Reklama

Łowy i dyplomacja

Nowych kremów antycellulitowych jest mnóstwo. Zabiegów tego typu dużo mniej. A gdy powstaną, natychmiast je testuję. Tym razem dwa naraz: jeden zabieg na prawym udzie, drugi na lewym.

Nie lubię go, ale on polubił mnie. Od dwudziestu lat nie mogę się rozstać z cellulitem. Nie działa odchudzanie ani kremy. Na jakiś czas pomagają jedynie zabiegi, np. endermologia i terapia dwutlenkiem węgla. Czy z cellulitem wygra nowy koktajl do mezoterapii i endermologia łączona z laserem?

Na lewo: ostro

Składniki antycellulitowe w skórę nie wnikną, ale można je wstrzyknąć pod skórę, czyli zastosować tzw. mezoterapię. To znana metoda, ale zmieniają się preparaty używane do zabiegu. W nowej mieszance (Revital Celluform) jest fosfatydylocholina i witamina PP. Pierwsza substancja od lat jest stosowana do rozpuszczania płytek miażdżycowych w żytach. W medycynie estetycznej służy do odchudzania małych powierzchni ciała (np. podbródka).

Reklama

Ale cellulit to nie tylko problem z tłuszczem. Dlatego w nowym koktajlu jest też witamina PP, która ma pobudzać ruch krwi i limfy. Czy działa? Zanim położę się na łóżku w gabinecie, lekarz (tylko lekarz może wykonywać zabieg!) obrysowuje długopisem pofałdowany obszar. I proponuje powierzchniowe znieczulenie skóry specjalną maścią Emla. Nie korzystam, bo chcę sprawdzić, czy zastrzyki w udo i pośladek bolą. Strzykawkę napełnioną preparatem lekarz wkłada do specjalnego pistoletu, ustawia go tak, aby wykonywał nakłucia głębokie na 4 milimetry. I zaczynamy.

W czasie 10-15 min zabiegu dostaję ok. stu zastrzyków, bolą tylko w kilku punktach. Za to tuż po zabiegu czuję się, jakbym była wychłostana pokrzywami. Godzinę potem udo i pośladek puchną, dobrze, że mam luźne spodnie. Ciało w tym miejscu staje się ciepłe i czerwone. Co gorsza, nie mogę siedzieć! Idę spać. Do rana temperatura uda trochę spada, ból odpuszcza, pieczenie i zaczerwienienie też. Ale pojawiają się siniaki. Jest ich mnóstwo, wyglądam jak zepsuty ziemniak. Ukrywam to nawet przed domownikami, nie chcę straszyć dzieci.

Nie mam skłonności do siniaków, więc większość z nich schodzi już po dobie. A cellulit? Przez pierwsze dni wydaje się większy niż przed zabiegiem (bo ciało spuchło), po tygodniu jest zdecydowanie mniejszy. Jest dobrze, ale nie idealnie. Co prawda lekarz zaleca cierpliwość, tłumaczy, że składniki cały czas działają. Ale ja chcę powtórzyć zabieg; zgodnie z procedurą można go zrobić po dwóch tygodniach od pierwszego.

Wkładam spódnicę i rajstopy, dzięki czemu podrażnione miejsce nie będzie ocierane przez materiał. Ale tym razem ciało prawie nie reaguje na zabieg. Udo i pośladek są trochę twardsze, cieplejsze tylko przez kilka godzin. Na drugi dzień pojawia się zaledwie kilkanaście małych siniaków. Tak jakby mój organizm przyzwyczaił się już do wstrzykiwanej substancji. Efekty? Na wygładzenie czekam blisko miesiąc.

Najdłużej widać najmniejsze dziurki. Wyglądają, jakby coś ciągnęło skórę w głąb. Lekarz tłumaczy, że to mogą być zwłóknienia, fosfatydylocholina ich nie rozpuści. Zatem po dwóch tygodniach oczekiwania trochę pomagam jej trzema relaksującymi masażami. Wreszcie wespół w zespół udało się, udo jest gładkie. Na długo? Być może nawet na zawsze, przecież zniszczone komórki tłuszczowe nigdy już nie napęcznieją, nie utrudnią mikrokrążenia. Czy inne spuchną? Gwarancji nie ma, w razie czego wiem, jak się ich pozbyć.

Na prawo: miło

Czy można rozmasować cellulit? Częściowo tak, najbardziej ten miękki, tzw. wodny. Ja mam cellulit tłuszczowy, ale lubię masaż, więc wypróbuję nową wersję endermologii (SmoothShapes). Zabieg jest dla skóry delikatny, więc nie trzeba wkładać ubranka typowego dla endermologii. Masażystka włącza sprzęt, końcówkę z rolkami przykłada do skóry i masuje ją. W klasycznej endermologii między walkami umieszczona jest rura, która zasysa ciało jak odkurzacz.

W SmoothShapes ssanie jest niewyczuwalne, tym samym wyeliminowano nieprzyjemny element zabiegu. Rolki są superdelikatne, a laser zainstalowany między nimi emituje czerwone, cieple, mile światło. Najpierw przez 10 minut masowane jest udo, potem pośladek, też przez 10 minut. Po kilku minutach, gdy ciało się rozgrzewa, masażystka zapala górne światło w gabinecie, aby sprawdzić, czy skóra nie jest za bardzo zaczerwieniona (rozgrzanie może być przyczyną podrażnienia i powstawania pajączków). Reaguję wzorcowo, więc mocne światło gaśnie i w gabinecie znów panuje relaksujący półmrok. Tylko maszyna do zabiegu mruczy jak nowoczesny odkurzacz. A konsystencja ciała, mam wrażenie, zmienia się na budyniowatą.

To bardzo miły, delikatny zabieg. Czy skuteczny? Teoretycznie tak. Laser rozgrzewa i upłynnia tłuszcz. Światło czerwone zwiększa przepuszczalność błon komórkowych, więc tłuszcz wydostaje się przez nie. Rolki drenują ciało, przesuwają tłuszcz, płyny i limfę do układu limfatycznego. Tyle teorii. A jak to wygląda w praktyce? Super! Cellulit zmniejsza się już po trzecim z ośmiu zaplanowanych w serii zabiegów.

Lepiej to widać rano, słabiej wieczorem, bo wtedy zbierają się toksyny. Najpierw znikają drobne zagłębienia, duże grudkowate nierówności długo nie chcą ustąpić. Ale po ośmiu zabiegach te trudności również pokonuję. Niestety, nie znikają na zawsze. Mam skłonność do cellulitu, więc efekt masowania będzie tymczasowy. Może utrzyma się pół roku, a może trochę dłużej... Nie martwi mnie to jednak, bo zabieg jest przyjemny, więc chętnie wrócę na następną serię. Muszę tylko znaleźć na to czas.

Ewa Sarnowicz

Twój STYL, nr 4/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy