Reklama
Święta w stylu gwiazd

Wywiad z Katarzyną Misiołek

Katarzyna Misiołek: zaglądam tam, gdzie zaglądać nie powinnam.

Pisarka Katarzyna Misiołek autorka "Ostatniego dnia roku" zdradza, jakie smaki towarzyszą jej podczas tworzenia, skąd czerpie inspiracje do kolejnych powieści i o czym marzy w nowym roku.

Twoja najnowsza książka - "Ostatni dzień roku" rozgrzewa już samą okładką.  Pomarańcze, goździki, bohaterowie książki piją aromatyczną herbatę - a jakie Ty masz sposoby na to, by przetrwać zimę?

Okładka faktycznie jest cudna. Można powiedzieć, że działa na wyobraźnię. I tutaj mój ukłon w stronę graficzki! W Boże Narodzenie, w moim rodzinnym domu, również bywały takie udekorowane goździkami pomarańcze.  Teraz bardzo nieciekawe wieści - nie znam sposobu na przetrwanie zimy i powiem szczerze, że o tej porze roku najchętniej nie wychodziłabym na to nasze słynne, krakowskie pole. Na szczęście mam sprawdzone grono przyjaciół, którzy czasem gdzieś mnie wyciągają, a mało co rozgrzewa lepiej, niż zjedzona w dobrym towarzystwie pizza, czy wypite wino. Plusem tego sezonu jest też w moim przypadku znaczne ożywienie twórcze - większość moich książek powstała właśnie zimą. Bardzo przyjemnie się pisze, kiedy za oknem hula wiatr i sypie śnieg. Żałuję tylko, że nie mam kominka...    

Reklama

Bohaterowie "Ostatniego dnia roku" uwielbiają herbatę mandarynkową - skąd ten pomysł? Należysz do wielbicieli kawy czy herbaty

Pomysł przyszedł zupełnie niespodziewanie. Zastanawiałam się, jaką pracę może podjąć moja bohaterka Magda i pomyślałam o herbaciarni - magicznym, aromatycznie pachnącym miejscu, w którym sama miałabym ochotę przysiąść i zapomnieć na moment o całym świecie. Znaczna część akcji "Ostatniego dnia roku" dzieje się podczas mroźnej i śnieżnej zimy i ta gorąca, pachnąca herbata w tle, wydała mi się takim sympatycznym akcentem. Do tego moje ukochane jagodowe muffiny i ciastka o smaku amaretto, które Magda serwowała klientom - bajka. Pytasz, co wolę - kawę, czy herbatę i powiem szczerze, że nie potrafię wybrać. Herbatę uwielbiam! Zawsze mam w kuchennych szafkach przynajmniej kilka różnych rodzajów. Kawa kojarzy mi się z leniwymi niedzielnymi porankami, dobrą lekturą i oblanymi mleczną czekoladą, zbożowymi ciastkami, do których mam niesamowitą słabość.   

Twoja książka to emocjonalny roller-coaster, o czym pisze też w swojej rekomendacji Janusz L. Wiśniewski. W jaki sposób tworzysz tak misterne konstrukcje bohaterów? Czym się inspirujesz?

Inspiracje miewam różne - czasem wystarczy chociażby zasłyszane gdzieś w tramwaju przypadkowe zdanie, czy krótka rozmowa (uwaga, pasażerowie - jeżdżę MPK i czujnie słucham!). Czasem wchodzą w grę stare wspomnienia; bywa, że na pomysł wpadnę gawędząc z przyjaciółmi. Tak było zresztą w przypadku "Ostatniego dnia roku" - pamiętam, że swego czasu w moim mieście doszło do bardzo niepokojącej, czarnej serii zaginięć młodych ludzi. Rozmawialiśmy o tym późną nocą w domu kolegi przy krakowskim Placu Bohaterów Getta, gdzie ponoć część z tych osób, które bez śladu przepadły, była widziana po raz ostatni... Takie historie z pewnością mocno działają na wyobraźnię; niepokoją. Jeśli chodzi o moich bohaterów myślę, że jestem osobą dosyć empatyczną - potrafię wyobrazić sobie całą gamę uczuć, które mogą stać się udziałem kreowanych przeze mnie postaci, a co za tym idzie w sposób wiarygodny pokierować ich zachowaniem, czy opisać ich reakcje na wymyślone przeze mnie sytuacje. Ciepła rekomendacja Janusza L. Wiśniewskiego niesamowicie mnie w każdym razie ucieszyła - w takich momentach dociera do mnie, że po paru latach pisania do szuflady, moje książki ujrzały w końcu światło dzienne i rzeczywiście mają szansę te czytelnicze emocje obezwładnić.     

To Twoja kolejna powieść, ale w Twoim życiu zajmowałaś się wieloma rzeczami. Skąd w Tobie taka ciekawość świata?

Z natury jestem dość ciekawska. Zadaję ludziom pytania, które wprawiają ich w osłupienie, zaglądam tam, gdzie zaglądać nie powinnam. Ktoś mógłby powiedzieć - idealny materiał na dziennikarkę, ja jednak zawsze wolałam literacką fikcję od trzymania się suchych faktów. Zajmowałam się w życiu wieloma rzeczami, bo zawsze czułam jakiś pęd ku nowemu. Są ludzie, którzy dożywają dziewięćdziesiątki, nie ruszając się z rodzinnego miasteczka. Z jednej strony nieprawdopodobnie mnie to przeraża, z drugiej trochę im zazdroszczę. We mnie zawsze był jakiś dziwny niepokój; niezgoda na rutynę i szarą codzienność. Obecnie zasiedziałam się w Krakowie i zaczynam się "dusić". Nie tylko z powodu smogu (śmiech). Z drugiej jednak strony nie ma już we mnie tej łatwości przemieszczania się, jaką miałam, będąc młodsza. Traktuję poważniej przyjaciół, doceniam ulubione miejsca, można powiedzieć, że powoli zapuszczam korzenie. Jak widać ciekawskiej kobiecie z bujną wyobraźnią nigdy się nie dogodzi...    

Przez kilka lat mieszkałaś w Rzymie, który ma szczególne miejsce w Twoim sercu. Jakie uczucia i  smaki kojarzą Ci się z Wiecznym Miastem?

Pierwsze skojarzenia - zupa z czerwonej soczewicy i chleb z mąki kukurydzianej z cudownie chrupiącą skórką. Absolutnym objawieniem były też dla mnie profiterole, kocham te ciastka! Pamiętam, że pierwszy raz spróbowałam ich w niewielkiej restauracji na obrzeżach miasta i później zamawiałam je na deser niemal za każdym razem. Niestety w Polsce nigdy nie udało mi się zjeść aż tak dobrych. Inna sprawa, że dawno o nich nie myślałam... Wychodzi na to, że Twoje pytanie obudziło bardzo kalorycznego demona (śmiech). Co jeszcze? W zasadzie o kuchni śródziemnomorskiej mogłabym mówić i mówić, bo mało jest na świecie lepszych rzeczy, niż wieczór w dobrej, włoskiej trattorii, gdzie sącząc wino zajadasz się cudownie chrupiącą bruschettą, czy wyśmienitą pizzą. Mieliśmy takie magiczne miejsce w pobliżu Lago di Bracciano i do dziś tęsknię za tamtymi wyprawami... Niestety mój pobyt we Włoszech to był czas, kiedy dość marnie powodziło mi się finansowo i na odwiedziny w droższych rzymskich restauracjach zwyczajnie nie było mnie stać. Stołowaliśmy się za to z przyjaciółmi w tanich lokalach z chińszczyzną, której smaki do dziś kojarzą mi się z Wiecznym Miastem. Żałuję, że nie spróbowałam słynnych ogonów wołowych, które są często kojarzonym z regionem Lazio daniem. Rzym słynie też z potraw na bazie flaczków, których na pewno nigdy nie będę chciała posmakować i wyśmienitych lodów, którymi można się zajadać również w nocy - gelaterie w centrum są otwarte do późna. Jedno co już dziś wiem na pewno - nie znoszę frutti di mare! Ktoś mógłby powiedzieć, że nie wiem co dobre, ale cóż... Do tej pory mam niemal drgawki na wspomnienie smażonej ośmiornicy.

Każdy pisarz ma tajemnice swojego warsztatu, wielokrotnie pisaniu towarzyszy jedzenie czy napoje. Masz jakieś swoje ulubione przepisy na czas tworzenia czy zapominasz wtedy o całym świecie?

Staram się nie podjadać, pisząc, zwłaszcza, że dobrnęłam niedawno do radosnego rozmiaru czterdzieści cztery. Czasem jednak skuszę się na czekoladę, albo przygotowuję sobie sałatkę makaronową i pałaszuję ją przez cały dzień, nie musząc myśleć o gotowaniu. A jeśli już planuję zaszaleć w kuchni, to eksperymentuję z wyszperanymi w sieci przepisami, albo sięgam po ulubione smaki dzieciństwa. Sznycle z przepisu babci, schab ze śliwkami z przepisu mamy, zupa pomidorowa, domowa pizza, potrawka z indyka w warzywach, ruskie pierogi - jestem chyba właścicielką niezbyt wybrednego podniebienia, bo lubię wracać do kilku sprawdzonych przepisów i niekoniecznie mam ochotę na kulinarne szaleństwa. I strasznie to pewnie zabrzmi,  ale zdecydowanie wolę kiedy ktoś gotuje dla mnie (śmiech).    

Co w świecie Twoich powieści liczy się najbardziej? Emocje? Nastrój? Charakter bohaterów?

Staram się pisać takie powieści, jakie sama chciałabym przeczytać. Emocje są na pierwszym miejscu, bo to one porywają czytelnika w podróż do wykreowanego przeze mnie świata. Książka, która nie wzbudza emocji nie zachęca do dalszej lektury... 

Postacie muszą być wyraziste. Zazwyczaj każdemu z moich bohaterów chcę podarować coś charakterystycznego, wyróżniającego go spośród wszystkich innych przewijających się przez książkowe strony charakterów.  

Nastrój również jest ważny, tworzy ten szczególny klimat, hipnotyzuje. Aromatycznie pachnąca kawa, czy zapach świeżo skoszonej trawy, pozwalają zanurzyć się w fikcyjnym świecie i na jedną chwilę zapomnieć o swoim własnym. Bo przecież tego zazwyczaj w książkach szukamy - chwilowego oderwania do rzeczywistości. 

Generalnie staram się wykreować fabułę, która potrafi wciągnąć, ale też zaskoczyć. Pisarze mają taką sprawdzoną sztuczkę - dobry bohater musi czasem zrobić coś paskudnego, zły na moment ująć czytelnika czymś dobrym. Nie mówię, że to klucz do moich postaci, ale staram się o takich "trikach" pamiętać, urozmaicać charaktery. Na koniec zdradzę, że nie boję się używać mocniejszych sformułowań - bywa, że na etapie redakcji wypracowujemy kompromis, które przekleństwa usunąć, a które mogą zostać (śmiech).   

Przed nami kolejne 366 dni nowego roku. Jakie masz plany? Nowa powieść? Nowe smaki do wypróbowania? Czego życzyłabyś naszym czytelnikom?

W kwestii nowych smaków - dałam się ostatnio namówić moim przyjaciółkom na sushi. Nie odważyłam się co prawda spróbować tego z surową rybą, poprzestając na opcji "wege", ale pierwszy krok został poczyniony. Z kuchni, jakich jeszcze nie znam, marzy mi się hiszpańska - zwłaszcza andaluzyjska i katalońska. Od niecałego roku uczę się hiszpańskiego i przeżywam totalne zauroczenie tym pięknym krajem. Żeby było śmieszniej, dotąd jeszcze w Hiszpanii nie byłam... Ale wszystko w swoim czasie - moja wymarzona Barcelona w końcu się mnie doczeka!

Nowa powieść? Trudno powiedzieć. Nie mam wpływu na terminy, czy plany wydawnicze. Liczę na to, że tak. W każdym razie ostatnio naprawdę sporo piszę. Bywa, że zaszywam się w domu na parę ładnych tygodni, całkowicie rezygnując z życia towarzyskiego. W przeciwnym wypadku nie potrafię się skupić, zbyt wiele rzeczy mnie rozprasza. Są zawody, w których odbębni się swoje i o szesnastej idzie się do domu. I przyznam szczerze, że czasem takim ludziom zazdroszczę. Mnie dwadzieścia cztery na dobę przez siedem dni w tygodniu kłębią się w głowie pomysły na fabułę, czy dialogi i czasem tak się zastanawiam, czy te głosy w mojej głowie nie mogłyby się na trochę przymknąć? Oj, nie zabrzmiało to dobrze... Ale zanim ktoś poda mi namiary na dobrego psychiatrę, przypomnę, że większość pisarzy bywa, hmm, ekscentryczna (śmiech).

A Czytelniczkom życzę przede wszystkim niezachwianej wiary w siebie. Bo od tego zaczyna się przecież wszystko - spełnienie marzeń, udane życie osobiste, pierwsze kroki na nowych ścieżkach. Wydeptujcie je dla siebie - Wasze własne, szczęśliwe ścieżki. Nie warto chadzać utartymi szlakami. Warto iść tam, gdzie podpowiada intuicja.

Dziękuję serdecznie za rozmowę! Katarzyna Misiołek 


.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy