Reklama

Nie jestem serio

Początkujący artysta usłyszał, że ma zaśpiewać z Celine Dion. "To nie propozycja. Ty musisz to zrobić" - wykrzykiwał David Foster do osiemnastoletniego wówczas Josha Grobana. Ten posłuchał doświadczonego producenta. Do dziś sprzedał 25 milionów płyt.

Zaśpiewał z Céline Dion na rozdaniu nagród Grammy w 1999 roku. Potem zapraszały go do duetów takie gwiazdy jak Barbra Streisand, Sarah Brightman czy Charles Aznavour. Od tamtego czasu nagrał siedem płyt, w tym ostatnią „Illumination”, którą wyprodukował Rick Rubin znany ze współpracy z… Metallicą i Red Hot Chili Peppers.

Spotykam się z Grobanem w Kolonii w Niemczech. Dzień wcześniej widziałem jego koncert w Laeiszhalle w Hamburgu. Sala była pełna. Publiczność stanowiły głównie kobiety. Znając repertuar Grobana, spodziewałem się zadufanego, nudnego wykonawcy. Tymczasem pojawił się artysta a la chłopak z sąsiedztwa – w koszuli i dżinsach.

Reklama

Zaśpiewał swoje monumentalne (momentami) piosenki, ale pomiędzy nimi… „Macie do mnie jakieś pytania?”, „Muszę napić się wina”, „To zadzwonisz do mnie?”. Żartuje, przekomarza się, śmieje. Owacja na stojąco była nieunikniona. Jest artystą, którego umiejscawia się między musicalem, piosenką pop a śpiewem klasycznym.

Gra w serialach, filmach (np. „Crazy, Stupid, Love” Glenna Ficarry i Johna Requy). Był gościem programów Oprah Winfrey (jego wielka fanka!) i Larry’ego Kinga. Odniósł sukces przed trzydziestką.

PANI: Byłem na twoim koncercie. Nie spodziewałem się po tobie takiego poczucia humoru.

Josh Groban: Moja muzyka jest bardzo serio. Należę jednak do ludzi dowcipnych, a na scenie przecież powinienem być sobą. Stąd te żarty. Życie też nie jest tylko wesołe albo smutne. Dlatego podczas występów mieszam nastroje.

Sprzedałeś 25 milionów płyt. Możesz być spokojny o przyszłość?

- Nigdy nie patrzyłem na swoją karierę w ten sposób. Nie świętowałem jakiegoś sukcesu, tylko zastanawiałem się, co jeszcze mogę zrobić. Lubię pracować. Pomysł, że mógłbym się zatrzymać na jakiś czas, przeraża mnie.

A może boisz się, że ludzie o tobie zapomną?

- Fani oczekują od wykonawcy, by się rozwijał. Nie należy tylko za bardzo sprzyjać gustom, bo wtedy zatraca się własną wrażliwość.

Byłeś poważnym dzieckiem?

- Raczej klasowym klaunem, choć pod maską wesołka ukrywałem swoją nieśmiałość. Marzyłem. Spoglądałem za okno i myślałem o przyszłości albo… o tym, jaki dowcip zrobić koledze z klasy.

Twoi koledzy musieli być zaskoczeni, gdy usłyszeli, jak śpiewasz.

- Zatkało ich. „To nie może być on, ten zwariowany dzieciak! Ten, który gra z nami w piłkę!”.

Kiedy zdecydowałeś, że muzyka będzie twoim sposobem na życie?

- Miałem jakieś dziewięć lat. Rodzice zabierali mnie i brata na koncerty muzyki klasycznej. Byłem pod wrażeniem artystów, którzy tam występowali. Chciałem w podobny sposób trafiać do ludzi. Nie wiedziałem jeszcze, co to show-biznes. Dopiero gdy skończyłem 16 lat, mój nauczyciel ze szkoły polecił mnie producentowi Davidowi Fosterowi. Tak się zaczęło.

Mama była pierwszą osobą, która rozpłakała się, kiedy zaśpiewałeś?

- Zdarzyło się to podczas szkolnego przedstawienia, w którym po raz pierwszy wystąpiłem publicznie. Mama nie znajdowała się nawet w sali, tylko usłyszała mnie, stojąc na zewnątrz. I zaczęła płakać.

Wciąż się wzrusza?

- Jest moim lustrem. Kiedy płacze, gdy słyszy moją piosenkę, wiem, że to dobry utwór.

Minęło dziesięć lat od twojego debiutu i nagle zmieniasz menedżera, producentów. Współpracujesz z Rickiem Rubinem, który jest legendą, ale dla muzyków rockowych.

- To nie tak, że pewnego dnia obudziłem się i pomyślałem: „No to czas wszystko zmienić”. To we mnie dojrzewało. Z menedżerem było tak, iż uznałem, że czas skończyć jeden związek i zacząć drugi. Rubina spotkałem w momencie, kiedy i on miał ochotę spróbować czegoś nowego. Szukał wyzwania.

I tak świat rockowy spotkał się z rzeczywistością Josha Grobana.

- Musiałem zaproponować fanom tę samą estetykę, tylko z innego punktu widzenia. Artysta potrzebuje nowych inspiracji i w tym pomaga mu producent. Przynajmniej taki jak Rubin, który nagrywał też z Johnnym Cashem, Neilem Diamondem. Nie lubię chodzić na łatwiznę, choć po tylu latach pracy w show-biznesie mógłbym.

Nie czułeś jednak, że ryzykujesz?

- Oczywiście, że tak. Z drugiej strony podobał mi się pomysł pracy z Rickiem. Wiadomo było, że nie będę nagrywał jak Metallica. Nie miałem tylko pewności, w którą stronę on będzie podążał.

Kiedy zrozumiałeś, że to działa?

- Po siedmiu miesiącach od pierwszego spotkania. Jeśli czujesz, że coś nie gra, to możesz z tego zrezygnować albo pracować dalej. Często siadałem z Rickiem i rozmawialiśmy o tym, co nam nie odpowiada.

Dziesięć lat twojej kariery to także ludzie. Kogo wymieniłbyś na pierwszym miejscu?

- Rodziców, którzy mnie wspierali. Oczywiście Davida Fostera. Muszę także wspomnieć gwiazdy – Céline Dion, Barbrę Streisand, które nie musiały ze mną śpiewać, a jednak to zrobiły.

Bałeś się spotkania z nimi?

- Udawałem, że wcale nie jestem tak zdenerwowany, jak byłem naprawdę. W głowie brzmiało mi jedno: „Josh, czy ty na pewno wiesz, na co się porywasz?”. Byłem ciekawy, jak takie gwiazdy zachowują się w studiu, jak nagrywają, jaką mają technikę. Na początku kariery stanowiło to dla mnie ważne doświadczenie.

I czego się nauczyłeś?

- Poważnego podejścia do zawodu.

Masz kryzys mężczyzny trzydziestoletniego?

- Jako dwudziestokilkulatek czułem się niepewnie. Dziś jestem artystą doświadczonym. Wreszcie mogę się naprawdę cieszyć z tego, co robię.

Jakbyś miał podsumować: dziś mam…, dziś nie mam. Nie mówmy już o milionach sprzedanych płyt i zasobnym koncie.

- Po pierwsze, mogę wreszcie grać z życiem na swoich zasadach. Mam wspaniałą rodzinę i spotkała mnie wielka miłość. Nie mam… Nie jestem żonaty. Jeszcze. I paparazzi nie chcą zrobić ze mnie celebryty!

Może jesteś nudny?

- Pewnie! Nie przeszedłem odwyku, nie przewracam się pijany przed klubami. Randki utrzymuję w tajemnicy. W dodatku muzyka to moje życie, a nie środek do niego. Z drugiej strony jestem w dobrym gronie. Czy ktoś widział Paula Simona na okładce tabloidu? Albo Petera Gabriela? To niepotrzebne. Ich muzyka mówi, kim są.

Jak reagujesz, gdy krytycy nazywają cię artystą z gatunku popra (skrót od „pop” i „opera”)?

- To takie złe określenie?

Na pewno cyniczne.

- Kiedy czytam o sobie „artysta poprowy”, rusza mnie to przez pięć minut. Krytycy ukuli taką nazwę dla mnie, bo nie wiedzą, jak mnie zakwalifikować. Ale to nie mój problem. Śpię spokojnie.

Najwięcej fanów masz wśród kobiet. Widzą w tobie swojego chłopaka albo syna. Jesteś dobrym facetem na życie?

- Perfekcyjni mężczyźni są nudni. Na szczęście nie jestem doskonały, ale miły. Zachowuję się tak, by ludzie czuli się ze mną wyjątkowo.

Nie kokietuj.

- Daj mi skończyć. Nie jestem facetem, z którym łatwo się żyje. Ciągle podróżuję. Przez pół roku chodzę więc niewyspany. Mam temperament, czasami zbyt wybuchowy. Staram się być miły, ale nie zawsze mi wychodzi. Nie umiem opanować nerwów. Bywam trochę zwariowany. Niesubordynowany. Dlatego potrzebuję cierpliwej kobiety.

Są takie na świecie?

- Wiem, że tak.

Jakie jest twoje następne wyzwanie?

- Chciałbym więcej grać w filmach. W kwietniu w Stanach wejdzie do kin film „Crazy, Stupid, Love” z Julianne Moore, Steve'em Carellem i ze mną. Dobrze czuję się w komediach i chętnie do nich wrócę.

To tego ci życzę, i przy okazji sobie, żebym następnym razem nie spotykał się z Grobanem wokalistą, tylko Grobanem aktorem.

Ja też ci tego życzę z całego serca! Spotkanie z poważnym muzykiem masz za sobą, czas na rozmowę z nie do końca poważnym aktorem.

Rozmawiał Maciej Gajewski

PANI 3/2011

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy