Reklama

Język żyrafy

Unikasz kłótni? Uważasz, że niszczą harmonię? Nie lubisz konfrontacji? Robisz błąd. Konflikty są niezbędne, pomagają partnerom lepiej się rozumieć. Dzięki nim związek się rozwija. Tylko w "Twoim Stylu" rozmowa z Liv Larsson, międzynarodową mediatorką pracującą metodą Porozumienie bez przemocy.

Twój STYL: Zna Pani naprawdę skuteczny sposób, jak rozmawiać z bliskimi? Zbliżają się święta, spotkamy się wszyscy przy stole i znów pewnie zaczną się rodzinne spory. Jak je rozładować, sprawić, żeby nie zepsuły wieczoru?

Liv Larsson: To prawda, że rodzinny stół przypomina dziś pole minowe. Na co dzień żyjemy niemal oddzielnie, a tu nagle jesteśmy wszyscy w jednym miejscu. I często się okazuje, że zamiast być miło, jest sztywno, sztucznie się uśmiechamy, bo niewiele mamy sobie do powiedzenia. Albo mamy do wylania mnóstwo wzajemnych pretensji, które nazbierały się po drodze.

Reklama

Jak się nie pokłócić?

Liv Larsson: Zaskoczę panią, jeśli powiem, że wcale nie o to chodzi? Wiele osób stara się za wszelką cenę awanturę wyciszyć albo do niej nie dopuścić. Powodem jest to, że nie lubimy konfliktów, boimy się ich. Uważamy, że zagrażają harmonii, bo skoro ludzie się kłócą, to znaczy, że się już nie kochają. A przecież spory to naturalna część życia. Jeśli tak je traktujemy, nie tylko niczemu nie zagrażają, ale mogą nas wzbogacić, nauczyć czegoś o sobie.

W jaki sposób?

Liv Larsson: Porozumienie bez przemocy, czyli metoda, którą posługuję się w mediacjach, traktuje konflikty jak jedną ze strategii, dzięki którym każda ze stron próbuje zaspokoić własne potrzeby. By konflikt miał szansę na rozwiązanie, obydwie osoby muszą sobie uświadomić te potrzeby, nazwać je i uznać.

W ten sposób nawiązują ze sobą kontakt, są w stanie się wysłuchać. Dopiero kiedy to nastąpi, mogą szukać rozwiązań problemu. Marshall Rosenberg, twórca Porozumienia bez przemocy, zapewnia, że gdy kłócący się ludzie taką nić porozumienia zawiążą, znalezienie rozwiązania, które usatysfakcjonuje obie strony, nie zajmie im więcej niż dwadzieścia minut. Ale jeśli kontakt nie nastąpi, rozwiązania nie znajdą.

Dlaczego?

Liv Larsson: Bo nie docierają do sedna problemu. Najczęstszy schemat kłótni jest taki, że partnerzy traktują ją jak walkę, każdy myśli: "to ja mam rację, a ty jej nie masz". Wydaje im się, że w konflikcie chodzi o to, by wygrać. Albo ustalić, kto zawinił. Z takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Istnieją jedynie rozwiązania czasowe. Raz ja będę górą w relacji, raz ty. Sporo związków ma taką dynamikę - tak naprawdę walczą o władzę, o to, kto kogo zdominuje. Gdy ustalą, kto ma rację albo czyja to wina, konflikt zamiera na jakiś czas, by wybuchnąć przy następnej okazji.

Co można zrobić zamiast szukania winnego?

Liv Larsson: Zatrzymać się na chwilę i zastanowić, jaką potrzebę próbujemy zaspokoić, kiedy mówimy to, co mówimy, reagujemy w określony sposób. Odpowiedzieć sobie na pytanie: czego chcę, o co mi chodzi, czego potrzebuję w najgłębszym sensie tego słowa. Niezaspokojone potrzeby są źródłem negatywnych emocji. To one prowadzą do nieporozumień. Brzmi to banalnie, ale uświadomić sobie, czego tak naprawdę w tej chwili chcemy, nie jest łatwo, bo do niektórych pragnień nie chcemy się przyznać.

Jak to? Mam wrażenie, że zawsze wiem, o co mi chodzi, kiedy się kłócę. Na przykład, chcę, żeby mój partner odebrał dziecko ze szkoły. A on chce, żebym to zrobiła ja. Co wtedy?

Liv Larsson: To właśnie przepychanka z cyklu: kto silniejszy, kto wygra. Żadne z was nie mówi o swoich prawdziwych potrzebach, więc nie ma szansy na głębsze porozumienie.

Skąd ten wniosek? Myślałam, że powodem kłótni jest sprzeczność naszych potrzeb. Ja chcę, żeby to zrobił on, a on chce, żebym to zrobiła ja.

Liv Larsson: Mogę jedynie zgadywać, ale świadczy o tym fakt, że się kłócicie. Gdyby chodziło tylko o kwestię techniczną, szybko byście coś ustalili. To, że pojawiają się emocje, że żadne z was nie chce ustąpić, sugeruje, że sprawa ma inne podłoże. By to sprawdzić, zadałabym kontrolnie pytanie: Czy pani się kłóci, bo ma pani za dużo obowiązków, czuje się pani zmęczona i wolałaby odpocząć? Albo: Czy tak naprawdę chodzi pani o to, by partner bardziej się angażował w życie rodziny? Potem podobne pytania zadałabym jemu: może kłóci się z panią, bo chciałby, żeby pani bardziej doceniała to, co robi w domu? Tyle podpowiada mi intuicja. Dzięki tego typu pytaniom po jakimś czasie doszlibyście do sedna sporu.

Jak pani widzi, w tej kłótni - pozornie banalnej - może nie tyle chodzić o ustalenie tego, kto odbiera dziecko, ale w pierwszej kolejności o to, że oboje chcielibyście, by druga strona zrozumiała, jak się czujecie w tej sytuacji. Kiedy to nastąpi, rozwiązanie konkretnego problemu nie będzie trudne. To oczywiście niewielki kaliber sprawy, więc nie zawsze chce nam się docierać do sedna problemu, zadowalamy się ustaleniem kompromisowym: dziś ty, jutro ja. Ale są spory, które się ciągną latami i mają bardzo gwałtowny przebieg. Ludzie przestają się do siebie odzywać. Dlatego czasem nie obejdzie się bez pomocy kogoś takiego jak ja, czyli mediatora.

Co może mediator?

Liv Larsson: Umożliwia ponowne nawiązanie kontaktu. Jest jak tłumacz, który pomaga obu stronom konfliktu wyrazić w sposób jasny, czego potrzebują, by mogli się wzajemnie zrozumieć. Czasem chodzi o to, by w ogóle mieli możliwość się usłyszeć, bo próbując udowodnić swoją rację, wciąż się przekrzykują.

Pilnuje równowagi w rozmowie, by wszyscy zaangażowani mieli szansę się wypowiedzieć. Gdy potrafi my dostrzec, czego naprawdę potrzeba drugiej stronie, w sposób naturalny rodzi się w nas zrozumienie i współczucie. Przestajemy być wrogami, znajdujemy wspólny grunt, na którym możemy się spotkać i dogadać.

Można sobie z tym poradzić także bez pomocy mediatora?

Liv Larsson: Tak, ale wymaga to konsekwencji i praktyki. Krytykować i walczyć o pozycję uczymy się od dziecka, dlatego tak dobrze nam to wychodzi. Nikt nas jednak nie zachęca, by pytać samych siebie, co czujemy i o co nam chodzi. Oceniamy automatycznie, posługujemy się stereotypami. Przykład? Co sobie pani pomyśli o mężczyźnie, który leży z książką, kiedy cała rodzina wokół coś robi?

Że muszę się od niego wiele nauczyć?

Liv Larsson: (śmiech) Większość ludzi uzna, że to leń. Żona powie mu: "Ja się tu męczę, a ty się wylegujesz, nic cię nie obchodzi!" albo coś w tym stylu.

Nie ma racji?

Liv Larsson: Nawet jeśli ma, co z tego? Werdykt nie prowadzi do rozwiązania konfliktu, nie buduje porozumienia. On będzie myślał, nie bez racji, że nikt go w domu nie rozumie, że ciągle ma coś robić, nie ma chwili dla siebie. Żona zadowoli się "wygraną" w postaci przekonania, że ma rację. Tak, jest pokrzywdzona, pracuje, wszystko na jej głowie, a jemu nie zależy. Mizerna satysfakcja.

Myślę, że ludziom trudno się dogadać głównie dlatego, że kłótnia wyzwala silne emocje.

Liv Larsson: To jeszcze jeden z powodów, dla których boimy się konfliktów. Bo w naszej kulturze mamy problem z wyrażaniem uczuć. Oceniamy jedne jako "dobre", a drugie jako "złe". I tych "złych" staramy się nie czuć, wypieramy je. Tłumimy gniew, smutek, rozczarowanie, strach itp. W rezultacie, gdy zbierze się ich zbyt dużo, wymykają się nam spod kontroli. A przecież one po prostu informują nas, czego potrzebujemy. Pomagają nam nazwać nasze potrzeby. Są jak lampka poziomu paliwa w samochodzie. Gdy się zapala, czas jechać na stację benzynową. A my reagujemy zupełnie irracjonalnie: o, nie, znowu pali się ta okropna lampka Udam, że jej nie widzę, zajmę się czymś innym, może przestanie. Tylko jak daleko tak zajedziemy?

Nigdy o tym tak nie myślałam...

Liv Larsson: Kiedy czuję pragnienie, nie myślę: "To źle, nie powinnam go czuć". Po prostu idę się czegoś napić. Spełniam potrzebę zasygnalizowaną mi przez ciało. Gdy czuję się samotna, potrzebuję bliskości. Jeśli jestem sfrustrowana, pewnie straciłam z oczu sens tego, co robię. Każde uczucie to wiadomość ode mnie do mnie samej. Dawniej emocje mnie zjadały, nie umiałam sobie z nimi radzić. Dziś wiem, że wystarczy się zatrzymać i zajrzeć w siebie, zadać pytanie: co czuję i czego mi brak, i odpowiedź przychodzi. W ten sposób komunikuję się ze sobą bez przemocy, dosłownie. Bo ocena siebie i własnych uczuć, ignorowanie ich, zaprzeczanie im, powstrzymywanie się siłą od naturalnych reakcji jest rodzajem przemocy.

W swojej książce "Porozumienie bez przemocy w mediacjach" pisze Pani, że w głębi duszy wszyscy chcemy pomagać innym, mieć pozytywny wkład w ich życie, ale pod jednym warunkiem: nie możemy czuć się do tego zmuszani.

Liv Larsson: To prawda, gdy sądzimy, że ktoś nami manipuluje, szantażuje nas, nie będziemy współpracować. Najważniejsze jest jednak, że gdy uda nam się zobaczyć po drugiej stronie człowieka, takiego samego jak my, który czegoś potrzebuje, czegoś mu brak, chcemy się z nim dogadać.

Paradoksalnie chyba najtrudniej to zrobić w bliskim związku, gdzie kłótnie mają ciągle ten sam schemat. Jak się wyrwać z błędnego koła?

Liv Larsson: Kiedy złapiemy się na tym, że sytuacja się powtarza, pierwszym krokiem jest po prostu się zatrzymać. Można np. powiedzieć partnerowi: "Słuchaj, kręcimy się w kółko, nie wiem, jak to zmienić, ale nie chcę dłużej się kłócić w ten sposób". I nie dać się sprowokować do dalszej dyskusji. Najlepiej wyjść i pooddychać spokojnie, poczuć, co się dzieje, zapytać: co on tak naprawdę mówi? Co stoi za takim zachowaniem? Z doświadczenia wiem, że każda zmiana schematu jest dobra. Jeśli świadomie przyjrzymy się, co się z nami dzieje, mamy szansę się dogadać. Ale to długa droga. Gdy uczyłam się zasad Porozumienia bez przemocy, to było dla mnie największą trudnością. Myślałam: najwyraźniej w przypadku niektórych osób, choćby mojego ojca, ta metoda się nie sprawdza. Nie umiałam się z nim dogadać, choć próbowałam kilka lat, proszę mi wierzyć. Ale w końcu wydarzyło się coś, co zmieniło moje podejście.

Co to było?

Liv Larsson: Po raz pierwszy posłuchałam go tak naprawdę. Budowałam u siebie saunę, więc zapytałam ojca, który lubił majsterkować, czy nie ma drewna na siedziska. Powiedział, że nie. Kupiłam więc to drewno. I wtedy ojciec zadzwonił. Spytał: - Jak wam idzie? - Budujemy ławki - odpowiedziałam. - Co? Mówiłaś przecież, że nie masz drewna, więc je zamówiłem. Dlaczego zawsze musisz być taka w gorącej wodzie kąpana?! - wykrzyczał, a ja się zagotowałam. Zwykle w takich sytuacjach mówiłam coś w stylu: dlaczego mi nie powiedziałeś, że chcesz zamówić drewno? I kłótnia gotowa. Ale pojawiła się myśl: jakaś silna potrzeba się za tym kryje, skoro jest tak wściekły i rozżalony. Może po prostu chce się czuć potrzebny?

Spytałam: - Czy chciałeś mi pomóc? Widzę, że jesteś sfrustrowany tym, że to się nie udało. Zaległa cisza. W końcu powiedział innym tonem: - To bardzo smutne, że nie mogę już wam pomagać, robię się stary, nie umiem sobie z tym poradzić. I tak rozmowa, która już miała się zamienić w kolejną kłótnię, stała się bardzo bliską, prawdziwą rozmową o lęku przed starością. Mówiliśmy też o tym, jak się więcej nie kłócić, bo żadne z nas tego nie chce.

Najwyraźniej, żeby to zadziałało, ktoś musi zrobić pierwszy krok, zdecydować się podnieść przyłbicę i powiedzieć: nie chcę dłużej walczyć, chcę cię naprawdę zobaczyć. Dlaczego to takie trudne?

Liv Larsson: Bo nie umiemy i się boimy. A jest czego, możemy przecież oberwać, nie ma żadnej gwarancji, że kiedy się odsłonimy, nie padnie kolejny cios. Stąd reakcje typu: "Na pewno nie ustąpię, niech on pierwszy wyciągnie rękę", "Dlaczego to JA mam pierwszy coś zrobić?". Obydwie strony tak postępują, bo sobie nie ufają. A jednak nie ma innej rady - ktoś musi się zdobyć na ten krok, inaczej sytuacja się nie zmieni.

Często jesteśmy świadkami kłótni wśród bliskich. Widzimy, co się dzieje. Czy możemy jakoś interweniować?

Liv Larsson: Zanim to zrobimy, warto sobie uświadomić, co nami kieruje. Jeśli naprawdę chcemy pomóc, a nie na przykład pokazać, jacy jesteśmy mądrzy, możemy powiedzieć coś w tym stylu: Mam pomysł, jak sprawę rozwiązać. Chcecie posłuchać? Jeśli chcą - dobrze. Jeśli nie - trudno. Ludzie są niezależnymi istotami, musimy się z tym pogodzić. Nawet jeśli nasz pomysł był genialny, oni nie muszą go zastosować, nie muszą chcieć go nawet wysłuchać. To chyba najtrudniejsze w relacjach. Mamy tendencję do kontrolowania ludzi, których kochamy, bo chcemy ich dobra, i wyobrażamy sobie, że to, co myślimy, jest słuszne, prawdziwe. I próbujemy im to narzucić.

Czego jeszcze unikać?

Liv Larsson: Nie powinno się stawać po czyjejś stronie, bo to tylko podgrzewa atmosferę, prosić ludzi, żeby przestali się kłócić, udzielać im rad ani mówić, żeby się wreszcie przymknęli.

Dlaczego?

Liv Larsson: Bo to nic nie da - konflikty nie znikają tylko dlatego, że przestanie się o nich mówić. Kłótnia cały czas "wisi" w powietrzu. Atmosfera i tak jest zepsuta. Lepiej poświęcić czas na próbę mediacji - to przynajmniej daje szansę na jakąś zmianę.

Kłopot, jaki mam z Porozumieniem bez przemocy, to język, jakim się posługuje. Długie, sztucznie brzmiące zdania. Kto tak mówi?

Liv Larsson: Tak jest tylko z początku, z czasem nabieramy swobody i naturalności. Ten sposób mówienia Marshall Rosenberg nazwał językiem żyrafy. Żyrafa ma wielkie serce, a w tej metodzie największy nacisk kładziemy na to, by mówić prosto z serca o tym, co czujemy, czego pragniemy. Żyrafa ma też długą szyję, więc te słowa z serca muszą przejść długą drogę, zanim zostaną wypowiedziane. W praktyce oznacza to, że zastanawiamy się nad tym, co chcemy powiedzieć, nie walimy prosto z mostu. Dla nas, wychowanych w kulturze Zachodu, to zupełnie tak, jakbyśmy się uczyli chińskiego.

Co zrobić, by żyrafa brzmiała bardziej po ludzku?

Liv Larsson: W jednej z książek Rosenberga jest historia o mężczyźnie, który po warsztacie zrobił sobie ściągawkę, jak ma mówić "po nowemu". Powiedział wszystkim, że ćwiczy nowy sposób rozmowy, co spotkało się ze zrozumieniem, bo trudno było się z nim dogadać. Nosił ze sobą karteczkę i szło mu coraz lepiej, więc uznał, że już jej nie potrzebuje. Pewnego dnia jak dawniej pokłócił się z synem. A syn na to: Gdzie twoja kartka, tato? Dla mnie to wspaniałe. Pokazuje, że kiedy się zdecydujemy coś zmienić na lepsze, ludzie to zaakceptują, nawet jeśli z początku jesteśmy w tym nieporadni, robimy błędy, to co mówimy, brzmi sztucznie. Liczy się efekt końcowy. Ja też prosiłam bliskich, żeby mi powiedzieli, gdy mój nowy sposób mówienia będzie dla nich trudny do zniesienia. Poczucie humoru pomaga w każdej sytuacji.

Rozmawiała Tatiana Cichocka

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy