Reklama

Aveiro. Listopad na portugalskiej plaży

Każde miasto w Europie, które ma przynajmniej chociaż jedną drogę wodną, próbuje nazywać się lokalną Wenecją. Portugalskie Aveiro ma kilka kilometrów kanałów. Ma też inne zalety. Jest tu idealny spokój, a ceny nie wywołują zawrotów głowy. Trochę brakuje za to, niestety, wyjątkowych arcydzieł sztuki...

W weekendowe popołudnie ruch łodzi na kanale jest większy niż samochodów w sąsiadujących z nimi uliczkach. Przejażdżki łodzią nie rujnują budżetu turystów, więc nic dziwnego, że co chwila z nabrzeży w centrum odpływają moliceiros, jak nazywane są lokalne gondole.

Płaskodenne łódki motorowe, w przeciwieństwie do swych włoskich odpowiedników, rzadko są wynajmowane przez zakochane pary. I to pomimo słodkich, bajecznych zdobień dziobów i ruf łódek. Czegóż tam nie ma?! Od świętych obrazków poprzez słynnych piłkarzy (futbol traktowany jest tu niemal jak religia) czy zwykłe sceny codziennego życia.

Reklama

Być może nie jest wcale łatwo sprzedać romantyczną przejażdżkę łodzią, która tradycyjnie służyła do przewozu... nawozu. Nawet jeśli to jest nawóz typowo morski, czyli wodorosty.

Aveiro leży blisko morza, przy lagunie. Morskie wodorosty od dawna wykorzystywane były do użyźniania pól. Innym naturalnym składnikiem pozyskiwanym przez mieszkańców była sól morska, zbierana dzięki odparowywaniu wód Atlantyku w płytkich wodach laguny.

W czasach przedlodówkowych sól była podstawowym środkiem konserwującym żywność.

Będąc tu, koniecznie trzeba wybrać się na targ rybny.

W Portugalii miała zaś szczególne znaczenie, jako że podstawowym produktem, ba!, daniem narodowym od wieków jest tu bacalhau. To suszone płaty dorszowatych, które do dziś znajdziemy w każdym portugalskim supermarkecie.

Ponoć gospodynie domowe i kucharze znają 365 sposobów przygotowania takiej suszonej i solonej ryby. Po jednym przepisie na każdy dzień roku. Przyznam, że mimo licznych wizyt w Portugalii, rzadko udawało mi się trafić na taki dzień, żeby mi smakowało.

Jak przystało na miasto portowe, Aveiro szczyci się także swoim znakomitym targiem rybnym. Można tam dopłynąć łodzią, wbijając się w wąski przepust. Lub szybciej, choć nie tak efektownie, w ciągu kilku minut dojść spacerem od centrum. Targ rybny to zawsze raj dla smakoszy owoców morza.

Nic dziwnego, że niektóre restauracje są umieszczone na piętrze nad główną halą. Kto obawia się specyficznego zapachu, jest w błędzie. Świeże ryby pachną morzem i otwartą przestrzenią.

Wprawdzie sezon na moje ulubione sardynki już się skończył, ale pozostało tyle innych ryb i małży czy krewetek, że wybór doprawdy był trudny. I co nie mniej ważne od świeżości towaru, ceny są przystępne.

Wszak Atlantyk jest jedynie o parę minut łodzią stąd. Ale nie zawsze można było tak łatwo dotrzeć nad ocean. Pod koniec XVI w., w szczytowym okresie rozwoju miasta, potężny sztorm doprowadził do przesunięcia łach piasku.

Oceaniczne fale zamknęły lagunę i ujście leniwej rzeki Ria. Zamknięty kanał i dostęp do morza to ograniczenie sprzedaży soli, ceramiki i korka.

Upadek miasta przyspieszyły choroby rozwijające się z powstałych mokradeł. Szczęśliwie dwa wieki później ocean się zrewanżował – wielki sztorm uwolnił ujście rzeki. Tym razem łatwiej było osuszyć zalane tereny i życie wróciło do miasta. A dodatkowo, o czym mieszkańcy przekonują się już w ostatnim czasie, ocean podarował im piękne plaże.

W Costa Nova niegdysiejsze rybackie domki, pomalowane w kolorowe paski, od dawna służą turystom. Nawet nowo budowane hotele mają fasady nawiązujące do tradycji. Spokojne wody laguny są przystanią dla łodzi. Niewiele znajdziemy tutaj kutrów rybackich; raczej luksusowe jachty.

Ceny w restauracjach

Jak przystało na kurort – też są zdecydowanie wyższe. Na szczęście atlantycka plaża pozostaje oazą spokoju, także przy burzliwym morzu. Nawet w sezonie nie dochodzą tu odgłosy wakacyjnego życia, oddzielonego od kwater i wczasowisk potężnymi wydmami.

Po sezonie panuje tu kojąca nerwy pustka. Dla Portugalczyków jest za zimno. Ale sprawdziłem prognozę pogody na połowę listopada. 17-21 stopni i słońce. Trochę zazdroszczę i to mimo silnych atlantyckich wiatrów.

Mieczysław Pawłowicz


Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy