Reklama

Dojrzałość jest atutem

Zachwyca wyglądem, ale twierdzi, że dla facetów stała się niewidzialna. I taki stan rzeczy jej pasuje! „Wreszcie nie muszę się podobać”, śmieje się.

Podczas wywiadu jest bezpośrednia, otwarta i szczera. Zaraża perlistym śmiechem. I zachwyca sylwetką, choć twierdzi, że przytyła.

Danuta Stenka (57) opowiada nam o swoim stosunku do wieku, kobiecości i nadchodzącej emeryturze (na którą wcale się nie wybiera). Mówi też o swoim "worku kompleksów", który dźwiga od lat i ogromnej sile, którą niespodziewanie w sobie odkryła.

Gwiazda z przypadku

"Nie jest wyłącznie moją zasługą, że jestem dziś tu, gdzie jestem", oznajmia. I dodaje: "Gdyby nie ludzie, których spotykałam na swojej drodze, wiele by mnie w tym zawodzie ominęło. Pewnie najdalej dotarłabym z mojego studium aktorskiego w Gdańsku do Teatru Współczesnego w Szczecinie. I tam właśnie bym była po dziś dzień, gdyby nie przyjaciele, którzy mnie "wypędzili" z tego teatru żebym zdobywała nowe doświadczenia i kolejni, którzy mnie popchnęli dalej. W tym wszystkim, co mnie na mojej drodze zawodowej spotkało, nie było mojego udziału, poza pracą, której się oddawałam z pasją", tłumaczy.

Reklama

Sporą przeszkodą na drodze do wielkiej kariery była nieśmiałość Danuty, która paraliżowała ją od najmłodszych lat, a także jej duże kompleksy. "W tym zawodzie trzeba mieć siłę przebicia. Pamiętam, kiedy zdawałam do Studium Aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże, moja kuzynka opowiedziała mi o swojej koleżance z klasy, która nie miała żadnych zahamowań, potrafiła wskoczyć na ławkę i przed klasową widownią powiedzieć wiersz czy zaśpiewać piosenkę. Pamiętam jej komentarz: "To jest urodzona aktorka! Ona zajdzie bardzo daleko". Załamałam się, bo zrozumiałam, że ja, szara myszka, sierotka trzymająca się mamusinej spódnicy, nie mam szans przetrwać w tym zawodzie. I powiem szczerze, że ilekroć oglądam się za siebie, nieustająco jestem zaskoczona tym, jak się potoczyły moje losy. Wziąwszy pod uwagę mój charakter, fakt, że nie umiem walczyć o swoje, zabiegać, przebijać się, zaskakujące jest, że jestem tu, gdzie jestem", mówi z uśmiechem.

Śmieje się z nadchodzącej emerytury i zapewnia, że zamierza grać do późnej starości: "Chwalić Boga, staruszki w tym zawodzie też są potrzebne (śmiech). Drzewiej bywało, że ludzie przychodzili na spektakl z udziałem swoich wiekowych idoli, licząc, że będą świadkami ich ostatecznego "zejścia ze sceny". Też chciałabym grać do samego końca", zaśmiewa się.

I dodaje już poważniej, że bardzo cieszy ją zmiana kursu w przemyśle filmowym. Twórcy, a za nimi odbiorcy, zaczynają doceniać kobiecą dojrzałość. "Powstają bardzo ciekawe produkcje z udziałem dojrzałych aktorek. Dojrzałość zaczyna być atutem", mówi gwiazda.

Ja jestem atrakcyjna?

 "Nigdy się za taką nie uważałam. Weszłam do tego zawodu jako aktorka charakterystyczna, o dość obfitych kształtach i tak siebie postrzegałam, i postrzegam nadal. Mam to w pogotowiu na dnie głowy. Kiedy więc pojawiają się propozycje, żebym zagrała atrakcyjną kobietę, natychmiast pojawia się pewność, że nie mam szans sprostać zadaniu", mówi z rozbrajającą szczerością. I opowiada: "Wniosłam do tego zawodu swój worek kompleksów. Dość obfity. A kolejne etapy życia i zderzenie z nowymi sytuacjami wywoływały kolejne kompleksy". Problemem był nie tylko wygląd, ale przede wszystkim pochodzenie. "Byłam dzieckiem wiejskim. I to z małej wsi, gdzie był jeden sklep, biblioteka, kościół i przystanek autobusowy. Wielu rzeczy nie wiedziałam, nie widziałam, nie znałam. Wstydziłam się", tłumaczy aktorka.

Spośród dziesiątek wybitnych ról Danuty Stenki trudno jej wybrać tę najważniejszą. Z całą pewnością przełomowa jest jednak postać Bogny Mróz, którą kreuje w serialu TVN "Diagnoza".

"Uwielbiam ją! Tę jej pewność siebie, bezkompromisowość, bezwzględność. I to, że ma o sobie tak fantastyczne mniemanie! Jest tak różna ode mnie. W ogóle jej nie obchodzi, co o niej myślą inni. Wchodząc w jej "buty", przejmuję jej sposób myślenia, a lęk, że nie sprostam wymaganej atrakcyjności przestaje mieć i dla mnie znaczenie", mówi Stenka. I zdradza, że jednym z najważniejszych doświadczeń zawodowych i życiowych było dla niej odkrycie drzemiącej w niej siły.

"Nagle uświadomiłam sobie, że siła postaci, którą gram, to przecież moja siła, prywatna, autentyczna, że mam w sobie moc, o której nie miałam zielonego pojęcia. To niezwykłe uczucie.", mówi nam.

Na przestrzeni lat zmieniło się też jej poczucie kobiecości. "Powiedziałabym, że dziś jest ona nasycona człowiekiem. Pewnie dlatego nie boli mnie, kiedy zauważam kolejne znaki czasu na twarzy i ciele. Albo kiedy idąc z córkami ulicą dostrzegam, że dla mężczyzn stałam się przezroczysta. Jeszcze całkiem niedawno, mijając ich na ulicy czułam, że zahaczali o mnie okiem. Teraz ich wzrok spływa po mnie jak woda po kaczce. No chyba, że czasem rozpoznają mnie jako aktorkę. Natomiast kiedy idę z córkami widzę, jak ich oczy wczepiają się w nie, mnie w ogóle nie zauważając, jakbym była w czapce niewidce.  I raczej mnie to bawi niż sprawia przykrość. Ta potrzeba bycia zauważoną jako kobieta, która mnie kiedyś wypełniała po brzegi, ustąpiła we mnie miejsca człowiekowi, który czuje się ważnym elementem tego świata. I dobrze mi z tym", zapewnia z oszałamiającym uśmiechem.

Justyna Kasprzak

 SHOW 2019/9

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy