Reklama

To nie żywność, ani amunicja były najbardziej deficytowymi towarami podczas powstania warszawskiego

Czego najbardziej brakowało ludności Warszawy podczas powstania? Dlaczego alianckie zrzuty były tak rzadkie i nadeszły za późno? Czym była “plujka” i dlaczego na Czerniakowie jedzono pomidory, a w Śródmieściu raczono się kawą - o codzienności zwykłych ludzi w czasie powstania warszawskiego Interia rozmawia z Katarzyną Utracką z Muzeum Powstania Warszawskiego.

Katarzyna Adamczak, Interia.pl: Powstanie miało trwać kilka dni, trwało dziewięć tygodni. Niemcom zależało, aby odcinać poszczególne ośrodki powstańcze od podstawowych zasobów, co miało wpływ nie tylko na walczących, ale również ludność mieszkającą w poszczególnych dzielnicach. Czego najbardziej brakowało w powstańczej Warszawie? 

Katarzyna Utracka, Muzeum Powstania Warszawskiego: Najbardziej doskwierał warszawiakom brak wody. Niemcy sukcesywnie odcinali enklawy powstańczego oporu od wody: przejmowali studnie i uszkadzali wodociągi. Już w połowie sierpnia Warszawa jest odcięta od dostaw wody. Co prawda szybko pojawiły się zarządzenia o budowie studni, jednak jak wybudować studnie, jeśli nie ma fachowców, którzy potrafiliby to zrobić? Brakuje też narzędzi - nie da się wykopać studni małą łopatką. 

Reklama

Mimo wielu trudności w Warszawie zaczynają powstawać studnie, jednak tworzą się przy nich długie kolejki, które są idealnym celem dla niemieckich ataków, co żołnierze III Rzeszy skrupulatnie wykorzystują.  Aby tego uniknąć, władze powstańcze wydają zarządzenia, kiedy poszczególne grupy mogą pobierać wodę. Oddzielnie wyznaczane są godziny czerpania ze studni dla wojska, oddzielnie dla kuchni, szpitali i ludności cywilnej. 

Gdy do pewnego stopnia udało się uporać z problemem braku wody, pojawił się kolejny: brakowało naczyń, do których tę wodę można by czerpać. Z czasem przy studniach zamontowano też motopompy, co usprawniło pobieranie wody. Budowano też naziemne sieci wodociągowe, które doprowadzają wodę do poszczególnych kamienic - jednak to dzieje się jedynie w niektórych miejscach Warszawy. Ludność zdecydowanej większości dzielnic ma bardzo ograniczony dostęp do wody.

Wybucha powstanie, ludność Warszawy możemy ogólnie podzielić na dwie grupy: walczących powstańców i ludność cywilną. W przypadku każdej wojny naturalną decyzją dowództwa jest dostarczanie żywności i wody dla żołnierzy. Jak wobec tego wygląda sytuacja ludności cywilnej w powstańczej Warszawie? Towary są reglamentowane? 

Rzeczywiście powstańcy byli w lepszej sytuacji, bo o ich wyżywienie dbała armia, choć trzeba dodać, że z czasem problem z dostępem do żywności pojawił się wszędzie i racje walczących także były ograniczane. Warto dodać, że były towary żywnościowe zarezerwowane wyłącznie dla wojska, jak na przykład konserwy. 

Natomiast w przypadku ludności cywilnej, to od pierwszych dni powstania wychodzą zarządzenia, żeby otwierać sklepy i nie ograniczać dostępu mieszkańcom miasta do towarów żywnościowych. Zarówno władzom wojskowym, jak i cywilnym zależało na utrzymaniu typowego obrotu towarami, aby pewne rodzaje żywności nie były przetrzymywane, bo mogłoby to sprzyjać spekulacjom.

Zobacz również: Co współcześni Niemcy wiedzą o powstaniu i polskiej historii? "Puste miejsca w pamięci"

Udało się zapobiec spekulacjom?

Pomimo zarządzeń spekulacje się pojawiły. W powstańczej Warszawie powstały specyficzne targowiska. Największe mieściły się przy ulicach: Złotej, Kruczej i Wilczej. Na tych targowiskach można było kupić wszystko, ale był to raczej handel wymienny. Towary można było ewentualnie nabyć za złote ruble i dolary - okupacyjne młynarki nie miały tutaj żadnej wartości. Częściej jednak dochodzi do wymiany barterowej. Najbardziej pożądane i najczęściej wymieniane towary to mąka, cukier, papierosy, alkohol i konserwy. Z czasem spekulanci zaczynają handlować wodą, która osiąga horrendalne ceny.

Alianci próbowali wspierać Warszawę, zrzucając zaopatrzenie z samolotów. Jednak były to rzadkie i bardzo nieprecyzyjne operacje. Stosunkowo niewielka część broni, amunicji czy żywności trafiała w ręce powstańców?

Tak, misji takich było niewiele i o wiele za mało, jak na potrzeby walczącego miasta. Poza tym zaopatrzenie z alianckich zrzutów trafiało w ręce powstańców, a nie ludności cywilnej. Operacja zrzucania zaopatrzenia dla walczącego miasta była bardzo trudna i przynosiła duże straty, toteż dowództwo aliantów niechętnie się na nie zgadzało, strona polska musiała walczyć o każdy przelot.

Zrzutów ze względów bezpieczeństwa dokonywano nocą. Piloci musieli prowadzić swoje samoloty na bezpiecznej wysokości, by nie zostały one zestrzelone. Ponadto miejsca zrzutów miały być oznaczane ogniskami, jednak pilot wlatujący nad Warszawę w wielu miejscach widział łuny pożarów, chmury dymu, co znacznie utrudniało precyzyjny zrzut. Ponadto alianckie samoloty startowały z południowych Włoch i musiały zabrać ze sobą tyle paliwa, by wrócić do tego kraju, bo władze radzieckie nie godziły się na lądowanie na lotniskach kontrolowanych przez Armię Czerwoną. Więcej paliwa oznacza mniejszą ładowność, przez co samoloty mogły zabrać na pokład mniej zaopatrzenia dla powstańców. Brak zgody na międzylądowanie był też powodem, dla którego Amerykanie wykonali tylko jeden zrzut - 18 września - co prawda był on stosunkowo duży, ale ta pomoc nadeszła o wiele za późno.

Mieszkańcy miasta stają zatem przed widmem głodu...

Warszawiacy doświadczeni pięcioletnią okupacją, nauczyli się gromadzić zapasy żywności, szczególnie towarów wymiennych. Początkowo spiżarnie są więc pełne zapasów, jednak z czasem ludzie je zjadają i zaczyna brakować żywności. Ponadto kamienice są bombardowane i niszczone a wraz z nimi znajdująca się tam żywność. Powstanie się przedłuża, a zapasy kurczą. Żywność pozyskiwana jest z przejmowanych przez powstańców magazynów niemieckich, jednak one są zarezerwowane w głównej mierze dla wojska, więc jedzenia dla ludności cywilnej jest mniej.

Żywność jest dostępna też w sklepach. W sytuacji, gdy w oczy zagląda ludziom głód, pojawia się problem dzikich rekwizycji. Władze powstańcze starają się walczyć z tym procederem, wprowadzane są zarządzenia, że każdy, kto będzie na własną rękę próbował siłą przejąć żywność, będzie karany. Za szaber groziła w tym czasie nawet kara śmierci. Istniały sądy, które w trakcie powstania, zajmowały się tego typu pospolitymi przestępstwami. To jednak nie rozwiązało problemu. Zdarzało się, że żywność ze sklepów kradły oddziały powstańcze. Wśród walczących byli ochotnicy - wielu z nich dzielnie stawiało czoła okupantom, ale bywały też osoby, którym daleko było do moralnego zachowania. Oczywiście, wśród cywilów też pojawiają się ludzie, którzy chcą zarobić na nieszczęściu innych. Prasa powstańcza nieuczciwych handlarzy, którzy chcą zarobić na trudnej sytuacji mieszkańców, określa mianem “gangsterów", porównuje do “kanalii z SS" i “zbirów z Gestapo".

Co jedli powstańcy? 

To zależało od dzielnicy. Na Żoliborzu i Mokotowie były ogródki działkowe, więc mieszkańcy mieli stały dostęp do owoców i warzyw. Tych artykułów brakowało w Śródmieściu, ale tam z kolei były sklepy kolonialne, więc mieszkańcy mieli dostęp na przykład do kawy i towarów importowanych. Tam też znajdowały się magazyny zbożowe. W pewnym momencie w Śródmieściu najpopularniejszą potrawą stała się słynna zupa “plujka", przyrządzana z rozdrobnionego (mielonego w młynkach do kawy czy maszynkach do mięsa) zboża. Gotowano ziarno na wodzie, a jeśli udało zdobyć się odrobinę tłuszczu - to już był rarytas. Na Czerniakowie z kolei najpopularniejszą potrawą była zupa pomidorowa, bo było w brud pomidorów i makaronu - tam znajdowały się magazyny “Społem". Dużą uciążliwością była monotonia diety. Łączność między poszczególnymi dzielnicami była ograniczona, więc nie można było wymieniać się żywnością.

Z czasem jedzono to, co było pod ręką: psy, koty, gołębie. W czasie powstania tworzono kuchnie zbiorowe, które wydawały nawet kilka tysięcy posiłków dziennie. Kobiety, które gotowały te potrawy, wolały nie informować o tym, co dodawały do zupy. Skoro wszyscy jedli ze smakiem, to po co szczegółowo informować, o wszystkich składnikach?

Warszawa została odcięta od dostaw żywności. Wyjątkiem były Mokotów i Żoliborz, które miały połączenie z dalekimi przedmieściami miasta, w tych dzielnicach udawało się przemycać żywność z okolicznych wsi, były one więc w najlepszej sytuacji. 

Jeśli mówimy o aprowizacji, to trzeba wspomnieć o magazynach Haberbuscha i Schielego przy ulicy Ceglanej (obecnie ul. I. Pereca), skąd rozprowadzano po całym Śródmieściu: jęczmień, pszenicę, ale również soki, cukier i suszone warzywa. Żywność była transportowana też na Powiśle i do Śródmieścia Południowego. Powstańcze Śródmieście rozpadło się na Południowe i Północe rozdzielone Alejami Jerozolimskim, które znajdowały się pod stałym ostrzałem niemieckim. Dzięki budowie przekopu i barykady w Alejach możliwy był transport żywności.

Zobacz również: Damian Markowski: Ukraina nie zgodzi się na ekshumacje na Wołyniu

Mieszkańcy wspominają też, że w kuchniach zbiorczych kobiety - bo to one zajmowały się gotowaniem - choć miały ograniczone możliwości, to starały się urozmaicić serwowane dania: jednego dnia podawano zupę pomidorową z makaronem, a innego makaron z sosem pomidorowym. 

Kobiety starały się w miarę dostępnych możliwości urozmaicać jedzenie, ale też należy pamiętać, że nie wszystkie miały ku temu umiejętności. 

Czytałam wspomnienia kucharki pracującej w kuchni zbiorowej mieszczącej się na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej przy ulicy Koszykowej, gdzie w wielkim kotle gotowano zupę dla 2 tysięcy osób, mieszano ją wiosłem. Aby wymyć kocioł, trzeba było wejść do środka. Tam pracowały dojrzałe panie, które miały 50 - 60 lat i młode dziewczyny 17-letnie, które nie miały jeszcze umiejętności kulinarnych, ale wszystkie starały się tak ugotować zupę, by była jak najsmaczniejsza. Musiały wspinać się na wyżyny kunsztu kulinarnego, żeby każdego dnia przyrządzić tę zupę w nieco inny sposób, by miała nieco inny smak, mimo że dysponowały wciąż tymi samymi składnikami. 

Zakładano też kuchnie mleczne - przeznaczone specjalnie dla dzieci. W ten sposób próbowano zaopiekować się nimi i zapobiec wysokiej śmiertelności.

Niemcy dążyli do tego, by rozdzielać walczące dzielnice, więc transport żywności między nimi musiał być bardzo niebezpiecznym zajęciem? 

Tak, to było bardzo niebezpieczne zadanie. Organizowano tak zwane Transportowe Kolumny Powstańczej Warszawy - to byli cywile, którzy przenosili żywność między dzielnicami. Początkowo byli do ochotnicy, z czasem ludzie pełniący tę funkcję w ramach obowiązku pracy. To były swoiste karawany - ludzie, idąc wężykiem z workami na plecach, przenosili żywność.  Zadanie było niebezpieczne, więc aby zachęcić cywilów do podejmowania się go, w zamian za transport żywności, oferowano im 25 proc. tego, co przenieśli.

O stosunku ludności cywilnej do powstania warszawskiego przeczytasz w pierwszej części rozmowy z Katarzyną Utracką: "Prawdziwymi bohaterami nie byli żołnierze. Powstańcy wskazali inną grupę".

Jednym ze sposobów walki z powstańczą Warszawą, które stosowali Niemcy, było też zatruwanie jedzenia. 

Tak, rzeczywiście takie sytuacje miały miejsce. Niemcy podrzucali zatrutą żywność między innymi do Śródmieścia Południowego. Znany jest też przypadek, gdy truciznę wsypano do alkoholu i kilku żołnierzy powstańczej armii zatruło się nim. Prasa ostrzegała przed takimi wypadkami. 

W tak trudnej sytuacji z pewnością zdarzała się śmierć głodowa. Czy znamy skalę tego zjawiska? 

Muszę przyznać, że liczba zmarłych z powodu głodu, jest zupełnie nie zbadana. Co więcej, ten artykuł będzie poświęcony ludności cywilnej, więc warto podkreślić, że ten temat jest bardzo słabo opracowany. Mamy niewiele badań dotyczących życia codziennego ludności cywilnej w powstańczej Warszawie i jest to obszarem, który czeka na solidne opracowanie.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy