Reklama

Perły demoludów

Przed rokiem 1989 Węgry i Rumunia zastępowały nam cały świat. Dziś, znudzeni wypadami do Egiptu, z rozrzewnieniem wracamy do byłych krajów demokracji ludowej.

Bohdan Łazuka w przeboju z lat 60. śpiewał: "Nie gram nigdy głównych ról, nie mam krewnych w Liverpool, za granicą bywam w czeskich Tatrach" (sic!). Taka właśnie była rzeczywistość PRL-u. W latach 70., w epoce Gierka, najwięksi szczęśliwcy mogli się wybrać na wakacje nad Balaton i Morze Czarne. Kogo było na nie stać? Lekarzy, adwokatów, prywaciarzy, wysoko postawionych działaczy PZPR. Wybierali się też ci biedniejsi - zdeterminowani fani podróży, którzy cały rok oszczędzali.

W bagażniku był ciężki sprzęt kempingowy: namiot, krzesła, stoły, butle gazowe, kuchenki, a ponadto żywność: ryż, makaron, puszki z wołowiną po bolońsku. Urozmaiceniem jadłospisu były wyroby własne, czyli zawekowane mięso, które, o dziwo, wytrzymywało południowe temperatury. Nie trzeba było mieć imiennych zaproszeń, wystarczał tylko dowód osobisty z tzw. stemplem uprawniającym do przekroczenia granicy PRL i krajów wspólnoty socjalistycznej. Oczywiście stemple "wydawały" wojewódzkie komendy Milicji Obywatelskiej.

Reklama

Wprawdzie w demoludach było taniej niż na Zachodzie, ale przydział miejscowych walut na tzw. tranzyt był ograniczony. Podróżowało się maluchami, syrenami, dużymi fiatami, trabantami, a one psuły się notorycznie, więc droga bywała loterią. Turyści zabierali ze sobą pudła części zamiennych i książeczkę PZMot-u. Zawierała ona "bon ewakuacyjny", który miał zapewnić transport do kraju w razie wypadku poważnej naprawy samochodu.

"Błękitny Balaton kołysze łódkę mą"

Tak śpiewał niegdyś Jerzy Połomski, rozpływając się nad urokami "węgierskiego morza". Dziś nadal tam jeździmy, bo tanio, ciekawie, a ludzie przyjaźni. Balaton jest płytki, błotnisty, ale gdy tylko lekko powieje wiatr, fale na jego powierzchni przypominają te prawdziwe, morskie. Wśród turystów popularny jest południowy brzeg. Tu leży letnia stolica Węgier - Siófok. Mnóstwo hoteli, restauracji, domów wypoczynkowych i nowo wybudowanych spa. Największą atrakcją Siófok jest Nagy Strand - długa, 17-kilometrowa plaża z wąskim pasem betonu, po którym można spacerować. Tuż przy brzegu trawiaste plaże, potem kamienie i jezioro. Cały południowy brzeg Balatonu jest wyjątkowo płytki, idzie się i idzie, a woda cały czas sięga po kolana. To wymarzone miejsce dla osób, które dopiero uczą się pływać.

Linia północnego brzegu jest bardziej urozmaicona warto zwiedzić malowniczy półwysep Tihany ze starym opactwem i sennymi miasteczkami z linią białych domków krytych strzechą. Wzgórza nad Balatonem porastają winnice, a wiadomo, że Polacy od dawien dawna uwielbiają węgrzyna?

"Niebieskie jak morze czarne"

To tytuł fi lmu Jerzego Ziarnika z lat 70. Przez granicę przejeżdża autokar z napisem: "Wycieczka młodzieżowa". W rzeczywistości do Bułgarii jadą panowie, którzy pierwszą młodość mają już dawno za sobą: szefowie urzędów i kierownicy przedsiębiorstw. Przygody, jakie ich spotykają, to typowe absurdy podróżowania w tamtych czasach - przemyt tzw. deficytowych towarów i łapówki dla celników.

"Dokąd wyjechać na wypoczynek?", pytał autor przewodnika KAW z 1976 roku Światosław Spalle. "60 proc. polskich turystów udających się na wakacje za granicę wybiera ośrodki wypoczynkowe Bułgarii, Rumunii i ZSRR. Dysponują one wszystkim, co do wypoczynku niezbędne: słońce, ciepłe morze, ładne plaże, hotele, campingi, piękny krajobraz i? trochę egzotyki", zachęcał autor. Rzeczywiście, dla ówczesnego turysty kurorty Morza Czarnego były jedyną dostępną egzotyką.

Rumunia w latach 70., kiedy to Nicolae Ceauşescu zaciągnął na Zachodzie olbrzymie kredyty, wydawała się gospodarczym eldorado. Na wybrzeżu powstawały nowe hotele. Obok starej i znanej jeszcze z czasów Austro-Węgier Eforii, uzdrowiska leżącego koło portowej Konstancy, rozbudowano Mamaję i Mangalię. Tutejsze sanatoria i ośrodki wypoczynkowe korzystały z bogactw naturalnych: solanek i wód jeziora Techirghiol. Po plażach czarnomorskich przechadzali się kuracjusze obłożeni zdrowotnym błotem, a nad ich terapią czuwała znana w całych demoludach prof. dr Ana Aslan, szefowa instytutu geriatrycznego w Bukareszcie.

Dziś szerokie piaszczyste plaże rumuńskie zachęcają do przyjazdu doskonale rozwiniętym zapleczem rozrywkowym i niskimi cenami. Z Rumunii już tylko dwa kroki na Riwierę Bułgarską, a tam czekają starsze kąpieliska: Burgas, Primorie, Warna, Drużba czy nowsze ośrodki wypoczynkowe: Słoneczny Brzeg, Albena i najsłynniejsze w demoludach, prestiżowe Złote Piaski. Już wtedy te kurorty starały się brać przykład z Zachodu i były, jak na owe czasy, luksusowe. Od kiedy Bułgaria jest w Unii Europejskiej, jej wybrzeże stało się jednym wielkim placem budowy. Modernizowane jest wszystko - od chodników po kamienice i rynki.

Złote Piaski stają się coraz nowocześniejsze - dziś to kompleks, który liczy 120 hoteli i rozrasta się z roku na rok. Nazwa wzięła się od piasku na plaży, który rzeczywiście jest złocisty. Turyści, którzy przyjadą tu po raz pierwszy, rozsmakują się w bułgarskiej kuchni: szopskich sałatkach (pomidory z pysznym serem solan) i kebabczetach (różne rodzaje kotlecików z grillowanego mielonego mięsa).

Dla powracających po latach będzie to niezwykła podróż sentymentalna. Będą ją mogli uczcić bułgarskim aperitifem - likierem Mentovka, o jedynym w swoim rodzaju smaku miętowej pasty do zębów.

Monika Głuska-Bagan

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy