Reklama

Agnieszka Niemczewska: Color cubano

Warszawski Południk Zero pęka w szwach przed pokazem slajdów z Kuby. Skojarzenia: karaibskie plaże, salsa, rum, cygara i stare samochody. Ale też rozpadające się kamienice Hawany, bieda i komunistyczny reżim. Kontrasty, z powodu których Kubę nazywa się Wyspą Spotkań. Agnieszka, uciekinierka z wielkiego medialnego koncernu, spotkała tam siebie.

Magdalena Żelazowska, www.zgubsietam.pl: Czym zajmuje się założone przez ciebie Towarzystwo Przyjaciół Kuby?

Agnieszka Niemczewska
: La Compañía Cubana to efekt mojej fascynacji wyspą. Z moim przyjacielem Adamem uznaliśmy, że skoro tak często tam jeździmy i spędzamy tam tak dużo czasu, możemy spróbować zmienić stereotypowy obraz Kuby, jaki znamy w Polsce. Kubańska kultura jest dużo bardziej wielowymiarowa. W 2013 r. założyliśmy oficjalnie funkcjonujące stowarzyszenie, którego głównym celem jest edukacja. Prowadzimy prezentacje i wystawy, udzielamy informacji, organizujemy wyjazdy na Kubę. Staramy się obalać mity: że nie da się samodzielnie podróżować po Kubie, nocować u kubańskich rodzin, jadać poza hotelowymi restauracjami czy płacić w walucie używanej przez miejscowych.

Reklama

Kuba stała się twoim drugim domem, spędzasz tam znaczną część roku. Ale kilka lat temu twoje życie wyglądało zupełnie inaczej.

- Przez wiele lat pracowałam jako kierownik produkcji w TVN w Krakowie i Warszawie. W 2009 roku pierwszy raz poleciałam na Kubę i ten wyjazd wszystko zmienił.

Gdzie w podróży przebiega granica między chwilowym oderwaniem od codzienności a głęboką przemianą?

- Ta granica leży w nas i zależy od tego, czego szukamy. Możesz wyjechać i niczego nie doświadczyć, bo nie chcesz. Możesz spędzić dwa tygodnie w zamkniętym hotelu albo trafić na złego przewodnika. Ja wyjechałam z Adamem - przewodnikiem, który kazał mi myśleć. Tamta podróż była jak uderzenie obuchem w głowę. Otworzyła mnie, potwierdziła to, co wcześniej przeczuwałam. Zrozumiałam, że nie byłam szczęśliwa. Że goniłam za czymś, czego nie potrzebowałam, a to, co naprawdę ważne, jest w innym miejscu.

Jeden wyjazd wystarczył?

- Stał się początkiem. Wróciłam na Kubę pół roku później w wyniku zbiegu okoliczności: znajomi Adama wycofali się z zaplanowanego wyjazdu i pilnie szukał kogoś, kto w zamian za opłacony bilet pomógłby w podróży jego żonie z małym dzieckiem. Trzeci raz pojechałam już na dłużej, zapisałam się na trzymiesięczny kurs hiszpańskiego na uniwersytecie w Hawanie. Tamten pobyt był tak intensywnym przeżyciem, że po nim musiałam zrobić sobie dwuletnią przerwę.

Dlaczego?

- Z jednej strony ja, przyzwyczajona do komfortowego życia dziewczyna z korporacji, przeszłam szkołę pokory. Mieszkałam u kubańskiej rodziny, dzięki czemu płaciłam niski czynsz, ale jak każdy inny domownik miałam swoje obowiązki, które na Kubie kosztują o wiele więcej pracy niż w Polsce. Na przykład przygotowywanie posiłków: chcąc ugotować ryż, nie wrzucasz do wody gotowych woreczków z supermarketu. Stoisz w kolejce po ryż na kilogramy, przynosisz go do domu jak zdobycz, następnie wysypujesz na tackę, oddzielasz dobre ziarenka od złych i dopiero wtedy możesz go ugotować. Jedzenie okupione takim wysiłkiem smakuje zupełnie inaczej.

- Z drugiej strony zrozumiałam, że Kuba jest pułapką. Najpierw wciąga i zachwyca, a potem okazuje się, że na dłuższą metę nie jesteś w stanie tam żyć. Coś, co jest świetną przygodą na dwa tygodnie, po pewnym czasie dla nas, Europejczyków, staje się nie do zniesienia. Pochodzimy z poukładanego świata, gdzie wszystko odbywa się w określonym tempie i porządku, mamy w związku z tym swoje oczekiwania. Stałe funkcjonowanie w innych realiach staje się wyzwaniem, które trzeba przemyśleć i do którego trzeba się przygotować.

Wróciłaś, bo zatęskniłaś?

- Wykorzystałam przerwę na przygotowania do zmiany. Po kilku wyjazdach na Kubę zaczęłam do niej dojrzewać, ale moja decyzja o odejściu z TVNu nie była efektem impulsu, tylko przemyślanego planu. Najpierw ukończyłam kurs pilotów wycieczek i animatora wolnego czasu, zdobywając w ten sposób nowe zawody. Gromadziłam i inwestowałam oszczędności, co dało mi zabezpieczenie finansowe. Jednocześnie analizowałam, jakich zarobków realnie potrzebuję, żeby się utrzymać. Kiedy poczułam, że jestem gotowa, odeszłam z pracy i zatrudniłam się w centrum nurkowym działającym w Polsce i Chorwacji. Po roku nabrałam pewności, że turystyka to dla mnie dobry kierunek. Wtedy całkowicie poświęciłam się La Compañíi Cubana.

Od kilku lat panuje moda na ucieczkę z korporacji. Słyszymy sporo takich historii, ale śledzimy je tylko do pewnego momentu. Czy po kilku latach wciąż jest jak w bajce?

- Jest inaczej i na tym właśnie mi zależało. Po siedemnastu latach pracy w mediach czułam, że osiągnęłam już wszystko, co było do osiągnięcia i przestałam się rozwijać. Doszłam też do konsumpcyjnej ściany. Przywykłam do życia na pewnym poziomie, jadania w dobrych knajpach, ubierania się w drogie marki, częstych zakupów na poprawę nastroju. Za to zupełnie nie miałam czasu dla siebie. Coraz bardziej męczył mnie ciągły bieg, ściganie się z słupkami oglądalności. Kuba pozwoliła mi nabrać dystansu. Zaczęłam siebie pytać: po co to robię? Czy naprawdę tego potrzebuję? Teraz żyję bardziej świadomie, wiem, co jest dla mnie ważne. Nie muszę sobie ani innym niczego udowadniać. A moja obecna praca nie różni się aż tak bardzo od poprzedniej. Nadal planuję, organizuję, realizuję budżety i założenia. Wciąż jestem kierownikiem projektów, tylko innych.

Co najbardziej odpowiada ci w kubańskim podejściu do życia?

- Więzi między ludźmi, za którymi tęsknię, kiedy jestem w Polsce. Czuję, że coraz trudniej mi wracać. Męczy mnie nasze tempo życia, to, że często widzimy tylko czubek własnego nosa. Na Kubie, gdzie życie bywa trudne i brutalne, ludzie potrafią zachować większą życzliwość i radość życia. Powszechny problem mieszkaniowy sprawia, że właściwie w każdym domu żyją ze sobą wielopokoleniowe rodziny. Kiedy ostatnio przyprowadziłaś do domu nowopoznanego znajomego i przedstawiłaś go prababci, babci, rodzicom i rodzeństwu?

Nigdy.

- To współistnienie na niewielkiej przestrzeni jest wpisane w kubańską tożsamość od wieków. W czasach kolonialnych na Kubie spotkały się różne narody, niekoniecznie z własnego wyboru. Współczesne społeczeństwo to mieszanka plemion afrykańskich, indiańskich i azjatyckich. Wszyscy przywieźli tu własnych bogów, lęki i marzenia.  Bogowie i ludzie musieli nauczyć się żyć ze sobą na niewielkim kawałku lądu. Dziś na Kubie nie różnicuje się kolorów skóry. Miejscowi uznają tylko jedną rasę, nazwaną przez lokalnego poetę Nicolasa Guillena color cubano. Kuba uczy tolerancji. Tutaj nie ma znaczenia, jak wyglądasz, ważne, jakim jesteś człowiekiem.

A co bywa trudne do zniesienia?

- Kiedy zaczęłam na wyspie prowadzić swoją firmę, przywiozłam ze sobą swoje przyzwyczajenia. Pracując w TVNie, działałam pod ciągłą presją, byłam wymagająca i impulsywna. Często wybuchałam,  krzyczałam. Trudno było mi się przestawić. Irytowało mnie, że Kubańczycy się spóźniają, żyją w zwolnionym tempie. Ale po dłuższym czasie funkcjonowania w codziennym 40-stopniowym upale, zauważyłam, że sama wolniej się poruszam.

Nigdy nie miałaś kłopotu, żeby w biznesie polegać na miejscowych?

- Nie. Pracuję ze sprawdzonymi, doświadczonymi ludźmi, którym mogę zaufać. Szanują mój profesjonalizm, nie chcą mnie zawieść. Znają mnie i śmieją się "po co masz krzyczeć?". Ci ludzie pracują w turystyce od lat i dbają o swoją markę, którą sobie wypracowali.

Dlaczego Kubańczycy nie zrobili drugiej rewolucji? Przecież raz pokazali, że potrafią.

- Bo nie czują takiej potrzeby. Życie na Kubie jest ciężkie, ale godne. Nikt nie umiera z głodu na ulicy, jak zdarzało się przed Castro. Za czasów Batisty na prowincji panowała potworna nędza i 97-procentowy analfabetyzm. Pieniądze trafiały wyłącznie do Hawany, interesy robiła mafia, a Kubę nazywano burdelem Ameryki. Rewolucja była efektem ogromnej biedy i wyczerpania społeczeństwa. Teraz Kubańczycy żyją o wiele spokojniej. Korzystają z darmowej służby zdrowia, edukacji, wyżywienia w szkołach. To my chcemy wierzyć, że oni są uciemiężeni i nieszczęśliwi.

Może po prostu ze względu na podobne doświadczenia im współczujemy.

- Powinniśmy współczuć najwyżej sobie. Kubańczycy wcale nie są zafascynowani Europą. To mit, że nie mają dostępu do informacji, że wolno im wyjeżdżać. Na Kubie działa kilkadziesiąt stref wi-fi, w powszechnym użyciu są komunikatory, w kinach i telewizji lecą amerykańskie filmy. Kubańczycy mają paszporty, jedynym problemem są pieniądze na bilet. Ale ci, którzy wyjeżdżają, często wracają. Jak mój nauczyciel salsy, który po roku w Szwajcarii - europejskim eldorado - nie mógł znieść tego, że ludzie żyją tam zamknięci w swoich mieszkaniach, skoncentrowani tylko na sobie. Tęsknił za rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami, za wspólnotą.

Nie wierzę - naprawdę nie ciągnie ich do bogatszego świata?

- Kubańczycy coraz częściej widzą w nas, zamożnych społeczeństwach, samotnych i smutnych ludzi. Dobrym przykładem jest niedawny koncert Rolling Stonesów. Media nagłośniły go jako kulturalny przełom dla Kuby, tymczasem w Hawanie na nikim poza turystami nie zrobił wielkiego wrażenia. Tutejsi ludzie nie rozumieją tej muzyki, nie kupują jej. Pytają: jak do niej tańczyć, bawić się albo uwieść kobietę? Mówią o niej "mierda" - gówno.

Wszyscy radzą jechać na Kubę jak najszybciej, bo wyspa lada chwila zmieni się nie do poznania. Tak, jakby miał zniknąć jakiś osobliwy rezerwat. A ty mówisz, że żadnej rewolucji nie będzie.

- Zmiany są nieuchronne, jak wszędzie. Ale Kubańczycy nie wybiegają myślą do przodu, skupiają się na tym, co jest dzisiaj. To ważny element tutejszej religii, którą sama przyjęłam. Santeria jest wyznaniem synkretycznym, łączącym tradycje afrokubańskie i katolickie. Przybyli na Kubę Afrykańczycy ukrywali przed Hiszpanami swoje wierzenia pod płaszczykiem katolickich symboli i postaci. Choć obecne na każdym kroku ołtarzyki i figurki wydają się znajome, ta wiara polega na czym innym. Każdy ma w niej swoje opiekuńcze bóstwo i uczy się z nim pracować, zachowując równowagę między obecnym w życiu dobrem a złem. W santerii nie ma zmartwychwstania, liczy się tylko tu i teraz. Po śmierci żyjesz tylko jako wspomnienie w pamięci innych. Dlatego w twoim interesie jest być dobrym człowiekiem.

Jak żyje współczesna Kubanka? O czym marzy, jakie ma problemy?

- Wbrew powszechnym latynoskim skojarzeniom na Kubie nie funkcjonuje kult "machismo", tylko "embrismo" - silnej, niezależnej kobiety. To kobiety rządzą domem, trzymają pieniądze, prowadzą rodzinne pensjonaty "casas particulares". Kiedy coś im się nie podoba, protestują, robiąc dzikie awantury. Na Kubie nie istnieje problem przemocy wobec kobiet. Gdyby mężczyzna podniósł rękę na swoją partnerkę, natychmiast spakowałaby mu walizki i wszyscy by ją w tym poparli. Dobrze oddaje to mural w miejscowości Baracoa: "mujer es revolución" (kobieta jest rewolucją).

A jak wygląda życie rodzinne?

- W kubańskiej kulturze nie istnieje presja zawierania małżeństw, w społeczeństwie funkcjonują pary. Aktualny partner kobiety akceptuje wszystkie jej dzieci z poprzednich związków i taktuje jak swoje. Tutejsi mężczyźni w ogóle darzą kobiety dużym szacunkiem. Nie słyszy się na przykład o gwałtach. Kubańczycy tłumaczą mi to tak: co to za przyjemność zmuszać kobietę, która nie chce seksu, skoro wokół jest sto innych, które chcą? Dzięki męskiej życzliwości Polki, które przyjeżdżają ze mną na Kubę, ponownie odkrywają swoją kobiecość. W Trynidadzie zabieram je na lekcje salsy i dzieją się tam fantastyczne rzeczy. Już po kilku godzinach poruszania się w rytm lokalnej muzyki dziewczyny inaczej czują swoje ciało, zaczynają się bawić. Wieczorem idą potańczyć do casa de la musica. Mężczyźni uśmiechają się do nich, prawią komplementy, proszą na parkiet. Bez żadnych podtekstów, bo na Kubie taniec to tylko taniec. Ale dzięki niemu te zmęczone pracą i dziećmi, niedoceniane przez polskich mężów kobiety rozkwitają. Kiedy to widzę, czuję, że moja praca ma sens, że warto to wszystko robić.

Czy czujesz, że Kuba cię zmieniła? Przejęłaś pewne wartości, inaczej patrzysz na życie?

- To proste. Przed pierwszym wjazdem na Kubę byłam złym człowiekiem. Dzisiaj jestem dobrym.

Tekst: Zgubsietam.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy