Reklama

Maria Winiarska i Zofia Zborowska. Duet wybuchowy

​Popularna aktorska para. Matka i córka. Maria Winiarska i Zosia Zborowska. Kiedyś Maria była dla córki wzorem artystki, dziś pora na rewanż. Zosia zrobiła z matki gwiazdę Instagrama, podpowiada, jak się ubierać, zachęca, by przyjmowała role w teatrze. Ale to związek tylko z pozoru symbiotyczny. "Zośka mną rządzi", mówi Maria. "Mama mnie wnerwia", kontruje Zosia. Ale widać, że są sobie bliskie.

Maria Winiarska przychodzi przed czasem. Zamawia herbatę z owoców leśnych i wyjmuje kilkanaście karteczek z notatkami. Wyznaje, że przez stres związany z wywiadem nie spała od trzeciej. - To podobno cecha starszych pań. Jest im zimno, wcześnie wstają i wszystkim się przejmują. Przynajmniej miałam czas, żeby się przygotować - mówi. - Czy pozwoli mi pani zacząć tę rozmowę? - Oczywiście - odpowiadam. - Świetnie! - ożywia się pani Maria. - To zaczynimy od podróży. Ona najlepiej pokaże, jaką mam relację z Zosią.

Maria Winiarska: Za kilka dni lecimy z mężem do starszej córki do Brazylii. Bardzo to przeżywam. Na miesiąc zostawiamy dom, psy. Muszę pamiętać, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Pakuję się od dwóch miesięcy. Mam już trzy walizki, zapłaciłam za nadbagaż i nadal się nie mieszczę. Będą cztery! Wiktor marudzi: "Czy my zawsze musimy podróżować jak tabor cygański?!". Ale ja wiozę głównie prezenty dla wnuczek. Kiedy zadzwonił do mnie "Twój STYL" z propozycją okładki i wywiadu, powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie mam czasu, bo za dziesięć dni lecę na inny kontynent. 

Twój Styl: Jednak rozmawiamy... 

- Miała w tym brać udział również Zosia, więc poinformowałam ją o mojej decyzji. I ona zrobiła ze mnie wiatrak. "Takich rzeczy się nie odmawia! Świetne pismo, fajna propozycja, trzeba to zrobić i już!". Tłumaczyłam, że teraz nie nadaję się psychicznie do wywiadów. Że wyprostowałam włosy keratyną, żeby się nie puszyły w wilgotnym klimacie Brazylii, i że to nie jest fryzura na okładkę. Ale okazało się, że mam kilka dni wolnych. Podjęłam rękawicę. I już w trakcie sesji zdjęciowej wiedziałam, że córka miała rację. Czasem warto posłuchać młodszych.

Reklama

Ostatnie słowo często należy do Zosi?

To od niedawna tak wygląda. Kiedyś my motywowaliśmy córki, dziś one nas. Mówią: "Nie bój się, dasz radę, jesteś super".

To Zosia namówiła panią na konto na Instagramie? 

- Założyły mi z Hanią, żebym mogła je obserwować. Ale któregoś dnia Zosia powiedziała: "Mamo, masz takie poczucie humoru, że mogłabyś rozbawiać ludzi w internecie". I zaczęła mnie uczyć, jak robić filmiki na Instagramie. Miałam opory, nie wierzyłam, że ktoś będzie chciał to oglądać. Ale ona nie dawała za wygraną. Pierwsze relacje kręciłyśmy razem, pokazała, jak się taguje, używa filtrów. Ciężko mi było to zapamiętać. Zapisywałam na kartce. Do tej pory korzystam z tej ściągi. 

Podbiła pani Instagram. Przedstawia się jako 67-letnia influencerka, a wpisy zbierają mnóstwo lajków. Jak ten, gdy pisze pani, że w rocznicę ślubu poszła do dentysty i po znieczuleniu ma krzywe usta. "Nawet filtr z liśćmi palmy nie pomaga. Podobno do wieczora przejdzie. Na razie nie mam czucia, a przecież mieliśmy się całować". 

Mamy z Wiktorem specyficzne poczucie humoru, które siłą rzeczy przeszło na córki. A lajki? Nie sprawdzam, bo nie umiem. Może to i dobrze. Przygotowanie relacji zabiera mi zbyt dużo czasu i chwilowo odciągnęło od czytania. Ale tylko chwilowo! Jednak gdy dzwonią firmy i pytają, czy coś zareklamuję, odsyłam ich do córki, bo ona się na tym zna. Zosia jest dla mnie i męża przewodnikiem po niezrozumiałym świecie nowości. 

Podłączy Netflix, powie, co jest eko? 

MW: Wiktor zagrał w serialu Agnieszki Holland 1983. Nie mamy Netflixa, nie wiedzieliśmy, jak go założyć. Bo mąż oczywiście udaje, że się zna na nowych technologiach, ale tak naprawdę jest gorszy ode mnie. No dobrze, niech mu będzie - jesteśmy na tym samym poziomie. Przyszła Zosia, poklikała w laptopie, zajęło jej to chwilę i już mogliśmy oglądać. Słucham się jej, gdy radzi: "Tych kosmetyków nie używaj, bo są testowane na zwierzętach". Uwrażliwiła mnie na ekologię. Nie włożyłabym już prawdziwego futra. 

Dzięki Zosi jestem wegetarianką. Lepiej się czuję, w ciągu trzech lat schudłam 16 kilo! Inspiruje mnie! 

Co jeszcze zawdzięcza pani córce? 


Załatwiła mi rolę w spektaklu Lekcje stepowania Krystyny Jandy w Och-Teatrze. Ja po latach przerwy bałam się, że sobie nie poradzę. No i nie umiałam stepować. Ale Zośka oczywiście naopowiadała Krystynie, że matka stepuje! "Czemu skłamałaś?", zapytałam. "Bo się nauczysz. Całe życie tańczyłaś!". No i się nauczyłam. 

Trudno było nie przenosić osobistej relacji na scenę? 

MW: Przed próbami ustaliłyśmy, że nie będzie między nami relacji matka-córka. Zosia od razu poinformowała też mnie, że siedzimy w różnych garderobach, bo nie dźwignie dzielenia jej ze mną. W trakcie prób unikałam dawania rad, nie wspierałam. 

Zresztą to ja bardziej potrzebowałam wsparcia! Nie wytrzymałam jednak w czasie grania spektakli. Po kryjomu kładłam Zosi jabłuszko i wodę, udając, że to nie ja, tylko garderobiane. W każdym razie gra nam się razem dobrze, a ja na scenie poczułam, jakby wracała młodość. Emocje, trema, oklaski. Podobnie zadziałał Instagram. 

Ludzie zaczęli do mnie pisać, dziennikarze prosić o wywiad. Z młodzieżą gadamy jak równy z równym: o Instagramie, followersach. Zostałam zdjęta z półki i odkurzona. Dało mi to cholernego kopa! Nawet Wiktor patrzy na mnie z zaciekawieniem: "A dokąd ty znowu idziesz?", dopytuje. Gdybyśmy mieli po 20, 30 lat, myślałabym, że jest zazdrosny. 

Czyli Zosia podrywa panią do życia. 

I to do jakiego! Zabiera do show roomów, doradza, co się nosi. Idziemy do galerii handlowej, ja jak dziecko we mgle, a ona: "tu nie wchodzimy, tu nie, o tu tak". Rozejrzy się, zdejmie z wieszaka cztery ciuchy i mówi: "zmierz". Wszystko leży świetnie. Dzięki niej zaczęłam nosić dopasowane rzeczy. Nigdy nie mierzyłam rozmiaru S, bo myślałam, że to nie dla mnie. A okazało się, że jest okej. Mam sporo rzeczy po niej. Oczyściła mi szafę, 
wyrzuciła kilka par "wygodnych butów" i przypomina: "Umaluj się, bo cię ludzie poznają". W ten sposób pokazuje, że jej na mnie zależy. A ja dobrze na tym wychodzę. "Pani się nic nie zmienia", słyszę coraz częściej. Na stare lata polubiłam siebie i to daje mi moc. 

Pokolenie trzydziestolatków często rozlicza rodziców ze swojego dzieciństwa. Usłyszała pani kiedyś, że czegoś nie dopilnowała, coś sknociła? 

Zdarzały się takie rozmowy. Kiedyś była duża zazdrość między córkami. Myślę, że to moja wina. Hania miała pięć lat, gdy urodziła się Zosia. Chciałam, żeby było dobrze, żeby starsza się wysypiała, więc nie pozwalałam jej spać ze mną i z młodszą. A powinnam była, bo Hanka czuła się odrzucona. Po czasie widzę, że ich żale były słuszne. Obserwuję też, że Hania inaczej wychowuje córeczki, konsekwentnie i sprawiedliwie. Dziś jest większa świadomość wśród matek. Moje pokolenie wychowywało spontanicznie, instynktownie. Myślę, że popełniłam błędy, bo dziewczynki mogły mnie urobić, jak chciały. Płaczem, całowaniem, szantażem. A ja godziłam się na to, czego przed chwilą zabroniłam. 

Zawsze akceptowała pani ich wybory? 


Nie było problemu, gdy Hania chciała iść na prawo, a Zosia do szkoły teatralnej. Decydowały same, a my je wspieraliśmy. "To ich życie, niech robią, jak chcą", mówiliśmy. Zawsze wiedziałam o rozterkach córek więcej niż mąż. Wiktor czasem miał pretensje: "Bo wy tylko szepczecie między sobą, a ja się dowiaduję ostatni". Ale po co mu wcześniej opowiadać? Staraliśmy się nigdy nie wtrącać w ich związki. Nawet jeśli nam coś nie pasowało, nie komentowaliśmy, jeśli córki były szczęśliwe. 

Ciężko było pani, gdy dziewczyny wyfruwały z domu?

Najgorsze było rozstanie z Hanią. Zakochała się, wyjeżdżała do Brazylii. W tym samym czasie Zosia zdawała maturę, potem miała egzaminy do szkoły teatralnej. Myślałam, że tego nie ogarnę, że pęknie mi głowa. Ale co mogłam zrobić? Położyć się i szlochać? Pomagałam w pakowaniu, załatwianiu spraw. Mieszkaliśmy w Konstancinie, więc przez lata byłam ich kierowcą - woziłam do szkół, na zajęcia, czasem drzemałam w samochodzie, bo nie opłacało mi się wracać. Na studiach Zośka wyfrunęła z domu, wyprowadziła się do mieszkania po babci w Warszawie. Odczuliśmy syndrom opuszczonego gniazda. Zostaliśmy sami z trójką naszych ukochanych psów. Na nie przelaliśmy miłość i tęsknotę za dziećmi. 

Często rozmawiacie z Zosią przez telefon? 

Codziennie. Odkąd zostałam influencerką, Zosia częściej do mnie dzwoni. Czasem wysyłamy zwykłe wiadomości: "idę do kina", "leżę", "boli mnie głowa", niby nic, a świadczy, że ludzie są blisko. Obie córki są zajęte, więc gdy dzwonię, najczęściej słyszę: "Błagam, przejdź do sedna, bo mam pracę i muszę odpisać na sto maili". Mówią, że się powtarzam. Może to wina mojego wieku albo tempa ich życia? Ale cieszę się, że pracują, są niezależne. W ich związkach jest równouprawnienie. Hania mi ostatnio powiedziała: "Wiesz, ja swojemu mężowi śniadań nie robię". To przytyk. Odpowiedziałam: "Haniu, mój tata lekarz wstawał przed szóstą. Mama wiedziała, że pracuje na kilku posadach, więc podawała mu śniadanie i czekała na niego z kolacją. U mnie jest tak samo". Hania na to: "Tak samo? Przecież oboje pracujecie!". No, nie wiem. Tak już mam. Czekam z kolacją na męża. Nie wyobrażam sobie, że gdy Wiktor wróci późno po spektaklu, powiem: "weź sobie coś z lodówki". Chociaż nie miałby pretensji. Ale podoba mi się postawa córek. Za czasów moich rodziców nie do pomyślenia. 

Czymś jeszcze imponują pani córki?

Odwagą, otwarciem na świat. Świetnie mówią po angielsku. Hania nauczyła się portugalskiego. W Brazylii prowadzi z mężem biuro nieruchomości. Gdy lecimy do niej z Zosią, zawsze mamy nocleg w Lizbonie. Wielkie lotnisko, a Zosia czuje się jak ryba w wodzie. Zamawia taksówkę, zabiera nas do knajpki, rozmawia z obcokrajowcami. Wszystko wie, nikt jej nie oszuka. A my z mężem czujemy się bezpieczni i zaopiekowani. 

Czuje się pani potrzebna córkom? 

Nadal jest tak, że ze smutkami i radościami dzwonią do mnie. A ja im mówię: "Pamiętajcie, że zawsze możecie na nas liczyć, żeby nie wiem co się działo. Nie ma takiego problemu, którego wspólnie nie rozwiążemy". Tyle razy im to powtarzałam, że chyba uwierzyły. Jesteśmy trochę taką sycylijską rodziną, która stoi za sobą murem. Gdy obserwuję, jak mądre są moje córki, myślę, że mimo błędów wychowałam je całkiem nieźle. Kochają wszystko, co żyje. Są wrażliwymi i dobrymi ludźmi, a to jest najważniejsze.

Zosia wpada do restauracji. Z suczką Wiesią. Zamawia zupę z soczewicy i sałatę. 

- Zosiu, to ja z wami jeszcze posiedzę - mówi Maria. 

- Nie, mamo. Ty już udzieliłaś wywiadu - odpowiada Zosia. 

- Ale przecież będziecie rozmawiać o naszej relacji. 

- Dlatego chciałabym zostać sama. (śmiech) Zapada cisza. Zosia głaszcze psa, Maria wzdycha, rzuca mi porozumiewawcze spojrzenia i rozgląda się po sali. 

W końcu mówi: - No dobrze, skoro chcesz, to idę. Ale zamów sobie herbatę z owoców leśnych, bo jest najlepsza. 

Zosia Zborowska: Oto moja mama. 

Kontrolująca?

- Ma specjalizację w każdej profesji. W stomatologii, prawie, weterynarii, stolarstwie, psychologii, zwłaszcza psychologii miłości. Jesienią siedem razy przypomni, żebym włożyła czapkę. Gdy kilka lat temu oznajmiłam, że zostałam wegetarianką, usłyszałam: "Chcesz mi spie... wszystkie święta?!" (śmiech) Mama zawsze powie, co zamówić w restauracji, czego absolutnie nie kupować, dokąd pojechać na wakacje. "Tylko nie jedź do Wietnamu, bo jest niebezpiecznie". "A byłaś tam?". "Nie". I tak sobie rozmawiamy. Dziwi mnie to, bo całe życie byłam odpowiedzialna, z każdego miejsca wracam (prawie) cała, nigdy nie było ze mną problemów. 

Stawiasz mamie granice? 

- Gdybym tego nie robiła, byłoby ciężko. Gdy mieszkałam sama, miała klucz do mojego mieszkania. Zdarzało się, że gdy byłam na wakacjach, nieproszona wpadała posprzątać. Jeśli mama sobie coś uroi, nie ma mowy, żeby wyprowadzić ją z błędu. "Po co ty to robisz? O matko! O Boże!". Tata nie ma takich zapędów. Ufa mi, a jeśli czasem ma wątpliwości, pyta i dyskutujemy. Z ojcem zagraliśmy razem w dwóch spektaklach. Praca z rodzicem nie należy do najłatwiejszych, ale ojciec dał mi bardzo dużą przestrzeń. Z mamą było ciut gorzej. Czasami nasza wspólna "praca" kończyła się niezłymi awanturami.

Puszczały ci nerwy? 

No pewnie, ale tak już mam, że po dziesięciu minutach dzwonię i mówię: "Sorry, wiesz, że cię kocham". Mama też potrafi przyznać się do błędu. Nie umiemy się na siebie gniewać. Najdłużej nie rozmawiałyśmy może ze trzy dni. Gdy dokądś wyjeżdżam, zawsze o niej myślę, kupuję jej prezenty. Kiedy rodzice wysłali mnie do szkoły aktorskiej w Stanach, przywiozłam mamie walizkę ciuchów. Umiem ubierać ją na odległość. Ale od niej też mam sukienkę, długą, w kwiaty. Kupiła ją sobie 40 lat temu w Londynie i nigdy nie miała jej na sobie. Dziś nosimy ją obie, a raz nawet włożyłyśmy tydzień po tygodniu na ściankę, uprawiając "rodzinny recykling". 

A gdy coś mi się w twoim życiu wywraca? 


Dzwonię do mamy. Zawsze powie coś, co mi pomoże. Matka to matka. 

Powiedziała mi, że im jest starsza, tym częściej to ty w tej relacji rządzisz. Jesteś jej menedżerką.

Tak i przyznam, że żałuję tej sytuacji. Z rodziną nie należy pracować, więc chętnie oddam ją w dobre ręce, bo ja też nie do końca się na tym znam. Niedawno poprosiłam, żeby przed sesją zdjęciową wysłała swoje zdjęcie fryzjerowi. Przysłała mi trzy wiadomości głosowe z mnóstwem nieistotnych wątków, a jemu przez pomyłkę zdjęcie psa koleżanki. Mama jest zakręcona, lubi sobie pogadać i jeszcze  nie rozumie tempa, w jakim ja żyję. Ale tak, to ja wpadłam na pomysł, żeby została influencerką. I biorę to teraz na klatę! 

Skąd ten pomysł? Instagram to medium głównie dla młodych. 

Może właśnie brakuje kogoś starszego z dystansem, talentem i poczuciem humoru? Czemu w mediach społecznościowych mają błyszczeć tylko młodzi? Dlaczego kariery na Instagramie mają robić postacie znikąd? To nie fair. Zaczęłam uczyć mamę Instagrama, a kiedy zobaczyłam, że przybywa jej followersów, trzymać nad tym pieczę. Mama jest słabą bizneswoman. Dzwonią do niej firmy, proszą, by coś zareklamowała, i ona się godzi. Za darmo. Dlatego w jej imieniu czytam umowy, negocjuję, tłumaczę: "Przysłali ci paczkę nie tylko dlatego, że cię lubią, ale też dlatego, że chcą mieć reklamę". Mam dostęp do jej konta. Czasem piszą do niej obcy faceci, od razu to kasuję! Gdy zaczynała przygodę z Instagramem, zrobiła sobie niechcący zdjęcie twarzy od dołu - takie, na którym każdy wygląda jak dżdżownica, i przez pomyłkę wstawiła je do sieci. Zadzwoniła do mnie w panice, błagając, żebym jak najszybciej je usunęła, bo ona nie umie. Razem z siostrą popłakałyśmy się ze śmiechu, gdy kasowałam tę fotkę. 

Wraca Maria. 

- Słuchajcie, czy ja nie zostawiłam tu kluczyków od samochodu? 

- Mamooo! - No co, nie mogę znaleźć... 

- Proszę cię, na pewno masz w torebce. - Dobrze, już idę. 

W dzieciństwie mama też tak bardzo nad tobą czuwała? 

Gdy wychodziła z domu przed nami, miałyśmy z siostrą wszystko rozpisane na karteczkach. Ser w lodówce, jajka na patelni, sól już wydzielona. Do nas należało tylko wykonanie kilku ruchów ręką. Tę nadopiekuńczość trochę po niej odziedziczyłam. Staram się w podobny sposób dogodzić osobie, na której mi zależy. Mama dużo pracowała. Wyjazdy, spektakle, plany zdjęciowe. W wychowaniu mojej siostry pomagała świętej pamięci babcia Haneczka (mama mojego taty), ja natomiast miałam nianię, ukochaną panią Stasię. 

Najsilniejsze wspomnienia z dzieciństwa to mama, która stoi na scenie z ciocią Basią. Siostry Winiarskie wydawały płyty, jeździły z koncertami po Polsce. Gdy mogłam, jechałam z nimi. Stałam pod sceną i byłam dumna, że jedna z tych kolorowych fajnych pań to moja mama. 

I chciałaś być jak ona? 

Chciałam tańczyć, to na pewno. Zaczęło się od filmu That’s Entertainment gdzie pierwszy raz zobaczyłam słynną "Deszczową piosenkę". 
Pół roku wierciłam tacie dziurę w brzuchu, żeby zapisał mnie na lekcje stepowania. Udało się, tańczyłam 10 lat i zdobyłam potrójne mistrzostwo Polski. Zdawanie do szkoły teatralnej było dla mnie oczywiste. Do egzaminów przygotowywałam się dwa lata. Nie miałam planu B. Rodzice nigdy nie ingerowali w moje marzenia, wspierali mnie, jak tylko mogli. 

A za co jesteś im wdzięczna?

 Za to, że od dziecka dbali o nasz rozwój. Wysyłali na mnóstwo dodatkowych zajęć. Po angielsku mówię prawie bez akcentu. To dzięki nim. Ale najbardziej jestem wdzięczna za to, że są 47 lat po ślubie i 50 razem. Większość znajomych pochodzi z rozbitych domów, a ja mam właśnie taki wzór. Zdaję sobie sprawę, że rodzicom nie było łatwo, że się czasem żarli, mieli kryzysy, ale ostatecznie łapali równowagę. Myślę, że robili to dla nas i to jest wspaniałe. Na pewno ratowało ich poczucie humoru. Mama jest optymistką i to pomaga wszystkim. W najgorszej sytuacji mówi: " Zośka! W d... to miej! Będzie dobrze, zobaczysz". I wiesz co? Zazwyczaj ma rację! 

Często od niej słyszysz: "Jestem z ciebie dumna"? 

Hmm... na pewno rodzice tak mówią po moich premierach. (śmiech) Ale ich duma nie wiąże się tylko z moim zawodem, bo przecież kiedyś nie będziemy rozliczani z tego, jak wspaniałe role zagraliśmy, ale kim byliśmy dla innych. Pod tym względem mama zawsze bardzo mi imponowała. 

Nigdy nie była i nie będzie interesowna. Zaprzyjaźni się zarówno z królową angielską, jak i z babcią klozetową. Nauczyłam się od niej nie patrzeć na ludzi przez pryzmat korzyści. Jeśli wiem, że ktoś jest szują, mam gdzieś, jak wielkie ma wpływy, nie polubimy się. Mam mocne poglądy w wielu kwestiach i nie zmienię ich dla kogoś lub dla pieniędzy. Dzięki mediom społecznościowym mam dostęp do bardzo dużej grupy osób w młodym wieku. 

"Gadam" do nich codziennie na różne tematy. Czasem jest zabawnie, czasem walczę o prawa zwierząt i uświadamiam, że futerko z lisa na kapturze to w XXI wieku obciach, a nie trend. Czasem daję "wykłady" na temat ekologii i wegetarianizmu. 

Niedawno na Instagramie zrobiłam ankietę, ile osób dzięki mnie przeszło na wegetarianizm. Wiesz ile? Ponad trzy tysiące! To pokazuje, że media społecznościowe mają moc, więc staram się przekuć ją w coś dobrego. 

Szczerze? Myślę, że jestem lepszym człowiekiem niż aktorką. I jestem z tego cholernie dumna. A rodziców to ja mam najlepszych na świecie. Kropka. Na koniec spieramy się z Zosią, która zapłaci. Problem rozwiązuje kelnerka: "Rachunek przed wyjściem uregulowała pani Maria". 

Zobacz także: 


Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy