Reklama

​Mateusz Gessler i kuchnia Australii

- Gdyby większość z nas trzymała się z góry ustalonych przepisów, to nigdy byśmy nie poszli dalej. Uważam, że przepis jest przede wszystkim formą inspiracji - mówi kucharz i restaurator Mateusz Gessler.

Wielki Piknik Australijski i warsztaty kulinarne z Mateuszem Gesslerem - to atrakcje, jakie przygotował producent wina Jacob’s Creek w sobotę 10 czerwca w warszawskim Wilanowie. Podczas warsztatów mieliśmy okazję porozmawiać o tym, jakie są różnice między kuchnią polską, francuską i australijską właśnie.

Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: Jesteś ambasadorem marki Jacob’s Creek, podróżowałeś po Australii - co twoim zdaniem Polacy powinni zaczerpnąć z kuchni australijskiej?

- Uśmiech! Uśmiech to jest najważniejsza rzecz w kuchni. I kochać ludzi. Jak się nie kocha ludzi, nie ma się uśmiechu w głębi siebie i na twarzy, to się niedobrze gotuje. Resztę trudno jest porównać, bo produktów, które są tam, nie ma tutaj. Moglibyśmy dużo stamtąd przenieść, ale najważniejszy z nich to nastrój do gotowania. Trzeba też pamiętać, że kuchnia australijska powstała na bazie innych kuchni, ale została rozbudowana. Kuchnia polska powstała na bazie swojej i pozostała na swoim "kręgosłupie". A jednak "kręgosłup" australijski mocno się zmienił i to idealnie, bo nie czuć, że to kuchnia fusion. Czuć, że jest fajna, dobra, świeża i bardzo, bardzo nastawiona na świeże produkty.

Reklama

Wino Nowego Świata nieśmiało pojawia się na naszych stołach. Dlaczego powinniśmy po nie sięgnąć?

- Z winem jest trochę tak, jak z jedzeniem. Nie mogę nauczyć ludzi jeść danych potraw, bo smak każdy ma indywidualny. Wino australijskie jest bardzo różnorodne, jest tam wiele winnic i gatunków. Polecam się na nie otworzyć i spróbować go - po prostu. Jeśli ktoś w nim zasmakuje, to tak trzymać. Nawet jeśli będzie to czerwone wino do ryby, to każdy ma do tego prawo i nie powinien patrzeć przez pryzmat tego, co inni na ten temat myślą i jak nas oceniają. To my to jemy i pijemy, przede wszystkim nam ma to smakować.

Podczas warsztatów kulinarnych też przekonujesz, żeby nie trzymać się ściśle przepisów.

- Idea jest taka, że gdyby większość z nas trzymała się z góry ustalonych przepisów, to nigdy byśmy nie poszli dalej. Uważam, że przepis jest przede wszystkim formą inspiracji. Książki kulinarne są po to tworzone, żeby mieć pomysł na to, co chcemy zrobić, ale nie możemy się ich ściśle trzymać. Gotujemy wedle swojego gustu, albo dla kogoś - i to jest najważniejsze. Kuchnia jest też miejscem, w którym można mieć odrobinę szaleństwa, a dzięki temu można odkrywać nowe smaki i przyrządzać nowe dania.

Polska - Francja - Australia - gdzie są największe różnice w tych kuchniach, oprócz mentalnych zapewne.

- Nie ma, bo każdy kucharz używa tych samych produktów: masła, śmietany, wina... Różnica jest w odbiorze ludzi. Polska jest tego najlepszym przykładem. Kiedy przyjechałem tu 15 lat temu, nie było ważne, co było na talerzu, miało być dużo i tanio. Teraz to już się mocno zmieniło. Francja też miała taki moment, ale to już się zmieniło...

Raczej na: mało i drogo.

- Zupełnie na odwrót. (śmiech) Każdy kraj ma swoje obyczaje, ale to klient jest najważniejszy. Musimy się dostosować do klienta. Jeśli możemy zmienić jego preferencje - super, ale to wymaga czasu.

Będąc w Australii miałeś okazję próbować lokalnych specjałów, jak mięso emu czy krokodyla?

- Jadłem tam bardzo dużo różnych rzeczy. To nie jest opowieść na teraz, mógłbym o tym książkę napisać. Głównie podróżuję po to, by poznawać różne smaki, a tamtejsza kuchnia naprawdę zrobiła na mnie duże wrażenie.

Czy to prawda, że krokodyl smakuje jak kurczak?

- Taki mulisty kurczak. (śmiech)

Zobacz także:


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy