Reklama

W kraju dumnych ludzi

Stolica Urugwaju ma w sobie jakąś magnetyczną siłę. Coś, co przyciąga. Ale nie od razu. To nie jest miasto, w którym zakochamy się od pierwszego wejrzenia, chociaż zakochamy się na pewno. Ono wciąga powoli. Potrzeba na to kilku dni.

Widziane zza okna taksówki z lotniska nie wydaje się nadzwyczajne, ale już pierwszy spacer po nadmorskiej promenadzie lub starym mieście ten obraz zmieniają. Po tygodniu już nie chce mi się stąd wyjeżdżać.

Wiozący mnie taksówkarz jest z tych bardziej gadatliwych. Opowiada o historii, o narodowej dumie, o piłce nożnej (tutaj bardzo podnosi głos, jest wyraźnie podniecony) i niechęci do sąsiada Urugwaju, Argentyny. Ostrzega też przed coraz częstszymi napadami rabunkowymi na turystów. W biały dzień złodzieje potrafią wyrwać torebkę, przeciąć pasek od kamery. Radzi nie spacerować z aparatem fotograficznym, bo to widoczna z daleka zachęta. Daje mi numer telefonu alarmowego (911) i jeszcze kilka rad.

Reklama

Za kurs kasuje (ale o tym dowiem się za kilka dni) sporo więcej niż powinien. Swojsko jak w Warszawie. Zatem pierwszego dnia, gdy wychodzę z hostelu, by poznać miasto, jestem trochę spięta. Uważam na każdego przechodnia, który wydaje mi się podejrzany. Po dwóch dniach już wiem, że zachowanie zdrowego rozsądku, bez kuszenia losu, wystarczy, by nic się nie przytrafiło. Ba, Montevideo jest miastem o wiele bezpieczniejszym niż inne w Ameryce Południowej, a na liście jakości życia wyprzedza na przykład Warszawę!

To miasto ma dwa oblicza, jest pełne kontrastów. Z jednej strony ciasne uliczki Ciudad Vieja, czyli starówki, z drugiej szerokie aleje. Stare małe domki sąsiadują z gigantycznymi budowlami (choćby Palacio Legislativo). Tłumy w okolicach portu a zwłaszcza numeru jeden na liście turystycznych atrakcji - Mercado del Puerto (czyli targu) i spokój w miejskich parkach (poza weekendem). Początkowo najbardziej przypadła mi do gustu rambla. Bulwar zaczyna się zaraz za portem i prowadzi kilometrami, trochę jak Malecon w Hawanie. Może nie ma takiego uroku, ale jest w przeciwieństwie do swej kubańskiej "kuzynki" czysty i doskonale zagospodarowany. Także dużo bezpieczniejszy, nawet wieczorem.

Kolejne fragmenty rambli noszą nazwy państw (Francia, Republica Helenica, Armenia itp) i zasłużonych dla świata (Presidente Wilson, Mahatma Gandhi). Idąc od portu, na zachód, po prawej stronie mijamy plaże. Naprzeciwko Playa Ramirez, gdzie aleja zatacza szeroki łuk, znajduje się park Rodo. W tygodniu spokojny, w weekendy tętni życiem, jak warszawskie Łazienki (też ma sadzawkę, po której pływają łódki). Uliczni sprzedawcy oferują coś do jedzenia i picia (yerba mate). Są stoiska z odzieżą i rzemiosłem, kramy handlarzy książek i malarzy. Kuglarze (a nawet teatralne trupy) zabawiają przybyszów. A tych jest mnóstwo. Rodziny z dziećmi, zakochane pary, starsi ludzie. Widać, że w tym tłumie czują się świetnie.

Jeśli starczy nam sił i dojdziemy aż do Pocitos, poczujemy się jakbyśmy trafili do innego miasta. To ekskluzywna część Montevideo z drogimi restauracjami i butikami, mało południowoamerykańska. Ale tutaj przy zaparkowanych bardzo drogich samochodach kręcą się nawet policyjne patrole, których w innych częściach miasta (poza sąsiedztwem rządowych instytucji) można szukać ze świecą. Sercem miasta jest Plaza Independencia (Plac Niepodległości). O każdej porze dnia, do późnej nocy, jest tu pełno ludzi. To miejsce upodobali sobie turyści.

Tutaj przyciąga wzrok najwyższy swego czasu budynek Ameryki Południowej, Palacio Salvo. W centralnym punkcie placu stoi pomnik bohatera walki o niepodległość Urugwaju, generała Jose Artigasa. Pod monumentem, w podziemiach znajduje się jego mauzoleum. Tutaj wszystko jest ogromne, naj... Choćby Porta de la Ciudadela, pozostałość po miejskich fortyfikacjach, dzisiaj brama na starówkę. Kiedy wejdziemy na deptak Sarandi, poczujemy się jakbyśmy przenieśli się w czasie.

Kolonialne domy, stare księgarnie, kafejki, bary i restauracje ze wszystkimi (no, prawie...) kuchniami świata. By poczuć tę specyficzną atmosferę, złapać ten nieśpieszny rytm, potrzeba trochę czasu. Nie wystarczy szybka wycieczka z przewodnikiem. Trzeba zaglądać codziennie, odkryć swoje miejsce. Popijając yerba mate, smakuję to niezwykłe miasto. I zdaję sobie sprawę, że jednak się w nim zakochałam...

Świat i Ludzie 02/2013

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: podróże | turystyka | plac | Zabytek | egzotyka | stolica | karnawał
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy