Reklama

Cała prawda o show-biznesie

O miłosnych scenach z Michałem Żebrowskim, przyjaźni z Agnieszką Dygant i skandalach w branży. Takiej rozmowy jeszcze nie było!

W reklamach aż huczy, że "Sęp" to świetny film. Na ekrany wracasz z przytupem?

Anna Przybylska: - Miejmy nadzieję (śmiech). Scenariusz jest świetnie napisany. To mocne kino z intrygującym wątkiem miłosnym. Genialny montaż i dużo zwrotów akcji.

Jest też świetna obsada.

- Gram u boku tuzów kina! Daniel Olbrychski, Piotr Fronczewski, Andrzej Seweryn, Mirek Baka, Michał Żebrowski i Paweł Małaszyński. Nie jestem oczywiście koneserką, ale myślę, że tak dobrego filmu sensacyjnego, z tak doborową obsadą dawno u nas nie było. W każdym razie mocno w to wierzę, bo jeszcze całego filmu nie widziałam.

Reklama

Kim jest twoja bohaterka?

- Uwaga: będę mówiła teraz enigmatycznie, bo za wiele zdradzać mi nie wolno (śmiech). Natasza jest mistrzynią kick boxingu. Ma w sobie pierwiastek męski, ale jednocześnie jest szalenie zmysłowa. W pewnym momencie spotyka bohatera, w którego wciela się Michał Żebrowski. To spotkanie zmieni jej życie, nie tylko miłosne...

Trenowałaś do roli?

- Owszem, a byłam wtedy tuż po porodzie. Dokładnie dziesięć tygodni po urodzeniu Jasia weszłam na plan. I powiem szczerze, że te kilka treningów kompletnie mnie wykończyło. Nieprzespane noce, osłabiony organizm, a do tego ostry wysiłek fizyczny dały mi w kość. Wystarczała godzina i opadałam z sił. Podziwiam Hilary Swank - ona wiele miesięcy przygotowywała się do filmu "Za wszelką cenę", w którym grała bokserkę. Wiem, ile czasu i wysiłku musiała w to włożyć. W "Sępie" jest tylko jedna scena ze mną na ringu. Mam nadzieję, że się nie skompromitowałam (śmiech).

A do scen erotycznych z Michałem Żebrowskim też się przygotowywałaś?

- O, wypraszam sobie, to nie była żadna scena erotyczna! Bardziej bym powiedziała: piękna scena miłosna. Jest wysmakowana, zmysłowa. Bo od dosłowności znacznie lepsze jest niedopowiedzenie, które zostawia pole dla wyobraźni. A przygotowania były takie jak zawsze - mieliśmy próby, żebyśmy mogli się zaprzyjaźnić. Najczęściej scen miłosnych nie kręci się na początku filmu, tylko pod koniec, kiedy już swobodnie się ze sobą czujemy. Miałam szansę poprzebywać z Michałem i zobaczyć, jaki jest.

No właśnie, jaki on jest naprawdę?

- Fajny! Muszę przyznać, że na początku bałam się tego spotkania. To jest aktor, który zaczynał z wysokiego pułapu. Już na początku kariery robił "kino narodowe". Może dlatego wydawało mi się, że jest osobą zamkniętą i niedostępną. Patrzyłam na niego przez pryzmat jego ról. W "Pręgach" i "Senności" grał mężczyzn trudnych. Tymczasem okazało się, że prywatnie Michał to pogodny człowiek z fantastycznym poczuciem humoru. Nie jest ani zły, ani napuszony, jak piszą o nim gazety. Okazał się cudownym człowiekiem. Mam wrażenie, że szybko oboje poczuliśmy się swobodnie w swoim towarzystwie. W graniu, rozbieraniu, przytulaniu...

Oboje jesteście w stałych związkach, ale przyznaj się: była między wami chemia?

- Mam nadzieję, że to będzie widać na ekranie (śmiech). Polubiliśmy się. Michał ujął mnie poczuciem humoru. Bo ja się notorycznie wygłupiam. Kiedy gram w dramatycznych scenach, lubię rozładować napięcie żartami. Spinanie się powoduje, że totalnie się spalam. Po takich emocjach wracałabym do domu wykończona. Stąd te żarty. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że są osoby, którym może to przeszkadzać i dla których mój śmiech oznacza brak profesjonalizmu. Michał w ogóle nie dał mi tego odczuć. Dzięki niemu swobodnie czułam się na planie. Nie okazał się tym, za kogo go miałam. Nie jest śmiertelnie poważny, tylko otwarty na wszystko i wszystkich.

Z takimi właśnie ludźmi lubisz pracować?

- Nie jestem nastolatką, która siedzi i marzy. Dla mnie od ról ważniejsi są ludzie. Często dostaję różnego rodzaju propozycje i nawet jeśli jest to tylko epizod, zawsze pytam, kto bierze w nim udział. Pytam nie tylko o obsadę, ale nawet o osoby od charakteryzacji. Bo przecież przebywając z tymi ludźmi kilka miesięcy na planie, jedząc razem obiady, zżywam się z nimi. A pracując tyle lat w zawodzie, nawiązuję przyjaźnie.

Jakie role chciałabyś grać?

- Myślę, że interesujące role jeszcze przede mną. Człowiekowi twarz się musi trochę zapisać życiem. Na początku dostawałam propozycje pasujące do mojego emploi. Miałam typowo komediowy repertuar. Teraz troszkę człowiek się zestarzał i w związku z tym propozycje ról, które się pojawiają, są już dużo bardziej interesujące. Tak naprawdę ta moja droga do spełnienia aktorskiego będzie długa. Wszystko się jeszcze może wydarzyć.

Kariera toczy się we właściwym kierunku, dzieci odchowane...

- A jakie tam odchowane! Mój najmłodszy synek ma dopiero rok i osiem miesięcy, a najstarsza córka jest w czwartej klasie. Jeszcze nie są odchowane. Moment, w którym będę mogła tak powiedzieć, nastąpi, kiedy wszystkie będą nastolatkami. W dzisiejszych czasach trzeba przy dziecku być i je prowadzić. To już nie jest PRL, kiedy maluchy chodziły same z kluczem na szyi. Dziś trzeba je np. odwozić do szkoły. Niby jest tak, że nastąpił wielki skok technologiczny, a nasze dzieci doskonale radzą sobie z obsługą różnych urządzeń i internetu. Ale jeśli chodzi o zwykłe sprawy, to są mocno "nieżyciowe".

To mówi nasza etatowa Matka Polka?

- (śmiech) Nie ma co męczyć tego tematu! To media zrobiły ze mnie Matkę Polkę. Ja nigdy tak o sobie ani nie myślałam, ani nie mówiłam.

Faktycznie, Matki Polki nie przypominasz. Dla dziecka nie rezygnujesz z siebie, nie jesteś nadopiekuńcza i nie bronisz swoich dzieci histerycznie przed zarazkami...

- Przecież przez kontakt z bakteriami kształtuje się system odpornościowy! Dzieciak musi się wytaplać, wybrudzić, pobiegać po dworze. Powinien jak najwięcej przebywać na powietrzu, zwłaszcza teraz, kiedy napadało śniegu. Wydaje mi się, że ludzie nie zdają sobie sprawy, że czasem swoją nadgorliwością robią dzieciom krzywdę.

Niedawno przeprowadziłaś się z całą rodziną do Gdyni. To wasza przystań?

- Tak, bo oboje pochodzimy z Trójmiasta. Tu właśnie są nasze korzenie, tu czujemy się u siebie. Ale też proszę nie pytać, czy za pięć lat nie wyemigruję. Ciężko powiedzieć. Jesteśmy tu, bo Jarek ma kontrakt z Lechią. Przyznaję, że bardzo bym chciała zostać tu do końca świata i jeden dzień dłużej.

Podobno przyjaźnisz się z aktorkami. To rzadkość?

- A skąd, jaka tam rzadkość. Od lat przyjaźnię z Kaśką Bujakiewicz. I zawsze ją podziwiałam jako starszą koleżankę (choć ani z wyglądu ani z zachowania starszej koleżanki nie przypomina). Nigdy jej niczego nie zazdrościłam. Podobne relacje mam z Agnieszką Dygant, którą poznałam, jeszcze zanim stała się bardzo popularna. Ją też strasznie lubię i szanuję. Takich znajomości mam całą masę.

Skąd plotki, że środowisko aktorskie jest zawistne?

- Niektóre sensacyjne doniesienia są preparowane po to, by wzbudzić zainteresowanie wokół jakiejś produkcji. Wystarczy, że Trzebiatowska zagra w jednym serialu z Muchą, a już piszą, że aktorki się nienawidzą. A wszystko po to tylko, żeby kliknąć. I ludzie klikają w internecie, pewnie licząc na to, że wchodząc na taką stronę, zobaczą, jak Trzebiatowska tę Muchę okłada po pysku. I będzie się lała krew. Wszyscy też nienawidzą Natalki Siwiec. A nienawidzą jej, bo zwyczajnie zazdroszczą jej urody i seksapilu! Po co więc klikają, przecież nakręcają tylko zainteresowanie. A te antagonizmy między aktorkami to konfabulacje portali plotkarskich.

Nie tylko. Zdarza się przecież, że to produkcja albo wręcz sami aktorzy wypuszczają plotki.

- Grając w serialu "Klub szalonych dziewic", usłyszałam od osoby z produkcji: "Ania, nie ma takiej możliwości, że grasz w komercyjnym serialu, emitowanym w komercyjnej stacji, a ciebie nie ma w mediach. Takie są prawa filmowego marketingu. I choćbyś nie wiem jak się broniła, nie zmienisz tego". Stąd właśnie, żeby zachęcić ludzi do obejrzenia filmu, wypuszcza się plotki, jak ta, że Wesołowski słabo całuje. Taki z pozoru błahy przekaz zainteresuje młodzież i zachęci do oglądania. Cieszę się jednak, że są ludzie, którzy próbują otworzyć innym oczy. Kuba Wojewódzki potrafi celnie wytknąć nam nasze przywary. Marysia Peszek w tekstach zwraca uwagę na to, że każdy ma prawo do swojej filozofii życia. A Marek Koterski uzmysławia nam, ile w nas zawiści i złości.

Bolą cię plotki?

- Raczej bawią mnie wpisy anonimowych ludzi na forach internetowych. Nie ma jednak co wojować (śmiech). No bo co można zrobić, gdy ktoś napisze, że "Sęp" jest rzadkim g..., a film się jeszcze nie ukazał? Postawić taką osobę do kąta?

A co cię dziś cieszy?

- Powtarzam swoim dzieciom: "Jeśli małe rzeczy nie będą was cieszyły, to i wielkie nie będą". Mnie naprawdę cieszą drobne rzeczy. Byłam zaszczycona, że mogłam poznać pana Olbrychskiego, podać rękę jego żonie Krystynie. To, że ci wyjątkowi ludzie całowali mnie po czole jak dziecko, było dla mnie czymś niezwykłym. To cudowne, że legendy polskiego kina traktują mnie dziś po koleżeńsku. Bo przecież nic piękniejszego w karierze aktorskiej mi się nie zdarzy. To, że wykreuję rolę, za parę lat nie będzie nic znaczyć. Ludzie ją zapomną w natłoku informacji. Ile jest w Polsce czasopism, portali internetowych? W tej papie informacyjnej moja wielka rola zniknie i to błyskawicznie. Ale spotkanie z niezwykłymi ludźmi to jest coś wyjątkowego. I tego nikt mi nie odbierze.

O czym marzysz?

- Aby ten cudowny śnieg utrzymał się jak najdłużej. I życzę sobie cudownego karnawału. I mroźnej, srogiej zimy. Żeby kierowcy stali w korkach i przeklinali drogowców. Życzę tego sobie i wszystkim z całego serca, bo takie rzeczy uczą pokory i cierpliwości. To się przecież dzieje rokrocznie i to się nie zmienia! I nie zmieni!

Justyna Kasprzak

SHOW 1/2013

Show
Dowiedz się więcej na temat: Anna Przybylska | Michał Żebrowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama