Reklama

Spacerem po Nowym Jorku

Magdalena Muszyńska-Chafitz, autorka popularnego bloga LittleTownShoes.com, zna Nowy Jork od podszewki, jest nim zafascynowana i tą fascynacją zaraża. Właśnie ukazała się jej książka "Z Nowym Jorkiem na NY".

Jacy są Amerykanie?

Ameryka to kraj kontrastów i sprzeczności. Gdy ktoś próbuje uogólnić Amerykę czy mieszkańców USA, zawsze wysuwam argument, że Francja jest mniejsza od Teksasu, czyli tylko od jednego z 50 stanów w Ameryce.

Ale jednak pokuszę się o generalizację, opisując cechy mieszkańców USA, te, które najbardziej zaskoczyły mnie po przyjeździe tutaj. Oczywiście próbując opisać Amerykanów, będę bazować na moich doświadczeniach z mieszkańcami Wschodniego Wybrzeża (Boston, DC, Nowy Jork) i Kalifornii. I zrozumiem, jeżeli ktoś to skomentuje, "że na Alasce to jest inaczej", bo pewno jest.

Reklama

A więc jacy są Amerykanie - mieszkańcy kraju, gdzie mieszka najwięcej miliarderów, a zarazem milionów ludzi nie stać na podstawową opiekę medyczną? Gdzie warzywa i owoce kosztują więcej niż wołowina i kurczaki? Gdzie do szefa i nauczyciela zwracasz się po imieniu? Gdzie rodzice mogą być zaaresztowani, jeżeli zastosują jakąkolwiek fizyczną karę wobec swojego dziecka? A mając 18 lat, nie możesz dostać piwa w barze, ale możesz kupić broń palną?

Pod wieloma względami Amerykanie przypominają Brytyjczyków - są uprzejmi, mili i skorzy do pomocy. Ale podobieństwo na tym się kończy. Nie dajmy się też zwieść wyglądem Amerykanów, Ameryka zdecydowanie różni się od Europy.

Najbardziej zaskoczyła mnie otwartość Amerykanów. Zagadują i rozmawiają z każdym. Każdy - od barmana, kasjera, taksówkarza, po kierowcę autobusu - zagada do ciebie i opowie historię swojego życia. Z nowo poznanymi znajomymi (już na drugim spotkaniu) będziesz omawiać ich wizyty zarówno u psychoterapeuty, jak i ginekologa, problemy z dziećmi, pracę, zarobki, ceny mieszkań, a nawet problemy w sypialni. Z drugiej strony nie zakładaj, że ta otwartość oznacza, iż już nawiązałeś przyjaźń na całe życie. Nie, nic z tego. Amerykanie to tylko mistrzowie konwersacji z bardzo dużym dystansem do siebie samych - taka rozmowa, postrzegana przez nas jako dość osobista, będzie tylko rozmową i niczym więcej.

W zasadzie słowo "nie wypada" nie funkcjonuje w języku Amerykanów.

Na weselu koleżanki jej druhna, przyjaciółka z dzieciństwa, w ramach weselnego toastu przez pół godziny (w obecności nie tylko przyszłego męża, ale i przyszłych teściów) opisywała seksualne podboje panny młodej. Opowiadała, jaka to była z niej latawica. Patrzyłam ze szczerym współczuciem na mamę pana młodego, jednak poza mną nikt się tym specjalnie nie przejął.

Wynikało to trochę z tego, że Amerykanie potrafią się śmiać z siebie samych. I mają do siebie naprawdę duży dystans.

W Polsce częściej muszę uważać, żeby czegoś nie palnąć, nie powiedzieć za dużo bądź nie zadać złych pytań. Pod tym względem życie w Stanach jest łatwiejsze. Dużo więcej potrzeba, aby obrazić Amerykanina, i to on sam pierwszy będzie z siebie żartował. Pisząc tę notkę, uświadomiłam sobie, że w żadnej innej pracy nie śmiałam się tak dużo, jak właśnie pracując w Nowym Jorku.

Większość z nas, Polaków, była wychowywana i krytykowana. Nasze mamy (mając na uwadze nasze dobro, oczywiście) krytykowały wszystko: naszą wagę ("no mogłabyś trochę schudnąć"), fryzurę i sposób ubierania ("Boże, jak ty wyglądasz"), przyjaciół i zachowania.

Amerykanie zdecydowanie nie są poddawani tak surowej krytyce i ocenie jako dzieci. Myślę, że to ma duży wpływ na ich niesamowitą wręcz pewność siebie.

No właśnie, ta ich pewność siebie mogłaby być towarem eksportowym. Jeden Amerykanin obdarowałby nią z pięciu Polaków i jeszcze by mu zostało. Amerykanie rzadko, rzadziej niż Polacy, zastanawiają się, czy sobie poradzą, podejmując się danego zadania. Ba, potrafią przekonać innych, że absolutnie są w stanie zrobić wszystko i dokonać wszystkiego. I większość z nich naprawdę w to wierzy. A wiara czyni cuda.

Kolejna charakterystyczna cecha Amerykanów to przestrzeganie zasad. Im dłużej mieszkam w Nowym Jorku, doceniam tę cechę coraz bardziej. Zdecydowanie mniej osób tutaj próbuje znaleźć drogę naokoło czy na skróty.

Pamiętam, jak na początku irytował mnie mój mąż, który za nic nie chciał wcisnąć się w kolejkę (chociaż stali tam nasi znajomi!) albo zaparkować samochodu w zabronionym miejscu, chociaż nie groziło to mandatem. My, Polacy, przyzwyczajeni do głupich postkomunistycznych przepisów, często je ignorujemy, jeżeli rozsądek podpowiada nam coś innego. Amerykanie przestrzegają przepisów - "nie wolno" oznacza tutaj "nie wolno".

O, choćby przykład z dzisiaj: w Prospect Parku, koło którego mieszkam, można rano wyprowadzać psy bez smyczy. Każdego ranka park jest pełen zwierzaków, a jednak później mogą bawić się tu dzieci bez ryzyka, że któreś wdepnie w kupę. Wszystkie kupy są bowiem zbierane. Przestrzeganie zasad przez społeczeństwo jako całość sprawia, że życie jest łatwiejsze, a Amerykanie nie lubią utrudniać sobie życia.

Z drugiej strony ta amerykańska wiara w przepisy i zdecydowanie mniejsze kwestionowanie reguł mają też negatywne konsekwencje. Amerykanie rzadziej strajkują czy protestują niż Europejczycy, godząc się przykładowo na znacznie gorsze warunki pracy (brak urlopów wychowawczych, ubezpieczeń itp.).

My nie tylko częściej protestujemy, ale też często zastanawiamy się i sprawdzamy, czy aby na pewno nikt nas nie chce oszukać. Sprawdzamy nawet instytucje publiczne czy finansowe. Amerykanie zbytnio im ufają.

Jeżeli większość przestrzega zasad społecznych, to niestety jednostkom łamiącym takie zasady łatwiej jest oszukiwać.

Nie wiem, czy pamiętacie skandal sprzed kilku lat związany z funduszem inwestycyjnym Bernarda Madoffa. Jego fundusz rokrocznie oferował stałe zyski - ponad 10 proc. bez względu na wyniki rynków, giełd czy innych funduszy. Oczywiście okazało się, że fundusz był piramidą finansową, oszustwem i wielu Amerykanów straciło oszczędności życia.

Jak więc doszło do tego, że przez tyle lat funkcjonowania funduszu Madoffa nikt nie zainteresował się fenomenalnymi wynikami? Wśród pewno wielu innych powodów jeden z nich jest właśnie taki, że Amerykanie w większości przestrzegają zasad i zakładają, że inni też to robią.

Moim zdaniem taki Madoff miałby o wiele mniejsze szanse w Polsce.

Sample sales

Darmowe lunche, superokazje - nie, dziękuję. Dla osób wychowanych w twardej post- czy też socjalistycznej rzeczywistości superokazje stanowią niestety synonim oszustwa. Gdy widziałam napisy "sample sales designers clothes z 90-procentową obniżką", podchodziłam do nich sceptycznie. Co innego wyprzedaże - kupujesz ubrania, które nie sprzedały się w poprzednim sezonie. Niższa cena jest więc uzasadniona i logiczna, ale sample sales? Nie, coś z tymi ubraniami musi być nie tak.

Tak było do momentu, gdy natknęłam się na olbrzymią kolejkę gdzieś w SoHo. O, to co innego, kolejki brzmią przecież swojsko! Ba, kolejki nawet dobrze mi się kojarzą. Także nawet nie pytając "za czym", stanęłam J. Po około dwóch godzinach dostałam się do środka.

Miejsce przypominało plac bitwy - latające ubrania, przewrócone kosze, brak przebieralni i obłędne wręcz ceny ubrań. Designerskie, jedyne w swoim rodzaju, świetnej jakości spodnie za 40 dolarów, płaszcze i torby - wszystko poniżej 100 dolarów. What?!

Sample sales tradycyjnie były rozumiane jako wyprzedaż ubrań z wybiegów dla modelek czy sesji filmowych. To wizytówka projektanta, domu mody lub magazynu. Bardzo często ubrania jedyne w swoim rodzaju, niejednokrotnie jeszcze niedostępne w ogólnej sprzedaży. Czasami wyprzedaże odbywają się w miejscach dostępnych nie dla wszystkich, na zaproszenia tylko dla znajomych królika.

Sample sales - zarówno ich termin, jak i rzeczywiste wydarzenia - osiągają często niemal mityczny status w umysłach większości kupujących. Dlatego też sklepy, bazując na ich popularności, organizują zwykle wyprzedaże, nazywając je właśnie sample sales. Przykładowo Macy’s organizuje sample sales rokrocznie, ale to nie ma nic wspólnego z pierwowzorem i jest niestety przeznaczone przede wszystkim dla turystów.

Nie wszystkie sample sales warto odwiedzić, często ceny nie są wcale atrakcyjne, a towar może być nawet wybrakowany.

Z drugiej strony, jeżeli się wie, gdzie należy pójść, to jest to prawdziwy raj dla wszystkich miłośników mody. Gdzie można znaleźć informacje o sample sales? Przede wszystkim zapisz się do newslettera na moim blogu.

Ewentualnie należy śledzić miejscowe portale i blogi. Informacje na bieżąco podają np. NYMag czy Time Out (sekcja o sample sales). Są one ogłaszane z reguły z kilkutygodniowym wyprzedzeniem (tak że można odpowiednio zaplanować zwiedzanie).

Kilka miejsc w Nowym Jorku ma stałą wyprzedaż (wiadomo, w takim wypadku tylko dla wprawionych wyszukiwaczy), ale też zdarzają się tam prawdziwe perełki. Ja zdobyłam tak prześliczną sukienkę Rachel Roy.

Adres: Sample Sale Storefront, 260 Fifth Avenue.

Sample sales - porady

Kupowanie na sample sales wymaga czasu i energii. Można poczuć się przytłoczonym: liczbą osób, cenami, fruwającymi ubraniami - należy się więc przygotować i opracować własną strategię zakupów:

‒ Ubierz się odpowiednio, ponieważ większość sample sales nie ma przebieralni - niektóre tylko odgradzają kotarą kawałek podłogi i jednocześnie przebiera się tam kilka osób. Dlatego też najlepiej sprawdzają się legginsy, T-shirt i wygodne buty - wszystko, co można łatwo ściągnąć.

‒ W niektórych miejscach należy oddać torbę do szatni. Jeżeli jednak będzie można ją zatrzymać, to najlepiej sprawdza się wtedy torba na ramię. Tak, aby móc wygodnie przeglądać rzeczy, nie mając skrępowanych rąk.

‒ Weź gotówkę (chyba że zaznaczono inaczej) - czasami ceny są tak niskie, że trudno powstrzymać się przed zakupami. Gotówka bądź karta z limitem to najlepsze rozwiązanie zwłaszcza dla osób takich jak ja - o słabszej silnej woli...

‒ W Stanach w zasadzie można zwrócić wszystko i wszędzie, z wyjątkiem sample sales, tam z reguły zwrotów nie ma.

‒ Często warto zadzwonić bądź sprawdzić, czy mają w sprzedaży ubrania w twoim rozmiarze. Wbrew potocznej opinii sample sales to nie tylko rozmiary od 0 do 4. Często mogą być tylko rozmiary 10+.

‒ Jeśli możesz, zabierz z sobą znajomego, aby pilnował twoich rzeczy i blokował innych kupujących (co do taktyki - można zainspirować się, oglądając mecze NBA). Ważne jednak, by nie wybrać towarzystwa znajomego, który ma podobny gust do twojego, a co gorsza nosi ten sam rozmiar.

Sample sales z reguły trwają kilka dni. Warto przyjść pierwszego dnia, jeżeli chcesz mieć większy wybór, bądź tuż przed zamknięciem, jeżeli chcesz znaleźć prawdziwe okazje (towar jest wtedy często dodatkowo przeceniany).

"Just Because It’s at a Sample Sale, Doesn’t Mean It’s a Deal" - po staniu w kolejce czujemy się w obowiązku coś kupić. Czasami nie warto.

Ubrania i akcesoria

Ubrania haute couture można oczywiście kupić na Piątej Alei, ale nie tylko. Nowe ekskluzywne sklepy i butiki znajdują się w SoHo i dzielnicy Meatpacking.

Oczywiście Piąta Aleja, najsłynniejsza ulica Nowego Jorku, robi wrażenie, oszałamia liczbą butików i samymi wystawami, które często przypominają dzieła sztuki. Można wejść do luksusowych domów handlowych, takich jak Saks Fifth Avenue czy Bergdorf Goodman, i przymierzyć markowe kolekcje bez obawy bycia potraktowanym jak Vivian Ward w słynnej scenie z filmu Pretty Woman.

Najlepsze sklepy znajdują się przy Piątej Alei pomiędzy 39. a 59. ulicą. Po drodze miniemy New York Public Library, Rockefeller Center, katedrę św. Patryka (nie jest to ani największy, ani najstarszy, ale zdecydowanie najbardziej znany nowojorski kościół), sklep Apple (otwarty 24 godziny na dobę) oraz słynny sklep Tiffany & Co, w witrynę którego wpatrywała się Holly Golightly.

W ciągu ostatnich kilku lat dzielnica Meatpacking przeszła niesamowitą transformację - od miejsca, gdzie nikt nie chciał mieszkać, do miejsca, na które nikogo już nie stać, aby tu zamieszkać. Jeżeli szukasz najdroższych, ale bardziej niszowych marek i sklepów, udaj się właśnie tutaj. Znajdziesz m.in. takie marki, jak: Stella McCartney, Alexander McQueen czy Jeffrey. Swoją siedzibę i sklep ma tutaj również Diane von Fürstenberg.

SoHo. Niegdyś mekka artystów, od dawna jest ulubionym adresem projektantów mody. Brukowane uliczki i wysokie loftowe pomieszczenia sprawiają, że to idealne miejsce na galerie zarówno sztuki pięknej, jak i użytkowej. Niektóre z tych ubrań przypominają przecież dzieła sztuki. Jest tu sklep Chanel, Armaniego, Dolce & Gabbana. Uogólniając: droższe marki są przy West Broadway, a tańsze przy Broadway (z takimi wyjątkami jak Bloomingdale czy Prada). Sama Broadway pomiędzy ulicami Canal a Houston potrafi być szalenie zatłoczona, ale jest to dobre miejsce, jeżeli masz mniej czasu. Wszystkie sklepy i znane amerykańskie (i nie tylko) marki są usytuowane bardzo blisko siebie. Na Broadway jest wiele sieciówek, takich jak Banana Republic, Uniqlo czy American Apparel.

Na mapie luksusowych zakupów pojawił się ostatnio jeszcze jeden adres - dom handlowy Brookfield Place mieszczący się na zachodniej stronie, pomiędzy World Trade Center a Hudson River. W centrum swoje sklepy mają: Hermès, Bottega Veneta, Burberry, Diane von Fürstenberg, Theory, Michael Kors, Vince i Lululemon. A od 2017 roku będzie się tu mieścił również Saks Fifth Avenue. Centrum, jako że nie leży na tradycyjnym turystycznym szlaku, stara się przyciągnąć turystów ciekawymi projektami artystycznymi i dobrymi restauracjami.

Ulubionym zakupowym miejscem wielu turystów od lat pozostaje dom handlowy Macy’s. Wszyscy zagraniczni klienci otrzymują tam 10 proc. zniżki na zakupy po okazaniu paszportu. Ja lubię w Macy’s ich dział z butami - z ekspozycją 300 tysięcy par butów ponoć należy do największych na świecie. Nie jestem pewna, czy faktycznie jest największy, ale jest wystarczająco duży, aby mieć osobny kod pocztowy.

Macy’s jest też tym jednym z nielicznych sklepów, który dokładnie rozumie potrzeby kobiet. Zdają tam sobie sprawę z tego, że polowanie na buty idealne może być męczącym doświadczeniem, a więc otwarto na piętrze bar, w którym serwowane są gorąca czekolada, kawa i szampan.

Macy’s (macys.com) mieści się na 151 West 34th Street.

Fragmenty książki Magdaleny Muszyńskiej-Chafitz "Z Nowym Jorkiem na NY", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.

Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama