Reklama

PoSIEĆmy razem

Złodzieje czasu, namiastka relacji z ludźmi - to argumenty wrogów Facebooka i innych modnych portali społecznościowych. A jednak powszechnie dołączamy do nich, inwestując w to coraz więcej energii, emocji i czasu. Często kosztem życia w realu. Dlaczego? - odpowiada dr Krzysztof Krejtz, psycholog internetu.

Twój STYL: "Na bezludną wyspę zabrałbym… laptop", mówili przyjaciele, którym żartem zadałam takie pytanie. "W sieci jest informacja, muzyka, a przede wszystkim znajomi...".

Krzysztof Krejtz: Ten żart pokazuje, że chodzi nie o uzależnienie od technologii, tylko od ludzi. Nawet jeśli są zamknięci pod klapą naszego komputera w społecznościach takich jak Facebook, NK (dawniej Nasza-klasa) czy Goldenline. Są tam. A my nie czujemy się samotni.

Skąd taka wielka kariera NK czy Facebooka? W pierwszym portalu w Polsce zarejestrowanych jest 13 milionów ludzi. W drugim siedem (na świecie prawie pół miliarda). Kiedyś wystarczył nam czat ze znajomymi albo profil w serwisie randkowym…

Reklama

- W portalu randkowym szukamy "tej jedynej" osoby. W serwisie społecznościowym główny cel to budowanie sieci ważnych dla nas osób. Czyli tworzenie wokół siebie społeczności.

Skoro potrzebuję ludzi, dlaczego zamiast wpaść do przyjaciółki, "spotykam się ze znajomymi", siedząc sama na kanapie w piżamie?

- Co w tym złego? Nie jest prawdą, że całe życie towarzyskie wydarza się w necie. Badania pokazują, że wciąż mamy więcej znajomych w rzeczywistości niż w sieci. Moim zdaniem portale społecznościowe służą tak naprawdę do podtrzymania kontaktu. Spotkania wolimy w realu. Wbrew pozorom portal bardzo to ułatwia: w przeszłości idąc do kina, obdzwaniałem kolegów. Teraz piszę ogólnie: "Dziś o 20.30 premiera nowego Woody'ego Allena. Kto idzie?". I zwykle ktoś się wybierze.

Codziennie na FB dostaję zaproszenia. Choćby dziś: na przegląd dokumentów o prawach kobiet. Na wernisaż fotografi i otworkowej... Klikam w hasło "wezmę udział". A potem nie idę. Dlaczego?

- To autokreacja, za którą może stać próżność: chcę należeć do grupy ciekawych ludzi, chcę, żeby mnie uważali za obytą, modną, taką jak oni. To dobrze robi naszemu ego.

Rekordziści mają po kilka tysięcy znajomych. Po co? Tego się przecież nie da ogarnąć.

- To najwyraźniej podnosi samoocenę. Dobrze o nas świadczy, że jesteśmy popularni, ludzie nas lubią. Na portalach społecznościowych łatwiej budować prestiż, wizerunek, i w ten sposób zasłużyć na podziw. Niektórzy, szczególnie osoby z niską samooceną, chwalą się zdjęciami z Wenezueli czy nowym autem. Moja znajoma, specjalistka od reklamy, wciąż wkleja linki do zagranicznych publikacji. Nawet jeśli ich nie czyta, sprawia wrażenie, że wciąż rozwija się zawodowo. Imprezowiczka będzie zamieszczać zdjęcia z najmodniejszego klubu i posty w stylu: "Tylko frajerzy nie balują dziś na plaży...". Dla takich osób znaczenie ma nie tylko liczba znajomych, ale także kim oni są. To jak zbieranie autografów. Znam ludzi, którzy wysyłają zaproszenia na przykład do celebrytów. Fajnie mieć w "paczce" Borysa Szyca czy Kamila Durczoka...

W grupie, czyli społeczności, znaczę więcej?

- Zanim pojawił się Facebook czy inne portale społecznościowe, zrobiono badania na dwóch grupach dyskusyjnych - mniejszości seksualnej i organizacji o skrajnych poglądach politycznych. Okazało się, że bycie w gronie osób o podobnych przekonaniach ma wpływ na samoocenę użytkowników i ich zachowanie.

- Na przykład większość lesbijek, dzięki wsparciu, jakie uzyskała w grupie, ujawniła swoją tożsamość seksualną także w realu. Wspólnota daje przekonanie, że nawet skrajne poglądy są słuszne, gdy wyznają je także inni. Mając za sobą innych ludzi, łatwiej walczyć o wyznawane wartości.

Kilka matek na placu zabaw to grono, kilka tysięcy na portalu to siła polityczna. To wniosek z badań o społecznościach w Anglii. W sieci możemy więcej zdziałać?

- I tak, i nie. W sieci niemal co dzień pojawiają się jakieś akcje. Rodzice protestują przeciw likwidacji zerówek dla dzieci. Ktoś inny zbiera podpisy pod apelem o wyrzucenie z TV kontrowersyjnego publicysty. Żartobliwe, jak np. "»Nie« pyłom wulkanicznym nad Wawelem" czy "Ręce precz od Pałacu Kultury". Nie każda akcja w sieci kończy się sukcesem w rzeczywistości.. Ale i tak daje nam poczucie, często złudne, że mamy wpływ na naszą rzeczywistość. Przynajmniej możemy wyrazić swoją opinię.

Różne osobowości, charaktery, upodobania. Czy w portalach społecznościowych pozostajemy sobą?

- Jak w życiu - znajdziemy tam wszystkich. Dziewczyna, która jest na co dzień duszą towarzystwa, pozostanie nią w sieci. Wycofana introwertyczka, która na zebraniu w pracy siedzi i słucha, na FB będzie pewnie obserwatorką. Aktywiści pozostaną aktywistami. Choć zdarzają się też wielkie metamorfozy.

Bo dzięki sieci można zabłysnąć? Zrobić karierę: od zera do milionera?

- Można zyskać światową sławę bez wielkich kosztów - choćby na reklamę. Dyspozytorka taksówek z Londynu, samotna matka, wieczorami z nudów kręciła filmiki o makijażu, które "wrzucała" na YouTube. Po pół roku oglądało ją kilka milionów widzów. "Dzięki tobie odkryłam, jak być piękną", komentowały panie, które wpisały się na listę jej fanów. Stała się gwiazdą w sieci, potem w telewizyjnym show. To przykład spektakularny, zwykle internetowa popularność trwa krócej, nie zawsze oznacza karierę. Jednak mając poparcie, aplauz innych, łatwiej uwierzyć w swój talent.

Dla wielu ludzi portal to po prostu najszersze źródło informacji.

- Chcemy i lubimy wiedzieć. To po szukaniu kontaktu druga potrzeba użytkowników sieci. Według amerykańskich badań z 2010 roku, dla 40 procent Amerykanów portale społecznościowe są ważnym źródłem wiadomości - takim samym jak prasa i TV. Prędzej zajrzymy na Facebook, niż obejrzymy wiadomości.

Po tragedii w Smoleńsku na FB wrzało. Od histerii, żalu do cynicznych dowcipów. Miałam wrażenie, że opinie znajomych były istotniejsze niż komentarze w mediach.

- To naturalne, że ludzie, których sama pani wybrała, są bardziej wiarygodni niż anonimowy pan z TV. Pisał już o tym Marshall McLuhan, twórca terminu "globalna wioska", w której informacja przekazywana jest bez przeszkód po całym świecie. Szczególnie istotne jest tu słowo "wioska". Ilekroć jadę na wakacje do Wigier na Suwalszczyznie, obserwuję taki sam mechanizm wymiany informacji jak w sieci. Dla kobiety w tej wiosce "oknem na świat" jest okno, w którym oparta o poduszkę obserwuje ulicę. Sąsiad jest bardziej wiarygodny niż wiadomości w TV. Dla pani to "okno" to na przykład Facebook. Chcemy o innych wiedzieć jak najwięcej, żeby czuć się pewnie. Wiemy, komu ufać, na kogo liczyć. Dzięki informacjom budujemy swój bezpieczny świat.

Informacja kontra rozrywka. Aż 11 procent użytkowników FB mówi, że loguje się na portalu, żeby... odpocząć, zabawić się.

- To kolejna pierwotna tęsknota. Relaksujemy się, rozwiązując quizy, np. w stylu: "Sprawdź, jaką jesteś częścią roweru?". Rozrywka zajmuje mało czasu, mogę się porównać ze znajomymi, mogę się uśmiechnąć, zmarnuję 15 minut, ale rozerwę się, pobędę wśród ludzi.

Czy to przypadkiem nie sposób na zabicie czasu?

- Owszem. Taki sam jak oglądanie serialu czy gry komputerowe.

Powierzchownych rozrywek jest więcej. Jedna dziewczyna pisze: "Maluję paznokcie na pomarańczowo". To głupie?

- A czy wszystko musi być znaczące? Gdy ktoś pisze o efekcie cieplarnianym, ktoś inny zawiesi fotografię blachy z muffinami, a następny użytkownik podzieli się: "Nina Simone plus dżin - mój zestaw na wieczór". To potrzeba podzielenia się chwilą. Czasem jest nam tak dobrze, że chcemy, by inni to usłyszeli. Aby z nami "tam byli". Dziś to w jakimś sensie możliwe. Na tym polega m.in. urok portali. Na tej różnorodności.

Moja przyjaciółka ma na profilu akty. Czułe zdjęcia z dzieckiem. W życiu pokazalibyśmy to tylko najbliższym, a tak widzą to setki ludzi. To rodzaj ekshibicjonizmu?

- W sieci zachowujemy się bardziej spontanicznie. Po narodzinach pierwszego syna zadzwoniłem natychmiast do przyjaciółki, opowiadając, godzina po godzinie, nasz poród. Następnego dnia na pytanie: "Jak narodziny?", mówiłem już: "Świetnie". Minęły największe emocje i już nie musiałem wszystkiego wszystkim opowiadać. Pewnie gdybym zamiast rozmawiać przez telefon wszedł wtedy do sieci, opowiedziałbym to samo, ze szczegółami, wielu znajomym. W dodatku w internecie łatwiej się odkrywamy. Mówiąc na przykład do dziesięciu osób na zebraniu, "włączamy" większą autocenzurę. Przez internet nie widzimy innych osób, ich oczu, reakcji. Łatwiej wtedy przekląć czy kogoś skrytykować. Mniejszy jest strach przed odrzuceniem czy wyśmianiem.

Czy jednak w tym odsłanianiu nie jesteśmy niefrasobliwi? Dostałam filmik z sobą w roli głównej - znajomy skopiował zdjęcie z mojego profilu i wstawił je do krótkiego filmu. Wzruszającego i zabawnego. A gdyby była to pornografia?

- To prawda. Brak nam nieco ostrożności, wyobraźni. I są tacy, co na tym żerują. W internecie każdy może stać się każdym - znaną aktorką, politykiem, piosenkarką. Technicznie to żaden problem. Łatwo skopiować zdjęcie znalezione gdzieś w sieci, "wygooglać" daną osobę w poszukiwaniu charakterystycznych szczegółów, założyć jej profil.

Tylko po co?

- Choćby dla zabawy. Wiem o przypadkach podszywania się w ramach zemsty. Porzucony mężczyzna stworzył na Gronie "nowy profil" byłej partnerki. Na "jej" stronie zamieścił linki do stron porno, na których umieścił jej zdjęcia i numer telefonu. To jednak marginalne przypadki. Na portalach społecznościowych rzadko ktoś kradnie tożsamość i wykorzystuje np. do rozpowszechniania nielegalnych albo obraźliwych treści. Większość z nas uważa, że FB czy MySpace to takie przyjazne, bezpieczne, miejsce - tu raczej nikt mnie nie zaatakuje, nie obrazi. Nie wykorzysta.

Lukrowany świat. Dlaczego na przykład na FB nie ma ikonki "jestem zły", "zazdroszczę" "smutno mi"? Tylko kciuk uniesiony w górę?

- Bo działając pod prawdziwym nazwiskiem, nie chcemy być malkontentami, agresorami - wtedy trudniej o sympatię innych. Agresja, przekleństwa to raczej domena forów. Tam, im więcej wywołasz komentarzy, tym większym jesteś bohaterem.

Sytuacja w kafejce internetowej na lotnisku: młoda kobieta dopada do komputera, wciska swojemu dziecku maskotkę ze słowami: "Tylko spojrzę, synku". I przez pół godziny siedzi na Facebooku. To nałóg?

- Nie bądźmy tacy pochopni w ocenach. Pewnie wracała z wakacji, czuła się "wyposzczona...". Jej zachowanie to naturalna potrzeba powrotu do społeczności. To samo dzieje się, gdy wysiadamy z samolotu i od razu włączamy komórki, dzwonimy. Nie umiemy żyć bez ludzi, informacji.

Moda na portale społecznościowe minie?

- Mija moda na jedne serwisy, pojawiają się kolejne. Jest ich ponad milion. Młodzi ludzie już nie dołączają do FB. Szukają nowych miejsc. Życie społeczności w sieci jest pięć razy krótsze niż w realu. Jest szansa, że jeśli zapiszę się do partii politycznej albo klubu golfowego, zostanę tam znacznie dłużej niż w portalu. Jednak nie wróżę śmierci serwisom społecznościowym jako takim - wrosły w rzeczywistość, tak jak choćby portale informacyjne.

Poza tym nie jest łatwo się z nich "wypisać". Skasowanie konta w NK czy innych serwisach to skomplikowane zadanie.

- To fakt. Pojawiły się nawet specjalistyczne serwisy, np. ten o znamiennej nazwie Seppukoo.com. Pomagają "popełnić samobójstwo", czyli zlikwidować profil, a nie zawiesić go.

Dlaczego uciekamy?

- Moja partnerka skasowała konto na Facebooku, tłumacząc: "Za dużo ludzi wie o mnie za dużo". Dziś wiele osób chce chronić swoją intymność.

Poprorokujmy: co będzie kolejnym hitem w sieci?

- Ostatnio mówi się o geolokalizacji. Zaczyna być używana przez portale społecznościowe, by pomóc użytkownikom wzajemnie się odnaleźć w realnym świecie. Wchodzi pani na ulubiony portal przez komórkę. Jeśli pani znajomy ma przy sobie telefon i wyrazi zgodę, może go pani namierzyć w kafejce za rogiem. Spotkacie się np. na FB, by po chwili pić razem cappuccino. Wirtual połączy się z realem.

Marta Bednarska, użytkowniczka Facebooka, NK, MySpace i Goldenline

Twój STYL 11/2010

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: internet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama