Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Jak poradzić sobie ze śmiercią

​Nie potrafimy i często nie chcemy rozmawiać o śmierci. Gdy nadchodzi i musimy zmierzyć się ze stratą bliskich osób, jesteśmy bezbronni. Jak z żałobą poradzili sobie Doda, Fabijański i Krajewska?

W erze kultu ciała i wiecznej młodości, odchodzenie jest tematem niewygodnym. Zanikają rytuały pogrzebowe (np. czuwanie przy zmarłym, praktykowane jeszcze z rzadka na wsiach) które miały funkcję nie tylko religijną, ale także społeczną i psychologiczną. Pomagały łagodniej przechodzić przez ten trudny czas. Dziś osoby przeżywające stratę najczęściej pozostawione są same sobie. 

"Umiera się w szpitalach i hospicjach, a nie w domu, wśród bliskich. Stąd śmierć staje się nam coraz bardziej obca", zauważa socjolog dr Robert Wyszyński z Instytutu Socjologii UW. A psycholog Maria Rotkiel dodaje w rozmowie z SHOW: "Osoby które właśnie straciły kogoś bliskiego, potrzebują wsparcia. Często terapeutycznego, psychologicznego. Czasem zwyczajnej bliskości. Tymczasem mierzą się z potworną samotnością, bo przyjaciele i znajomi, nie wiedząc jak pomóc, wycofują się. Traktują taką osobę jak trędowatą, unikając spotkań albo w dobrej wierze dają "złote rady", typu: "będzie dobrze", "życie toczy się dalej", "weź się w garść" - najgorsze, co może usłyszeć ktoś w żałobie. To, co można zrobić, żeby faktycznie pomóc, to po prostu być. Wesprzeć, przytulić, zapytać, co można dla tej osoby zrobić". 

Reklama

Wsparcie w rozpaczy

Na taką pomoc mogła liczyć Dorota Rabczewska-Stępień (34), która w czerwcu straciła ukochaną babcię. W dniu, w którym odeszła pani Pelagia, jej wnuczka miała zakontraktowany koncert. Zrozpaczona wokalistka nie była w stanie śpiewać. Zadzwonił do niej Michał Szpak (28) i zaproponował pomoc. Nie dość, że zagrał za nią koncert, to jeszcze razem z fanami nagrali filmik, w którym wyrazili wsparcie. Doda podkreśliła, że jest mu za to dozgonnie wdzięczna. 

"Proces wspierania ludzi w żałobie polega po pierwsze na doraźnej pomocy, jak w tym wypadku, a po drugie na przeprowadzaniu tej osoby ku zrozumieniu tego, co przeżywa. Wtedy łatwiej będzie jej przejść etapy żałoby, których jest kilka: wyparcie (gdzie potrzeba czasu, żeby dotarła do nas świadomość straty; buntujemy się, zaklinamy rzeczywistość), złość (na świat, okoliczności, Boga, lekarzy - na tym etapie szukamy winnego naszej straty), smutek (musimy się wypłakać, pozwolić sobie na doświadczenie i przyjęcie do wiadomości, że to się wydarzyło) i zwrot ku przyszłości (na tym etapie zaczynamy dostrzegać codzienną radość życia, że np. świeci słońce, że jest ładna pogoda, że wokół nas są dobrzy ludzie; pojawiają się cele, czujemy, że życie jednak ma sens). Kiedyś mówiło się, że cały proces przechodzenia przez wszystkie te etapy trwa dwa lata. Dziś mówimy, że to indywidualna sprawa. I nie powinno się tego procesu ani spowalniać, ani przyspieszać", podkreśla psycholog. 

Nadać śmierci sens

Aktorka Orina Krajewska (31) na oczach całej Polski toczyła heroiczną walkę o zdrowie umierającej mamy, Małgorzaty Braunek (†67). Gdy zmarła, młoda aktorka postanowiła, jak mówi, nadać tej śmierci sens. "Kiedy człowiek ma tragiczne doświadczenia, może się załamać i zostawić czarną dziurę w sobie. Ale może też przekuć to w coś dobrego. Mamy możliwości, których grzechem byłoby nie wykorzystać. Dlatego chcemy pomóc chorym na nowotwory, a także ich rodzinom, bo kiedy choruje człowiek, chorują też jego bliscy. Im także należą się opieka i pomoc. Mama przed śmiercią zostawiła list, w którym napisała, że chciałaby powołać fundusz pomocy osobom chorym na nowotwór. Razem z ojcem, bratem i wieloma wspaniałymi ludźmi założyliśmy fundację. Chcemy stworzyć centrum informacji holistycznego podejścia w medycynie i działać na rzecz wprowadzania w Polsce leczenia zintegrowanego", wyznała aktorka. 

Fundacja już działa, a na jej stronie internetowej można znaleźć praktyczne porady dla osób walczących z nowotworem i ich rodzin. W wywiadach Orina podkreśla, że odchodzenie mamy zmieniło jej sposób patrzenia na życie. "Choroba i śmierć pierwszy raz tak mocno i dobitnie pokazały mi, że nie można zaplanować swojego życia, i oczekiwać, że ten plan zrealizujemy dokładnie według wyobrażeń. Nauczyłam się tego, że trzeba przede wszystkim być w kontakcie z tym, co jest, a nie z tym, jak chcielibyśmy, żeby było. Zaczęłam żyć z dnia na dzień, zamiast wybiegać dwa, trzy lata do przodu", stwierdziła niedawno. 

Rotkiel komentuje to tak: "Ludzie po stracie są na takim etapie rozwoju samoświadomości, która daje im tolerancję, spokój i wartość doceniania życia samego w sobie. To lekcja, której nikt z nas nie chciałby odrabiać, ale ona uczy nas empatii i współodczuwania. I daje największą mądrość, która polega na tym, że doceniamy innych, a nie krytykujemy", podkreśla. Zauważa też, że osoby w żałobie mierzą się z oceną bliskich. 

"Ludzie uwielbiają dyscyplinować i oceniać, jak inni sobie radzą. Ktoś cierpiał za krótko albo za długo. Ktoś za dużo o tym mówi, to jest emocjonalnym ekshibicjonistą, a jak nie mówi wcale, to pewnie jest niewrażliwy, pewnie go ta śmierć nie obeszła. Każdy, kto w życiu doświadczył straty i ją przepracował, nigdy nikogo po stracie nie będzie oceniał". 

Cierpienie w milczeniu

Sebastian Fabijański (31) swoją żałobę przeżywał w tajemnicy. Kiedy w sierpniu zeszłego roku umierał jego tata, media rozpisywały się akurat o jego romansie z Olgą Bołądź. Potem cała Polska dyskutowała o filmie "Botoks", w którym grał. Sebastian był na okładkach magazynów, pisały o nim plotkarskie portale, a reżyserzy i krytycy chwalili jego talent. Nikt nawet nie podejrzewał, że w tym samym czasie aktor boryka się z wielkim bólem. Prawdę zdradził dopiero niedawno, w jednym z talk-shows. 

"Nie mówiłem o tym, jak do tej pory. Tato mi w sierpniu zeszłego roku zmarł i to bez zapowiedzi żadnej. Okazało się, że jestem po***nym dzieckiem. Czuję się, jakbym się na nowo urodził i w ogóle nie wiem, o co chodzi.  Okazało się, że bardzo byłem zbudowany na tym. Po śmierci ojca dowiedziałem się dużo na swój temat i przytłoczyło mnie to poważnie. Gdyby nie mama, to nie wiem, co by ze mną było przez ostatni rok. Mama, ty wiesz, ale dziękuję", zaskoczył wyznaniem. 

Psycholog uważa, że przeżywanie tak wielkiej straty w milczeniu i samotności to błąd, a skrywane emocje i tak prędzej czy później do nas wrócą: "Smutek trzeba wypłakać, a złość trzeba wyzłościć. Jeśli próbujemy zagłuszać albo zaprzeczać emocjom, to one zostają z nami na lata. Stąd ludzie się zakotwiczają i całe życie szukają winnych, mszczą się, są pełni nienawiści, albo rozpaczają długie lata. Tak się dzieje, kiedy jeden z etapów żałoby pomijamy. Mówienie o tym, co się przeżywa, bycie wysłuchanym, jest bardzo ważne. Jeśli wygadamy się i wypłaczemy naprawdę poczujemy się lepiej. Moc słowa jest ogromna". 

SHOW Justyna Kasprzak

Zobacz także:

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy