Reklama

Gramy nie wiadomo co

O tym jak powstawała trzecia płyta, jakie piosenki lubią dzieci i dlaczego czasem dobrze jest nie być promowanym rozmawiamy z Kubą Badachem, wokalistą zespołu „Poluzjanci”.

Małgorzata Turnau, Styl.pl: W informacji prasowej o waszej trzeciej płycie pada, moim zdaniem raczej niepochlebne, określenie "babskie granie".

Kuba Badach: - To określenie wzięło się chyba z jakiejś recenzji, lakonicznej, ale jakże cennej. Na którymś z portali ktoś napisał "miałki popik, gitarkowy kminek dla dziewczynek". Tak nazwał naszą drugą płytę i nam się strasznie spodobało to określenie. Teraz się śmiejemy, że Waglewscy mają męskie granie, a my mamy babskie. (śmiech)

Reklama

- Oczywiście to nie do końca prawda. Być może taki odzew jest związany z tekstami, które często dotyczą sytuacji miłosnych, przez co kobiety, jako osoby bardziej wrażliwe, mają większą łatwość w odbiorze takiego klimatu. A faceci pewnie rzadziej się do tego przyznają. Gdybyśmy grali ciężką muzykę, teksty byłyby inne, ale ta muzyka, którą piszę, fajnie się łączy z tekstami Jaśka Onufrowicza i to działa.

Na koncertach chyba nie widać znacznej przewagi kobiet?

- Nie, nie jest to Enrique Iglesias i już chyba nie będzie.

Robert Luty (perkusista Poluzjantów) napisał na płycie, że było wyjątkowe iskrzenie w trakcie nagrań. Bardzo się ścieraliście?

- Tak, bo to bardzo specyficzna sytuacja dla nas. Między pierwszą a drugą płytą mieliśmy 10-letnią przerwę, a teraz między drugą a trzecią nie minęły nawet dwa lata. Ekspresowe tempo i intensywny okres. Nie mieliśmy żadnych piosenek, kiedy firma nam zaproponowała, żebyśmy się spięli i zabrali się do roboty...

- Gdyby to była taka sytuacja, że kończysz jeden projekt, masz przerwę i luz, i potem zabierasz się za kolejny, a głowa ma czas, żeby odpocząć, to byłoby ok. Ale tutaj tego nie było. Każdy zasuwał, wskoczyliśmy z jednego projektu w drugi.

- To bardzo trudne znaleźć w sobie taki stan ducha, pełnej gotowości. Myślisz: "co bym chciał, żeby ta kapela grała?", a za chwilę mówisz sobie: "nie, w nosie mam co ma grać, to po prostu mają być fajne piosenki". Konflikt od samego początku.

- U nas pojawiło się to po raz pierwszy  - trzecia płyta i zaczęliśmy się zastanawiać, jakie mogą być oczekiwania. I czy ten utwór jest "poluzjantowy". A za chwilę: a co to znaczy, że jakiś utwór jest "poluzjantowy"? W końcu to olaliśmy, stwierdziliśmy, że jak ma zadziałać, to zadziała. Na próbach przegrywaliśmy różne kawałki i część odpadła. Takie numery, które wydawałoby się, że powinny działać, nie zagrały.
Zobacz teledyski Poluzjantów na stronach INTERIA.PL!

Czyli nie było łatwo...

- To był bardzo intensywny okres. Bardzo mało czasu, nowa sytuacja dla nas. Ja się bardzo cieszę, że w tym składzie i pod presją czasu udało nam się zrobić coś tak fajnego (bo mnie już wcześniej takie rzeczy się udały - w kompaktowym okresie studyjnym zrobiłem Zauchę).

Jakieś rewolucje na tej płycie?

- Bardzo zagęszczona praca w studio i przełomowa płyta, bo po raz pierwszy nie piszę całego muzycznego materiału, czyli nie mam tego ciężaru odpowiedzialności za muzykę i za styl. Tym razem Grzesiek Jabłoński, nasz pianista, mnie odciążył i przyniósł swoje kompozycje, z czego pięć weszło na płytę. I to kolejny papierek lakmusowy - patrzymy, co się będzie działo. Zresztą w ferworze walki nikt nie zamieścił autorów muzyki na płycie. Ale może to dobrze, bo nikt się nie nastawia.

Te przerwy - najpierw 10, teraz niecałe 2 lata. Czyżby znalazło się dla was miejsce na rynku?

- Miejsce jest na pewno. Ta sytuacja się jakoś tak spokojnie rozwijała, w bardzo naturalny sposób. Cieszę się, że nigdy nikt nas nie promował. Po prostu dla większości graliśmy za trudne rzeczy, trudno nas było sklasyfikować. Ani to pop, bo za trudne, ani to jazz, bo za łatwe, nie funk, bo nie wszystkie numery są funkowe, ani reaggae, ani rock, nie wiadomo co. Za trudne melodie, za trudne podziały, za trudne teksty. A jeszcze podane w takiej formule, że ani to słodkie, ani pikantne, nie wiadomo co z tymi Poluzjantami zrobić.

- Po pierwszej płycie odpuściliśmy sobie, bo nie było promocji, ani  trasy koncertowej, a płyta gdzieś tam sobie żyła swoim życiem. W 2003 roku dostaliśmy pierwsze sygnały, że ludzie chcieliby nas usłyszeć na żywo, zaczęliśmy grać sporadycznie koncerty i to był taki efekt kuli śnieżnej. W 2010 roku podjęliśmy decyzję, że nagramy w końcu te utwory, które od 2002 roku pisałem i leżały sobie w szufladach.

- Nie udawało się wydać drugiej płyty - od 2003 roku próbowaliśmy, materiał był nagrany dwukrotnie i wywalaliśmy to do kosza, bo okazywało się, że jest problem z wydawcą. I jak już nam się wydawało, że nie ma szans na kontynuację tematu, pojawiły się pingwiny (Penguin Records - przyp. red.) i stwierdzili, że chcą nas wydać, chociażby po to, żeby zamknąć ten okres. Uznaliśmy to za dobry pomysł.

- Chwilę później zaczęliśmy też grać, akustycznie. Zrobiliśmy całkiem inną odsłonę Poluzjantów z akustycznym graniem i to się świetnie sprawdziło. I teraz kolejna płyta. A w międzyczasie było tyle projektów. Ostatnio często się pojawia pytanie, co myśmy robili przez te 10 lat. Odpowiedź jest prosta: ponad 200 płyt.

No właśnie, ja się dziwię, że teraz macie czas, żeby się zająć zespołem...

- Nie mamy. Naprawdę. Nasze ancymony, czyli Żaczek i Luty mają teraz "Voice of Poland", więc są zajęci strasznie. Do tego Lutek gra praktycznie codziennie, jest wszędzie.


Ta pierwsza płyta była takim białym krukiem - trudna do kupienia, głównie przegrywana. Byliście poza mainstreamem, panował trochę taki snobizm, że jak ktoś się zna na muzyce, to wie kim jesteście, ale dla mas nie istnieliście. I to była wasza wartość dodana. A teraz będziecie dostępni dla wszystkich...

- Nie będziemy, bo dalej nie będą nas grali w stacjach radiowych, bo to dalej jest nie wiadomo co. Dalej nie mamy żadnego świetnego teledysku, jest po staremu. Nie będziemy pchać się na pierwsze strony gazet, bo nikt tego nie lubi, a ja wręcz nienawidzę. Więc nie grozi nam jakaś superpopularność.

- Ta płyta jest zapisem chwili, tego co tu i teraz. I wydawało mi się, że całkiem w inną stronę pójdziemy, a to jednak kontynuacja drugiej płyty.  Ciągle smakujemy niewielką ilość dźwięków.

- Chcieliśmy, żeby ten materiał dało się zagrać na żywo w szóstkę, bez żadnych dodatków. I teraz zobaczymy, czy to się sprawdzi. To jest totalnie nowe doświadczenie, bo do tej pory jak wychodziliśmy, graliśmy numery, które już były takie uleżane...

... i publiczność znała teksty na pamięć...

- Tak! A teraz wychodzimy i gramy cały koncert z nowymi numerami. Na początku byliśmy przerażeni, że to może nie zadziałać. Ale z drugiej strony jak ja idę na koncert artysty, którego nie znam, muza mi się podoba, to nie szaleję, tylko siedzę i słucham, jestem ciekaw, co tam się wydarzy. Więc po prostu zagramy tę trasę i zobaczymy, czy spotkamy się w studiu za dwa lata, czy za sześć.

- To jest zespół złożony z sześciu indywidualistów i ni cholery nie jesteśmy w stanie przewidzieć, w jakim kierunku to pójdzie. Do tej pory nie działały żadne plany, to po prostu musi iść swoim rytmem. Pewnie jest jakiś odgórny plan dotyczący tej kapeli, którego my nie rozumiemy, nie będziemy się nad nim zastanawiać. Jak mówi moja ciocia Jadzia: "Jest jak jest, będzie jak będzie" (śmiech).

Masz ulubiony numer na nowej płycie?

- Mam kilka takich numerów, które mi leżą, i są to i moje piosenki, i Grześka. Podoba mi się, że "Wbrew sobie" brzmi tak, jak brzmiało w mojej głowie. I ballada Grześka "Zamykam oczy", to jest mistrzostwo. I świetny tekst Jaśka.

A jak się mają twoje solowe projekty?

- Zauchę udaje nam się grać. "Tribute to Andrzej Zaucha" to płyta, która poszła w ludzi i wygląda na to, że tak długo jak będzie w sklepach, będzie znajdywała odbiorców.  Coraz więcej głosów dociera do mnie z różnych stron, że ta płyta weszła w domy.

- Zresztą wiąże się z tym zaskakująca rzecz - ludzie przychodzą po koncertach "zauchowych" z dzieciakami typu 4 lata, "Zosiu, zaśpiewaj panu swoją ulubioną piosenkę" i wszystkie dzieci śpiewają... "Leniwego diabła", gdzie jest gęsto tekstowo i to nie jest prosty numer. Ulubiona piosenka dzieci! Próbujemy dzieciom wciskać proste melodyjki, a to nie tędy droga - maluchy łapią trudne rzeczy, skomplikowane struktury, tylko musi im pasować klimat.

Posłuchaj piosenek z płyty „Trzy metry ponad ziemią” w serwisie Muzzo.pl!

- Ostatnio słyszałem "C’est la vie" i "Byłaś serca biciem" w jednej z głównych stacji radiowych. I o to mi chodziło. Żeby te numery były grane.

- W tej chwili jest już w Polsce takie pokolenie dzieciaków, które nie mają żadnych kompleksów. Ja jeszcze należę do tej generacji, która czuje się trochę gorsza, dla której BMW to jest ciągle takie ‘wow’. Ale myślę, że dochodzimy do takiego etapu, że zaczniemy doceniać to, co mamy tutaj. I te numery Zauchy, po odarciu ze słabiutkiej produkcji (która była chyba główną przyczyną tych kompleksów) i zostawieniu samej kompozycji, melodii i słów, okazują się genialne.

A reszta projektów?

- Z Globetrotters mamy w planie zagrać w najbliższym czasie parę koncertów, bo przez ostatnie 1,5 roku nie było czasu. W tym roku planuję też solowy krążek. Większość materiału jest już napisana, pozostaje kwestia znalezienia odpowiedniej formuły. Niewykluczone, że zrobimy to w ogóle w dwóch, kompletnie różnych odsłonach.

Czekamy niecierpliwie. Jak oceniasz teraz polski rynek muzyczny?

- Jest masę fajnych rzeczy i sporo tych niefajnych...

Jasne strony?

- To, że powstaje mnóstwo małych ośrodków, które mają dobry sprzęt i sprawnych ludzi. Coś, co było rzadkością 10 lat temu. Teraz przyjeżdżasz do jakiegoś domu kultury i są faceci, którzy naprawdę wiedzą, jak zrealizować dźwięk, mają świetny sprzęt i chcą to robić.

- Fajne jest to, że w zeszłym roku na festiwalu form muzycznych we Wrocławiu widziałem parę młodych kapel, dzieciaków 15-16 lat, które grają na światowym poziomie. Dla nich nie ma ograniczeń, mają znajomych z całego świata. I nie mają podejścia, że skoro mieszkają w Polsce, to nie zrobią kariery. Oni chcą grać muzę i tyle.

A co kuleje?

- Słabe jest to, że cały czas potrafimy sobie tak precyzyjnie strzelać w kolano na tak wielu płaszczyznach okołomuzycznych. W radiach - "tego nie zagramy, bo to nie nasz format" itd., sprzedaż płyt też ciągle spada.

- Ale w takich czasach pewne rzeczy bardzo ładnie się klarują. Pod jednym względem jest już jasność - można być promowanym, być obecnym w mediach, ale na koncerty nie przychodzi nikt. A z drugiej strony są tacy artyści, którzy mają "tylko" swoją muzykę i zawsze potrafią zapełnić sale koncertowe. Bo ludzie wiedzą, że warto zapłacić za bilet, bo to jest prawdziwe przeżycie.

Małgorzata Turnau

*Rozmowa nagrała się dzięki uprzejmości Kuby, który użyczył mi swoich baterii, za co bardzo dziękuję.

 


Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Kuba Badach | trasa koncertowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy