Reklama

Szkoła przetrwania

Naturalny krem ma jeden z wielu ekocertyfikatów, naturalne składniki i nie zawiera konserwantów. Ale przecież to one chronią kosmetyk przed grzybami, pleśnią i bakteriami! Jak to możliwe, że krem bez konserwantów się nie psuje? Sprawdzamy.

Syntetyczne konserwanty oskarżane są zarówno o wywoływanie podrażnień skóry, jak i raka. Chociaż do tej pory nie spowodowały żadnej katastrofy, wiele firm kosmetycznych pracuje nad wyeliminowaniem najbardziej kontrowersyjnych. Efekt? Mamy już kremy, balsamy, szampony, antyperspiranty, a nawet kosmetyki do makijażu w popularnej wersji "paraben free". A niektórzy producenci poszli o krok dalej. Stworzyli receptury w stu procentach naturalne, bez jakichkolwiek konserwantów. Pytanie, czy zdążę zużyć taki krem, zanim się zepsuje?

Czas start

Kosmetyk pozbawiony ochrony konserwantów przetrwa od kilku dni do kilku tygodni, podają producenci. Pod warunkiem, że będę go przechowywać w odpowiednich warunkach. Półka w łazience odpada. Za ciepło i za wilgotno, więc drobnoustroje, grzyby czy bakterie rozwijają się z prędkością światła. Najbezpieczniejsza jest lodówka, ale nawet tutaj krem może się zepsuć. Nieraz zdarzyło mi się otworzyć jogurt, który pomimo aktualnej daty ważności, nie nadawał się do zjedzenia. Dlaczego? Na przykład dlatego, że jego wieczko było uszkodzone i przez mikroskopijną dziurkę doszło do zakażenia.

Reklama

Odpowiednie opakowanie to połowa sukcesu. Jeśli dobrze izoluje zawartość od świata zewnętrznego, kosmetyk nie musi być chroniony konserwantami. Ba, nie ma nawet terminu ważności! Do tej pory udało się to tylko jednej marce - Avene. Preparaty z gamy "Tolerance Extreme" wytwarzane są jak leki, w sterylnej atmosferze, więc opuszczają laboratorium jałowe. A potem trafiają do hermetycznych opakowań. Ich aplikator z dodatkowym systemem zabezpieczeń nawet po otwarciu nie wpuszcza do środka powietrza, więc teoretycznie można je przechowywać do końca życia bez ryzyka, że się zepsują.

Są też inne "przyjazne" kosmetykom rozwiązania. Świetnie sprawdzają się aluminiowe tubki (popularne np. w organicznej marce Dr. Hauschka). Na czym polega ich wyższość nad plastikowymi? Aluminium nie odkształca się jak plastik, więc wyciśnięty krem nie jest zasysany z powrotem do wnętrza. Efekt: nie dochodzi do tzw. wtórnego zakażenia. Ostatnio w tubkach z aluminium pojawiły się podkłady greckiej marki Korres. Natomiast w debiutujących u nas dermokosmetykach Skeen+ zastosowano podwójny system zabezpieczeń. Zamknięte w aluminiowych woreczkach kosmetyki ukryto dodatkowo w próżniowych szklanych opakowaniach z pompką. Dzięki takim zabiegom można zmniejszać ilość konserwantów. Ale nie można wyeliminować ich całkowicie.

Wielka susza

Większość opakowań ma wiele zalet i jedną wadę: skutecznie chronią krem tylko do czasu otwarcia. - Gdy do środka dostanie się powietrze albo po prostu dotkniesz ujścia kosmetyku, zaczynają się w nim rozwijać drobnoustroje - mówi kosmetolog Monika Grudnik-Wroniszewska, wykładowca Wyższej Szkoły Kosmetyki i Nauki o Zdrowiu w Łodzi. Dlatego naukowcy szukają różnych sposobów, by ograniczyć ich rozwój. Ci z firmy Dermalogica wyeliminowali z kremu "Climate Control" sprzyjającą bakteriom wodę. Kosmetyk jest w formie sztyftu, nakładasz go bezpośrednio na twarz bez użycia palców, to dodatkowe zabezpieczenie. Eksperci z laboratoriów Syrio Pharma w dermokosmetykach "B-derm" z wody co prawda nie zrezygnowali, ale zastosowali tzw. teorię przeszkód. W formułach kosmetyków umieścili substancje, które tworzą wokół cząsteczek wody ochronną kapsułę. Bakterie nie dostaną się do niej i nie mogą się rozwijać.

Natomiast do zabezpieczenia niektórych kosmetyków marki Pevonia Botanica wykorzystano metodę stosowaną dotychczas m.in w farmacji i technologii żywności - liofilizację, czyli tzw. suszenie sublimacyjne. Wystarczy schłodzić preparat do - 40 stopni, by skutecznie wymrozić wszelkie bakterie chorobotwórcze czy pleśń. Potem zamyka się krem w próżni. Wytworzone w niej ciśnienie sprawia, że zamrożona w preparacie woda po prostu się ulatnia. Dosłownie, bo ze stanu stałego natychmiast przechodzi w stan lotny. Brzmi kosmicznie? Bingo! Ten proces po raz pierwszy zastosowano w latach 50., by wyprodukować dla amerykańskich astronautów lekkie wagowo "przekąski" i napoje. Jeden z nich właśnie teraz piję. To kawa rozpuszczalna. - Takie produkty można przechowywać latami bez obawy, że stracą swoje walory smakowe czy kosmetyczne - mówi kosmetolog Monika Grudnik-Wroniszewska.

Działanie limitowane

Zaawansowane technologie są jednak kosztowne. Nie wszystkie marki mogą z nich swobodnie korzystać. Nie każdy preparat można też poddać takim eksperymentom. Co wtedy? - Jeśli kosmetyk zawiera wodę, stosujemy minimalne ilości konserwantów - przyznaje Anna Garbaczewska, właścicielka polskiej marki Synesis. - Ale preparaty w formie olejków, jak eliksir pod oczy czy oliwka do ciała, nie wymagają dodatkowych zabezpieczeń. Bo olejki eteryczne nie tylko pięknie pachną i relaksują, ale również chronią kosmetyki przed rozwojem mikroorganizmów. Są też naturalnym konserwantem m.in. w organicznych kosmetykach marki Femi.

Który olejek najskuteczniej hamuje rozwój bakterii? - To zależy od składu preparatu. Do każdego olejki dobieramy indywidualnie. Aby się przekonać, który tym razem zadziała najlepiej, przeprowadzamy tzw. test obciążeniowy. Wprowadzamy do emulsji szczep konkretnej bakterii lub grzyba i obserwujemy skuteczność substancji hamującej ich wzrost - wyjaśnia Hanna Łopuchow, farmaceutka i właścicielka marki Femi. Olejkami konserwuje swoje kosmetyki również inna polska marka Fridge by yDe. Jej preparaty należy przechowywać w lodówce i zużyć w ciągu dwóch i pół miesiąca.

Pół roku później

A wystarczy przyprawić olejki eteryczne ziołami o silnym działaniu bakteriobójczym i... termin ważności wydłuża się do sześciu miesięcy. Tyle czasu możesz używać kosmetyków marki Taer Icelandic. W ich składzie oprócz konserwantów pozyskiwanych z olejków eterycznych znajdziesz m.in. oregano, tymianek, cynamon i rozmaryn. Przeciwbakteryjnie działa też wyciąg z mącznicy lekarskiej. Przez medycynę wykorzystywany jest w leczeniu zakażeń dróg moczowych. A w kosmetykach marki Plante System jako naturalny środek konserwujący. W przyrodzie drzemie ogromny potencjał "ochronny". Ale czy samymi siłami natury można stworzyć kosmetyk bezpieczny i długotrwały?

- Produkcja kosmetyków w stu procentach naturalnych na dużą skalę jest niemożliwa - mówi Monika Grudnik-Wroniszewska. - Bo trudno zachować wszystkie środki bezpieczeństwa i kontrolę nad hurtową ilością preparatów. W efekcie połowa z nich mogłaby trafić do drogerii zepsuta. Dlatego w masowej produkcji niezbędna jest choćby minimalna ilość konserwantów syntetycznych. W kosmetykach naturalnych dozwolone są te identyczne z naturalnymi, np. kwas benzoesowy, sorbowy i ich sole. Te konserwanty stosuje się także w margarynie, serach, dżemach czy sokach. Są jadalne, czyli bezpieczne.

Między słowami

Czy konserwanty chemiczne ("nieidentyczne z naturalnymi") mogą być bardziej szkodliwe? Obok substancji zapachowych to właśnie one najczęściej wywołują podrażnienia skóry czy alergie. Ale są niezbędne, by chronić kosmetyki i zdrowie. Zepsuty krem jest znacznie groźniejszy niż wszystkie konserwanty razem wzięte - mówi biotechnolog dr Ewa Grzelińskaz łódzkiego laboratorium biokosmetyki Antom. A doktor biochemii Harald Schlatter, menedżer ds. regulacji i komunikacji P&G Beauty&Grooming, dodaje: - Kiedyś twierdzono, że kosmetyki nie powinny szkodzić. Dziś w rozporządzeniu kosmetycznym jest napisane wyraźnie: powinny być bezpieczne. To znaczy, że używanie kosmetyku nie może się wiązać z większym ryzykiem rozwoju choroby nowotworowej niż wypalenie dwóch papierosów w trakcie... całego życia.

Czy konserwanty są groźniejsze? Nie, w przypadku parabenów oskarżanych o wywoływanie raka wyciągnięto zbyt pochopne wnioski.- Kilka lat temu w jednym z instytutów naukowych otrzymano wyniki, które sugerowały, że paraben stosowany w antyperspirantach może powodować nowotwór piersi. Te doniesienia nie zostały potwierdzone przez inne laboratoria. Mimo to informacja o szkodliwości parabenów rozeszła się błyskawicznie. I choć wśród specjalistów nadal uważane są one za najbezpieczniejsze konserwanty, to na rynku ciągle przybywa preparatów z logo "paraben free" - mówi dr Ewa Grzelińska. Konserwatywna rewolucja zaczęła się od plotki. Dzięki temu teraz mamy większy wybór, są kremy z parabenami i z naturalnymi konserwantami. Możemy dopasować je nie tylko do potrzeb skóry, ale też do swojego stylu życia, przekonań i poglądów. To się nazywa happy end.

Izabela Nowakowska

Twój Styl 5/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy