Reklama

I kto tu kogo wychowuje?

Matka i córka. Za co się kochają i o co się kłócą? Dlaczego jedna uciekła z domu, a druga ukrywa swoich mężczyzn? Rozmowa, jakiej jeszcze nie było!

Pani Kasiu, o czym jest pani nowa książka?

Katarzyna Grochola: - Wszystko, co ja mówię i piszę, jest o miłości albo o braku miłości. Ale w "Makatce" będzie też o innych rzeczach, które nam się wydarzyły - o narzeczonych, byłych narzeczonych, a nawet o szczurach upranych w zmywarce...

Skąd pomysł, by napisać książkę razem z córką?

Katarzyna: - Od dłuższego czasu pisałyśmy razem felietony do miesięcznika "PANI" i bałyśmy się, że one przepadną. Kiedyś zrobiło mi się żal, że przepadną felietony do "Jestem", i w ten sposób powstała książka "Nigdy w życiu". Pomyślałyśmy sobie: a może ktoś będzie chciał je przeczytać?

Reklama

Doroto, nie obawiałaś się porównań z mamą?

Dorota Szelągowska: - Właśnie dlatego napisałyśmy tę książkę! Tutaj dokładnie widać: jest tekst mój, tekst mojej matki, można porównać i skrytykować. Każdy, kto sięgnie po "Makatkę", szybko wyrobi sobie zdanie, czy piszę dlatego, że jestem córką pisarki, czy dlatego, że potrafię. Oczywiście liczę się z tym, że niektórzy skreślą naszą książkę od razu, z zasady. Bo Grochola, bo z córką... Trudno. Kiedyś myślałam, że pierwszą książkę wydam pod pseudonimem, ale chyba lepiej przyjąć od razu całą krytykę na klatę, a potem spokojnie móc sobie pisać.

Mówią: "córka Grocholi, narzeczona Sztaby".

Dorota: - Bo to jest prawda! Każdy jest czyimś dzieckiem, partnerem, rodzicem. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Poniekąd moja matka "załatwiła mi" tę książkę. Nie oszukujmy się, córce Grocholi łatwiej dobić się do wydawnictwa, a tym bardziej w duecie z matką. Największym komplementem było dla mnie pierwsze zdanie redaktorki naszej książki, która po przeczytaniu moich tekstów powiedziała, że nie mogą się doczekać mojej autorskiej powieści. Fantastyczne było to, że zmiany redakcyjne były kosmetyczne. "Bonusem ujemnym" bycia córką pisarki jest to, że muszę więcej udowodnić i być przygotowana na falę krytyki, nawet ze strony tych, którzy tej książki nie otworzą.

Katarzyna: - Ale "bonus dodatni" jest taki, że ja mam kochanych czytelników. Oprócz tego, że lubią moje pisanie, lubią też mnie i moją rodzinę. Nie martwię się o to, jak przyjmą moją córkę, bo ona naprawdę świetnie pisze. Dorota jest bardzo dojrzała. Pracuje na własny rachunek od 18. roku życia. Kiedy ja pierwszy raz przyszłam do telewizji w sprawie książki "Nigdy w życiu", to charakteryzatorki mówiły: "Ach, to pani jest matką Doroty Szelągowskiej?" Bo Dorota już wtedy od dwóch lat pracowała w telewizji. Zresztą przez tę pracę z ledwością zdała maturę.

Dorota: - O przepraszam, bez problemu zdałam.

Mama pomagała ci w lekcjach?

Dorota: - Nigdy w życiu!

Katarzyna: - Choć nauczyciele uważali inaczej. Zostałam raz wezwana do szkoły, żebym nie pisała wypracowań za moją córkę. Próbowałam wytłumaczyć, że nie ja je piszę, a nauczycielka uśmiechnęła się wrednie i wycedziła: "Przecież obie wiemy, jak jest". Wzięłam więc Dorotę za rękę i powiedziałam: "Chodź, nie będziemy udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądami".

A podczas pracy nad książką mama pomagała?

Katarzyna: Nie, pisałyśmy osobno. Pokłóciłyśmy się dopiero przy ustalaniu tytułu książki.

Dorota: - Najpierw ja pisałam teksty, potem mama na nie odpowiadała. Oczywiście miała do nich uwagi, na co ja mówiłam, że zupełnie mnie to nie interesuje, bo to jest mój tekst. Potem ona wysyłała swój, do którego oczywiście ja miałam uwagi. Słuchałyśmy swoich rad dopiero po interwencji całej rodziny. Mama mówiła: "Byłam u Wieśki (moja cioteczna babka, która jest dziennikarką) i Wieśka mi powiedziała, że to jednak może być tak napisane". Dzwoniłam więc do Wieśki, która z kolei mówiła: "A skąd! Ja się wcale nie wtrącam! A w ogóle to uważam tak jak ty". Na co dzień też się kłócicie?

Dorota: Bardzo często, ale nasze kłótnie to dwuzdaniowe wybuchy. Za chwilę wszystko jest w porządku.

Nie trzeba przychodzić i przepraszać?

Katarzyna: - Nie, bo nie obrażamy się na siebie.

Dorota: - Jak już sobie rzucimy słuchawką, to za chwilę któraś zadzwoni z pytaniem: "No dobrze, no to jak twoim zdaniem powinnyśmy to zrobić?".

Katarzyna: - Pamiętam, jak raz ci powiedziałam, że powinnaś mnie przeprosić.

Dorota: - Ja też nieraz ci to mówiłam. Przez dwa lata oskarżałaś mnie, że zabrałam ci kabel od kamery. Za każdym razem słyszałam: "Na pewno jest u ciebie". Aż pewnego dnia przychodzę do niej, a tu kamera przypięta do telewizora, obraz jest, dźwięk też. Pytam więc: "Skąd masz kabel?", a ona, jak gdyby nigdy nic, mówi: "A wiesz, znalazłam go, był w pudle z kablami". Pytam więc: "Nie sądzisz, że powinnaś mnie przeprosić?" - "No jeśli tak właśnie uważasz, to przepraszam, przepraszam, przepraszam!" - odparowała.

Katarzyna: - I znowu nie mam tego kabla!

Dorota: - Bo pewnie znów ci go "zabrałam".

Kiedy byłaś nastolatką, też się tak sprzeczałyście?

Dorota: - Wtedy było jeszcze gorzej!

Katarzyna: Wrzeszczałyśmy na siebie, trzaskałyśmy drzwiami, ja wychodziłam z domu,

ona z niego wybiegała...

Dorota: - Zawsze jednak wracałam.

Katarzyna: - Zawsze? A nie pamiętasz już tego dnia, kiedy to omal cię nie zamordowałam?

Dorota: - Mamo, to było wtedy, jak uciekłam z domu. Zabroniłaś mi spędzać czas w "Podkowiance" - to była potworna speluna, ale jak miałam 16 lat, wydawała mi się najatrakcyjniejszym miejscem na ziemi.

Katarzyna: - Miałaś wtedy 14 lat!

Dorota: - Mamusiu, 16! Mogę ci to udowodnić.

Katarzyna: - Niczego mi nie udowodnisz. Zresztą miałaś wtedy wrócić o czternastej, a wróciłaś o pierwszej w nocy!

Dorota: - Bo uciekłam z domu. A ponieważ ty to zrobiłaś, mając lat 14, wiedziałam, że mogę...

Katarzyna: - Ja miałam wtedy lat 17!

Dorota: No i tak wyglądają moje rozmowy z matką. Obie doskonale wiemy, że miała 14 lat.

To jak skończyła się ta historia?

Dorota: - Uciekłam z domu razem z koleżanką, wytrzymałam do wieczora i wróciłam.

Katarzyna: - A tymczasem ja odchodziłam od zmysłów. Stałam przy pętli i się modliłam, żeby wróciła. Kiedy o pierwszej w nocy zobaczyłam ją idącą w stronę domu, myślałam, że ją ... ech. Wsiadłyśmy do samochodu i, niestety, ona się do mnie odezwała... Powiedziała coś w stylu: "Powinnaś się cieszyć, że wróciłam". I wtedy tak dałam po hamulcach, że zalałam świecę. Samochód zgasł. Akurat przejeżdżała policja, więc podjechali zobaczyć, co się stało. No i policjantowi się oberwało... "Nie, nie mam ubezpieczenia! Nigdzie nie idę! Proszę nas skuć kajdankami i aresztować!" - krzyczałam. Policjant spojrzał i ze stoickim spokojem powiedział: "Niech już pani jedzie".

Na chłopaków córki też pani tak nerwowo reagowała?

Katarzyna: - Nie, normalnie reagowałam. Wiedziałam, że nie należy się do nich zbytnio przywiązywać.

To chyba nie było przeciwko czemu się buntować?

Dorota: - Nie było z jeszcze jednego powodu: przy mnogości osobowości mojej matki, jeśli zdążyłam się już przeciwko czemukolwiek zbuntować, to następnego dnia moja mama zmieniała światopogląd.

Katarzyna: - A propos światopoglądu: kiedyś zostałam wezwana do szkoły, bo na zajęciach moja córka pokłóciła się z nauczycielką...

Dorota:... która przy okazji omawiania Biblii sprzedawała nam swoje idee, że wszyscy żyją po to, by cierpieć. Powiedziałam, że świat jest odbiciem stanu naszego umysłu i współczuję jej, że jest tak nieszczęśliwą osobą. Zostałam wyrzucona z klasy i wezwano matkę.

Katarzyna: - A ja powiedziałam tej pani, że niestety... świat jest odbiciem stanu naszego umysłu. Krótko po tym zdarzeniu moja córka na miesiąc rzuciła szkołę.

Dlaczego?

Dorota: - Bo rzucił mnie chłopak i uznałam, że to wystarczający powód, by zrezygnować z edukacji. A trzeba dodać, że chodziłam do świetnej szkoły z wysokim poziomem. Zrobiłam tam awanturę, oświadczając, że już więcej się tam nie pokażę. Postanowiłam zdawać do kiepskiej publicznej szkoły, złożyłam papiery i proszę sobie wyobrazić, że się nie dostałam!

Jak pani to przyjęła?

Katarzyna: - Tak się złożyło, że akurat wtedy chodziłam do mądrego terapeuty, który mi powiedział, żebym przeczekała, bo moja córka jest mądrą dziewczyną i sama w końcu zrozumie, że popełnia błąd.

I faktycznie tak było?

Dorota: - I tak, i nie. Zadzwoniła moja wychowawczyni i powiedziała mi: "Dorotko, szkoła bez ciebie już nie jest taka sama". To wystarczyło, żeby mnie przekonać. Przecież nie mogłam im tego zrobić! (śmiech) Dyrektor przyprowadził mnie do klasy i powiedział: "To jest Dorotka, wasza nowa koleżanka".

Katarzyna: - Co ja opisałam w "Nigdy w życiu".

Przez osiem lat prowadziła pani rubrykę z poradami. Córce też pani radziła?Katarzyna: - Nie, raczej jej odradzałam.

Dorota: - Mama nie lubi doradzać, bo ją to obciąża. Wydaje mi się, że nie doradzała mi, bo nie chciała brać odpowiedzialności za moje decyzje.

Katarzyna: Nie wtrącam się, za to córka się wtrąca. Kiedy chciałam kupić mieszkanie w Warszawie, natychmiast musiała przyjechać, żeby je obejrzeć.

Role się odwróciły. Liczy się pani ze zdaniem córki?

Katarzyna: - W niektórych sprawach aż za bardzo.

Dorota: - Tak? A w jakich?

Katarzyna: - A na przykład w takich, że nie przedstawię ci już kolejnego mężczyzny.

Dorota: - I tak już wszystko wiem, bo go przedstawiłaś mojej przyjaciółce. Musimy w domu poważnie porozmawiać, moja droga panno!

Czujesz się czasem jak matka swojej matki?

Dorota: - Tak, mam poczucie, że muszę o nią zadbać.

Katarzyna: - Pamiętam, jak Dorota była mała. Byłyśmy w mieście, stałyśmy akurat na pasach, a nieopodal stała grupa wyznawców Hare Kriszny, tańczyli i śpiewali. Pamiętam przerażone oczy mojej córki, która ściskając mnie za rękę, mówiła: "Mamusiu, błagam, nie tańcz".

Dorota: - Bo czasem tak robiłaś. Jeśli jechałyśmy kolejką i ktoś śpiewał, od razu się przyłączałaś, a ja udawałam, że cię nie znam. Zresztą masz to po dziadku Dziunku, który, jak nie zwracałam na niego uwagi, straszył mnie, że wyjmie przy wszystkich sztuczną szczękę. Robiliście to, żeby mnie zdenerwować.

Denerwowałaś się występami mamy w "Tańcu z gwiazdami"?

Dorota: - W ogóle nie oglądałam jej występów! Nalewałam sobie drinka, po czym drżącą ręką wybierałam numer do koleżanki, która mi relacjonowała przebieg programu. Mama chudła, kwitła i promieniała, mnie zżerały nerwy, ja zżerałam czekoladę...

W jednym z felietonów przeżywałaś, że mama źle się ubrała na spotkanie z Bruce'em Willisem.

Katarzyna: - Ha, ha! A dzisiaj mam szorty, popatrz!

Dorota: - Mamo, nie można nosić takich szortów z takimi butami!!!

Katarzyna: - A ja noszę!

Dorota: - No i właśnie dlatego dziś już nigdzie razem nie wyjdziemy.

Gdybyście miały dokończyć zdanie: "Kocham moją córkę/matkę za..."

Katarzyna: - Nie kocham mojej córki "za", ja ją kocham mimo wszystko.

Dorota: - A ja kocham moją matkę za... bardzo.

Justyna Kasprzak

SHOW 13/2011

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy