Reklama

Marcin Kydryński: Afryka jest jak niebezpieczna kobieta

fot. Marcin Kydryński /Tekst: Zgubsietam.pl

Jego książka "Biel. Notatki z Afryki" otrzymała właśnie Nagrodę Magellana - jedno z najważniejszych wyróżnień w literaturze podróżniczej. Sam mówi o niej: "To najlepsze, co do tej pory zrobiłem." Po 25 latach od pierwszej wyprawy do Afryki Marcin Kydryński, radiowiec, podróżnik i fotograf, opowiada o trudnej, ale niezmiennej miłości do tego kontynentu.

Magdalena Żelazowska, www.zgubsietam.pl: Książka "Biel" podsumowuje 25 lat pana podróży po Afryce. Jakie były początki pana miłości do tego kontynentu i co zadecydowało, że okazała się tak trwała?

Marcin Kydryński: Wszystko zaczęło się od literatury. Sienkiewicz w wieku przedszkolnym, Szafar i jego "Odkrycie Afryki" w podstawówce, Moorehead z "Nad Nilem Błękitnym i Białym" w liceum, Kapuściński na studiach. Do tego rok 1985 i premiera filmu "Pożegnanie z Afryką". To wszystko stworzyło spójny obraz kontynentu, który pragnąłem poznać, zbadać, zrozumieć. Był jeszcze jeden ważny element: brak. To silna motywacja, nieznana pokoleniu, które ma wszystko. A trwałość uczucia - cóż, to ogromny kontynent, świat cały. Odsłania się wolno i niechętnie, nigdy nie ułatwia znajomości. To trochę jak ze zdobywaniem kobiety, niektórzy mężczyźni lubią, gdy droga jest wyboista, niebezpieczna. To podtrzymuje fascynację.

Reklama

Pisze pan często o miejscach trudnych, wymagających, wręcz odstręczających, jak schronisko Czerwonego Krzyża w Tubmanburgu. Chciałoby się stamtąd uciec i nigdy nie wrócić. Dlaczego mimo wszystko powracał pan do Afryki?

- Och, tamte noce w Liberii, jakkolwiek uciążliwe, nie staną nawet na podium okropności. Nie pisałem o tych najpotworniejszych noclegach, bo "Biel" nie jest opowiastką podróżniczą, której autor chce się podlansować, ale próbą rozmowy o kwestiach w życiu fundamentalnych. Niewygody w podróży do nich nie należą. W dzisiejszych czasach nie możemy zresztą konkurować choćby z doświadczeniami Stanley’a. Wracałem, bo fascynuje mnie uroda tego kontynentu i jego ludzi. Bogactwo jego przyrody, złożoność jego historii.

Marzył pan kiedyś o domu w Afryce.

- Rzeczywiście, miałem cichy plan, żeby zostać drugim Denysem Finch Hattonem, zaszyć się gdzieś pośrodku sawanny i tylko od czasu do czasu zarabiać na życie pokazywaniem Afryki turystom. Ostatecznie zdecydowaliśmy się jednak na mieszkanie w Lizbonie, która ze względu na swoje położenie i historię stanowi niejako preludium do Afryki. Są w tym mieście miejsca, gdzie można poczuć się jak w postkolonialnym afrykańskim mieście. Czasem mam wrażenie, że jestem na przedmieściach Maputo, z tą różnicą, że mogę spokojnie pójść z rodziną na niedzielny spacer. Co trzeci lizbończyk jest imigrantem, przodkowie wielu z nich przyjechali w XVIII i XIX w. właśnie z Afryki.

- Z pierwszymi przybyszami z Afryki do Lizbony wiąże się ciekawa historia. Na początku XVI w., tuż po tym, kiedy pierwsi Portugalczycy podpłynęli pod usta rzeki Kongo, ich dowódca Diogo Cao nawiązał przyjaźń z lokalnym królem, który później wysłał do Lizbony swoich emisariuszy. Już wtedy, 500 lat temu, miasto ich zachwyciło. Syn owego króla osiedlił się w Lizbonie i został chrześcijaninem, przyjąwszy imię Henrique. Udał się z pielgrzymką do Rzymu, przyjął święcenia kapłańskie, a w 1518 r. został pierwszym czarnoskórym biskupem w Europie. Związki Lizbony z Afryką trwają więc od wieków. Bardzo cenię sobie ten szczególny charakter mojego "białego miasta", które w połowie jest czarne.

Książka "Biel" podsumowuje blisko ćwierć wieku pana podróży po Afryce. Czy to już zamknięty rozdział, skoro wybrał pan drugi dom gdzie indziej?

- Ostatnio rzeczywiście bywam w Afryce rzadziej. Pracuję jednak nad kolejną książką jej poświęconą. Tym razem nie będzie to jednak opowieść autobiograficzna, ale historia o tym, co działo się dużo wcześniej, zanim przyszedłem na świat. W przeciwieństwie do "Bieli" zdjęcia będą tu czarno-białe.

Skoro mowa o zdjęciach: w albumach poświęconych Afryce dominują fotografie zwierząt i pejzaży. W liczącej ponad 650 stron "Bieli" trudno znaleźć ujęcie, które nie przedstawiałoby człowieka.

-  Fotografii uczyłem się od Tomasza Tomaszewskiego, wybitnego fotografa i wielkiego humanisty. Jego prace niosą w sobie przesłanie, że człowiek jest z natury dobry i tylko niefortunny splot okoliczności czyni go złym. To właśnie pod wpływem mojego mistrza przez całe życie szukam własnych prawd o ludziach, których spotykam na mojej drodze. W "Bieli" nie ma śladu okrucieństwa, bo nie chciałem pokazywać potworności, których pełno w prasie i telewizji. Wolałem skupić się na czymś, co jest dziś przemilczane, a bardzo ważne - na poezji codzienności. Starałem się nadać wagę rzeczom powszednim.

Wspaniale sportretował pan Afrykanów. Ludzie ze zdjęć zdają się nam bliscy, wczuwamy się w ich los. A przecież pochodzą z odległych kultur, mówią w niezrozumiałych językach. Ma pan poczucie, że udało się panu ich zrozumieć?

- Cóż to znaczy “zrozumieć Afrykanów"? Czy tych, którzy chodzą do biura w szklanych wieżowcach Pretorii, czy piratów w Somalii, czy zadumanych żeglarzy Zanzibaru, czy maleńkich Baka we wnętrzu kongijskiego lasu, którzy do dziś - bywa - zjadają się nawzajem, czy pasterzy z Maghrebu czy może ofiary ludobójstwa w Rwandzie? Spotkałem ich wszystkich i nauczyłem się jednego: by nikogo nie oceniać. To nasz ulubiony sport narodowy, dyscyplina uprawiana z perspektywy sofy przed telewizorem. Staram się jej nie uprawiać i tej powściągliwości w ferowaniu wyroków nauczyła mnie właśnie Afryka.

"Biel" zaczyna się od wspomnień pana wyprawy z Kairu do Kapsztadu z dwójką przyjaciół. Ta podróż zmieniła życie całej trójki: dzięki niej Olga Stanisławska napisała świetną książkę "Rondo de Gaulle’a", Marcin Meller rozwinął karierę dziennikarską, a pan stał się cenionym fotografem. Dziś młodym ludziom zorganizować podróż jest o niebo łatwiej, ale rzadko bywa ona jakimś przełomem. Czy da się jeszcze być odkrywcą?

- Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie został już dziś ani jeden metr kwadratowy ziemi, który nie zostałyby odkryty. Są za to do odkrycia ludzie. Otwartość, empatia, ciekawość drugiego człowieka, chęć zrozumienia go i dowiedzenia się o nim jak najwięcej to dziś najważniejsza droga.


Tekst: Zgubsietam.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy