Reklama

Warmia i Mazury. Odkryj je na nowo

Izabela Grelowska, Styl.pl: Napisała pani przewodnik po domach gościnnych na Warmii i Mazurach. Jak to się stało, że pani sama została właścicielką takiego domu?

Aleksandra Klonowska-Szałek: - Zawsze lubiłam weekendowe wypady nad wodę, a po przeprowadzce ze Szczecina do Warszawy odkryłam Mazury. Dopiero tam naprawdę zrozumiałam, na czym polega ich fenomen. Te przestrzenie, te dzikie jeziora, które wciąż można tam znaleźć... Wpisałam do wyszukiwarki hasło "siedlisko nad jeziorem". Pierwszy wynik: zrujnowana kamienna obora w wiosce pod Ełkiem. Zupełnie na uboczu świata, ale za to 50 m od jeziora. Można na bosaka przejść po kamiennej ścieżce i już być na plaży! Od razu wiedziałam, że to jest to, choć budynek się walił.

Reklama

Taki remont nie jest łatwy. Były momenty zwątpienia?

- Nie, to była przygoda. Żeby doglądać budowy trzeba było pomieszkiwać w okolicy, znaleźć ekipę budowlaną. Poznaliśmy fantastycznych ludzi z okolicznych pensjonatów, a z ekipą przez rok odkrywaliśmy tajemnice budynku i jego historię. Miejscowi fachowcy wiedzieli, w jaki sposób na Mazurach budowało się domy, stawiało piece, czy konstruowało meble i wiele prac wykonali zgodnie z tą sztuką. Mamy na przykład mazurski stół z oryginalnych belek użytych do budowy tego domu-obory w 1926 roku.

Jakim kluczem kierowała się pani, dobierając miejsca do swojego przewodnika?

- Kilka lat temu wpadłam na pomysł portalu umożliwiającego wynajem wyjątkowych miejsc. Kryterium było proste: wnętrza, kuchnia, ciekawa historia gospodarzy. Przyzwyczailiśmy się do tego, że agroturystyka to powrót do lat 90., przaśne kwatery, pensjonaty o niskim standardzie. Ale w tej dziedzinie wiele się zmieniło. Dziś domy gościnne zakładają ludzie, którzy sporo podróżowali po świecie, mają oryginalne pomysły, potrafią stworzyć coś tak niecodziennego jak glamping, albo zabierają się za odtwarzanie tego, co już kiedyś było właściwie z ruin i robią to z nowoczesnym twistem. Chcą podawać lokalne produkty z upraw ekologicznych, a nie z dyskontów. Tworzą oryginalne designerskie wnętrza. Czekają na ciekawych gości i mają do zaoferowania coś więcej.

"Coś więcej" to ładne wnętrza i dobra kuchnia?

- Nie tylko. Obecnie jednym z najważniejszych trendów w podróżowaniu jest turystyka doświadczeń. Ponad połowa podróżujących to milenialsi, którym nie wystarcza już plaża, leżak i słońce. Chcemy doświadczać, przywieźć z wakacji fajne przeżycia. Dlatego chyba tak popularne są rozmaite warsztaty wyjazdowe. Może to być joga, warsztaty snycerskie, zielarskie, z psami. Na Mazurach, w Republice Ściborskiej, organizowane są przygodowe obozy rodzinne. Mieszka się w tipi, przeprawia się przez rzeki, gotuje w kociołkach. Uczy się dzieci kontaktu z przyrodą. Dla mojej córki spotkanie z alpakami w Gościńcu Bocianowo było prezentem urodzinowym, bo karmienie małej alpaczki z butelki może być bardziej atrakcyjne niż lalka czy klocki lego.

Czego mogą się spodziewać goście? W wielu miejscach zaznacza pani, że zasada "nasz klient, nasz pan", zostaje w Warszawie...

- To nie jest turystyka dla wszystkich. Do takich miejsc przyjeżdżamy po relacje, w gościnę. Po to, żeby usiąść w ciekawych wnętrzach, pogadać z gospodarzem i poznać historię tych miejsc. Wielu ludzi lepiej się czuje w hotelu, który daje pewną anonimowość i określony standard. Są ludzie, którzy powinni zostać przy tego typu wypoczynku, bo w turystyce, którą ja opisuję, bardzo często przyjeżdża się do domów starych, takich jak mój. Nie ukrywam, że są tam muchy i komary, że schody są strome i coś może nie zadziałać. To też część przygody, ale są ludzie, którzy nie chcą takich sytuacji na wakacjach.

- Trzeba też pamiętać, że gospodarz nie jest obsługą hotelową. Slow life w domach gościnnych dotyczy gości, gospodarze naprawdę zasuwają. Są miejsca, w których goście będą musieli sami napalić sobie w kominku, bo gospodyni jedną ręką gotuje, drugą oporządza konie, chce jeszcze porozmawiać ze swoimi gośćmi. To ludzie, którzy są jednocześnie hydraulikami, gosposiami i rolnikami i nie zatrudniają wieloosobowej ekipy. Jednak gdy zapytamy ich, co ciekawego można robić w okolicy, to wymyślą nam takie atrakcje, jakich nie znajdziemy w przewodnikach. To cenne.

Część miejsc jest przeznaczonych tylko dla dorosłych. To budzi spore kontrowersje.

- Podejście do tego tematu nieco się zmienia. Dwa lata temu opublikowałam w portalu Slowhop zestawienie miejsc, które przyjmują tylko dorosłych gości i wywołało to lawinę oburzenia, były nawet oskarżenia o łamanie praw człowieka. Teraz zamieściłam podobne zestawienie, bo liczba takich miejsc zwiększyła się o 100 proc., i reakcje są zupełnie inne. Pozytywne komentarze zostawiają nawet osoby, które mają dzieci, ale chętnie wypoczęłyby zostawiając pociechy pod opieką babci.

Dlaczego liczba takich miejsc rośnie?

- Część gościńców przeznaczonych dla całych rodzin ograniczyło profil działania. To gospodarze, którzy chcą stworzyć miejsca pełne ciszy, azyl, gdzie można przyjechać i odpocząć. Trudno jest to zrobić przy rodzinach z dziećmi. Ludzie mający pomysł na dom gościnny powinni podchodzić do tego jak do swojego domu, czyli sami ustalać zasady i się ich trzymać. Jeśli będą prowadzić dom w zgodzie ze sobą, efekt będzie lepszy. Miejsca, które decydują się na konkretny profil, mają bardziej zadowolonych gości. A profile są różne. Są miejsca bez internetu, z kuchnią wegańską, przeznaczone specjalnie dla rodzin z dziećmi lub wyłącznie dla dorosłych. Można wybrać coś dla siebie.

Sporo domów gościnnych jest prowadzonych przez przybyszów z miast, którzy nie tylko zmienili swoje życie, ale też wpływają na życie lokalnych społeczności, np. organizując ekologiczny targ.

- Tak, to jest świeża krew, która wpływa na tkankę wiejską. Część z nich przyjechała z dużych miast, inni są miejscowi, ale podróżowali i wrócili z zupełnie nowymi doświadczeniami i pomysłami na życie. Czasami nowe pomysły pojawiają się już po przeprowadzce na wieś. Pan Piotr Ciszek pracował w marketingu, a w Nakomiadach założył pensjonat. Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że tylko z tego nie da się wyżyć. Teraz jest tam również manufaktura, a jej produkty znajdują się w najbardziej prestiżowych miejscach w Polsce. Pan Piotr zainspirował się przeszłością - przy tym folwarku była kiedyś manufaktura wytwarzająca proste rzeczy, ale on postawił na coś bliższego sztuce i jest w tym naprawdę świetny.

- Ludzie przenoszący się na wieś nabierają nowych umiejętności: uczą się robić sery, piec chleb. Albo grać. Bo na przykład w Kierszatowie jest teatr założony przez pana Lefevre, Francuza. Okazuje się, że można stworzyć sobie drugie życie i robić w nim coś zupełnie innego. Na przykład wyjść zza biurka i zacząć robić najlepsze sery w Polsce.

Pisze pani, że właściciele domów gościnnych wspierają się nawzajem. Że często są dla siebie bardziej inspiracja niż konkurencją. Brzmi pięknie...

- Nie jest to takie proste. W niektórych społecznościach znalazła się mocna postać, która je skleiła i sprawiła, że udało im się zintegrować. W Jezioranach taką postacią jest Rafał Mikułowski, który wraz z żoną Marceliną stworzył galerię. Oni są takimi społecznikami, że bardziej dbają o otoczenie niż o swoje potrzeby, ale musieli pokonać sporo trudności, bo nie mieli wsparcia lokalnych władz. Mocne osobowości są związane z teatrem Węgajty, gdzie również udało się stworzyć społeczność.

Mazury raczej nie wymagają reklamy, ale Warmia jest mniej znana. Jaka jest specyfika tego regionu?

- Mazury kojarzą się przede wszystkim ze szlakiem Wielkich Jezior. To popularny kierunek turystyczny na lato: łódki, komary i wakacje. Warmia jest inna. To region graniczny. Jest tam wiele starych siedlisk, gospodarstw i potężne przestrzenne: pola, łąki, lasy. To kraina dzika, bardzo tajemnicza, która przyciąga artystów i ludzi poszukujących, którzy chętnie się tam osiedlają. Mniej tam energii związanej ze sportem, a więcej sztuki i duchowości. Oczywiście Mazury też nie są jednolite, np. okolice Puszczy Rominckiej wciąż jeszcze są dzikie.

Jakich cen można się spodziewać w domach gościnnych?

- Ceny są zróżnicowane. Od 70 zł za osobę do 200, a nawet 300 zł. Większość noclegów to koszt 100 zł za osobę. Śniadania będą nas kosztować około 25 zł, a obiady od 50 zł. Są miejsca szczycące się wyjątkową kuchnią, gdzie ceny mogą być wyższe. Musimy pamiętać, że są to miejsca, które nigdy nie znajdą się na portalach zniżkowych. Często są bardzo kameralne, dysponują 2-5 pokojami, a ich utrzymanie sporo kosztuje.

Na ile wcześnie trzeba pomyśleć o rezerwacji?

- Z roku na rok rezerwacje są robione coraz wcześniej - w grudniu, a nawet w listopadzie. Ja w moim domu wakacyjnym zazwyczaj nie mam już miejsc w lutym. W maju najlepsze adresy mogą już być zajęte, ale cały czas pojawiają się nowe, więc warto sprawdzać na Slowhopie.


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy