Reklama

Greenwashing, czyli ekościema w Polsce

Coraz więcej w sklepach produktów, które oznaczone są etykietkami „eko” lub „bio”. Czy jednak wszystkie z nich są naprawdę przyjazne naturze? Producenci chętnie wykorzystują rosnącą świadomość wśród konsumentów i sprytnie wyprowadzają nas w pole.

Skąd wzięło się takie zjawisko?

Termin "greenwashing" po raz pierwszy użył Jay Westervelt, pisząc artykuł o hotelach, które namawiały gości do rzadszego wymieniania ręczników. Zarząd kierował się podobno troską o środowisko, ale tak naprawdę liczył się dla niego zysk i zaoszczędzenie pieniędzy. Rzekome dbanie o środowisko nadal promują niektóre z hoteli. Samo słowo nawiązuje do anglojęzycznego stwierdzenia "whitewashing", czyli wybielania czegoś lub kogoś. Niestety, w języku polskim wciąż brakuje odpowiedniego terminu określającego to zjawisko. Najczęściej mówi się o nim w kontekście "ekościemy" lub "zielonego kłamstwa". Obecnie ten trend jest monitorowany przez wiele organizacji, takich jak EnviroMedia. Na stworzonej przez nich stronie internetowej można zobaczyć, które z reklam wprowadzają w błąd konsumentów. Natomiast organizacja Greenpeace wydała kompletny dokument "The Greenpeace Book of Greenwash" punktujący każdy współczesny przykład "ekościemy".

Reklama

Jak rozpoznać greenwashing?

W Polsce nie brakuje przykładów greenwashingu. Zręczne działania marketingowców widać w telewizyjnych i internetowych reklamach, czy sklepowych półkach. Co ciekawe, nie dotyczy jedynie żywności, ale także ubrań, kosmetyków, czy... samochodów!

Kiedy mamy więc do czynienia z greenwashingiem? Na przykład, gdy firmy stosują ukryte koszty alternatywne, a więc podają błędne informacje na temat cech produktu i pozorują jego dobry wpływ na środowisko.

Powinniśmy sprawdzać wszystkie informacje, które producent drukuje na opakowaniach, lub którymi reklamuje produkt. Może się zdarzyć, że podawane fakty nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Świetnym przykładem może być reklama jednego z producenta kosmetyków - plakat zamieszczony na przystanku. Ściana została pokryta skandynawskim chrobotkiem, który faktycznie skutecznie oczyszcza powietrze... gdy jest żywy. Tamten stanowił wyłącznie zieloną ozdobę w zatłoczonym mieście.

W bardzo podobny sposób działały także firmy w Stanach Zjednoczonych, które reklamowały produkty wytworzone bez użycia chlorofluorowęglowodorów i freonów zakazanych w produkcji od wielu lat.

***Zobacz także***

Brak precyzji

Ludzie tworzący produkty udające te ekologiczne są bardzo sprytni. Często celowo tworzą nieszczegółowe opisy, które wprowadzają w błąd konsumenta. Najlepszym przykładem takiego działania jest nagminnie używanie określenie "all natural". W końcu naturalny nie zawsze oznacza dobry dla zdrowia. Takie związki jak rtęć, uran, czy arsen również występują w naturze, ale powszechnie wiadomo, że są dla żywych organizmów bardzo szkodliwe. Dlatego warto sprawdzić, czy na etykietce tuż obok wspomnianego wyżej określenia nie znajduje się jakaś gwiazdka.

"Mniejsze zło"

Ów slogan często zakamuflowany jest w reklamach urządzeń elektrycznych, takich jak e-papierosy, czy samochody. Stwierdzenie, że którekolwiek z tych urządzeń jest w pełni ekologiczne, to kłamstwo. O szkodliwym wpływie dymu - zarówno z tradycyjnego, jak i tego elektrycznego jest nam dobrze znany. Niewiele osób poddaje jednak wątpliwości materiałów, z których składa się wszystkie "ekologiczne urządzenia". Jest to przecież metal, guma, nierzadko plastik.

Białe kłamstwo

Etykietki to jest to, na co powinniśmy zwrócić uwagę. Większość firm szczyci się niezliczoną ilością znaków i certyfikatów, które otrzymał dany produkt, sugerując konsumentom, że jest w pełni ekologiczny, a tutaj - właśnie na etykietce jest niezbity dowód. Większość z nich nie ma nic wspólnego z autentycznymi certyfikatami. To stworzone na potrzeby marketingu oznaczenia, dzięki którym producenci mogą w łatwy sposób ukryć prawdziwy proces produkcji i pozyskiwania półproduktów.

Jak ustrzec się przed wpływem greenwashingu?

Opisane wyżej działania marketingowe mają na celu wywindowanie cen produktu przy zdecydowanie niższym koszcie produkcji. Dlatego warto zastanowić się nad tym, czy kupowanie ofoliowanych warzyw z napisem "bio" ma w ogóle sens. Zdarza się, że wybrany przez nas ekologiczny produkt może zawierać pestycydy lub chemię, a do tego zapłacimy za niego dwa lub trzy razy więcej niż za ten sam towar bez oznaczenia.

Wiele ludzi wciąż nie wie o istnieniu tego zjawiska i łatwo nabiera się na marketingowe sztuczki. W rozpoznaniu greenwashingu pomoże na pewno sceptycyzm podczas zakupów. Analizujmy i sprawdzajmy skład produktów oraz wszelkich napisów oznaczonych gwiazdką.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy