Reklama

Teresa Chudecka: Podróże i taniec dały mi wiarę w ludzi

Zrezygnowała z pracy i dwukrotnie objechała Amerykę Południową w poszukiwaniu korzeni tańca. Dowiedziała się, że tango jest tylko dla mężczyzn, dlaczego Boliwijczycy zabijają się tańcząc, jakie kroki lubi diabeł i skąd się wzięła polka w Paragwaju. Czemu taniec to terapia bez terapeuty, wyjaśnia psycholog i podróżniczka Teresa Chudecka.


Magdalena Żelazowska, www.zgubsietam.pl: Na czym polega twój projekt "Tańcząca ze światem"?

- "Tańcząca ze światem" jest połączeniem moich dwóch największych pasji: tańca i podróżowania. Tańczę właściwie od zawsze, to jedna z moich największych przyjemności w życiu. Podróżując po świecie zauważyłam, że taniec jest uniwersalnym językiem łączącym ludzi bez względu na bariery komunikacyjne. Jeśli jedziesz do Ameryki Południowej, nie musisz znać hiszpańskiego czy portugalskiego, żeby się porozumieć. Wystarczy język ciała, o czym przekonałam się samotnie podróżując po Brazylii. Zacznij tańczyć, a wszędzie znajdziesz życzliwych ludzi gotowych ci pomóc. Zawodowo interesuję się też psychologią tańca. Zdumiewa mnie jego wpływ na nasze samopoczucie, a często na całe życie. Taniec bywa początkiem głębszych zmian, tworzenia relacji, budowania własnej tożsamości.

- Punktem wyjścia moich podróży śladami tańca była chęć lepszego poznania salsy. Szybko okazało się jednak, że równie ciekawych tańców jest tak dużo i są one tak fascynujące, że nabrałam apetytu na więcej. Chciałam się ich nauczyć, zbadać ich korzenie, zrozumieć, co dają ludziom. Obecnie pracuję nad książką "Tańcząca ze światem w Ameryce Południowej", w której opiszę to, czego się dowiedziałam.

Reklama

Samotna podróż młodej kobiety przez Amerykę Południową nie brzmi bezpiecznie.

- Byłam ciekawa krajów latynoskich mimo ich negatywnego obrazu przedstawianego przez media. Narkotyki, przestępczość, więzienie w Limie, w którym za przemyt przebywa kilkanaście Polek - wielokrotnie słyszałam podobne ostrzeżenia, ale nie zniechęciły mnie. Chciałam się przekonać, jak jest naprawdę. Przejechałam samotnie, w tym także autostopem, Peru, Boliwię, Kolumbię, Ekwador, Brazylię, Urugwaj, Paragwaj, Argentynę i Chile, i poza kradzieżą kilkuset dolarów z konta, co przecież może się zdarzyć wszędzie, nic mi się nie stało.

Rzucić wszystko i ruszyć w podróż - jak to się robi?

- Zaczęło się od tego, że marzyłam o zamieszkaniu w Walencji, moim ukochanym hiszpańskim mieście. Ale miałam ułożone życie tu, w Polsce, i nic z tym marzeniem nie robiłam. Kiedyś podczas kursu językowego we Wrocławiu na korytarzu niechcący potrąciłam jakiegoś chłopaka. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że jest Hiszpanem z Walencji i... szuka kogoś, kto przez jakiś czas zaopiekowałby się jego mieszkaniem.

- Pracowałam wtedy w dziale marketingu, zaocznie kończąc studia. Byłam szczęśliwa i niczego mi nie brakowało. Nie miałam potrzeby ucieczki, raczej potrzebę poznawania. Pomyślałam, że jeśli teraz nie wyjadę, to pewnie nie wyjadę już nigdy. Dzień po obronie dyplomu siedziałam w samolocie do Walencji, a po trzech miesiącach wyjechałam do Ameryki Południowej. W międzyczasie gromadziłam oszczędności. Sprzedałam mój motocykl i inne wartościowe rzeczy, pojechałam pracować jako opiekunka do Luksemburga, gdzie bardzo dobrze płacą. W miesiąc zarobiłam na kilkumiesięczną podróż. Znalazłam też sponsora, któremu spodobał się pomysł "Tańcząca ze światem".

Jak przygotowywałaś się do obu podróży?

- Pierwszego, trzymiesięcznego wyjazdu nie przygotowałam wcale. Wiedziałam tylko, że chcę dotrzeć do Kolumbii, gdzie znajduje się światowa stolica salsy. Udało mi się okazyjnie kupić niedrogi bilet do Limy. Wtedy nie miałam pojęcia, jak daleko jest z Peru od Kolumbii. Zarezerwowałam tylko jeden nocleg po przylocie, całą resztę organizowałam z dnia na dzień. Druga, pięciomiesięczna podróż była dużo bardziej przemyślana, co nie oznacza, że lepsza. Poświęciłam dwa miesiące na przygotowania i dziś mogę powiedzieć, że nie miało to większego sensu. Z perspektywy czasu doceniam spontaniczność, to dzięki niej najwięcej odkryłam. Rozmawiałam z ludźmi, pytałam o drogę i tak dowiadywałam się, że w małej, nieznanej wiosce tańczą ciekawy taniec. Pakowałam się więc i tam jechałam. Przy z góry założonym harmonogramie podróży trudniej jest nagle zmienić plany.

W jaki sposób docierałaś do miejsc, w których się tańczy? Poza dyskotekami czy pokazami dla turystów to niekoniecznie proste.

- Szukałam informacji w internecie, uruchomiłam siatkę znajomych, korzystałam z portali typu couchsurfing.com, pisząc, że szukam korzeni tańca. Nawiązywałam też kontakty z lokalnymi szkołami tańca ludowego. Spotykałam się z szerokim odzewem, dostawałam mnóstwo przydatnych kontaktów i adresów. Do wielu miejsc docierałam po drodze, przy okazji. Pomogło też to, że obie podróże odbyłam w okolicach karnawału. W Ameryce Południowej to doskonały czas na spotkanie z tańcem. Kilka miesięcy wcześniej zaczynają się przygotowania i treningi, na przykład w Brazylii już w październiku.

Czego można dowiedzieć się z tańca?

- Taniec to cenne źródło informacji o lokalnych społecznościach, ich tożsamości, pochodzeniu i pielęgnowanych tradycjach. W krajach Ameryki Południowej taniec podtrzymuje pamięć o zagrożonych zanikaniem kulturach, wywodzących się z czasów niewolnictwa. Bardzo często jest elementem obrzędów religijnych, pozwala więc poznać miejscowe wierzenia. To świetna okazja, by zaobserwować, jak narzucony przez konkwistadorów katolicyzm w naturalny sposób przenika się z wierzeniami indiańskimi czy afrykańskimi. Taniec mówi też wiele o stylu życia, marzeniach, jakie mają ludzie. Na przykład, że mieszkańcy biednych krajów latami odkładają pieniądze, żeby kupić ręcznie robiony strój za trzysta dolarów, w którym będą mogli pięknie zaprezentować się tańcząc.

Jakie są najciekawsze odkrycia, które przywiozłaś z podróży?

- Zdumiało mnie, że w Peru lokalnych tańców jest ponad trzysta pięćdziesiąt. Musiałabym poświęcić lata na ich zgłębianie. Jednym z najciekawszych, jakie spotkałam, jest taniec tijeras tańczony przez andyjskich Indian Keczua, wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa kulturalnego ludzkości UNESCO. Polega na wielogodzinnym tańcu z nożycami w dłoni i wiąże się z tradycjami rolniczymi. W Peru tańczy się też diabladę, tradycyjny taniec w przebraniu diabła, pochodzący z obszaru Altiplano, będący mieszanką tradycji hiszpańskich teatralnych i andyjskich obrzędów religijnych. 

- Á propos diabła, w Kolumbii dowiedziałam się, dlaczego salsę tańczy się małymi kroczkami - według legendy to diabeł związał ludziom nogi mieszkańcom miasta Cali, uznawanego za stolicę salsy. Urugwajski taniec candombe, również na liście UNESCO, pochodzi z czasów niewolnictwa. W Urugwaju znajdował się wtedy główny port przeładunkowy całego kontynentu, trafiała tu większość niewolników z Afryki. Dlatego do dziś elementem tego tańca jest malowanie skóry na czarno.

To prawda, że Boliwijczycy zabijają się podczas tańca?


- W boliwijskich regionach Potosi i Oruro istnieje taniec tinku, związany z kultem indiańskiej Pachamamy - Matki Ziemi. Panuje wierzenie, że im więcej krwi poleje się podczas jej święta, tym większe plony zostaną zebrane kolejnego roku. Niestety, podczas obchodów leje się też sporo alkoholu. To powoduje, że taniec imitujący walkę przeradza się w nią naprawdę. Tinku pozwala dać upust negatywnym emocjom nagromadzonym między ludźmi czy społecznościami, na przykład mieszkańcami sąsiednich wiosek. Co roku dochodzi na tym tle do tragicznych wypadków, stąd coraz większa kontrola policji nad lokalnymi uroczystościami.

Dowiedziałaś się czegoś nowego o najpopularniejszych tańcach latynoskich?

- Na przykład tego, że tango zostało stworzone przez mężczyzn dla mężczyzn. Wywodzi się z męskich więzień, gdzie znudzeni więźniowie tańczyli je między sobą. Z czasem wyszło na ulice, choć oficjalnie było zakazane, dało się je spotkać tylko pod osłoną nocy, w podejrzanych spelunach. Dopiero sporo później dopuszczono do tanga kobiety i zdjęto z niego kryminalną otoczkę. Ciekawe, biorąc pod uwagę, że dziś ten taniec to synonim namiętności, zmysłowości i pożądania między parą zakochanych.

A słynny karnawał w Rio?

- Miałam okazję go zobaczyć i ten jeden raz mi wystarczy. Podczas karnawału w Rio de Janeiro jest kilkakrotnie drożej i niebezpieczniej. Wychodząc z domu nie należy brać ze sobą telefonu ani większej ilości gotówki. Nie podoba mi się też to, że karnawał dzieli ludzi. Jego główną atrakcją jest konkurs szkół samby, która wywodzi się przecież z faweli, dzielnic biedy. A dziś najbiedniejszych Brazylijczyków wyklucza się z zabawy, przez wiele lat nie wybrano na przykład ani jednej czarnoskórej Księżniczki Karnawału.

- Ja, turystka, mogłam sobie kupić udział w paradzie za równowartość tysiąca złotych. W pakiecie dostałam koszmarny strój, którego nawet nie założyłam. Dużo lepiej bawiłam się na ulicach, wśród ludzi.

Czy w swoich poszukiwaniach natrafiłaś na jakieś europejskie ślady?

- Odkryłam, że narodowym tańcem w Paragwaju jest polka. Nazwa ta prawdopodobnie przyjechała z niemieckimi imigrantami, choć pod względem muzyki, kroków i instrumentów niewiele łączy oba tańce. Kiedyś panowała moda na wszystko, co europejskie, polka stała się więc bardzo powszechna, na tyle, że zaczęła być kojarzona z niższą klasą społeczną. W historii Paragwaju był okres, kiedy oficjalnie panował zakaz tańczenia polki w miastach, bo zamożniejsi Paragwajczycy odcinają się od tradycji. Nie chcą nie tylko tańczyć ludowych tańców, ale też posługiwać się lokalnym językiem guarani. Dziś można oglądać polkę podczas świąt i festynów, na przykład podczas festiwalu w Asunción.

Czy miałaś okazję przyjrzeć się życiu latynoskich kobiet?

- Trudno uogólniać, mówiąc o całym kontynencie, ale kultura Ameryki Południowej raczej nie sprzyja kobietom. To na nich spoczywa ciężar opieki nad domem i utrzymania dzieci, którymi mężczyźni niekoniecznie się interesują. Jeszcze do niedawna w Boliwii kobiety, które zdecydowały się na rozwód, automatycznie traciły całą swoją ziemię, a prawo dopuszczało karanie żon przez mężów, co otwierało furtkę do przemocy domowej. Dziś legalna jest tam praca dzieci od ósmego roku życia.

- W Paragwaju powstało z kolei Ministerstwo Kobiet, chroniące kobiety przed agresją ze strony mężczyzn, której doświadcza niemal jedna trzecia mieszkanek kraju. Każda kobieta może się tam bezpłatnie schronić razem z dziećmi nawet przez kilka miesięcy. Na miejscu czeka policja, lekarz, psycholog i adwokat. Codziennie po pomoc zgłasza się aż pięć kobiet. Ta sytuacja to pokłosie XIX-wiecznej wojny z Brazylią, Urugwajem i Argentyną, w której zginęło dziewięćdziesiąt procent paragwajskich mężczyzn.

- Tuż po niej w kraju na jednego mężczyznę przypadało kilkanaście kobiet. Rolą ocalałych było płodzenie potomstwa, ale już nie zajmowanie się nim, ani okazywanie wsparcia i szacunku partnerkom. Kobiety samotnie wychowujące dzieci musiały łączyć pracę z obowiązkami domowymi. Do dziś nie mają czasu na rozrywkę, dlatego w paragwajskiej przestrzeni publicznej - kawiarniach, parkach, autobusach - widać przeważnie mężczyzn. Podróżując autostopem, rozmawiałam o tym z mężczyzną, który zaoferował mi transport w Argentynie. Nawet tam, w dużo zamożniejszym i bardziej rozwiniętym kraju, samochody prowadzą niemal wyłącznie mężczyźni. Skarżyłam się mu na kulturę machismo, a on odparł, że gdyby nie ona, nie zatrzymałby się i mi nie pomógł.

W Polsce panuje moda na tańce latynoskie, szkoły tańca prześcigają się w kursach salsy, samby, bachaty, zumby, kizomby. Ale jeśli wybrać się do klubu, wszyscy podrygujemy tak samo.

- Jest dużo prawdy w obiegowej opinii, że Latynosi mają taniec we krwi. Po wielu latach nauki tańca i tak nie mam szans w porównaniu z tamtejszymi kilkulatkami. Oni po prostu lepiej tańczą, lepiej czują swoje ciało. Dzięki temu są bardziej otwarci, śmielej okazują emocje. Szybciej przychodzi im nawiązywanie kontaktów, co widzę podróżując w pojedynkę. Kiedy tańczę, przestaję być sama, wszędzie zyskuję nowych znajomych. Tam nie ma domysłów, póz, obaw, jak odbiorą mnie inni. U nas taniec rzadko służy tylko przyjemności i zabawie, tańczymy raczej po to, żeby się pokazać lub coś zyskać, na przykład partnera. Taniec nie jest ważnym elementem naszej codzienności. Przyczyn szukałabym w trudnej historii naszej państwowości oraz w klimacie - kiedy jest zimno, po prostu nie chce nam się wychodzić z domu.

- Duży potencjał widzę w naszych tańcach ludowych. Co ciekawe, lepiej niż w Polsce są one znane za granicą, a to z powodu licznych występów, z jakimi jeżdżą po świecie nasze zespoły.

Co dały ci wyprawy "Tańcząca ze światem"?

- Świadomość, że mimo wielu lat nauki wciąż nie umiem tańczyć i pewnie nigdy się tego nie nauczę. Ale to przestało mieć znaczenie. Najważniejsza jest radość, którą czerpię z tańca, bezinteresowny kontakt z drugim człowiekiem. Podróże i taniec dały mi ogromną wiarę w siebie i w ludzi. Dzisiaj nie wierzę w to, że coś się może nie udać, ani że coś jest niemożliwe.


Tekst: Zgubsietam.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy