Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach
W domu jestem najpiękniejsza

Magdalena Stużyńska

Nie ma czasu na bankiety, bo bawi się z dziećmi. Nie ulega presji bywania, bo „nie musi”. Nam mówi, co myśli o kulcie szczupłej sylwetki i pogoni za doskonałością.

Na planie "Przyjaciółek" spędza pani dużo czasu z kobietami. Ale prywatnie żyje pani w męskim świecie.

Magdalena Stużyńska: To prawda. Mam dwóch synów, a w Kabarecie Moralnego Niepokoju, w którym występuję, też są sami chłopcy. Całe szczęście, że mam siostrę! Ale mówiąc poważnie, nie stawiam granicy między tymi światami, może dlatego, że czuję się dobrze i wśród mężczyzn, i wśród kobiet. Tak jak nie wyobrażam sobie świata bez mężczyzn, z całą pewnością nie wyobrażam go sobie bez kobiet.

Reklama

Czym się różni przyjaźń z kobietą od przyjaźni z mężczyzną?

- Na co dzień nie ma wielkiej różnicy, natomiast w kryzysowych sytuacjach bardziej polegam na kobietach. Myślę, że kobieca przyjaźń jest bardziej zaangażowana emocjonalnie, męska jest "zadaniowa". Mam wrażenie, że bardziej można liczyć na kobiety.

Na mężczyzn nie można?

- Można, ale trzeba wyraźnie wyartykułować swoje oczekiwania. Różnica leży w sposobie komunikacji i szybkości reakcji. Kobiety czytają w myślach. Przyjaciółki wyczuwają nasze potrzeby, kiedy coś się dzieje, albo kiedy mogą pomóc. I nie pytają "Czy mogę ci jakoś pomóc?", tylko działają. A facet na wszelki wypadek nie zapyta. Ale gdy się go o coś poprosi, najczęściej jest niezawodny.

Jest pani adorowana w swoim męskim świecie?

- Jeśli chodzi o kabaret, to ostatnio ktoś mnie zapytał, jak się czuję jako jedyna kobieta, na co odpowiedziałam żartem: "W naszym kabarecie nie ma kobiet". Jestem częścią ekipy, u nas nie ma podziałów. Jestem za to adorowana przez moich synów (śmiech). Dla nich jestem najpiękniejsza! To jest cudowne.

Synowie pochłaniają pewnie mnóstwo energii...

- To raczej oni mnie napędzają! Dzieci to takie zjawisko, które sprawia, że rano chce się wstać z łóżka.

Żeby przygotować śniadanie, naszykować ubrania, dopilnować umycia zębów... Naprawdę lubi pani poranną gonitwę?

- To kwestia organizacji. Na szczęście potrafię się cieszyć z drobnych rzeczy. Cieszy mnie dobra kawa rano, ta przyjemność, że mogę usiąść i się nią delektować. I że ją piję nie z kartonu, tylko z filiżanki. Lubię drobne przyjemności... Cieszy mnie zabawa z dziećmi, rozmowa z przyjaciółmi, czytanie w wannie.

Wróćmy do mężczyzn. W kabarecie woli pani być ich kumplem czy księżniczką?

- Kiedy początkowo wchodziłam do pokoju, w którym siedzieli koledzy, widziałam pewne onieśmielenie. Teraz już go nie ma. Zostałam więc kumplem (śmiech). Oczywiście, jak każda kobieta, lubię się podobać i lubię, kiedy się o mnie dba. Nie należę jednak do tych, które oczekują nieustannej adoracji czy potwierdzania swojej atrakcyjności. Nie jestem też kobietą bluszczem, która potrzebuje męskiej pomocy. Dla nas wszystkich w kabarecie jest to dosyć wygodne. Bo ani ja nie mam niespełnionych oczekiwań, ani koledzy nie muszą się przesadnie starać. Oczywiście jest mi bardzo miło, gdy zauważą, że mam na przykład ładną fryzurę. Miłe słowa i życzliwość zawsze bardzo mnie cieszą. 

Kiedy czuje się pani piękna?

- Gdy jestem dla siebie dobra. Kiedy wyjdę od kosmetyczki, to mimo że mam czerwoną twarz, czuję się piękna, bo wiem, że coś dla siebie zrobiłam.

Anka, pani bohaterka z serialu "Przyjaciółki", jest niezbyt atrakcyjna i ma nadwagę. A przecież pani na żywo jest piękną kobietą!

- Dziękuję. Przyznam, że brzydota Anki ma dobre strony, bo jeśli wyglądam tak koszmarnie w serialu, potem niewiele trzeba, żeby prywatnie wyglądać dobrze (śmiech). Bardzo szczupła nie jestem, ale faktycznie szczuplejsza niż w serialu. 

Małgorzata Socha usłyszała kiedyś od pewnego reżysera, że jeśli nie schudnie, nie będzie grała. Pani też się to zdarzyło?

- Na szczęście nie. Mam w sobie sprzeciw wobec takich sytuacji. Irytuje mnie podobne podejście, bo myślę, że prowadzi do wielu nieszczęść - robi mętlik w głowie młodym dziewczynom, które w konsekwencji popadają w straszne kompleksy. To jest bardzo szkodliwe społecznie. Wzorce, które na siłę się propaguje, w prawdziwym życiu nie istnieją. Nawet w serialach są same piękne kobiety, które budzą się rano z idealnie ułożonymi włosami i wytuszowanymi rzęsami. To straszne, bo mało która kobieta tak się na co dzień prezentuje. Dlatego cieszę się, że moja Anka nie jest doskonała. Mogę pokazać twarz kobiety niebędącej jakimś dziwnym tworem, do którego potem kobiety chcą być podobne, więc porównują się i martwią, że tak nie wyglądają. Staram się nie ulegać temu szaleństwu. Nie szaleję też na punkcie ubrań, bo to, moim zdaniem, powierzchowne.

Ale jeśli chce się robić karierę w show-biznesie, trzeba wpisywać się w pewne kanony. Dziś mniej liczy się talent, a bardziej siła przebicia i umiejętność autopromocji.

- To przykre. Kiedy ja wchodziłam w ten zawód, było inaczej. Trochę współczuję młodym ludziom, którzy muszą się w tym "utowarowionym" świecie odnajdować i szukać swojego miejsca. Ale na to, zdaje się, nie ma rady. Ja jestem w takim momencie w życiu osobistym i zawodowym, że nie czuję potrzeby ulegania tej presji. Chciałabym, na ile to możliwe, zachować siebie w tym wszystkim i nie zmuszać się do niczego. Nie chcę robić z siebie pajaca.

Chyba nie ma pani nawet czasu pozować na ściance, bo podobno przez kabaret żyje pani w ciągłych rozjazdach?

- Wbrew pozorom nie jest ich tak dużo. Niebawem będę miała tydzień ferii. Sprawdziłam grafik i owszem, kilka razy wrócę z wyjazdu o trzeciej w nocy, a potem spędzę cały dzień na planie zdjęciowym. To bywa wyczerpujące, ale jestem wytrzymała i radzę sobie w takich sytuacjach. Zresztą po męczących dniach mam zwykle kilka luźniejszych. Wtedy mogę się zregenerować.

Jako mama i żona nie wolałaby pani pracować od 8 do 16?

- Na pewno nie! W moim trybie pracy mam wbrew pozorom więcej czasu dla dzieci i na załatwianie różnych spraw. To wcale nie wygląda tak przerażająco. Oczywiście trudnością jest zaplanowanie czegoś z półrocznym wyprzedzeniem. Nie jestem w stanie na przykład zarezerwować wczasów. Wiem tylko, że od kwietnia, gdy skończymy zdjęcia do "Przyjaciółek", będę miała wystarczająco dużo wolnego.

Zdradzi pani, co się teraz dzieje na planie serialu? W jego obsadzie są aż trzy świeżo upieczone mamy...

- Zaczęłam kręcić samotnie - koleżanki chciały jak najwięcej czasu spędzić ze swoimi maluchami. Poza tym moja bohaterka ma dużo scen, w których jest sama. Muszę przyznać, że trochę się obawiałam pierwszego dnia na planie. Mieliśmy długą przerwę i zastanawiałam się, jak uda mi się znowu wejść w ten świat i w tę postać. Ale wystarczyło, że włożyłam kostium, spojrzałam w lustro i już byłam Anką (śmiech). Na planie brakowało mi jednak towarzystwa dziewczyn.

Czy to znaczy, że lubicie się naprawdę, a nie tylko w serialu?

- Bardzo się lubimy! Mamy podobne poczucie humoru i łatwo nakręcamy się wzajemnie. Lubię, gdy w przerwie obiadowej siedzimy razem w kamperze i rozmawiamy o wszystkim i o niczym - przypominają mi się wtedy "dziewczyńskie" wakacje z siostrą i kuzynkami. 

Trzy młode matki, każda z bardzo napiętym grafikiem. Na planie panuje chyba totalny chaos?

- Przeciwnie! Na planie jest tak, jak w życiu - im więcej jest rzeczy do zrobienia, tym lepiej jest wszystko zorganizowane. To pewnie potwierdzą wszystkie matki - im więcej mamy na głowie, tym sprawniej funkcjonujemy, bo musimy dać radę. Ale dyscyplina i dobra organizacja są niezbędne.

Serialową Ankę czeka przemiana?

- Podjęła decyzję, że rozstaje się z mężem, co w ich przypadku oznacza otwartą wojnę. Anka przestanie się oszukiwać - została sama, bez środków do życia. Będzie musiała zawalczyć o siebie. Wydawało się, że w poprzedniej serii miała bardzo ciężko, tymczasem teraz okazuje się, że może być jeszcze gorzej.

Granie alkoholiczki to duże wyzwanie aktorskie?

- Bardzo trudne! Prywatnie mam problem z tym, żeby się upić, bo zwyczajnie nie lubię... Nie potrzebuję tego rodzaju oszołomienia, nie relaksuje mnie. Parę razy usłyszałam nawet od reżysera: "Widać, że nigdy się nie upiłaś". Załatwiam to "techniką"- kręcę się w kółko, żeby stracić równowagę. Ale nie na tym polega główna trudność. Bo najtrudniejsze jest pokazanie alkoholika, zobrazowanie jego samotności, bólu. To bardzo intymny obraz, który bywa brzydki. Anka jest momentami szpetna. Nie chodzi tylko o brzydotę fizyczną, ale wewnętrzną. I fizjologię. To jest naprawdę trudne psychicznie i technicznie.

Gdzie odreagowuje pani trudne emocje?

- Oczywiście w kabarecie! To jest mój oddech. Często się zastanawiam, jak "dźwigałabym" Ankę, gdybym w nim nie była. Ogromnie się cieszę, że tam pracuję, że mogę z siebie zrzucić i wyskakać wszystkie emocje. Aktorzy często mówią, że postaci, które grają w filmach, są dla nich psychicznym obciążeniem. Rola w serialu to taki plecak, który nosisz cały czas. Gdy gra się taką postać jak Anka - przytłoczoną problemami, zagubioną, uzależnioną - to faktycznie odczuwa się obciążenie, zwłaszcza gdy przez trzy dni z rzędu spędza się na planie po dwanaście godzin. A takich dni w miesiącu jest około dziesięciu.

Ale na planie, między zdjęciami, pewnie też jakoś we cztery rozładowujecie emocje?

- Próbujemy, ale nam się to nie udaje (śmiech). Chciałybyśmy pogadać i się pośmiać. Mamy jednak tak napięty czas i tak dużo scen, że nie możemy sobie na to za często pozwolić. To rozbija pracę. Reżyser nie lubi, kiedy gadamy, a my to rozumiemy.

Co panią bawi?

- Żart sytuacyjny, słowny, Monty Python, Jaś Fasola. Bardzo lubię też parodiować i przedrzeźniać znajomych.

Czego można życzyć osobie spełnionej jak pani?

- Spokoju. Nie lubię niepotrzebnego zawirowania. I żebym narzekała na nadmiar pracy.

Justyna Kasprzak

SHOW 3/2014


Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy