Reklama
Piszą, że jestem ciacho

Mikołaj Roznerski

Nic dziwnego - w „M jak miłość” łamie kobiece serca. Nam aktor opowiada o dorastaniu na wsi, dojrzałości, ojcostwie i... kompleksach.

Niektórzy mówią, że "M jak miłość" czy "Klan" to obciach. Co ty na to?

Mikołaj Roznerski: - To znaczy, że te osoby obrażają osiem milionów widzów. Niezły tupet! Żadnemu serialowi nie udało się zdobyć takiej oglądalności. To fenomen, nie obciach!

Podobno sam nie oglądasz...

- Bo nie mam telewizora. Tym, którzy tak mówią, odpowiem tak: jeśli macie tyle propozycji grania w ambitnych filmach fabularnych, to proszę bardzo, możecie wybrzydzać. Ja nie uważam, żeby ten serial był obciachem. To moja praca. Jeśli się komuś nie podoba, to niech nie ogląda.

Reklama

Spotkałeś się z tzw. hejterami?

- Oczywiście! Kiedyś popełniłem błąd i wszedłem na jakiś portal. Przeczytałem o sobie: "Zabierzcie tego knura z przymrużonymi oczami". Patrzę w lustro i myślę: "Ale dlaczego akurat knur?". Przypomniałem sobie, jak wygląda knur. No i naprawdę nie jestem do niego podobny! To było na początku mojej pracy w serialu, więc przez chwilę się przejąłem, jestem tylko człowiekiem. Potem jednak pomyślałem: "A niech sobie hejtują!". Jeśli zajęciem człowieka jest wypisywanie takich rzeczy i ślinienie się na klawiaturę, to OK. Niech robi, co chce.

Poza hejterami masz sporo fanek. Jedna z nich napisała dziś: "Mikołaj jest szalenie przystojny i zdolny. Dla niego oglądam »M jak miłość«".

- To pewnie dlatego jeszcze tam gram!

Przyznaj, masz powodzenie.

- Czasem je odczuwam... To bardzo miłe. Ale oczywiście podchodzę do tego z dystansem. Za chwilę się zestarzeję i już nie będę atrakcyjny dla tych nastolatek. Na wszelki wypadek dbam o ciało, więc raczej nie zestarzeję się "na szeroko". Zresztą nawet teraz nie mam takiego powodzenia jak Maciek Musiał. Ostatnio dzwoni do mnie mama i mówi: "Słuchaj, piszą w gazecie, że jesteś ciacho!". Byłem w sklepie i zerknąłem. Faktycznie ciacha - jeden 20 lat, drugi 19-latek, najstarszy miał 24 lata. Przy nich ja, 31-latek. Pomyślałem, że jestem dinozaurem!

Podobno odpisujesz fankom na listy?

- Bez przesady, to by mi zajęło całą wieczność. Raz na dwa miesiące robię wyprawę na pocztę i wysyłam fanom autografy. Należy im się, w końcu dzięki nim mam pracę, bo oglądają mój serial. Lubię normalny kontakt z drugim człowiekiem. Jeżdżę tramwajem, chodzę na plac zabaw i na zebrania do przedszkola. Żyję zwyczajnie. Owszem, czasem na ulicy ktoś na mnie patrzy. Również dlatego, że coś przeczytają o mnie w gazecie. Gdy ktoś na mnie dziwnie spojrzy, mówię po prostu "dzień dobry".

Powiedziałeś: "Bardzo dużo zawdzięczam wsi".

- Bo wychowałem się na wsi. W Rolantowicach, małej miejscowości na południu Polski. Liczy 88 mieszkańców, teraz trochę mniej, bo wyjechałem. Mieszkałem tam 14 lat. Zawdzięczam tej miejscowości to, że nie zwariowałem. Zachowałem normalność i spokój. Wieś nauczyła mnie też pokory i ciężkiej pracy. W latach 80. nie było dopłat z Unii czy supermaszyn rolniczych. Był koń. Mój ojciec hodował świnie, krowy. Mieliśmy pole, brałem udział w wykopkach. Kiedyś tata zasiał 4 hektary bobu, a że nie było maszyny, trzeba było ręcznie ten bób zbierać i, co gorsza, "łupać". Nie zapomnę widoku sześciu przyczep bobu na podwórku. Do dziś nie mogę na niego patrzeć.

Wstydziłeś się kiedykolwiek pochodzenia?

- Nie, zawsze mówiłem, że jestem z małej miejscowości. Tylko w liceum we Wrocławiu, gdzie koledzy przyjeżdżali do szkoły na deskorolkach, a ja nawet nie wiedziałem, co to jest, "złapał mnie" kompleks. I postanowiłem na znak protestu wsadzić sobie kolczyk w ucho. Chciałem się poczuć nowoczesny. Po tygodniu dostałem infekcji i na tym skończył się mój bunt. Ale to był jedyny moment, kiedy chciałem być kimś innym.

Dziś czujesz się "słoikiem"?

- Tak, przyznaję się. Fajne jest to, że ludzie się przemieszczają. Wymiana kulturowa między Rolantowicami a stolicą też jest bardzo ważna.

Wrócisz kiedyś na wieś?

- Chciałbym. Tam jest spokój. A im człowiek starszy, tym bardziej go potrzebuje. Pytałaś o dojrzałość. Czuję się bardziej dojrzały niż rówieśnicy. Przeszedłem dużo etapów w życiu, mam większy bagaż doświadczeń. Dlatego w wieku 31 lat uważam się za dojrzałego faceta.

Potrzebujesz stabilizacji?

- Chciałbym wyjść na podwórko i skosić własną trawę. Na razie wynajmuję mieszkanie i już bym chciał mieć większą przestrzeń. Na wsi ją mam i szkoda, żeby się zmarnowała.

Najlepsze wydarzenie w twoim życiu?

- Oczywiście narodziny mojego syna.

To był przełom?

- Wielki! Dzień przed urodzeniem Antoniego, kłaniając się na scenie w teatrze, pomyślałem: "Ostatni raz zagrałem spektakl, nie będąc ojcem. Jutro będę miał syna". Wsiadłem do samochodu i pognałem do Warszawy. Nawet nie pamiętam drogi! Następnego dnia dziecko się urodziło. I poczułem się najbardziej odpowiedzialnym człowiekiem na świecie. Za kobietę, dziecko, pana, który miał przywieźć łóżeczko, nawet taksówkarza. To wydarzenie w pokazało mi, w którą stronę mam iść. Zostawiłem teatr w Lublinie. Po siedmiu latach miałem tam dobrą pozycję i trudno mi było z niej zrezygnować, ale chciałem zająć się rodziną. I choć nie miałem zajęcia w Warszawie, wiedziałem, że będzie dobrze. Zatrudniłem się w firmie transportowej, żadnej pracy się nie boję.

Antoś wie, że jesteś aktorem?

- Tak. Ostatnio w sklepie zauważył, że jestem na jakiejś okładce. Spytał, dlaczego. Wytłumaczyłem, że czasem aktorzy występują na okładkach gazet, żeby panie te gazety kupowały.

Co razem robicie?

- Za pół godziny odbiorę go z przedszkola. Mamy taki rytuał, że po przedszkolu jedziemy po żelkę, a potem idziemy na plac zabaw. W domu lubię mu czytać bajki. Razem też je oglądamy, ale robimy też męskie rzeczy: wczoraj wierciliśmy wiertarką i wkręcaliśmy wieszak do drzwi.

Jakim jesteś tatą?

- Najlepszym! Unikam sztywnych ram, staram się być "luźnym" ojcem: pomocnym, troskliwym. Ciągle się tego uczę. Mój ojciec nie miał dla nas tyle czasu. Od rana do wieczora ciężko pracował. Ja uważam, że ojciec powinien robić to, co robi mama. Dlatego przy swoim dziecku robiłem wszystko oprócz karmienia piersią.

Czym jest dla ciebie dojrzałość?

- Przechodzeniem w etapy. Teraz jestem w stadium trzydziestoparolatka, który przestał myśleć o robieniu głupot. Bo dziś bardziej zdaję sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów. Chcę się też trochę wyciszyć mentalnie. I żyć po swojemu. Wierzę, że aby być dojrzałym, trzeba zachować samego siebie. Na tym etapie zacząłem bardziej myśleć o innych. A najważniejsze to dla mnie dobrze wychować syna.

Czyli jak?

- Chcę być dla niego przykładem. Dawać mu bezpieczeństwo. Być blisko.

To inaczej niż bohater twojego najnowszego filmu. W "Karuzeli" uciekasz od ojcostwa.

- To bardziej skomplikowane. Rafał jest młodym chłopakiem, który chce się bawić. Ciąża ukochanej radykalnie zmienia jego życie. Widać, jak bardzo się zmienia i jak dojrzewa. Najpierw jest lekkoduchem, ale stopniowo wchodzi w dorosłość. Tę zmianę zobaczyłem w jego oczach... Mam nadzieję, że widzowie też to zobaczą. Oglądając ten film po raz pierwszy, zapomniałem, że w nim gram. Zapomniałem o mojej dużej głowie. Skupiłem się na tym, co przeżywa mój bohater. Naprawdę wszedłem w tę historię.

Film opowiada o męskiej przyjaźni, wystawionej na próbę przez kobietę. To bliski ci temat?

- Wszyscy ulegamy pożądaniu, często wbrew zdrowemu rozsądkowi. Ja jednak nigdy nie naraziłbym na szwank męskiej przyjaźni. Jest dla mnie zbyt cenna.

Ty też podjąłeś kiedyś decyzję, która wpłynęła na całe twoje życie?

- Wiesz, gdy człowiek jest młody, ma dwadzieścia parę lat, to pewne decyzje podejmuje bardzo pochopnie. Chce czerpać radość z życia, nie patrząc wstecz. Takie jest prawo młodości. Ja też dopuściłem się różnych decyzji w życiu. Uważam, że człowiek uczy się na błędach - wiem, że dziś nie postąpiłbym tak jak pięć, sześć czy dziesięć lat temu. Dziś bardziej brałbym pod uwagę drugiego człowieka, a nie tylko swoje ego.

Myślisz czasem "co by było, gdyby"?

- Tak, zwłaszcza że na mojej drodze zawodowej często działał przypadek. Nigdy nie zakładałem, że będę aktorem. Zdałem do tej szkoły, bo namówił mnie przyjaciel. Byłem nieśmiałym i zahukanym chłopcem z ogromnymi kompleksami. Szkoła teatralna mnie z nich wyleczyła. Pewnie gdybym się do niej nie dostał, zostałbym archeologiem. Cieszę się, że stało się inaczej. Dziś mam 31 lat, dobrą pracę i fantastycznego 3-letniego syna. Jestem szczęśliwy. Ale jednocześnie nie stawiam na ten zawód w 100 procentach, bo jest niepewny. Gdy coś mi nie wychodzi, biorę coś innego. Ojciec przekazał mi mądrą dewizę, trudną do zacytowania w gazecie. W skrócie chodzi o to, że trzeba żyć, bo życie mamy tylko jedno.

Ta blizna to dowód, że trzymasz się tej dewizy?

- Ona oznacza, że w wieku sześciu lat nie warto skakać po skrzynkach z narzędziami. W szkole teatralnej mówili mi, że strasznie mnie szpeci i że muszę ją zoperować. A ja wiem, że tą blizną jeszcze zrobię to i owo.

Justyna Kasprzak

SHOW 10/2014


Show
Dowiedz się więcej na temat: Mikołaj Roznerski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy