Reklama

Dominika Bulska: Lęk może skutecznie powstrzymywać nas przed łamaniem zasad

- Mówiąc kolokwialnie, "bunt" może nam się po prostu nie opłacać. Może spotkać nas wykluczenie, co samo w sobie jest bardzo trudnym doświadczeniem, utrata przywilejów, odrzucenie ze strony bliskich. A także (...) możliwe jest, że zostaniemy kolejną ofiarą i zapłacimy zdrowiem lub życiem za to, że odważyliśmy się powiedzieć "dość" - mówi dr Dominika Bulska, psycholożka społeczna, pracująca na SWPS oraz w Centrum Badań nad Uprzedzeniami.

Katarzyna Pruszkowska: Mamy rozmawiać o współczuciu i tym, jak to jest, że jednym jesteśmy w stanie współczuć, a obok cierpienia innych możemy przejść mniej lub bardziej obojętnie.  Na początek chciałabym więc zapytać, czym właściwie jest empatia?

Dr Dominika Bulska: -  To bardzo dobre pytanie, które badacze społeczni zadają sobie od lat. Nowsze ujęcia, które pojawiają się w artykułach naukowych publikowanych po 2017 roku,  mówią o tym, że empatia składa się z trzech elementów. Emocjonalnego, który pozwala współodczuwać to, co czuje druga osoba. Poznawczego, dzięki któremu możemy przyjąć jej perspektywę, wyobrazić sobie, przez co przechodzi. Trzecim zaś jest dzielenie doświadczeń, np. towarzyszenie w cierpieniu. Nie zawsze jednak posługujemy się wszystkimi, np. w relacji romantycznej możemy współodczuwać, rozumieć bliską osobę i być przy niej, bo to pozwoli nam zbudować lepszy związek. Z kolei podczas negocjacji biznesowych korzystne jest przyjmowanie perspektywy drugiej osoby, żeby zrozumieć, na czym jej zależy, bez odczuwania towarzyszących jej emocji.

Reklama

Empatia jest wrodzona czy uczymy się jej w procesie socjalizacji?

- Dawniej uważano, że jest mechanizmem automatycznym, charakterystycznym dla naszego gatunku. To znaczy badacze sądzili, że jeśli człowiek widzi innego człowieka, który cierpi, od razu reaguje troską, chęcią opieki i pomocy. Zmiana w tym myśleniu pojawiła się zaledwie kilka lat temu, m.in. za sprawą profesora Jamila Zakiego z Uniwersytetu Stanforda. Zgodnie z jego teorią, empatia jest procesem motywacyjnym, który możemy zatrzymać, jeśli akurat jego pojawienie się nie jest nam na rękę.  To znaczy, że musimy mieć wystarczająco dużo motywacji, by móc współodczuwać i angażować się w przeżycia drugiej osoby.

Bo takie zaangażowanie zużywa nasze zasoby?

- Właśnie tak, poznawcze, emocjonalne. Dyskusja na temat źródeł empatii jest o tyle istotna, że podejście automatyczne zakłada, że empatia jest pewną wrodzoną umiejętnością, którą albo mamy albo nie. Jeśli jednak prawdziwsze jest podejście reprezentowane przez m.in. przez profesora Zakiego, empatię można do pewnego stopnia wytrenować, czyli nauczyć się współodczuwania z drugim człowiekiem.

A czy są jednostki, które wcale nie odczuwają empatii?

- Tak, przy czym generalnie mówi się, że jest to zaburzenie kliniczne, zresztą niezbyt powszechne. Empatii nie odczuwają przede wszystkim osoby z tzw. psychopatycznym zaburzeniem osobowości, których, jak sugerują statystyki, w populacji jest od 1,5 do 4 proc. Przyjmuje się zatem, że przeważająca większość społeczeństwa ma umiejętność empatyzowania z innymi. Oczywiście niewykluczone, że o empatii i jej związku z innymi zaburzeniami klinicznymi nie wiemy wszystkiego. Może być tak, że deficyty w tym względzie dotykają większej liczby osób. Badania nad empatią intensywnie rozwijają się. Przykładowo, dopiero niedawno zaczęto zwracać uwagę na "negatywne" skutki empatii, takie jak budowanie uprzedzeń wobec obcych czy wypalenie zawodowe.

Wypalenie zawodowe jestem w stanie zrozumieć, zapewne chodzi o osoby pracujące z ludźmi cierpiącymi, takimi jak lekarze, pielęgniarki, terapeuci. Może pani jednak wyjaśnić, jak empatia wpływa na powstawanie uprzedzeń?

- Rzeczywiście, jeśli chodzi o wypalenie ma pani dobrą intuicję. Jeśli zaś chodzi o uprzedzenia, badania pokazują na przykład, że im większą empatię odczuwamy w stosunku do przedstawicieli własnej grupy, tym większą możemy mieć tendencję do dyskryminowania osób należących do grupy obcej. Niedawno zwrócono też uwagę na zjawisko tzw. intergroup failure of empathy (ang. międzygrupowej porażki empatii - przyp. red.), które pokazuje, że istnieje szereg czynników, które mogą ograniczać nasze współodczuwanie z przedstawicielami innych grup. Jednym z nich jest dehumanizacja przedstawicieli "obcych" społeczności, odmawianie im człowieczeństwa. Łatwiej nam bowiem odczuwać obojętność wobec kogoś, kto w zasadzie "nie jest człowiekiem" lub jest człowiekiem "gorszej kategorii".

Niestety, przykładów na to mamy w historii aż nadto - na myśl przychodzi mi od razu choćby nazistowska retoryka o "brudnych Żydach przenoszących choroby" czy "pikniki" organizowane przez członków Ku Klux Klanu, będące tak naprawdę egzekucjami na tle rasowym.

- Tak, to tylko dwa z wielu podobnych przykładów. Z tym zjawiskiem ściśle wiąże się pojęcie "wspólnoty moralnej", opisane w kontekście empatii przez dwóch badaczy - Lasanę Harrisa i Susan Fiske. Mówi ono o tym, że zasady moralne, które obowiązują nas i członków naszej grupy, nie mają zastosowania wobec tych, którym odmawiamy człowieczeństwa. W efekcie zachowania, które uważamy za karygodne w stosunku do "naszych", są akceptowane w stosunku do "obcych", a czasem nawet pożądane i pochwalane.

Odczłowieczanie w jakiś sposób może więc usprawiedliwić zachowania, które zazwyczaj budziłyby słuszny sprzeciw, czy to tak?

- Tu znowu mamy dwa podejścia. Jedno uważa dehumanizację za czynnik prowadzący do przemocy, drugie za służący do jej usprawiedliwienia. Ja myślę, że jedno wcale nie wyklucza drugiego i oba mogą być słuszne. Przy czym chciałabym podkreślić, że przemoc wobec drugiego człowieka, przynajmniej w obecnych czasach, nie jest zjawiskiem typowym. Ludzie w większości nie są agresywni "z założenia"; są raczej podatni na różne czynniki, w tym i sytuacyjne, które wyzwalają w nich takie zachowania. Czyli są jednostki, które w pewnych okolicznościach potrafią być niesłychanie okrutne, a już w innych  - nie.

Znowu przychodzi mi do głowy Holokaust i wspomnienia dzieci nazistów, które opowiadały o rodzicach jako czułych, opiekuńczych, zaangażowanych ludziach. Ludziach, którzy często nie mieli skrupułów, by bestialsko torturować i zabijać więźniów obozów koncentracyjnych. W takich kontekstach często pojawia się sformułowanie "człowiek o dwóch twarzach".

- Nie przepadam za nim, bo to duże uproszczenie; każdy z nas może mieć nie dwie, ale dziesiątki "twarzy". W zależności od sytuacji, od relacji, w której jesteśmy, od korzyści, których się spodziewamy. W przytoczonym przykładzie istotną rolę odegrała ideologia, która wpływała na nazistów często od najmłodszych lat, a zgodnie z którą odczuwanie jakiegokolwiek współczucia do przedstawicieli "gorszych" grup etnicznych, narodowościowych czy ogólnie mniejszościowych było niepożądane. Brakowi empatii sprzyjają szczególnie dwa typy przekonań politycznych. Pierwszym z nich jest prawicowy autorytaryzm, drugim - orientacja na dominację społeczną.

- Pierwsze z nich charakteryzuje przekonania, że świat jest niebezpieczny, a jedynym sposobem na poradzenie sobie z chaosem, jest postępowanie zgodnie z tradycją i ustanowionymi wcześniej zasadami. W związku z tym, należy słuchać autorytetów i karać osoby, które się przeciw nim buntują. Według badań osoby o wysokim poziomie prawicowego autorytaryzmu, których w Polsce jest dość dużo, mają znacznie wyższy poziom uprzedzeń wobec obcych i są mniej skłonne do odczuwania empatii wobec nich. Co jednak ciekawe, jeśli te same osoby żyją w krajach, w których panuje bardziej egalitarny klimat, na przykład w Singapurze, będą one bardziej skłonne do akceptowania różnic, bo przystosują się do obowiązujących norm i opinii autorytetów. To pokazuje, że wpływ niektórych przekonań politycznych na uprzedzenia, empatię czy wręcz skłonność do dehumanizacji jest zależny od kontekstu, w jakim funkcjonujemy.

- Znacznie mniej skłonne do zmiany są osoby zorientowane na dominację społeczną, które postrzegają świat niemal jak dżunglę, w której słabsi powinni bezwzględnie podporządkować się silniejszym. To ludzie, którzy popierają hierarchiczny układ społeczeństwa i odczuwają mniejszą empatię w stosunku do tych stojących "niżej".

Z tego wynikałoby, że odczuwanie empatii może zależeć od tego, czy ktoś, komu jesteśmy podporządkowani, uzna to za słuszne czy nie.  Jeśli zachowamy się zgodnie z wytycznymi, okażemy posłuszeństwo i nie naruszymy obowiązujących w grupie norm.

- Wspomniała pani o bardzo ważnym pojęciu, a mianowicie o posłuszeństwie, które w kontekście empatyzowania z obcymi ma również bardzo duże znaczenie. Warto zatem zacząć od przywołania klasycznej serii eksperymentów, przeprowadzonych w latach 60. przez Stanley’a Milgrama i współpracowników. Psycholog ten chciał dowiedzieć się, co sprawia, że ludzie okazują posłuszeństwo, także wtedy, kiedy w grę wchodzi krzywdzenie innych. Zaprojektował więc badanie, podczas którego uczestnicy zostali poinformowani, że będą odpowiedzialni za pomoc innym osobom w nauczeniu się ciągu konkretnych słów. Jeśli ich "uczeń" się pomyli, powinni razić go prądem, by w ten sposób "pomóc" mu opanować materiał. Kluczową rolę odegrali pomocnicy Milgrama, których zadaniem było ciągłe zachęcanie uczestników do używania tego "systemu motywacyjnego", czyli prądu. Używali oni poleceń w stylu: "proszę nie przestawać", "proszę kontynuować", "proszę dalej działać". Im dłużej trwał eksperyment, tym natężenie prądu było większe - pod koniec osiągało pułap, który mógł zagrozić zdrowiu i życiu. Oczywiście nikogo prądem nie rażono, ale uczestnicy-nauczyciele o tym nie wiedzieli. Pod koniec aż 2/3 z nich miała na koncie użycie prądu o najwyższym natężeniu, 450V, zdolnym zabić drugiego człowieka - głównie dlatego, że znaleźli się w sytuacji, w której musieli okazywać posłuszeństwo wobec autorytetu.

- Ponieważ badanie ma swoje lata, a mechanizmy posłuszeństwa wciąż nie są do końca zrozumiane, dwójka badaczy z Uniwersytetu SWPS, prof. Tomasz Grzyb i prof. Dariusz Doliński, postanowili je odtworzyć, oczywiście wcześniej dostosowując je do aktualnych standardów etycznych. Przede wszystkim zatem ograniczono możliwość nawet hipotetycznego poważnego zranienia domniemanych "uczniów" - najsilniejszy "strzał", o którym mogli decydować badani, miał moc 150V i miał być odczuwany jako "wyjątkowo nieprzyjemny". Poza tym zachowano pomocników, którzy mieli towarzyszyć badanym i używać komend "zachęcających" do kontynuowania eksperymentu.  Wyniki badań, opublikowane niedawno, wskazują, że aż 90 proc. badanych używało najsilniejszych dostępnych wstrząsów, by "pomóc" w nauczeniu się przygotowanego materiału. Odpowiadają one zatem rezultatom uzyskanym przez Milgrama - w jego eksperymentach również ok. 90 proc badanych dochodziło do "kary" o natężeniu 150V.

W kontekście tego, co pani właśnie powiedziała, wydaje mi się, że nie powinniśmy pytać: co sprawia, że ludzie są posłuszni i dostosowują się do norm grupy, ale: co sprawia, że mają siłę czy odwagę do tego, by się przeciwstawić.

- Zgadzam się. Te nowsze badania pokazują, że 90 proc. ludzi okazało posłuszeństwo, a więc jest to dość powszechne zjawisko. Jeśli więc jesteśmy członkami grupy, w której mówi się, że komuś nie należy współczuć i pomagać, generalnie jesteśmy w stanie przyjąć te normy i się do nich stosować. O wiele bardziej interesujące jest zatem to, co sprawia, że te pozostałe 10 proc. ludzi ma tendencje do zachowań nonkonformistycznych, a więc do tego, by kierować się swoimi wartościami, nie podporządkowując się temu, czego oczekuje grupa.

- Grzyb i Doliński poszli tym tropem i zaczęli zastanawiać się, jaki wpływ na posłuszeństwo lub jego brak ma empatia. Konkretniej, badacze wyszli z założenia, że aby sprzeciwić się autorytetom, musimy przede wszystkim utożsamiać się z tymi, którzy doznają krzywdy. Dlatego część uczestników poinformowano przez eksperymentem, że osoby "uczące się" są do nich bardzo podobne. Druga część badanych dostała zaś informację, że ich "uczniowie" istotnie różnią się od nich. Wreszcie, pozostałym uczestnikom badania nie udzielono żadnych informacji o podobieństwie. Te osoby, które znalazły się w pierwszej grupie, były o wiele mniej skłonne do rażenia prądem i tym samym, bardziej gotowe, by sprzeciwiać się poleceniom autorytetu w postaci eksperymentatora.

- Wygląda więc na to, że jednym ze sposobów na to, by obniżyć poziom posłuszeństwa poprzez wywołanie empatii, jest zwrócenie uwagi na nasze podobieństwo z tymi, którzy cierpią. Teraz mówimy o sytuacji laboratoryjnej, ale przecież na świecie toczy się wiele konfliktów, w których giną ludzie - choćby wojna w Ukrainie czy konflikt izraelsko-palestyński. Dlatego pytanie o to, jak rozbudzić w ludziach skłonność do współczucia, nawet za cenę pójścia "pod prąd", jest tak istotne.

Zwłaszcza, że to "pójście pod prąd" może oznaczać wykluczenie z grupy, a nawet stanie się kolejną ofiarą. Myślę, że takim wyborom może towarzyszyć lęk - z jednej strony mam swoje wartości i chcę pomóc albo się przeciwstawić, z drugiej - moje własne życie także stanowi dla mnie wartość i nie chcę go stracić.

Oczywiście, lęk może skutecznie powstrzymywać nas przed łamaniem obowiązujących zasad. Mówiąc kolokwialnie, "bunt" może nam się po prostu nie opłacać. Może spotkać nas wykluczenie, co samo w sobie jest bardzo trudnym doświadczeniem, utrata przywilejów, odrzucenie ze strony bliskich. A także, jak pani wspomniała, możliwe jest, że zostaniemy kolejną ofiarą i zapłacimy zdrowiem lub życiem za to, że odważyliśmy się powiedzieć "dość".

W takiej sytuacji myślenie o innym jako "gorszym" może ratować nas przed wyrzutami sumienia - może i patrzę na cierpienie, ale to przecież nie cierpią ludzie. A w każdym razie nie tacy, jak ja. Mechanizmy, o których rozmawiamy, przynajmniej częściowo mogą wyjaśniać obojętność, w pewien sposób związaną z konfliktami takimi, jak ten w Gazie.

Tak, choć myślę, że należy pamiętać, że nawet najlepiej zbadane mechanizmy psychologii społecznej czy bycie świadkiem wydarzeń to nie to samo, co branie w nich czynnego udziału. Patrząc z boku siłą rzeczy mamy zupełnie inny obraz tego, co się dzieje. Naszym obowiązkiem jest oczywiście stanie po stronie ofiar, niezależnie od tego, z jakiej grupy ci pochodzą. Warto jednak zdawać sobie sprawę, że dopóki nie znajdziemy się w podobnej sytuacji, nigdy do końca nie zrozumiemy ani tego, co czują uczestnicy konfliktów, ani złożoności oraz niuansów sytuacji konfliktowych.

Taka wspólnota doświadczeń wydaje mi się kluczowa - co innego jest słuchać opowieści i wyobrażać sobie, jak to jest bać się o życie, a co innego naprawdę czuć ten strach i reakcje ciała - przyspieszone bicie serca, duszność, drżenie.

Tak, i tu warto odwołać się do elementów empatii, które charakteryzowałam na początku rozmowy. Możemy poznawczo rozumieć koszmar sytuacji, w której ktoś się znalazł, ale nie możemy czuć tego, co on, ani mu w tym towarzyszyć. Nie znam na ten temat wielu badań, ale opierając się na moich domysłach mogę powiedzieć, że jedną z granic empatii są, nomen omen, sytuacje graniczne. Bez przeżycia podobnych doświadczeń nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć tego, przez co przechodzą osoby, które znalazły się w makabrycznych sytuacjach. Zwyczajnie zawodzi nas tu nasza wyobraźnia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: badania | psychologia | wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy