Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Straciły pracę. Co dalej?

​Rzucić się w wir poszukiwań nowej posady? A może odczekać? Jak odbudować poczucie własnej wartości i zacząć wszystko od nowa? Pytamy ekspertów, psychologa i coacha.

Statystyki mówią, że co piąta osoba przynajmniej raz w życiu traci pracę. A jednak, choć sprawa jest dość powszechna, moment zwolnienia jest sennym koszmarem większości z nas. Bo wraz z etatem tracimy nie tylko comiesięczną pensję, grunt pod nogami, stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, ale też coś ważniejszego - wiarę w siebie. Jeden z ekspertów, z którym rozmawiamy, stawia jednak śmiałą tezę: koniec jednego najczęściej jest początkiem czegoś lepszego. A utrata pracy może być wyzwoleniem, okazją do opuszczenia strefy komfortu i wyruszenia w nowe zawodowe rejony. Tylko jak przeżyć "okres przejściowy"? Gwiazdy poradziły sobie z tym na różne sposoby.

Reklama

"Pani już podziękujemy"

Takie słowa usłyszała w 2016 roku dziennikarka Beata Tadla (42). Od listopada 2012 roku prowadziła główne wydanie "Wiadomości" w TVP, w międzyczasie była też gospodynią "Kawy czy herbaty?". Gdy zmieniła się władza, Beata i kilku jej kolegów zostało zwolnionych. "Nie wiem, jakie kryteria przesądziły o tym, że mi podziękowano. Zawodowo niczego mi nie zarzucono, nie powiedziano mi, dlaczego mnie zwalniają. Usłyszałam tylko, że nie pasuję do koncepcji. Zabrano mi coś, co naprawdę kochałam. Myślę, że wszyscy o tym wiedzą. To tym bardziej upokarzające, że odbiera się nam coś, co było naszym życiem, naszą pasją", mówiła tuż po zwolnieniu dziennikarka. 

Co wtedy czuła? "Niedowierzanie, gniew, wstyd, możliwe, że nastąpił u niej spadek samooceny. W sytuacji takiej jak ta, większość ludzi wpada w panikę. Myślą: »Od 10 lat nie byłem na rozmowie kwalifikacyjnej«, »Nie znam rynku«, »Nie poradzę sobie«. Moment, w którym ktoś nam mówi, że nie jesteśmy już potrzebni, sprawia, że czujemy jakbyśmy tracili kontrolę nad swoim życiem", tłumaczy SHOW coach, Norbert Grzybek. 

A psycholog biznesu, Jacek Santorski dodaje: "Jeśli ktoś miał poczucie, że jego praca była dla niego jedyną szansą w życiu, stanowiła dla niego cały świat, wówczas jej utratę będzie przeżywał niemal jak śmierć bliskiej osoby. Może nastąpić proces żałoby z etapami zaprzeczenia, gniewu, rozpaczy, strachu i akceptacji. Gdy jednak taka osoba ma wystarczającą świadomość własnego profesjonalizmu, to choć z jednej strony boli ją utrata pracy, to z drugiej widzi przed sobą szereg nowych możliwości". 

Gdy minęło kilka dni i Beata miała czas, by na spokojnie wszystko przemyśleć, stwierdziła: "Na razie muszę odpocząć. Poza tym chcę się bardziej oddać mojej działalności naukowej: kończę studia podyplomowe, a do tego wykładam na dwóch uczelniach. Na tym się skupię. Nie wiem, co będzie dalej, ale wiem, że będzie dobrze". 

Dziś jest dziennikarką w niewielkiej stacji, gdzie znów zajmuje się newsami. Odważyła się też wystąpić w telewizyjnym show, "Tańcu z gwiazdami". I choć w życiu prywatnym Beacie się nie ułożyło (gwiazda niedawno rozstała się z Jarosławem Kretem), podkreśla, że zawodowo miewa się wyśmienicie. 

Z podniesionym czołem

Joanna Racewicz (44) też nie przypuszczała, że wychodząc rano do pracy, wróci do domu jako bezrobotna. Najpierw nie poprowadziła zaplanowanego programu, a po kilku godzinach dostała informację, że zostaje zawieszona w pełnieniu funkcji prowadzącej "Pytanie na śniadanie". Oficjalnym powodem było to, że dziennikarka miała się dopuścić lokowania produktu, a co za tym idzie kryptoreklamy, posługując się wizerunkiem własnym i programu. 

"Chodziło o posty, w których pokazywałam stosowaną przeze mnie dietę i ubrania, w których występowałam w programie. Istotnie, scenografia ››Pytania na śniadanie‹‹ była tłem kilku zdjęć i filmów", tłumaczyła wtedy Racewicz. Choć oficjalnie nie wręczono jej wypowiedzenia, dla dziennikarki było jasne, że to koniec jej kariery w TVP. Kilka dni później opublikowała oświadczenie, w którym przekonywała fanów, że oskarżenia, które jej postawiono, są niesłuszne i rozważa wystąpienie na drogę sądową przeciwko pracodawcy. 

Dodała też: "Tak, podjęłam decyzję o odejściu z Telewizji Polskiej. Trudno mi pogodzić się z zarzutami, które wyglądają jak pretekst, z lekceważeniem, na które nie zasłużyłam i metodami na komunikację przez oficjalne oświadczenia. (...) Nie było wielokrotnych ››upomnień prze- łożonych‹‹ w sprawie rzekomej ››promocji‹‹ artykułów na moim Instagramie (...) Zamykam rozdział. Długi i ważny. Sama, z własnej woli, z podniesionym czołem, właśnie dlatego, że nie czuję się winna. Trzymajcie za mnie kciuki. Patrzę przed siebie i ruszam w drogę". 

Jacek Santorski komentuje jej decyzję tak: "Większość ludzi lepiej doświadcza straty, jeśli sami ją inicjują. Mają wtedy większą szansę kontroli i wpływu, a przez to nie czują się ofiarą sytuacji. Gdy powody ››przymuszenia ich‹‹ do odejścia są pozamerytoryczne, można mieć poczucie heroizmu - znaleźli się w sytuacji ważnej społecznie, są ofiarą. Z kolei to, że wszystko odbywa się na oczach milionów widzów, daje szansę, że otrzymamy wsparcie i gest solidarności. Jeśli ona czuje się w porządku, nikt jej tego nie odbierze".

Tuż po utracie pracy Joanna zmieniła fryzurę i wyjechała z 10-letnim synem na wyprawę do Jerozolimy. A po powrocie rzuciła się w wir zajęć (m.in. zorganizowała "Bieg Janosia" ku pamięci zmarłego męża). "Jeśli ktoś ma wystarczająco mocne poczucie własnej wartości, jeśli umie zarządzać swoją karierą i relacjami, to tracąc pracę, otwiera szufladkę z napisem: »najlepsza alternatywa«. I tam kieruje swoje myśli i działania. 

Jak wynika z badań ››Work service‹‹, w ciągu ostatniego roku wielokrotnie wzrosło poczucie bezpieczeństwa profesjonalistów. W tej chwili na większość stanowisk specjalistycznych jest duże zapotrzebowanie. Trzeba więc wziąć głęboki oddech i po prostu się rozejrzeć", przekonuje Santorski. 

Utrata pracy wiąże się ze zmianą statusu majątkowego. To generuje gigantyczny stres. Bardzo ważne jest wtedy wsparcie bliskich. Joanna otrzymała je od syna: "Pierwsze, co zrobił, jak wróciłam w nie najlepszym stanie emocji pierwszego dnia, to powiedział: »Nie martw się mamusiu, ze wszystkim damy sobie radę, najwyżej rozbiję swoją świnkę skarbonkę«", wspomina dziś dziennikarka. To sprawiło, że przestała myśleć, że zawiodła. Uwierzyła, że da radę. 

Niełatwe wybory

Joanna Racewicz do rezygnacji z etatu została niejako zmuszona. Podobny los spotkał aktorkę, Ewę Skibińską (55). Gdy w Teatrze Polskim we Wrocławiu, w którym grała ponad 30 lat, zmienił się dyrektor, Ewa znalazła się w trudnej sytuacji. Bo choć Cezary Morawski nie podziękował jej za współpracę, poczuła się postawiona pod ścianą. Nowy dyrektor zastąpił Krzysztofa Mieszkowskiego, który był jej życiowym partnerem. Dowiedziała się, że w planach nowego dyrektora nie ma żadnego spektaklu z jej udziałem. Tymczasem teatr w Warszawie oferował jej rolę. 

Konflikt wydawał się być nieunikniony. Zwłaszcza, że Skibińska nie kryła, że tak jak większości aktorów Teatru Polskiego, nie podoba jej się szefowanie Morawskiego. Gdy doszło do konfrontacji, Ewa usłyszała, że albo zostaje w teatrze i nie gra (a więc zarabia grosze i nie bardzo ma za co żyć), albo przechodzi do teatru w Warszawie i żegna się z Wrocławiem. Wybrała to drugie.

 

"Powiedział, że widzi mnie w obsadach dwóch sztuk, ale nie był w stanie podać żadnych konkretów. Ostatecznie swoją zgodę uzależnił od tego, czy złożę wypowiedzenie. Kiedy na to przystałam, mam wrażenie, że się ucieszył. Nawet nie próbował mnie przekonywać, zachęcać do pozostania w teatrze, powiedziała aktorka "Gazecie Wyborczej. Wrocław". 

Czy sytuację, w której znalazła się aktorka, można obrócić w coś pozytywnego? "Niewiele osób to potrafi. Pozytywne myślenie pojawia się najczęściej dopiero wtedy, kiedy poradziliśmy sobie z wyzwaniem, jakim jest zdobycie nowej pracy. To trochę tak jakby w zwisającej skórze na brzuchu dopatrywać się zalążków urody, kiedy sam na siebie patrzę w lustrze z obrzydzeniem. Oczywiście jest to zawsze szansa na coś nowego, ale również ryzyko. Myślimy: »Co będzie, jak sobie nie poradzę?«, »A jeśli nie znajdę pracy?«, »Jak udźwignę nowe obowiązki?« 

Na to, w którym kierunku pójdzie dana osoba, w dużej mierze ma wpływ jej odporność psychiczna, presja wewnętrzna i zewnętrzna. Dla wielu osób najtrudniejsze jest przejście od rozczulania się nad sobą, zostawienia żalu do firmy, szefa, życia i przejście do realnego spojrzenia na to, co z tym można zrobić", mówi Grzybek. I dodaje: "Coraz mniej jest miejsc, branż, w których można mówić o gwarancji pracy na lata. Jeżeli ktoś tak myśli o etacie, to sam siebie prosi o stres. Z perspektywy budowania własnego bezpieczeństwa, warto już dziś zacząć myśleć o tym, jak budować swoje kompetencje w oparciu o zmieniający się rynek". A Jacek Santorski puentuje: "Pokolenie dzisiejszych 30-, 40-latków będzie musiało się kilkukrotnie przebranżowić. Takie są realia. A przecież lepiej być elastycznym niż sztywnym".

SHOW 

Justyna Kasprzak 

Zobacz także:

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy