Reklama

Zabiegi na czas

Niemal każda klinika medycyny estetycznej zaprasza na zabiegi lunchowe, czyli błyskawiczne odmładzanie i wyszczuplanie.

Niemal każda klinika medycyny estetycznej zaprasza na zabiegi lunchowe, czyli błyskawiczne odmładzanie i wyszczuplanie.

Trwają tyle, co przerwa obiadowa. Czy to możliwe? Sprawdziliśmy, które z zabiegów można zrobić w pół godziny, a które wymagają przygotowań i rekonwalescencji.

W Stanach o zabiegach lunchowych mówi się też "walk in walk out". Wejść i wyjść. Wrócić do pracy i wyglądać, jakbyśmy sobie ucięły regeneracyjną drzemkę lub/i poprawiły makijaż u wizażysty. Wydawało się, że powstałe około 10 lat temu określenie "zabiegi lunchowe" będzie jedną z wielu chwilowych mód. Ale przetrwało i dotyczy całkiem nowych terytoriów. Lekarze od medycyny estetycznej proponują dziś mnóstwo zabiegów, które można wykonać w ekspresowym tempie. I to bez skutków ubocznych, czyli krwawienia, opuchlizny i bólu, po wyjściu z gabinetu.

Reklama

Amerykańskie Towarzystwo Estetycznej Chirurgii Plastycznej podaje, że w ciągu 12 lat liczba operacji wzrosła o 104 proc., natomiast tzw. zabiegów lunchowych o 233 procent. W Polsce różnice są jeszcze większe. A to dlatego, że operacje plastyczne zawsze traktowałyśmy z większą rezerwą niż kobiety za oceanem.

Co innego zabiegi ekspresowe - lubimy je, bo nie wymagają podejmowania poważnych decyzji. Ba, nie musimy na nie nawet brać urlopu. Czyżby? Wbrew pozorom i wbrew ulotkom zabiegów medycyny estetycznej, które można wykonać z marszu, nie ma tak wiele. Lunchowa będzie na pewno mikrodermabrazja, czyli mechaniczne złuszczanie naskórka. Po zabiegu twarz jest tylko zaczerwieniona. Jeśli chcesz wrócić do pracy, wystarczy, że nałożysz podkład. Najlepiej kup sobie w aptece kryjący, wyprodukowany przez firmę dermokosmetyczną (np Avene, La Roche-Posay).

Powinien być nowy, żeby żadne bakterie nie zanieczyściły skóry, która po zabiegu jest bardziej podatna na zakażenia.

W czasie lunchu można też iść na wypełnianie fałd nosowo-wargowych (ewentualnie kości policzkowych) kwasem hialuronowym. Ta okolica nie puchnie, nie jest wrażliwa na ból, rzadko pojawiają się tam siniaki. A znieczulenie przed zabiegiem trwa chwilę, pielęgniarka na moment przykłada do twarzy klientki tzw. cold-pack, czyli woreczek ze zmrożonym płynem.

Lunchowe są też zastrzyki z botoksu. Zabieg trwa 10 minut, ale uwaga - przez następne trzy godziny nie wolno się kłaść, masować, schylać (np. myć głowy), bo botoks może się przemieścić. Efekty pojawiają się stopniowo, przez 2-3 dni po zastrzyku.

Dalej: do zabiegów typu "wejść-wyjść" śmiało można zaliczyć odmładzające i liftingujące działania z użyciem fal radiowych, które rozgrzewają, skracają i napinają włókna kolagenu w skórze. Trwają od pół godziny do godziny - czas zależy od traktowanego obszaru. Niektóre zabiegi, jak np. Zaffiro, w ogóle nie bolą, bo rozgrzewana falami skóra jest jednocześnie schładzana.

Bardziej intensywny i nieprzyjemny bywa np. Thermage, jednak pacjentka nie powinna być przed nim znieczulana. Ból, który odczuwa, stanowi ważną informację dla lekarza (bez tej wiedzy może poparzyć skórę!). By złagodzić nieprzyjemne doznania, najnowszy sprzęt wykorzystywany w ulepszonym zabiegu Thermage CPT wprowadza skórę w lekką wibrację. Dzięki temu ból wydaje się dużo mniejszy, bywa porównywany do tego, który pojawia się podczas depilacji woskiem.

"A czy zabiegi laserowe możemy nazwać lunchowymi?", pyta mnie redakcyjna koleżanka, fanka tego sprzętu. Większość tak. Tzw. IPL, fotoodmładzanie i zamykanie naczynek trwa najwyżej 30 minut, przeprowadzane jest bez znieczulenia (skórę chłodzi głowica lasera), pacjent czuje tylko pieczenie. Po zabiegu nie ma żadnych śladów, może pojawić się tylko lekkie zaczerwienienie. Uwaga, zabiegiem lunchowym nie jest odmładzanie twarzy fraxelem, usuwanie laserem przebarwień i zamykanie dużych naczyń na nosie lub w okolicy oczu. Wbrew temu, co czytamy w reklamach, do tej grupy zabiegów nie kwalifikuje się również piling chemiczny, mezoterapia, powiększanie ust i piersi kwasem hialuronowym ani odsysanie tłuszczu. Skąd to wiemy? O swoich doświadczeniach z tymi zabiegami opowiedziały nasze czytelniczki, internautki, koleżanki.

Powiększanie ust - zarezerwuj trzy dni

Wiktoria, 30 lat: Na powiększanie ust kwasem hialuronowym zajrzałam po pracy, w drodze do przedszkola. Zabieg miał być szybki i bezbolesny. Lekarka posmarowała mi skórę powierzchownie znieczulającą maścią Emla. Pół godziny czekałam, aż zacznie działać. Mimo to zabieg okazał się tak bolesny, że w połowie chciałam uciekać. Wytrwałam, ale żałowałam. Zanim dojechałam do przedszkola, usta spuchły jak bania. Synkowi wycedziłam, że byłam u dentysty. Mąż nie uwierzył. Wcale mu się nie dziwię.

Nasz komentarz: usta są bardzo delikatne i wrażliwe na ból. Powiększaj je w czasie urlopu albo przed samotnym weekendem. Wybierz znieczulenie dentystyczne, bo działa szybciej i mocniej (Emla w przypadku ust nie wystarcza, wskazana jest tylko dla tych, którzy mają uczulenie na znieczulenie dentystyczne). Przez półtorej godziny po takim znieczuleniu nie powinnaś pić gorących napojów, bo nie masz czucia w ustach, możesz się poparzyć.

Mezoterapia ― potrzebujesz weekendu

Ewa, 50 lat: Jak regenerować, to skutecznie. Zdecydowałam się na mezoterapię twarzy. Na zabieg pojechałam w drodze do pracy. Lekarz napełnił strzykawkę odmładzającą mieszanką, wstawił ją do specjalnego aparatu i zrobił mi serię zastrzyków w twarz. Poszło szybko, bez niespodzianek. Do czasu! Dziesięć minut później, czyli wtedy, gdy dojechałam do pracy, całą twarz miałam w bąbelkach, jakby mnie pokłuła pokrzywa. Zadzwoniłam do lekarza. Uspokoił, że preparat cały czas się wchłania i zapowiedział, że to potrwa najwyżej kilka godzin. Zwolniłam się z pracy i uciekłam do domu. Na dwa dni! Bo po bąbelkach wyszły siniaki. Trzeciego dnia zamalowałam je podkładem i wróciłam do pracy. Z efektu zabiegu byłam zadowolona po tygodniu.

Nasz komentarz: na tradycyjną mezoterapię weź kilka dni wolnego. Bo wstrzyknięty preparat musi się wchłonąć. Alternatywą jest mezoterapia zwana maszynową albo seryjną, tzw. nappage, czyli bardzo płytkie strzały w skórę. Lekarz zostawia wtedy znacznie mniej preparatu, więc nie powstają bąbelki. Mogą pojawić się siniaki. Jeśli masz do nich skłonności, żaden zabieg, który związany jest z kłuciem skóry, nie będzie dla ciebie lunchowy.

Piling ― zarezerwuj tydzień

Marzena, 40 lat: Piling chemiczny u dermatologa funduję sobie raz w roku. Zabieg trwa chwilę, zawsze robię go w czwartek, w piątek twarz jest napięta, w sobotę naskórek zaczyna pękać, a w niedzielę i poniedziałek zrzucam skórę jak wąż. Dlatego na początek tygodnia biorę home office, pracę w domu. W tym roku okazało się to niemożliwe, delegacje pokrzyżowały mi plany. Dlatego lekarka zaproponowała łagodniejszy piling. "Po nim skóra złuszcza się tak delikatnie, że w ogóle tego nie widać", obiecywała. Nałożenie pilingu jak zwykle trwało tyle co wypicie kawy. Dwa dni później wyjechałam w delegację do Paryża. I stałam się atrakcją negocjacji - skóra schodziła płatami. To był zabieg lunchowy w innym tego słowa znaczeniu: zamiast na lunch pobiegłam do apteki, żeby kupić maść, którą natłuściłam twarz.

Nasz komentarz: przez tydzień po pilingu chemicznym, nawet tym najdelikatniejszym, nie planuj poważnych spotkań biznesowych ani uroczystości rodzinnych. Na wszelki wypadek.

Powiększanie piersi kwasem hialuronowym ― przyda się urlop

"Aniaa" na www.kafeteria.pl pisze: "Cała wizyta, czyli wstrzyknięcie kwasu wraz ze zrobieniem zdjęcia przed zabiegiem i po nim, trwała 40 minut, czyli tyle co lunch. Ale piersi bolały przez tydzień, i to mocno. Mocniej niż wtedy, gdy miałam nawał pokarmowy po urodzeniu dziecka. Byłam tak obolała, że przez kilka dni nie nawet odkręcić słoika". "Regułka 1970" opisuje: "Już wiem, że na zabieg trzeba pojechać z osobą towarzyszącą, żeby pomogła się ubrać i prowadziła samochód w drodze powrotnej".

Nasz komentarz: nowoczesne metody powiększania piersi reklamuje się jako zabiegi lunchowe, bo są mniej inwazyjne niż operacje plastyczne. Ale każda zmiana, szczególnie w piersiach, jest bolesna. Na taki zabieg najlepiej wziąć urlop, dzieci z mężem wysłać na kilkudniową wycieczkę, a do siebie zaprosić troskliwą przyjaciółkę.

Odsysanie tłuszczu ― weź kilka dni wolnego

Agnieszka, 39 lat: Słyszałam, że można odessać tłuszcz z brzucha w ciągu dwóch godzin. To coś dla mnie, pomyślałam. Po wstępnej wizycie u lekarza okazało się jednak, że najpierw trzeba wykonać w laboratorium kilkanaście badań. Na szczęście nie trwały dłużej niż lunch. Sam zabieg był rzeczywiście krótki, zajął ok. dwóch godzin, ale musiałam potem chwilę posiedzieć w klinice, by dojść do siebie. Lekarz namawiał, żebym została na noc, na wypadek powikłań, ale nie mogłam. Wróciłam do domu taksówką na wyraźne życzenie doktora, choć wcześniej nie zapowiedział, że nie powinnam prowadzić, bo może mi się kręcić w głowie. Potem był weekend, więc dzieci mnie nie oszczędzały, a ja czułam się, jakbym była pobita albo chora na grypę.

Nasz komentarz: odsysanie tłuszczu, nawet mało inwazyjną techniką, nie jest zabiegiem lunchowym. W czasie zabiegu organizm traci nie tylko tłuszcz, ale wiele płynów. Może dojść do osłabienia, omdlenia i innych powikłań. Czasem trzeba zostać w klinice na 12 godzin, odpowiedzialni lekarze namawiają na to klientki. Podczas kilku następnych dni należy się oszczędzać, wskazany jest nie tylko urlop od pracy, ale też od obowiązków domowych.

Ewa Sarnowicz

Twój STYL 6/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy