Reklama

Różowe filary mądrości

Jordania to jeden z najmniej znanych, choć najbardziej ciekawych krajów Bliskiego Wschodu. Nad brzegami Jordanu pojawiali się Egipcjanie, Babilończycy, Grecy i Rzymianie. Tu został ochrzczony Chrystus, krzyżowcy wznosili potężne zamki, a na najpiękniejszej pustyni świata superszpieg brytyjskiego Imperium knuł swoje intrygi.

Pustynia to nuda? Też tak uważałem, ale od kiedy zobaczyłem Wadi Rum, całkowicie zmieniłem zdanie. To dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Nagie skały wyrastające z piasku, często ozdobione tajemniczymi inskrypcjami, zmieniają kolor w zależności od pory dnia. Są beżowe, brązowe, czerwone, różowe, żółte. Wydają się całkowicie nierealne. Tworzą niezwykłe formacje w kształcie grzybów, łuków, wyżłobionych przez wiatr kanionów.

Słone jezioro spowija gęsta mgła, przez którą przebija się niebieski samochód Pustynnego Patrolu, formacji zajmującej się ściganiem przemytników. Zachody słońca oglądane z Wadi Rum to już kwintesencja kiczu. Żaden malarz nie ośmieliłby się namalować takich kolorów!

Reklama

Naprzeciw centrum turystycznego (Jordania umie dbać o turystów) wznosi się majestatyczna góra - to słynne Siedem Filarów Mądrości. Tak też zatytułował swoją książkę T.E. Lawrence, znany jako Lawrence z Arabii, który bywał tu często podczas antytureckiej rewolty na początku XX wieku. Nie dowiemy się z niej wiele o okolicy (oprócz tego, że "pustynia jest ogromna, rozbrzmiewająca echem i boska"), ale warto ją przeczytać, bo zawiera wiele trafnych obserwacji na temat historii i mentalności ludzi zamieszkujących te tereny. Lawrence to postać nadmiernie nieraz wykorzystywana przez Jordańczyków. Trochę jak Napoleon w Europie. Był wszędzie, nocował - tak wynika, jeśli porównamy daty - w kilku miejscach jednocześnie.

Podróżując po Wadi Rum, natkniemy się na rozmaite miejsca nazwane imieniem tego "bohatera pustyni", "niekoronowanego króla Arabii", "arcyszpiega Jego Królewskiej Mości", jak ochrzciły go ówczesne media. Jest i studnia Lawrence´a, i parę skał, na których przesiadywał (w chwilach wolnych od walki z Turkami - ma się rozumieć), nic więc dziwnego, że David Lean właśnie tutaj kręcił potem część scen do biograficznego filmu "Lawrence z Arabii" z Peterem O´Toole´em w roli głównej.

Zaginione Miasto

Niedaleko od Wadi Rum kolejna znana z kina megaatrakcja - Petra. Tu z kolei kręcono sceny do filmu "Indiana Jones. Ostatnia krucjata" w reżyserii Stevena Spielberga. Jednak nie to stanowi o wyjątkowości tego miejsca. Jeśli Wadi Rum porównałem do Księżyca, to Różowe Miasto zajęło w mojej wyobraźni miejsce Atlantydy.

Wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego UNESCO zostało zbudowane w VI w. p.n.e. przez arabskie plemię Nabatejczyków. Zdolni inżynierowie wykuli wspaniałe grobowce bezpośrednio w czerwonych klifach z piaskowca i zbudowali tysiące innych obiektów, między innymi świątynie, komory grobowe, teatry, sklepy oraz domy. W okresie rozkwitu Petrę zamieszkiwało ponad 20 tysięcy ludzi. Przez 500 lat żyli z dala od historii ochraniani przez potężne góry. Potem miasto zniszczone przez Rzymian popadło w zapomnienie. Dopiero na początku XIX wieku szwajcarski podróżnik Johann Ludwig Burckhardt przekonał przewodnika, by ten zabrał go do znanej z legend zaginionej Petry.

Dzisiaj odwiedzają ją setki tysięcy turystów rocznie, a w 2007 roku znalazła się na nowej liście siedmiu cudów świata.

Już samo wejście do miasta, a raczej tego, co z niego pozostało, przyprawia o zawrót głowy. W półmroku wolno posuwamy się szczeliną powstałą w wyniku rozerwania skały przez trzęsienie ziemi, między wznoszącymi się na 80 metrów skalnymi ścianami.

Na końcu ciemnego wąwozu poraża nas majestatyczna budowla, a właściwie wykuta w skale fasada, zwana Skarbcem. Chociaż w Petrze oglądamy głównie zachowane do dziś grobowce, to i tak europejscy podróżnicy ponazywali je po swojemu, wymyślając przeznaczenie.

Kiedy już ochłoniemy, a wrażenie jest naprawdę niesamowite, możemy wędrować dalej, żeby zobaczyć przedziwną mieszankę: u góry wykute w skalach grobowce bogatych Nabatejczyków z bogato rzeźbionymi fasadami (Urnowy, Jedwabny, Koryncki), w dole resztki miasta wybudowanego przez Rzymian: amfiteatr na 7 tysięcy miejsc, forum, łuk triumfalny.

Warto przyjechać tu rano, kiedy na wiekowych uliczkach nie ma jeszcze tłumów turystów. Ale warto też powrócić o zachodzie słońca i poszwendać się nocą w blasku pochodni. Oświetlone płomieniami fasady po raz kolejny zmieniają kolor, a cisza podkreśla jeszcze teatralny efekt scenerii.

Czy w Jordanii albo gdzie indziej na świecie znajdziemy równie oszałamiające miasto wykute w różowej skale, pustynię z dziwacznymi formacjami skalnymi i kanionami wyrzeźbionymi przez wiatr w popartowskie wzory? Co może nas jeszcze zachwycić po takich widokach? Jordańskie ministerstwo turystyki z pewnością ukamienowałoby mnie za stwierdzenie, że... nie za wiele. Co nie znaczy, że Jordania nie ma innych atrakcji.

Amman i okolice

Sama stolica, Amman, malowniczo położona na kilkunastu wzgórzach, licząca już ponad 5 tysięcy lat, delikatnie mówiąc, rozczarowuje. Rzymska cytadela czy amfiteatr z pewnością nie są wystarczającym powodem, żeby spędzić tu parę dni. Warto jednak przenocować, żeby zobaczyć okolice: Madabę z niezwykłymi mozaikami z czasów bizantyjskich w greckiej cerkwi św. Jerzego i parkiem archeologicznym, biblijną górę Nebo, z której Mojżesz miał ujrzeć Ziemię Obiecaną, i jordański brzeg Morza Martwego, nie tak umiejętnie wykorzystywany dla celów turystycznych jak izraelski.

Niespotykaną nigdzie indziej atrakcją są też pustynne zamki na wschód od stolicy, zbudowane w VII wieku za czasów dynastii Omajadów. Tak naprawdę wcale nie wyglądają jak zamki, przypominają raczej posępne twierdze. Jednym z najciekawszych jest Kusajr Amra (co znaczy: mały czerwony zamek), niegdyś letnia rezydencja kalifa, ze ścianami pokrytymi, co szokujące w Islamie, freskami przedstawiającymi nie tylko zwierzęta, ale też ludzi, w tym nawet skąpo ubrane tancerki...

Nad morzem czerwonym

Na spragnionych wypoczynku po archeologicznych eksploracjach czeka jeszcze jedna atrakcja Jordanii - Akaba położona przy granicy izraelskiej nad Morzem Czerwonym. Z Ammanu do Akaby prowadzi niezwykle malownicza droga, zwana Autostradą Królewską.

Po ponad 300 kilometrach i zmieniających się co chwila widokach znajdujemy się w - powiedzmy sobie szczerze - średnio urzekającym, ale za to pięknie położonym miasteczku z krystalicznie czystą wodą, piaszczystymi plażami i rafami koralowymi. Łagodny morski klimat sprawia, że przez 9 miesięcy w roku panuje tu prawdziwie letnia pogoda. Choć jordańskie władze ciągle ubolewają nad tym, że turyści nie kwapią się do odwiedzenia masowo kraju, który często mylony jest z niebezpieczną Cisjordanią, ja życzyłbym sobie, żeby nic się nie zmieniło.

Brak wielkich kompleksów hotelowych, czarterów z całej Europy, niezwykła, nawet jak na kraj arabski, uprzejmość i sympatia mieszkańców, a z drugiej strony poczucie bezpieczeństwa nadal pozwalają każdemu sprawić sobie naprawdę egzotyczne wakacje w stylu Lawrence´a z Arabii.

Maciej A. Brzozowski

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy