Reklama

Jak radzimy sobie z wojną? Psycholog: To czas smutku, złości i frustracji

- O ile smutek podnosi naszą skłonność do udzielania pomocy osobom, którym ufamy, o tyle Polacy mają generalnie ogromny problem z zaufaniem społecznym. U nas bardzo łatwo jest operować kategorią obcości. Ten obcy był dotychczas daleki, na przykład w przekazach członków Prawa i Sprawiedliwości w 2015, kiedy, powiedzmy wprost, straszono uchodźcami. Teraz może być nam bardzo bliski, ale i tak znajdą się ludzie, którzy będą prowadzić podobną narrację - mówi Milena Drzewiecka, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS.

Wojna tocząca się za naszą wschodnią granicą wywołuje w nas strach, niepewność, niepokój i stres. Różni ludzie obierają różne drogi radzenia sobie z nimi. Na część z nich czyhają ci, którzy chcą wykorzystać okazję do tego, aby zbić kapitał polityczny, zasiać chaos w społeczeństwie i podzielić Polaków po raz kolejny. Jak działają takie mechanizmy i jak się przed tym bronić wyjaśnia psycholog społeczny Milena Drzewiecka.

Bartosz Kicior, Interia.pl: 2 lata temu rozpoczął się kryzys pandemiczny, który wiązał się, podobnie jak napaść Rosji na Ukrainę, z ogromnym stresem, strachem i niepewnością. W jaki sposób fakt, że nie wyszliśmy z niego na dobre, a już spadł na nas ciężar wojny, ma wpływ na to, jak reagujemy na obecne wydarzenia?

Reklama

Milena Drzewiecka, psycholog społeczny, Uniwersytet SWPS: Pandemia cały czas jest aktualna i to poczucie zagrożenia zachorowaniem czy utratą życia, wciąż funkcjonuje. Fakt, iż mamy kryzys obok kryzysu zdecydowanie nam nie służy. Dwa lata przysłowiowo wyjęte z życia i nagle musimy się skonfrontować z  kolejnym wyzwaniem. Do tego dochodzi kryzys ekonomiczny, który wiąże się z rosnącymi cenami i niepewną sytuacją podatkową. 

- Nagromadzenie negatywnych bodźców podnosi poziom stresu. W 2014, gdy Rosja anektowała Krym, nie mieliśmy do czynienia z koronawirusem, nasza percepcja i odczuwanie tego, co się dzieje, były inne. Po pierwsze, nie byliśmy zmęczeni pandemią, a po drugie Krym jest dalej niż Lwów. Poczucie bliskości zagrożenia też zwiększa niepokój.

Czy te różnice mogą wynikać z tego, że obecnie mamy niespotykany dotąd przepływ informacji? W 2014 technologie komunikacyjne nie były aż tak powszechne.

- Na pewno taka ekspozycja na tragiczne obrazy wzmaga u nas napięcie czy poczucie strachu. Ja bym jednak polemizowała z tym, że nie mieliśmy aż tylu informacji w 2014 roku. Na pewno nie mieliśmy do czynienia z setkami tysięcy uchodźców, którzy trafiają do naszego kraju. Niemniej to jest wojna, która niejako toczy się również w sieci i ma pan rację, że mamy dostęp do wszystkich informacji z poziomu smartfona. Docierają one nie tylko do dziennikarzy, śledzących na bieżąco depesze prasowe, ale każdy, kto ma dostęp do Internetu i konto na Twitterze może niejako stać się świadkiem wydarzeń w Kijowie.

- Znaleźliśmy się w sytuacji zagrożenia. Dodatkowo, temu co realne towarzyszy to, co wyobrażone. Czyli obok obiektywnie tragicznej wojny jest szereg subiektywnych obaw: czasem racjonalnych, ale często nieracjonalnych. Na poziomie odczuwanych emocji mamy do czynienia ze złością, smutkiem i strachem. Ale możemy też obserwować bardziej wysublimowane odczucia, takie jak zakłopotanie czy konsternacja. Dominujące jednak wydaje się poczucie strachu i smutku.

Smutku?

- Smutku, ze względu na obrazy ofiar wojny i los uchodźców. Jeżeli jesteśmy wrażliwi, a chcielibyśmy wierzyć, że większość z nas jest wrażliwa, to ekspozycja na cudzą krzywdę wywołuje smutek. Ja nie muszę sama doznać śmierci w moje rodzinie, żeby odczuwać smutek z powodu śmierci w cudzej.  

W marcu i kwietniu 2020 towarzyszyła nam niepewność i poczucie zagrożenia. Teraz jest podobnie. Czy tak jak w przypadku pandemii to wszystko nam spowszednieje z biegiem czasu?

- To tak zwana habituacja bodźca czyli przyzwyczajanie się do tego, co na początku było zaskakujące Wyróżniamy kilka faz adaptacji do sytuacji tego typu. W momencie, gdy spotykamy się z czymś nowym, a takim czymś była pandemia dwa lata temu, a teraz inwazja Rosji na Ukrainę, doznajemy szoku, zaskoczenia, niedowierzania. Potem następują negocjacje z rzeczywistością. Następnie frustracja, mobilizacja, akceptacja, aż do zmęczenia. 

- Dzisiaj odczuwamy zmęczenie pandemią, ale nie dotarliśmy do etapu zmęczenia wojną. Mam takie wrażenie, ale to jedynie moja obserwacja, bo nie znam jeszcze wyników badań empirycznych na ten temat, że Polacy są na etapie negocjowania z rzeczywistością, przyglądania się tej sytuacji, szukania sposobu na radzenie sobie z nią. Choć niektórzy już ocierają się o frustrację. Narastająca frustracja, podobnie jak strach, może prowadzić do szeregu napięć, może też być paliwem dla aktorów politycznych.

- Dużą naiwnością byłoby sądzenie, że nikt nie będzie chciał wykorzystać tego kryzysu na scenie publicznej. Pytanie, która z sił politycznych będzie chciała zagospodarować tę frustrację i złość narastającą w Polakach.

- W 2015 mieliśmy w Europie kryzys uchodźczy. W Niemczech otwarcie granic w ramach Willkomenskultur, jaką zaproponowała Angela Merkel, sprawiło, że urosła w siłę prawicowa Alternatywa Dla Niemiec. Nie jest tajemnicą, że gdyby nie kryzys uchodźczy, ta partia nie zyskałaby takiego poparcia.

Wspomniała pani o tym, że brakuje badań na ten temat, dlatego odwołam się do pani obserwacji. Jak pani zdaniem Polacy reagują na napływ tak ogromnej liczby uchodźców?

- Podobnie jak reagują na wojnę: pojawia się smutek, złość i strach. Napływ uchodźców oczywiście uruchomił też może nie tyle pozytywne emocje, co pozytywne działania związane z chęcią i potrzebą niesienia pomocy. Bo ci, którzy pomagają, nie doświadczają radości, dlatego że jest wojna u naszych sąsiadów. Cieszy ich raczej, gdy uda im się pomóc potrzebującym. Chodzi mi o to, że osoby, które pomagają nie są w świetnym nastroju.

Rozumiem, że to mobilizacja w obliczu zagrożenia i potrzeby drugiego człowieka?

- To może być też sposób na radzenie sobie ze stresem. Polacy generalnie doświadczają stresu związanego z niepewnością i realnym zagrożeniem, które jest za naszą wschodnią granicą. Można wybrać różne drogi reagowania. Mogą to być drogi adaptacyjne i nieadaptacyjne, jak to nazywa się w języku psychologii. Mówiąc inaczej: konstruktywne albo destruktywne. Angażowanie się w wolontariat będzie strategią konstruktywną, aktywnym radzeniem sobie z odczuwanym stresem czy niepewnością. Taka pomoc wychodzi na dobre uchodźcy, ale i pomagającemu, bo pozwala zredukować napięcie, poprawia samopoczucie i sprawia, że czujemy się potrzebni.

Wraca nam tu chyba temat pandemii, bo wtedy też obserwowaliśmy różne reakcje na stres. To, co pani nazywa destruktywnymi reakcjami, manifestowało się w sieci w postaci bardzo negatywnych komentarzy, czy nawet aktów fizycznej przemocy.

- To też ma miejsce teraz. To znaczy niepewność spowodowana wojną stawia wiele znaków zapytania, z którymi trudno sobie na co dzień poradzić. Żeby oswoić się z tą trudną sytuacją, wielu ludzi szuka prostych odpowiedzi, a te często znajdujemy w teoriach spiskowych i fake newsach. A zatem jedną ze strategii radzenia sobie z napięciem będzie nie tylko czytanie, ale też powielanie fake newsów. 

- Jeszcze bardziej destruktywnym będzie podejmowanie agresywnych zachowań wobec osób, które i tak już doświadczyły agresji ze względu na wojnę i trafiły do naszego kraju. Chciałabym idealistycznie wierzyć, że takich sytuacji nie będzie, ale doświadczenia historyczne uczą nas, że możemy spodziewać się napięć społecznych w aspekcie fizycznym, nie tylko werbalnym.

- To nic dziwnego, że znajduje pan analogie z pandemią, bo tak jak wtedy, tak i teraz mierzymy się z problemem, którego nie jesteśmy w stanie rozwiązać. Po raz kolejny nie wiemy, jak długo ta kryzysowa sytuacja potrwa i czy się nie zaogni. To, co ludzie starają się zrobić to zredukować w jakiś sposób niepewność i  znaleźć sposób na kontrolowanie niekontrolowalnego. Poznawczo, szukając informacji lub behawioralnie, czyli w ramach aktywizacji. Wolontariat to próba uzyskania kontroli nad sytuacją: jeśli nie mogę kontrolować Władimira Putina na Kremlu, to przynajmniej skontroluję garkuchnię przy granicy  i pomogę tym, którzy do nas docierają.

W jaki sposób obecna sytuacja może zostać wykorzystana na gruncie politycznym?

- Strach przed wojną w naszym kraju lub strach przed napływającymi uchodźcami może stanowić paliwo dla pewnych aktorów ze sceny politycznej. Już dzisiaj wojna jest wykorzystywana w życiu publicznym, ale raczej w kategoriach budowania wsparcia dla Ukraińców czy też prób wycofania rosyjskich biznesów z Europy. Ale gdybyśmy mieli nad Wisłą rok wyborczy, to z pewnością wykorzystano by Ukraińców do zbijania kapitału politycznego tak, aby zmobilizować przynajmniej część prawicowego elektoratu.

Czyli może prowadzić to do nastrojów, które Roger Eatwell i Matthew Goodwin nazwali narodowym populizmem? Wspomniała pani o AfD, ale na kryzysie migracyjnym z 2015 urosło wiele organizacji o nastawianiu nacjonalistycznym: w Austrii, w Holandii czy we Francji. Czy teraz, w momencie, w którym jest mniej więcej jasne, kto jest dobry, a kto zły, Polacy mogliby dać się złapać na taką przynętę?

- Polacy to 38 milionów osób, z czego 30 ma prawa wyborcze, a to bardzo szeroki zbiór i na pewno znajdą się tacy, którzy dadzą się na to złapać. Jesteśmy dopiero na początku kryzysu, myślę że wiele osób zapomina o tym, że kryzysy mają charakter procesu. O ile nie dojdzie do szybkiego pokojowego zakończenia wojny, to ten kryzys będzie długotrwały, zarówno na polu militarnym, jak i uchodźczym.

- Zauważmy, że Ukraińcy napływają do Polski cały czas. O ile smutek podnosi naszą skłonność do udzielania pomocy osobom, którym ufamy, o tyle Polacy mają generalnie problem z zaufaniem społecznym. U nas bardzo łatwo jest operować kategorią obcości. Ten obcy był dotychczas daleki, na przykład w przekazach członków Prawa i Sprawiedliwości w 2015, kiedy, powiedzmy wprost, straszono uchodźcami. Teraz może być nam bardzo bliski, ale i tak znajdą się ludzie, którzy będą prowadzić podobną narrację. 

- W styczniu tego roku, czyli przed atakiem Rosji na Ukrainę, CBOS opublikował dane na temat stosunku Polaków do innych narodowości. Jeśli spojrzymy na te dane to Polacy lubią Włochów, Amerykanów, Węgrów, ale Ukraińcy są poza pierwszą dziesiątką. 41 proc. darzy Ukraińców sympatią, ale 25 proc. antypatią. Te 25 proc. to jest bardzo duży potencjał polityczny. Nawet jeśli po inwazji ta liczba spadnie do 15, to nadal jest to 15 proc. społeczeństwa. Pytanie zatem, kto będzie chciał tę właśnie grupę zagospodarować i jakich środków marketingu politycznego użyje. Niektóre partie stosują brzydkie chwyty, ale czasem te brzydkie chwyty dają zwycięstwo.

Nie ma więc różnicy pomiędzy  Syryjczykami w 2015 a Ukraińcami w 2022? Wtedy było chyba łatwiej stworzyć takiego "straw mana", czyli słomianego ludzika, którym straszono Polaków, bo ludzie ci byli z daleka, pochodzili z innej kultury, mieli inny kolor skóry...

- ...i byli innego wyznania. Ale proszę sobie wyobrazić, że ma pan dwójkę dzieci, które dotychczas uczęszczały do klasy, w której było 20 uczniów, a teraz jest 30, bo dołączyło 10 ukraińskich. Powiedzmy, że pana syn ma problemy z matematyką. Nauczyciel prowadzący pana dzieci ma zatem mniej czasu, aby wytłumaczyć tę matematykę pana dziecku. Może pan usiąść razem z synem wieczorem i spróbować pomóc mu w nauce, ale może pan też spojrzeć na te 10 ukraińskich dzieci i poszukać odpowiedzialności za problemy własnego syna gdzie indziej. Może pojawić się złość i rywalizacja. 

- Te dzieci nie muszą pochodzić z Syrii, mieć innego koloru skóry. Polacy już doświadczają kryzysu ekonomicznego, a historia pokazała wielokrotnie, że w takich wypadkach szuka się winnych. Jeśli jeszcze jakaś opcja polityczna  podpowie, kto tym winnymi jest, to może ukształtować opinie obywateli podatnych na tego typu narracje.


W sieci pojawia się bardzo dużo treści na temat historii polsko - ukraińskiej. To wyraźnie prorosyjskie trolle, które próbują nas poróżnić. Czy ta kampania antyukraińska będzie rosłą w siłę?

- Propaganda ma to do siebie, że często wykorzystuje elementy prawdy historycznej. Tyle tylko, że "zatapia" je w zupełnie nieprawdziwym sosie. Tym samym nasza wspólna, ale trudna historia może być wykorzystywana po to, by zdyskredytować jedną grupę w oczach drugiej. My mamy wykreowany stereotyp Ukraińca, a Ukraińcy mają stereotyp Polaka. Dzisiaj doświadczamy tego, co nazywamy w psychologii hipotezą kontaktu, czyli kontaktu bezpośredniego, który jest bardzo dobrą okazją do zniesienia stereotypów. 

- Ale trzeba się na ten kontakt otworzyć, bardzo ważne jest też poczucie równości, a tego tak do końca nie ma, ponieważ my przyjmując uchodźców jesteśmy nieco wyżej niż oni, którzy uciekają przed wojną i musieli opuścić swoje domy. Jeżeli będziemy traktować ich z góry, to nie rozbijemy stereotypów, a tylko je utrwalimy i będziemy tym samym podatni na wszelkie fake newsy.  

- Gdy doświadczamy niepokoju i niepewności, szukamy informacji, bo to może dać nam poczucie kontroli. Spędzamy wtedy więcej czasu w sieci i przed telewizorem. Tyle tylko, że szukanie informacji nie musi wcale obniżać niepokoju, a wręcz przeciwnie, może go wzmacniać. Chciałabym przestrzec czytelników, aby konsumowali informacje z umiarem. Zachęcam do szukania zweryfikowanych informacji, ale odradzam przesycanie się negatywnymi obrazami. Zdjęcia mają większy potencjał emocjonalny niż teksty, więc zalecałabym bardziej czytanie niż oglądanie. Jest takie zjawisko jak hipoteza ponurego świata. Im więcej czasu spędzamy konsumując z media, tym większe prawdopodobieństwo, że uznamy świat za gorszy niż  jest.

- Takich ludzi nazywa się heavy users, to osoby, które spędzają kilka godzin dziennie przed telewizorem. We Francji po atakach terrorystycznych w 2015 roku sprawdzono związek pomiędzy ekspozycją na przekaz medialny a PTSS (symptomami stresu post-traumatycznego). Jak się okazało, osoby które spędzały przed telewizorem więcej niż dwie do czterech godzin dziennie, czuły się gorzej niż osoby, które oglądały telewizję krócej. Podobne wyniki dotyczyły użytkowników mediów społecznościowych. Szukanie informacji jest więc konstruktywną strategią radzenia sobie ze stresem, ale karmienie się zbyt dużą ich liczbą, szczególnie jeśli pochodzą z niepewnych źródeł, nie wyjdzie nikomu na zdrowie.

Który w takim razie scenariusz ma większe szanse na to, aby się ziścić: antyukraińska propaganda pada na podatny grunt, rosną podziały w społeczeństwie i tym samy nienawiść wobec Ukraińców, prowadząca do aktów przemocy czy ten bezpośredni kontakt leczy nas z problemu z zaufaniem i oba narody zbliżają się do siebie?

- Wybrałabym scenariusz pośrodku. Chciałabym, aby było tak, jak w tej drugiej wizji, ale prawdopodobnie będziemy mieć do czynienia zarówno z przypadkami altruizmu, obalania stereotypów, jak i z przypadkami agresji. Przypominam, że Polacy to 38 milionów ludzi. Wspólna narodowość nie znosi różnic indywidualnych. Z tymi samymi problemami możemy sobie radzić w różny sposób. Nie opowiem się zatem ani po stronie bieli, ani czerni, a szarości. Może nie jest to optymistyczne, ale wydaje mi się, że to najbardziej realny scenariusz.

Przeczytaj także:

Niemcy zaproponowali, że przyjmą uchodźców. "Nie było chętnych"

Uchodźcy boją się jechać do Szwecji. "Słyszeli, że jest tam mafia"

Bryan Caplan: Polska skorzysta gospodarczo na uchodźcach z Ukrainy

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna w Ukrainie | uchodźcy z Ukrainy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy