Reklama

Chcieć więcej

W przeboju "Monday morning" przekonuje, że warto podążać za marzeniami. Melanie Fiona wie, o czym śpiewa.

Jej debiutancki album "The Bridge" od początku szedł jak burza na listach przebojów. Niby na fali mody na muzykę retro, a jednak 27-letnia Melanie Fiona bije na głowę swoje konkurentki inspirujące się muzyką lat 60. W jej piosenkach czuje się pasję, radość i siłę.

Od ponad roku życie Fiony polega na przesiadaniu się z jednego samolotu do drugiego. Koncerty z Alicią Keys, występy w klubach, wywiady. Spotykamy się w Warszawie przed jej pierwszym zamkniętym występem w Polsce. Menedżer prosi, żeby się spieszyć, bo Fiona trudno znosi różnice czasowe. Na koniec rozmowy artystka pyta kilka razy: "Na pewno masz wszystko, co chciałeś, na pewno?". Na okładce płyty, którą jej podsuwam, pisze: "Maćkowi z podziękowaniami za wsparcie przed pierwszym koncertem w Polsce". Jest drobna, ma duże usta i ciemne oczy. Mówi szybko i pewnie. Energii ma za trzech.

Reklama

PANI: Chwilę temu żona powiedziała mi, że jej zdaniem "Monday Morning" to piosenka o wolności kobiet.

MelanieFiona: - Ma rację. Kobieta powinna móc wstać rano, wiedząc, że w każdej chwili jest gotowa podążyć za marzeniami. Nie tkwić na przykład u boku mężczyzny, z którym czuje się źle. Szkoda czasu na poświęcenia i cierpienie.

"Pewnego dnia narodziła się gwiazda". Czy to o tobie?

- Może. Chciałabym. Ale nie zastanawiam się nad tym. Robię to, o czym zawsze marzyłam. Czuję, że zaczęłam ważny etap w swoim życiu. Że nie jestem już jedną z wielu śpiewających dziewczyn z ambicjami. Jeżdżę po świecie, sprzedaję płyty i gram koncerty. Czego chcieć więcej?

Nigdy nie mówisz sobie: "Fiona, dosyć, musisz się zatrzymać, bo już nie wiesz, gdzie jesteś i kim jesteś"?

- Czasami marzę o wakacjach i staram się ułożyć swoje plany tak, by mieć kilka dni wolnego. Potem zadaję sobie pytanie: "Po co?". Przecież czekałam na to, co się teraz dzieje wokół mnie. Jestem w podróży od roku. Przejechałam całą Europę i Amerykę Północną.

Twoja rodzina i przyjaciele pamiętają jeszcze, jak wyglądasz?

- Mama, tata, brat nie narzekają, tylko mnie wspierają. To samo przyjaciele. Rozmawiam z nimi codziennie przez Internet.

A czujesz, że stajesz się produktem współczesnego popu?

- Czy aby za bardzo nie uogólniasz? W karierze każdego debiutanta zdarza się moment, kiedy ludzie, którzy "lepiej" znają się na show-biznesie, próbują zmienić nowicjusza. Mnie to nie ominęło. Miałam inaczej wyglądać, ubierać się i śpiewać piosenki nie w moim stylu. W chwilach zwątpienia zastanawiałam się, czy nie warto się poświęcić, a potem, kiedy kariera się rozkręci, wrócić do tego, co lubię. Gdybym podjęła taką decyzję, miałabym do siebie pretensję do końca życia. Artysta męczy się, gdy musi być kimś, kim nie jest.

W związkach z mężczyznami ta dewiza też się sprawdza?

- Oczywiście. Kiedyś byłam z facetem, który chciał mnie zmieniać. Chciał, żebym stała się jego wyobrażeniem o mnie. Na dłuższą metę taki związek nie miał sensu. Mój partner musiał spakować walizki. Był taki biedny. I w miłości, i na scenie należy być prawdziwym.

Sprawiasz wrażenie kobiety, która idzie przez życie jak torpeda, i to z uśmiechem na ustach. Zawsze tak było?

- Szkoda mi czasu na sprawy nieistotne, a problemy są po to, by je rozwiązywać. Chcę korzystać z tego, co dostałam od losu, i cieszyć się tym. Zdarza się, że jestem zdołowana albo wściekła, ale szybko mi mija.

Widać, że dorastałaś pod okiem silnej matki.

- Dużo jej zawdzięczam. Kiedy byłam mała, marzyłam o tym, żeby być taka jak ona. Mama jest piękna, utalentowana. Nauczyła mnie, jak być silną i nie przejmować się byle czym. Rodzice powtarzali mi: "Pracuj nad sobą, bo świat bywa okrutny, bo ludzie będą często łamali ci serce, a sprawy nie zawsze układały się po twojej myśli".

We wszystkim się zgadzaliście?

- Tylko nie wtedy, gdy chodziło o to, jak się ubieram.

Co robisz, gdy złe emocje dopadają cię przed wyjściem na scenę?

- Bywam samotna, moim domem są pokoje hotelowe. Jestem zmęczona, bo tu jest dwudziesta, a na moim zegarku druga w nocy. Nic mi się nie chce. Czekam w kulisie. Robię krok, jestem na scenie i staję się kimś innym. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Chyba ze względu na publiczność, która przyszła dla mnie.

Jesteś pierwszym pokoleniem w twojej rodzinie, które urodziło się w Kanadzie.

- Moi rodzice emigrowali z Gujany. Jest tam pięknie, ale biednie. Mama i tata opuścili swój kraj, bo szukali lepszego życia. Wyjechali do Kanady. Nie mieli nic. Pieniędzy, znajomości. Widziałam, jak ciężko pracowali, chcąc zbudować coś nowego w obcym kraju. Nie miałam łatwego dzieciństwa, ale byłam szczęśliwa, bo otaczali mnie kochający rodzice i brat. Zawsze trzymaliśmy się razem.

W domu się nie przelewało?

- Nie było łatwo, ale czułam się bezpieczna. Często się przeprowadzaliśmy, a ja, szczególnie jako nastolatka, nie lubiłam tych ciągłych zmian, nowych kolegów w szkole. W końcu zamieszkaliśmy w dzielnicy, gdzie żyli głównie emigranci. Mieszanka kultur, ludzi. Byłam w szoku, czułam się tam nie najlepiej. Zamknęłam się w sobie. Samotność wypełniałam śpiewaniem. Na początku do lustra. Słuchałam też płyt. Stworzyłam świat, w którym byłam szczęśliwa. Później zaczęłam śpiewać w obecności rodziny, sąsiadów, znajomych. Podobałam się i to dodało mi pewności. Polubiłam siebie i… ludzi.

Muzyka w twojej rodzinie była…

- …obecna przez cały czas. W sobotnie wieczory puszczaliśmy płyty, tańczyliśmy, tata brał do ręki gitarę. Graliśmy w domino, ja śpiewałam najgłośniej ze wszystkich. Dużo się śmialiśmy, a mama szykowała wspaniałą kolację. Lubiłam też, jak tata urządzał próby swojego zespołu w naszym domu. Słuchałam i nie mogłam zajmować się wtedy niczym innym.

Rodzice próbowali cię ukierunkować?

- Nigdy. Muzyka była sposobem na fajne spędzanie czasu. Nie traktowałam śpiewania jak pracy. Dopiero gdy skończyłam 16 lat, pomyślałam: "Dlaczego nie spróbować?". Miałam mocny głos, oryginalną barwę. Nagrałam w amatorskich warunkach piosenkę i nosiłam ją od wytwórni do wytwórni. Kręciłam się w środowisku muzyków, współpracowałam przy pojedynczych projektach, pisałam, komponowałam. Ale ciągle nie był to początek MOJEJ kariery. Trafiłam wreszcie na Carmen, moją pierwszą menedżerkę. Co ja przeszłam! Nagrywałam w Stanach, chodziłam na spotkania, śpiewałam przed ważnymi i nieważnymi ludźmi. Spędzałam godziny w studiu i wcale nie byłam pewna, czy coś z tego wyniknie. Małymi kroczkami zbliżałam się do nagrania "The Bridge". To była ciężka i mozolna praca. Mało kto potrafi sobie wyobrazić jak bardzo.

Płytę zatytułowałaś "The Bridge" (Most), bo chciałaś podkreślić eklektyzm albumu. Połączyłaś przeszłość z teraźniejszością, ale dla mnie ta płyta to kolejna podróż do modnych obecnie lat 60. Dlaczego młodzi wracają do tych czasów?

- Mogę mówić za siebie. Muzyka lat 60. była obecna w moim domu, od kiedy pamiętam. Już jako dziecko uwielbiałam wykonawców w stylu Sama Cooka. To byli artyści z prawdziwego zdarzenia. Potrafili śpiewać, a nie byli tworami przemysłu muzycznego, w piosenkach opowiadali wspaniałe historie. Kiedy się ich słuchało, człowiek musiał tańczyć, bo taka siła tkwiła w tych utworach. Miały w sobie duszę - soul. Jestem współczesną artystką, ale bazą mojej płyty są lata 60.

Mówi się, że niedługo będziesz wymieniana obok takich gwiazd jak Alicia Keys czy Mary J. Blige. Co mają te artystki, czego ty nie masz?

- Nagrody Grammy! Miałam tylko nominację za wykonanie na żywo piosenki "It Kills Me". Keys, Blige czy Winehouse są gwiazdami. Na razie łączy nas to, że gramy wspaniałą muzykę.

Najważniejsze wydarzenie w twojej dotychczasowej karierze?

- Nagranie "We Are The World" na rzecz Haiti. Zysk ze sprzedaży piosenki miał wspomóc pokrzywdzonych ludzi, napisali ją Michael Jackson i Lionel Richie. W jednym studiu spotkałam się z Gladys Knight, Barbrą Streisand i Tonym Bennettem. Wielki zaszczyt. Nigdy tego nie zapomnę.

Maciej Gajewski

PANI 6/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy