany. Jest granica: minus czterysta alterek. Gdy ktoś ją osiąga, prosimy, żeby zaczął dawać coś od siebie - dostaje pół roku na uaktywnienie się w wymianie - tłumaczy Michał. - I to działa. Do tej pory nie było nieprzyjemnych sytuacji. Myślę, że możliwość natychmiastowej oceny, wystawienia komentarza zniechęca nieuczciwych. Poza tym kiedy poznajemy się osobiście, znika anonimowość - mówi.

Opowiada, jak niedawno odbierał notes zamówiony na prezent. - Od bardzo zdolnej dziewczyny, plastyczki. Miał piękną, oryginalną okładkę. Umówiliśmy się na odbiór w restauracji na Mokotowskiej. Przesyłkę przekazywał mi mąż tej dziewczyny, pracuje tam. Poznaliśmy się, pogadaliśmy trochę o gotowaniu, w ten sposób siatka znajomych rośnie - przekonuje Michał.

Co jeszcze wziął z wymiany? - Na przykład pierniki na święta. Upiekła je pewna pielęgniarka. Pyszne! - mówi. - Oczywiście jeśli ktoś jest amatorem, zaznacza to w ogłoszeniu i ja sam decyduję, czy skorzystam z oferty. A wiesz, że Iza obcina włosy, choć na co dzień organizuje wystawy sztuki współczesnej? - uśmiecha się Michał.

A ja myślę, że mogłabym poprosić Izę, by przyjechała do mojej czteroletniej córki. Róża za nic nie daje sobie podciąć końcówek, może nierodzicowi by pozwoliła, dzieciaki tak mają... Czy zaufam Izie? Znam ją, jest w porządku, nie miałabym z tym problemu. Michał chwali: "Zaczynasz to czuć".

Czego potrzeba?

Małgorzata, 40-latka, zajmuje się doradztwem zawodowym, pamięta swoją pierwszą ofertę: tort urodzinowy. - Chciałam spróbować, jak to wszystko działa, kiedyś myślałam o zaangażowaniu się w organizację warszawskiego Banku Czasu, ale w takich przedsięwzięciach obowiązuje zasada jeden do jednego, czyli ja tobie, ty mnie. I jakoś to nie wychodziło. Ale Wymiennik z odroczoną "spłatą"?

Ogłosiłam, że mam świetny przepis na ciasto, że znam się na kuchni wegańskiej. Odzew przyszedł natychmiast. Chłopak chciał tort na jutro, najlepiej z jabłkami i koniecznie wegański, bo ma kilku takich znajomych i chce ich zaskoczyć. Na jutro?! Blacha u siostry, odpowiednich składników brak - jak mam to zorganizować? Ale chłopakowi zależało - sam przywiózł mi formę i jabłka, nazajutrz odebrał tort. I tak stałam się aktywną użytkowniczką - śmieje się Małgosia.

Drogą wymiany pozbyła się nowych, nietrafionych butów i kilku ciuchów, które zajmowały miejsce w garderobie. Szansę na drugie życie miało także biurko. - Zgłosiła się pani, była zachwycona, bo poszukiwała biurka od dawna. Ale... na tym się skończyło. Zaklepała mebel i więcej się nie zgłosiła. To jedyna "skucha", jaka mi się zdarzyła, zresztą niegroźna, bo przecież w grę nie wchodziły pieniądze - mówi. Opowiada też o zyskach.

Co jeszcze możesz zyskać wymieniając usługi? Czytaj na następnej stronie.

- Dzięki Wymiennikowi poznałam chłopaka, który zna się na grafice komputerowej, a ja akurat się głowiłam, jak przygotować wizytówki. Dał mi kilka rad, współpracujemy do dziś - opowiada. Chwali Wymiennik za jeszcze jedną rzecz. - Zastanawiając się, co można zaoferować innym, odkryłam prostą metodę: czytanie "potrzeb", na naszej stronie jest taka zakładka. Trudno czasem sobie wyobrazić, że ktoś może poszukiwać rzeczy, które zalegają od lat w naszej piwnicy. Albo potrzebować wiedzy, którą mamy, jak choćby z tym wegańskim gotowaniem.

Odezwała się do mnie dziewczyna, która robi pierwsze kroki w tej dziedzinie, moje proste wskazówki były dla niej cenne - tłumaczy. I podkreśla: - To nie jest tak, że jakaś grupa buntowników neguje istnienie pieniądza. Ja kasę bardzo szanuję. Lubię płacić za dobrze zrobioną rzecz, profesjonalną usługę. Ale mam też satysfakcję, że pomagam, przydaję się. Na targach Wymiennika - organizowaliśmy je jesienią - miałam "stoisko".

Doradzałam trochę w sprawach zawodowych, w tym się specjalizuję. Nic takiego, ale osoby, z którymi rozmawiałam, były zadowolone. To budujące - opowiada. O targach dowiem się więcej od Darka i Magdy.

Marchewczak a psychologia

W Oparach Absurdu - modna knajpka na Ząbkowskiej. Tu się z nimi spotykam. Magda, socjolożka i psycholożka, 29 lat. Robi czekoladowe pralinki w kokosowej skorupce. Ale ma też inną ofertę - może uczyć tańca, pomóc w przygotowaniu warsztatów, zrobić korektę tekstu.

- Moja pierwsza transakcja: wzięłam lekcję obsługi programu graficznego. Pomysł wymiany natychmiast mi się spodobał, ale sądziłam, że może się udać tylko w mniejszej, koleżeńskiej grupie. Dziś jestem pozytywnie zaskoczona, że to się sprawdza w tak dużym gronie. Spotykamy się, wchodzimy w bliskie relacje - uśmiecha się.

Dzięki Wymiennikowi poznała Darka, z którym dziś jest. Wysoki, szczupły szatyn. Informatyk i programista. Z tysiącem zainteresowań. Na Wymienniku znalazł ofertę warsztatów związanych z ruchem, tańcem, pracą z ciałem. Na te same zajęcia wybrała się Magda. - Od razu ją zauważyłem - mówi Darek. - A ja się pilnowałam, żeby podczas wspólnych ćwiczeń z Darkiem koncentrować się tylko na tańcu - śmieje się Magda. 

Drugi raz spotkali się w listopadzie. Wymiennik zorganizował targi z pokazem ofert, warsztatami (w sali, której właściciel na próbę wynajął obiekt za alterki, a dziś jest aktywnym użytkownikiem Wymiennika). Magda wystawiła m.in. praliny, Darek zamierzał urządzić lekcje jazdy monocyklem - rowerem o jednym kole. Miała być zabawa, a w nagrodę dla odważnych ciasto marchewkowe jego własnej produkcji. - Myślałem, że będę znany na Wymienniku z nauki programowania albo z monocykla, a okazało się, że ludzie kojarzą mnie z "marchewczakiem" - żartuje Darek.

Ma niski, ciekawy głos. Okazuje się - szkolony. - Skorzystałem z lekcji pracy nad głosem i śpiewu - opowiada. I opisuje scenę sprzed kilku tygodni: na ławce w parku on i Paulina, młoda nauczycielka z Suwałk. Ona intonuje melodię, Darek podchwytuje, Paulina poprawia, ludzie się gapią, śmieją. - Spotykamy się w różnych miejscach - opowiada Darek. - Może być park, stacja metra, mieszkanie.

W Wymienniku zamawiam też domowy chleb na zakwasie. - Poznałem lepiej dziewczynę, która go piecze, jej męża i dziecko. Na ogół szybko okazuje się, że ludzie z Wymiennika nadają na tych samych falach - tłumaczy. A ja po spotkaniu pytam go na boku, czy nie wziąłby ode mnie tekstu na walentynki dla Magdy. Dorzucę komiks (Darek zdradził, że lubi) - synowie chcą się pozbyć kilku "marveli". Darek przyjechałby do mnie, mój mąż lubi gadać o rowerach, napijemy się kawy.

Na oddanie wózka umawiam się z dziewczyną, która daje lekcje gry na pianinie. Sama nie skorzystam, ale polecę ją znajomej aktorce, z którą rozmawiałam rano. Jej synek zdradza zdolności i można by to sprawdzić, nie decydując się od razu na szkołę muzyczną. Aktorce pomysł się podoba. Mailuję do Michała: "Wkręcam się". Rozmawiam z mężem, że może przyjdzie do nas gość, który ma hopla na punkcie rowerów.

Przy okazji tłumaczę, jak działa Wymiennik. Słyszę: "A wiesz, ja mógłbym nawet dawać korki z matmy. Albo robić drobne naprawy. A moje risotto, sama powiedz, też by się sprzedało?". Oddało - poprawiam. A mąż, biegacz, zagląda w oferty, czy ktoś zna się na masażu sportowym, po maratonie ma problem ze ścięgnami Achillesa.

Sami swoi

Czy na to trzeba mieć czas? Czy to zabawa tylko dla freelancerów i emerytów? Bo kto pojedzie na drugi koniec miasta, żeby przybić półki nieznanej osobie albo wyprowadzić pudla? - zastanawiam się. - Ktoś, kto zobaczy sens w tym, że warto się wysilić, bo to wróci czymś dobrym, wyrówna się - uśmiecha się Beata. Ma 47 lat, w jej mieszkaniu na Targówku zajadamy chleb z pastą z cebuli i jabłek. Od Beaty biorę leczo, osiem alterek za pół litra. - Dzielę się z innymi tym, co gotuję dla siebie, niewiele mnie to kosztuje wysiłku. Ale wiesz co? Za pieniądze bym tego nie sprzedała, a dzielić mi się chce - opowiada Beata.

Kilka lat temu odeszła z korporacji. - Sześć lat pracowałam w tym samym pokoju, przy jednym biurku. Dłużej nie mogłam. Zrobiłam kursy, jestem trenerką fitnessu i jogi, ale moją pasją jest gotowanie. Na Wymienniku oferuję kursy gotowania u mnie w domu. Siedem, osiem osób, jedno popołudnie, potrawy sezonowe. Świetna zabawa, ciekawi ludzie - opowiada Beata. Właśnie szykuje się do remontu. Skorzysta z pomocy ekipy znalezionej w Wymienniku. Także stamtąd ma panią do sprzątania, kosmetyczkę, która przyjeżdża regularnie, i kilka oryginalnych ciuchów.

- Zabawne, okazało się, że dziewczyna, która chciała oddać rzeczy, mieszka pięć minut ode mnie. Zaprosiła, otworzyła wielką szafę, wybrałam supersukienkę i bluzki. Polubiłyśmy się. Tak to działa, jesteśmy trochę jak klan. Dziś, kiedy zamierzam zatrudnić kogoś do roznoszenia ulotek już za prawdziwe pieniądze, biorę osobę z Wymiennika, czyli swojego - tłumaczy Beata. Ja biorę od niej dwa słoiki leczo, trzeci będzie bez naliczania alterek. Miło.

* * * Gdybym się poważnie zastanowiła, co jeszcze mogłabym dać od siebie? Kiedyś robiłam ładne rzeczy na drutach, mogłabym do tego wrócić. Szyłam, układałam krzyżówki. Znam dobrze rosyjski, piszę bajki dla dzieci, gram nieźle w szachy - czy towarzystwo przy szachownicy to także wartość? Chyba tak. Gadam sama ze sobą i czuję, jak otwierają mi się w głowie nowe okienka. Dlaczego do tej pory nie myślałam w ten sposób o tym, co umiem i co mogłabym komuś podarować?

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy