Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Maryla Rodowicz: Czasem warto zbłądzić...

Legenda polskiej sceny muzycznej zdradza, że zdarzyło jej się to nieraz, ale niczego nie żałuje. Wyznała nam także, jakie wady musi znosić jej mąż. I dlaczego ona sama nigdy nie krytykuje mężczyzn.

Jako osoba publiczna musi się pani zmierzyć z krytyką. Jak sobie pani z nią radzi?

Maryla Rodowicz: - Czasami w duchu przyznaję rację. Oczywiście nie robię tego publicznie (śmiech). Jestem świadoma swoich błędów i potrafię ocenić, kiedy byłam dobra, kiedy gorsza.

A komentarze w internecie pani nie dotykają?

- Jestem bardzo aktywna na Facebooku i mam swoją stronę internetową z forum. Zdarzają się różne sytuacje. Ostatnio na przykład ktoś do mnie napisał wiadomość: "Czy czytała pani informację, że pani nie żyje?". To są głupie żarty. Taki jest jednak świat internetu i trzeba mieć tego świadomość.

Reklama

Miała pani kiedyś psychofana?

- Oczywiście! Mam takich psychofanów, którzy darzą mnie wielką miłością, a nagle, gdy przestają być zauważani, ich uczucie przeradza się w agresję. Jeśli dotyczy to wpisów na stronie, mogę taką osobę z niej wyrzucić.

A zdarzały się groźby?

- Pewna osoba groziła, że w bardzo negatywny sposób opisze moje życie od kulis. Zapowiadała, że wyda taką książkę. A niech sobie pisze, nie przejmuję się tym (śmiech).

Czuła się pani kiedyś zagrożona?

- Jestem bardzo ufna. To mój menedżer zawsze się denerwuje i stresuje, kiedy po koncertach młodzi ludzie czekają przy barierkach, żeby zrobić sobie ze mną selfie. Obejmują mnie, rzucają się na szyję. Wtedy ochrona stoi na baczność!

Podejmuje pani jakieś ryzykowne posunięcia zawodowe?

- Często dawałam się namówić na ryzykowne przedsięwzięcia. Na przykład rok temu uległam telewizji publicznej, która miała pomysł, żebym w Opolu wystąpiła z repertuarem disco polo. Na początku bardzo mi się to spodobało. Nowe wyzwanie, coś się dzieje, ahoj, przygodo! Właściwie zainspirowała mnie Anja Rubik. Przed wyjściem na rozmowę do telewizji, akurat tego dnia była premiera klipu do piosenki "Chleb" Masłowskiej, w którym wystąpiła. To było zabawne, Anja jako tipsiara, na granicy kiczu. Ten teledysk zainspirował nas do zrobienia disco polo z przymrużeniem oka. Oczywiście nie chodziło o obśmianie tego gatunku. Moi muzycy zrobili świetne muzyczne opracowania. Pracował przy tym sztab ludzi.

- Szalone kostiumy, tancerze, wizualizacje. Wyszedł z tego bardzo efektowny show. Za kulisami było jednak bardzo nerwowo. Miałam pięć wyjść, każde co kilka minut. Musiałam się co chwilę przebierać. Był straszny upał, a ja miałam garderobę wydzieloną za sceną. Było tam tak duszno, że wszyscy umieraliśmy. Cała moja ekipa ledwo się tam mieściła. Było to dobrze przygotowane, ale jednocześnie stresujące. W tym roku z kolei uległam Donatanowi, który zaproponował mi wspólne nagranie, ale to mi się akurat podobało. To było takie wejście w inną uliczkę stylistyczną. Niczego nie żałuję. Czasem trzeba robić rzeczy ryzykowne, żeby coś przeżyć, żeby się rozwijać.

Są jakieś błędy młodości, które chciałaby pani wymazać ze swojego życiorysu?

- Nie buntowałam się, nie mam na koncie jakichś grzechów. Grzecznie zrobiłam maturę, zaczęłam studia. Pod koniec studiów praktycznie śpiewałam już zawodowo, w związku z tym nie napisałam pracy magisterskiej i nie mam magisterium. Nie mogę jednak powiedzieć, że to był błąd.

Nieraz jednak przyznawała się pani, że popełniła błędy wychowawcze.

- Nie byłam taka normalną matka , która siedzi z dzieckiem i odrabia lekcje. Zawsze miałam dużo zajęć zawodowych, wyjazdów. W związku  z tym zdarzało się, że nie byłam z dziećmi w ważnych momentach, żeby np. przejść z nimi przez szkołę, przez egzaminy, klasówki, wypracowania.

Mają do pani o to żal?

- Mogą mieć żal, ale nie mówią o tym. Nie ma tak, że mnie winią za coś, albo że mają do mnie pretensje. Mamy bardzo dobre relacje.

Stara się pani ustrzec dzieci (37-letniego Jana, 33-letnią Katarzynę i 28-letniego Jędrzeja - przyp.red.) przed błędami, które sama kiedyś popełniła?

-  Tego się nie da przekazać, wiem to po sobie. Każdy na własnej skórze chce się przekonać, jak to będzie. Moje dzieci są dość krnąbrne i gdybym miała im coś radzić, na pewno zjeżyłyby się, mówiąc: "Mama, daj spokój!".

Akceptuje pani wybory życiowe syna i córki?

- Nie krytykuję ich. To jest ich droga życiowa. Na przykład córka jest instruktorką naturalnego ujeżdżania koni, skończyła wiele kursów w Stanach i Szwajcarii. do tego stała się niedawno cukiernikiem. Otworzyła na Facebooku  firmę BisKotti, piecze świetne ciasta. Natomiast starszy syn z kolegami otworzył kawiarnię i bar Stolica w Krakowie. jan przez rok pracował jako barman, postanowił więc otworzyć lokal, w którym barmani też grają. Mają ambicje, żeby w każdy weekend była tam muzyka na żywo. Fajne miejsce.

Pomogła mu pani finansowo?

- Dorzuciłam się, kiedy remontowali lokal. Potrzebowali wtedy funduszy. Nie są to jednak duże pieniądze.

Córka też się zaangażowała w ten biznes. Piecze ciasta sprzedawane w barze. To pani ją szkoliła?

- Uwielbiam gotować, ale w ciastach Kasia jest mistrzem. Wyspecjalizowała się w nich. Robi też na zamówienie torty weselne i inne pyszności. Nieraz przekonałam się, jak świetnie smakują. Ostatnio na Wielkanoc Kasia upiekła kilka ciast i miałam nadzieję, że będą kiepskie (śmiech). Okazały się jednak fantastyczne i wszystkie od razu pochłonęliśmy, a sernik nawet nie doczekał świąt. Ale raz na jakiś czas można zgrzeszyć.

Pani konikiem jest gotowanie. Śledzi pani programy kulinarne?

- Raczej nie, wolę programy muzyczne, nie przepadam za "Hell’s Kitchen". Dla mnie jest nie do zaakceptowania stosunek do tych biednych gotujących. Za ostro, za wulgarnie.

Była pani kiedyś w restauracji Amaro?

- Nie, ale syn był kilka razy i mówił, że dostał z koleżanką ataku śmiechu, kiedy zobaczyli, co podano na talerzu. Połączenia smaków są bardzo dziwne. Uwielbiam restauracje, ale lubię wiedzieć, co jem.

Skąd pani czerpie pomysły na dania?

- Czasami, kiedy jestem w restauracji, pytam kucharza o przepis. Zdarza się, że nie chce go podać, bo to tajemnica. Mam też bardzo dużo książek kucharskich i eksperymentuję.

Mama przekazuje pani przepisy rodzinne?

- Trzymam kartki pisane jej ręką. Są tam przepisy rodzinne dotyczące głównie potraw wigilijnych, takie typowo wileńskie. Głównie jednak są to przepisy babci.

Pani dba o dobrą kuchnię, a mąż o wasz budżet domowy. Ponoć to on jest guru od finansów?

- Zdecydowanie! Mąż jest specjalistą w rodzinie, jeśli chodzi o ekonomię i czytanie umów. Zresztą syn Jędrek chce iść w jego ślady. Ostatnio stwierdził, że chce się dokształcić ekonomicznie. W tej chwili jest w Londynie i robi praktyki w jednej z najlepszych agencji nieruchomości, a potem wybiera się jeszcze do Stanów na kurs ekonomiczny i potem chce pracować z ojcem. Jednocześnie pisze pracę magisterską na uniwersytecie w Utrechcie. Temat przyprawia o zawrót głowy - "Fikcja tworzona przez fanów w internecie dotycząca serialu »Archiwum X« w kontekście postmodernizmu i alegorii". Mąż będzie miał pomoc, bo do tej pory sam decydował o sobie i losach swojej firmy. Przez to źle sypia, bo cały czas myśli, czy dobrze robi. A obraca naprawdę dużymi pieniędzmi. Często mówi, że to, co robi, jest lepsze niż hazard. Wciąż towarzyszą mu adrenalina i stres. Przychodzi do domu, otwiera laptopa i wciąż tworzy jakieś tabelki, umowy.

Mąż jest też pierwszą osobą, która czyta pani umowy? Czy korzysta pani dodatkowo z porad innych doradców?

- Jest wielu doradców finansowych, którzy dzwonią i proponują swoje usługi. Polegam na opinii męża. On zna i rozumie język, jakim są pisane umowy. Często mówi: "Maria, nie podpisuj tego, to nie jest dobre dla ciebie". I słucham go.

Zawsze ma rację?

- Oczywiście (śmiech). To już ustaliłyśmy. Po latach nauczyłam się, że nigdy nie można krytykować mężczyzny.

Ale jeśli robi coś naprawdę źle? Co wtedy?

- Nikt nie jest doskonały.

Musi być pani bardzo tolerancyjna. A jakie pani wady musi tolerować mąż?

- Jestem przemądrzała, uważam, że wszystko wiem najlepiej i że zawsze mam rację. Również w życiu zawodowym lubię, żeby coś było zrobione po mojemu, ale czasami później okazuje się, że to był błąd. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie miałam racji, i to uczy pokory.

Czasami trzeba popełnić błąd, żeby dostrzec prawidłowe rozwiązanie.

- Absolutnie tak. Nawet jeśli się popełnia błędy, to są one po coś. Uważam, że także złe rzeczy, które nas spotykają, są potrzebne, żeby nas czegoś nauczyć.

Jak radzi sobie pani z problemami?

- Nie jestem osobą, która medytuje, chodzi do psychiatry czy psychologa na kozetkę. Ze swoimi problemami radzę sobie sama. Zresztą staram się do życia podchodzić pogodnie, nie narzekać. To dotyczy też zdrowia. Nie chodzę za często do lekarzy. Z dentystą umawiam się już od pół roku (śmiech). Nie jestem osobą, która jest wsłuchana w swój organizm. W ogóle nie martwię się na zapas. Nie myślę o przyszłości i nie myślę o przeszłości. Jestem osobą, która żyje teraźniejszością, dniem dzisiejszym.

Ale wybiega pani w przyszłość, jeśli chodzi o wydanie kolejnych płyt?

- Do nowej płyty przymierzam się już trzy lata. Właściwie fani mnie do tego zmuszają. Zasypują mnie pytaniami, kiedy nowa płyta. Słucham ich sugestii, ale muszę mieć pewność, że mam dobry repertuar. Najważniejsze jest znalezienie odpowiedniego producenta. Często producenci mieli na mnie różne pomysły. Jeden chciał zrobić Marylę z lat 70., inny natomiast chciał zrobić płytę brzmieniowo alternatywną. Nie chcę tworzyć do szuflady, chcę grać dla ludzi.

Magdalena Makuch

SHOW 20/2015

Show
Dowiedz się więcej na temat: Maryla Rodowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy