Reklama

„Decydują ułamki sekund”. Straż Graniczna odsłania kulisy pracy na krakowskim lotnisku

„Mam bombę w bagażu”. Tymi słowami 69-latek postawił na równe nogi strażników granicznych krakowskiego lotniska. To tylko jedna z wielu sytuacji, gdy mundurowi musieli podjąć interwencję. – Tysiące ludzi, tysiące historii, tysiące sytuacji, które mogą się wydarzyć. Musimy być gotowi na wszystko – mówią w rozmowie z Interią. A wśród nich oni. Tak od kulis wygląda ich praca.

W pełnej gotowości

Międzynarodowy Port Lotniczy Kraków - Balice: drugie co do wielkości pod względem przepływu pasażerów lotnisko w Polsce i zarazem największy port regionalny. W 2019 roku witany był tu 8-milionowy pasażer, w ubiegłym padł kolejny rekordowy wynik: lotnisko obsłużyło niemal 7,4 mln osób. W samym tylko czerwcu 2023 z usług Kraków Airport skorzystało 867 403 pasażerów.

- Na lotnisku żartowanie na temat bezpieczeństwa jest zdecydowanie nie na miejscu - kwituje st. chor. szt. SG Michał Mirocha, kierownik Grupy Bezpieczeństwa Lotów. Na lotnisku w Balicach pracuje od początku służby, a konkretnie: od 16 lat.

Reklama

Nie ma w niej typowej "dniówki" - trwa nieprzerwanie przez całą dobę. Z założenia pełnimy służbę w określonych godzinach, lecz jeśli wydarzy się coś niespodziewanego, musimy być w pełnej gotowości do działania - przyznaje funkcjonariusz.

Nie ma miejsca na niewinne żarty

Na krakowskim lotnisku "meldujemy się" początkiem lipca. Część pasażerów zmierza do bramek kontroli bezpieczeństwa, część z walizkami w dłoniach sunie w kierunku wyjścia. Panuje spory ruch i zamieszanie. Trudno się dziwić - sezon urlopowy w pełni, a do końca wakacji jeszcze daleko.

- Na lotnisku wszystkich obowiązują rygorystyczne przepisy i procedury bezpieczeństwa. Każdy, nawet z pozoru niewinny żart mogący mieć wpływ na właściwy poziom bezpieczeństwa pasażerów traktowany jest bardzo poważnie i powoduje uruchomienie niezbędnych procedur - dodaje przedstawiciel Straży Granicznej.

- Nie wiem o istnieniu "listy słów zakazanych na lotnisku" ale zwroty sugerujące, że mamy w bagażu przy sobie urządzenie wybuchowe, broń czy żartowanie na temat zamachu terrorystycznego są podstawą do podjęcia stosownych działań przez Służbę Ochrony Lotniska, czy funkcjonariuszy Straży Granicznej.

*

To było jeszcze przed zmianą przepisów. Funkcjonariusze realizowali kontrolę bezpieczeństwa na lot do Chicago. Starsza pani w bagażu podręcznym miała słoik. Był w nim płyn, a od 2006 roku są ograniczenia, jeśli chodzi o ich przewóz w bagażu podręcznym. Jeden z naszych kolegów prześwietlił bagaż, zobaczył przedmiot, poprosił starszą panią na bok. Pani potwierdziła, że wszystko należy do niej. Kolega wyjął z bagażu słoik z czerwonym płynem. 

- Co to jest? - zapytał strażnik.  

- Sok malinowy - odparła starsza pani.  

- Proszę pani, a przepisy pani zna?  

- Oczywiście. Na 2 kg malin - 1 kg cukru...

*

"Mam bombę w bagażu"

Kwiecień 2023. 69-letni mężczyzna nadający bagaż rejestrowany zażartował,  że przewozi w walizce materiały wybuchowe. Niewinny dowcip? Nic z tych rzeczy. Specyficzne poczucie humoru pana postawiło na nogi niemal całe lotnisko. Funkcjonariusze zabezpieczyli teren, sprawdzili walizkę, a czekający do kontroli pasażerowie w tzw. międzyczasie musieli uzbroić się w cierpliwość. Do tego doszła ewakuacja pracowników części handlowo-gastronomicznej. Ostatecznie, "żartobliwy" pasażer został zatrzymany i doprowadzony do prokuratury.

- Do zdarzenia doszło przy stanowisku check-in. Mężczyzna zapytany przez panią zajmującą się nadawaniem bagażu i wydawaniem karty pokładowej, czy chce jeszcze coś zgłosić, odparł: "tak, mam bombę w bagażu", po czym się uśmiechnął - relacjonuje kpt. SG Sławomir Bednarek, który w Balicach pracuje od 2000 roku. Obecnie pełni funkcję starszego specjalisty ds. analizy ryzyka, a na przestrzeni lat zajmował się kontrolą pierwszej i drugiej linii granicznej, był też kierownikiem zmiany kontroli ruchu granicznego.

Konsekwencje? Jeśli po sprawdzeniu walizki okaże się, że niebezpieczeństwa nie ma, pasażer jest karany mandatem w wysokości do 500 zł. Do tego mogą dojść również  dodatkowe kary z powództwa cywilnego, a przewoźnik  może nawet wystawić zakaz wejścia na pokład swoich samolotów.

Kraków-Airport. Funkcjonariusze SG na służbie

Kraków-Balice to jedyna placówka Karpackiego Oddziału Straży Granicznej, która realizuje zadania na zewnętrznej granicy Unii Europejskiej. 

Mundurowi odpowiadają za kwestie bezpieczeństwa - mają m.in. prawo do dokonywania kontroli osobistej, sprawdzania zawartości bagaży, sprawdzania ładunków w portach i samolotach. Do 2013 roku funkcjonariusze SG zajmowali się również kontrolą bezpieczeństwa, ale od tego momentu pałeczkę przejęła Służba Ochrony Lotniska. Po zmianie przepisów, funkcjonariusze SG realizują zadania w zakresie nadzoru nad kontrolą bezpieczeństwa prowadzoną przez SOL. W strukturze SG działa również elitarna jednostka - Zespół Interwencji Specjalnych, do którego obowiązków należy między innymi rozpoznawanie i neutralizowanie zagrożeń bombowych.

W Placówce SG zlokalizowanej na lotnisku w Balicach w przeważającej większości służbę pełnią funkcjonariusze, lecz pracują w niej również pracownicy cywilni.

- Straż Graniczna to nie tylko funkcjonariusze ale także pracownicy, którzy mają istotny wpływ na sprawność funkcjonowania całej formacji - mówi Justyna Drożdż z zespołu prasowego komendanta KaOSG.

Na liście ich zadań znajduje się np. dbanie o wyposażenie funkcjonariuszy i placówek w specjalistyczny sprzęt, zaopatrzenie mundurowe czy flotę służbowych pojazdów.

- Do tego dodajmy zapewnienie obsługi informatycznej, obsługę finansową i kadrową, kształtowanie warunków bezpieczeństwa służby i pracy, cały obieg dokumentów oraz obsługę medyczną - podkreśla.

Zobacz też:

"Nieraz widłami nas straszą". Tak od kulis wyglądają interwencje "komandosów" KTOZ

"Zabiła męża, a potem trafiła do nas". Z pamiętnika pracowników izby wytrzeźwień

Powitanie z mundurem

Gdy wędrujemy z funkcjonariuszami przez terminal, podróżni często podchodzą i pytają ich o kierunek, w którym powinni się udać.

- Nawet pracownicy portu lotniczego witają się z mundurem, a nie z człowiekiem. Czasami, gdy przechodzimy w ubraniach cywilnych, jesteśmy nierozpoznawalni - przyznaje st. chor. szt. SG Mirocha.

- Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że na nie ma granicy, bo nie jest to typowa granica z linią graniczną - mówią strażnicy.

- Lotnisko ma swoją specyfikę. Tutaj granica jest ustalana umownie i obwarowana wszelkimi możliwymi przepisami. Zaczyna się w samolocie. Przykładowo: jeśli mamy samolot innego przewoźnika niż polski, nie możemy wejść na pokład bez zgody kapitana, bo to terytorium innego kraju. Pasażerowie po przylocie nieprzypadkowo są przewożeni autobusami lub przechodzą korytarzami do strefy przylotów. To właśnie tutaj znajduje się granica umowna  - podkreśla kpt. SG Bednarek.

Oczywiście zdarzają się przypadki, gdy ktoś próbuje się z tej ścieżki wyłamać. - Pewien Brytyjczyk postanowił skrócić sobie trasę. "Wężowym" ruchem przeszedł pod barierką, za co słono zapłacił. Dlaczego? Przekroczył granicę wbrew przepisom. Został zatrzymany i zawrócony, ponieważ otrzymał odmowę wjazdu ze względu na przekroczenie linii granicznej - opowiada kpt. Bednarek.

- Podobna sprawa jest w strefie odlotów. Tu również znajduje się strefa wyznaczająca granicę, dlatego musi być zabezpieczana przez 24 godziny na dobę - dodaje.

Zobacz też: Wybierasz się w podróż samolotem? Ten błąd może cię kosztować 100 tys. zł

Samotny bagaż, czyli szykuj się na mandat

"Prosimy o nie pozostawianie bagażu bez opieki" - komunikat odtwarzany na lotnisku brzmi jak refren. Niestety, jego przekaz nie zawsze dociera do wszystkich podróżnych. Nawet niewielka walizka czy inny pakunek bez opieki są traktowane jako potencjalne zagrożenie. Jak wynika z opowieści funkcjonariuszy, walizki często są porzucane jako nadbagaż.

Jakiś czas temu strażnicy informowali o pozostawionej przez 45-letniego Francuza pustej walizce przy informacji o odlotach. Do akcji musiał wkroczyć pirotechnik i funkcjonariusz z psem. Skończyło się na mandacie.

- Lotnisko to jeden wielki organizm, a ułamki sekund mogą decydować o życiu tysięcy ludzi. Już nie chodzi o straty materialne, ale... - przerywa chor. Mirocha i wskazuje na bramki kontroli bezpieczeństwa. - Proszę spojrzeć chociażby na jedną z kolejek. 2016 rok, podobna sytuacja jak w Brukseli. Dwa zamachy na lotnisku, jeden w metrze... Dlatego tak ważne jest trzymanie ręki na pulsie przez cały czas. W końcu przed wejściem do kontroli bezpieczeństwa nikt nikogo nie sprawdza. Nigdy nie mamy pewności, że w tej stojącej przed nami grupie ludzi nie ma kogoś, kto będzie chciał wnieść na pokład ładunek wybuchowy - podkreśla.

Kielich na odwagę

Roztargnienie i samotne bagaże to - powiedzmy - wierzchołek góry lodowej. Problematyczni są również pasażerowie, którzy boją się latać i aby dodać sobie animuszu, postanawiają skosztować nieco więcej alkoholu. Cóż, takie historie nie zawsze kończą się happy endem.

- Zdarza się, że przesadzą. I to bardzo. Później dzieją się różne rzeczy. Niektórzy "wakacjusze" po przejściu kontroli bezpieczeństwa rozpoczynają sezon urlopowy i kończą go jeszcze w gejcie. Zostają wyprowadzeni na zewnątrz, ponieważ kapitan statku powietrznego ze względów bezpieczeństwa na pokład takiej osoby nie wpuszcza. Zwłaszcza, jeśli lot ma trwać 10 - 11 godzin. Nie wiadomo, jak pasażer będzie się zachowywał na pokładzie. Samolot nie zatrzyma się na pierwszym przystanku, drzwi się nie otworzą, a pilot nie powie "proszę wysiąść". Tak czasami się kończy przysłowiowy kielich na odwagę - przyznaje Mirocha. 

Zobacz też: Piekielni pasażerowie. Dzieci w samolocie to nie najgorsze, co może cię spotkać

*

Kontrola bezpieczeństwa jest dla każdego dużym przeżyciem, bez względu na to, jak często podróżuje. Latają osoby, które wcześniej nie podróżowały w ten sposób i nie mają pojęcia o pewnych rzeczach. Dla nich to duży wysiłek emocjonalny. Niedoświadczona osoba staje w terminalu i nie wie co zrobić. Są ludzie, którzy  kupują bilety przez internet, lecą na piwo do Monachium czy pizzę do Mediolanu Są też tacy, którzy pytają, z którego peronu odlatuje samolot do...

*

Strażniczka na czterech łapach

Ruch w terminalu staje się coraz większy, a ona zerka bacznie wokół siebie. Budzi respekt niczym prawdziwa królowa. Cóż, w końcu Deza to pełnoprawna funkcjonariuszka staży granicznej -  z tą różnicą, że na czterech łapach.

Obecnie w placówce w Balicach służbę pełni kilka czworonożnych funkcjonariuszy. W całej formacji najczęściej są to - podobnie jak Deza - owczarki niemieckie i owczarki belgijskie. Wszystkie przechodzą specjalistyczne szkolenie w jednym z ośrodków szkoleń SG.

Straż graniczna posiada psy wyszkolone do poszukiwania broni i materiałów wybuchowych. To również główne zadanie Dezy, która sprawdza pozostawione bez opieki bagaże, szpera wśród walizek w sortowni... Nic się przed nią ukryje. Dyżur trwa zazwyczaj przez 12 godzin, ale owszem - zdarzają się sytuacje, gdy się wydłuża.

- Jest ze mną przez cały czas, w pracy i w domu. Czas wolny spędza jak przewodnik, uwielbia spacery i aż roznosi ją energia - mówi chor. SG Andrzej Cebula, przewodnik Dezy. - Uwielbia zabawy z piłeczką. Niektóre pieski preferują smakołyki, a moja Deza zdecydowanie woli piłkę.

To pierwszy pies, który znalazł się pod opieką pana Andrzeja. - Zbytnio nie ciągnie jej do ludzi. Chyba, że wie, że otrzyma coś w zamian - śmieje się strażnik. - Gdy pracuje, lubię to, że zbytnio nie interesuje się ludźmi wokół. Dzięki temu koncentruje się na swoich zadaniach. A to znacznie ułatwia nasze wspólne działanie. Jest bardzo spokojnym psem.

Każdy pies przechodzi regularne i cykliczne szkolenie. - Przewodnik musi wiedzieć, kiedy pies prawidłowo "oznacza" walizki czy pakunki,  w których potencjalnie może się znajdować ładunek wybuchowy. Trzeba to ocenić, nim podejdziemy do bagażu. Bo z czasem piesek wiedząc, że otrzyma nagrodę, może zacząć "ściemniać" - kontynuuje.

- Pies może mieć też oczywiście zły dzień, zupełnie jak człowiek. Może być tak, że się pomyli. Dlatego gdy nie jesteśmy pewni, podejmujemy ponowną próbę i podchodzimy z innym czworonogiem. Jeśli i to nie pomoże, możemy liczyć na pomoc kolegów z Zespołu Interwencji Specjalnych - podkreśla strażnik.

- Deza zaczyna swoją pracę od komendy "szukaj". Jednak i bez tego wyczuje niebezpieczny materiał. Zdarza się, że gdy patrolujemy terminal, daje sygnał, że coś jest na rzeczy. Wówczas daję jej możliwość obwąchania walizki czy innego bagażu, ale może być i tak, że wyczuła na nich tylko zapach psa czy kota - przyznaje mówi chor. SG Andrzej Cebula.

*

Zadzwonił do nas kolega i przekazał: "mamy broń". Oczywiście jej przewożenie jest możliwe, ale musi być obwarowane wszelkimi dokumentami. Podchodzę, sprawdzam bagaż. Faktycznie, facet ma broń. Został zatrzymany i przekazany policji. Wybierał się na mecz piłki nożnej do Warszawy i próbował przewieźć pistolet. Twierdził, że ktoś mu go podrzucił.

*

Psia emerytura

Taką więź buduje się przez lata. Trwa ona nawet po zakończeniu służby, gdy pies udaje się na zasłużoną emeryturę. - Teraz jest tak, że pieski otrzymują swoją emeryturę w postaci pieniędzy na karmę i leczenie. Najczęściej zostają ze swoim przewodnikiem - przyznaje pan Andrzej.

Z kolei chor. Mirocha dodaje, że nie zna sytuacji - przynajmniej w Balicach - by ktoś chciał rozstać się ze swoim psem po zakończeniu przez niego służby.

- Co więcej, są przypadki, że w domu strażnika znajduje się pies-emeryt, a on zaczyna służbę z kolejnym - mówi. - Pies to nie broń czy kajdanki, które po służbie możemy zdać do magazynu i jechać do domu. Pies z nami zostaje, potrzebuje ciepła i bliskości, ale też choruje i ma swoje problemy. Piesek liczy na wdzięczność po wykonanej pracy. Dlatego też psia emerytura to świetne rozwiązanie. W końcu to czworonożny funkcjonariusz, który przez 7-8 lat pracował na rzecz ochrony granicy państwa.

Elitarni. "Nie znamy dnia ani godziny"

*

Nie znamy dnia ani godziny. Cały czas jesteśmy na podwyższonym standbye’u. Każdą sytuację traktujemy priorytetowo. Może się zdarzyć, że 1000 walizek będzie pustych, ale co z tego, skoro 1001 bagaż zrobi problem.

*

Kontrola ruchu granicznego to nie wszystko. Ze względu na to, że lotniska są szczególnie narażone na ataki terrorystyczne, w strukturze formacji na przestrzeni lat zaczęły powstawać jednostki do zadań specjalnych.

Taką jest działający w Balicach Zespół Interwencji Specjalnych. W skład elitarnej grupy wchodzą najlepiej wyszkoleni mundurowi. Na ich barkach spoczywają obowiązki związane z działaniami minersko-pirotechnicznymi i zabezpieczeniem portu lotniczego. Funkcjonariusze biorą również udział w specjalnych szkoleniach oraz działaniach organizowanych wspólnie z CBŚP czy Policją.

- Priorytetowo zajmujemy się wszystkimi VIP-ami. Mamy tu na myśli głowy państw, krajowe i zagraniczne delegacje. W takich przypadkach współpracujemy z Służbą Ochrony Państwa i to z nimi ustalamy wszelkie procedury. Sprawdzamy obiekty, samoloty. Wszystkim zajmujemy się od A do Z - wymienia jeden z funkcjonariuszy ZIS.

Kiedy najczęściej podejmują interwencję? Zazwyczaj to pokład samolotu, gdy we znaki daje się agresywny pasażer. Kolejny punkt to bagaże pozostawiane bez opieki. Wystarczy, że poszukiwania właściciela nie przyniosą efektu, a okoliczności, w jakich walizka została porzucona zakończą się negatywną analizą. Wtedy dyżurujący funkcjonariusze muszą wkroczyć do akcji.

- przyznają mundurowi. - Gotowość bojowa musi być w 100 procentach, bo nigdy nie wiadomo w co przerodzi się interwencja.

Każdy z przypadków jest uznawany za potencjalne zagrożenie i z miejsca uruchamia procedury bezpieczeństwa przeciwbombowego. Pirotechnicy muszą obejrzeć obiekt i wykorzystać środki wykrywające nawet najmniejsze ślady resztek materiałów wybuchowych. A pomaga im w tym specjalistyczny sprzęt - do ich dyspozycji jest m.in. robot pirotechniczny PIAP GRYF czy 315-kilogramowy robot IBIS, przeznaczony do działań pirotechnicznych i prowadzenia rozpoznania. Mogą też oczywiście skorzystać z pomocy psich funkcjonariuszy.

Jeśli nawet najdrobniejsza rzecz wzbudzi ich podejrzenia lub wskazuje na to, że mają do czynienia z ładunkiem wybuchowym, konieczna jest pełna ewakuacja pasażerów i pracowników lotniska. Do tego dochodzi również blokada dróg dojazdowych do portu, wezwanie Lotniskowej Straży Pożarnej, służb medycznych oraz zabezpieczenie poszczególnych stref lotniska.

- Przez cały czas jesteśmy na podwyższonym standbye’u. Nie znamy dnia ani godziny. Jesteśmy w całodobowej gotowości, na wypadek, gdyby coś się działo. Nie ma reguły. Czasami zdarza się luźniejszy dzień, ale niekiedy nie nadążamy, bo schodzimy z jednej akcji  i przechodzimy w następną. Albo kolejna akcja zaczyna się w trakcie już trwającej. Dzieje się zwłaszcza w sezonie urlopowym, bo do tego dochodzą jeszcze loty czarterowe. Interwencji na pokładzie nie brakuje, problematyczni są zazwyczaj pasażerowie, którzy piją alkohol "na odwagę" przed wylotem. Co tu dużo mówić, niemal codziennie coś się dzieje - mówią funkcjonariusze.

- Każde nasze podejście w kwestii pirotechnicznej jest zero-jedynkowe. Zawsze podchodzimy do każdego pozostawionego bagażu czy innego przedmiotu tak, jakby stwarzał zagrożenie. Za każdym razem traktujemy działania na 100 procent. Bez względu na to, czy bagaż ostatecznie okaże się pusty. Może się zdarzyć, że 1000 walizek będzie pustych, ale co z tego, skoro ale 1001 bagaż zrobi problem? - podkreśla jeden z funkcjonariuszy.

Mundurowi przyznają, że dwa miesiące temu lotnisko otrzymało wiadomość o podłożonym ładunku wybuchowym. - Wystarczy mail, że ląduje samolot, w którym znajduje się ładunek wybuchowy. Priorytetem jest ocalenie ludzi, dlatego wszczynamy całą procedurę. Nie wiemy przecież, jak w innym kraju wyglądała kontrola bezpieczeństwa. Podejmujemy działania, które są na 100 procent - tłumaczą.

- Do wzmożonej czujności motywuje nas również to, co od jakiegoś czasu dzieje się na świecie. Nie trzeba szukać daleko. Chociażby sytuacja na lotnisku w Kiszyniowie w Mołdawii. Mężczyzna, któremu odmówiono wjazdu, zabrał broń jednemu z funkcjonariuszy straży granicznej i zaczął strzelać. Zginął strażnik i funkcjonariusz ochrony lotniska. Musimy analizować każde takie zdarzenie i wyciągać z niego wnioski. Gotowość jest też większa ze względu na wojnę w Ukrainie - opowiadają funkcjonariusze.

Mundurowi wchodzący w skład elitarnej jednostki uczestniczą też w doprowadzeniu drogą lotniczą. W takim przypadku wyznaczana jest grupa funkcjonariuszy eskortujących daną osobę.

- Podróż odbywa się poprzez loty czarterowe czy komercyjne. Wtedy przez cały czas mamy na oku tę osobę i odpowiadamy za nią do momentu przekazania. Nie znasz tej osoby, nie wiesz, jak będzie się zachowywać. Reakcje są różne. Musimy być na najwyższym poziomie wyszkolenia specjalistycznego i fizycznego. Musimy mieć do siebie zaufanie. Drużyna musi sobie ufać  - podsumowują funkcjonariusze Zespołu Interwencji Specjalnych.

*

Pasażerkami były mama i córka. Prześwietlamy bagaż, a tu butelka. Typujemy panią do kontroli, pytamy, czy to jej bagaż. Potwierdziła, że sama pakowała walizkę. Mówimy, że w środku jest butelka, na co pani zaprzeczała. Operator kontroli był nawet w stanie stwierdzić, że chodzi o butelkę z piwem. 

Pani zestresowała się i mówiła, że nic takiego nie może się znajdować w jej bagażu. Obraz stanowił jednoznacznie. Otwieramy bagaż, a tu pusta butelka po piwie. Okazało się, że ktoś z rodziny złośliwie wsadził do walizki butelkę, żeby zrobić głupi żart. Dlatego pilnujmy swoich bagaży. Żeby później się nie okazało, że są w nim rzeczy zabronione pod kątem prawnym takie jak broń, narkotyki do przemytu czy pamiątki z wakacji, które podlegają dodatkowym przepisom.

*

"Tysiące ludzi, tysiące historii"

- Są dni służby, które trudno wymazać z pamięci?

- Funkcjonariusz, który ma na koncie kilka czy kilkanaście lat służby, ciekawe wydarzenia sprowadza do poziomu normalności. Po to, by nie podchodzić do wszystkich wydarzeń zbyt emocjonalnie. Musimy zachować spokój pomimo różnych prowokacji. Najlepiej o nich zapomnieć, aby się z nich wyzwolić. Pani pytanie wcale nie jest łatwe - mówi kpt. SG Sławomir Bednarek.

- Tych zdarzeń jest dużo, a ładunek emocjonalny niejednokrotnie ogromny. Czy to kontrola graniczna, decyzja o odmowie wjazdu czy działania minersko-pirotechniczne. Funkcjonariusze nie mogą do tego podchodzić emocjonalnie - efektem powinno być wyciąganie wniosków do dalszej służby - dodaje kpt. Bednarek.

- Każdego dnia przez lotnisko przewija się tysiące ludzi. Proszę sobie wyobrazić, jaka to liczba osób, do których należy doliczyć osoby odprowadzające czy osoby witające. Ogromna liczba ludzi, zdarzeń, emocji i różnego rodzaju epizodów, które mogą się wydarzyć - dodaje st. chor. szt. SG Michał Mirocha.

- Skoro przy emocjach jesteśmy. Jak się nabiera odporności?

- Zależy to od charakteru człowieka. Wiadomo, że po pierwszej, drugiej i trzeciej akcji można samego siebie zbadać pod względem reakcji na stresujące sytuacje. Kiedyś pełniłem służbę na drugiej linii, na pierwszej były trzy koleżanki i kontroler. Mnóstwo ludzi, bo samoloty były opóźnione. Jednocześnie przyleciała kolejna duża grupa podróżnych. Robiło się ciasno, trwała kontrola bezpieczeństwa, ludzie zaczęli się burzyć. Padały wulgarne słowa, ludzie wzajemnie się podburzali, napięcie rosło. Trzeba do nich wyjść, jestem sam. Stał tam wysoki, umięśniony pan. Udałem się w jego kierunku, udając spokój i spoglądając na niego stalowym wzrokiem. Powiedziałem: "rozumiem, że pan się denerwuje, ale sytuacja jest jaka jest. Ma pan prawo złożyć skargę na takie warunki, ale musimy to przetrwać póki co". Udało mi się pana przekonać, bo odpowiadał już tylko: "no dobra, dobra, jasne, szacun, szacun" - wspomina kpt. Bednarek. - Co człowiek, to inne podejście. Trzeba rozpoznać, bo to spotkanie obcych ludzi. O wszystkim decydują tak naprawdę ułamki sekund. Weryfikacja pasażera, zezwolenie na wjazd lub nie. Jak zachowuje się osoba, która ma coś za uszami? Podobnie jak dziecko, które coś przeskrobało w szkole. Jest cicha, spokojna i nie chce, by ktokolwiek się nią interesował. Niekoniecznie osoba awanturująca się jest potencjalnym zagrożeniem. Ta zbyt spokojna też budzi podejrzenia -  zwraca uwagę.

- Z drugiej strony to ciekawa służba. Z jednej strony zdarza się rutyna, z drugiej... niekoniecznie.

- Oby wszystkie działania, które podejmujemy, kończyły się tak jak do tej pory. Ochrona granicy państwowej, zapewnienie bezpieczeństwa podróżnym i ich bliskim, a także pracownikom lotniska to nasze priorytetowe zadania. Jesteśmy gotowi i zawsze na stanowiskach o każdej porze dnia i nocy, nawet z narażeniem życia - przyznają funkcjonariusze z Placówki SG w Krakowie-Balicach.

***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: lotnisko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama