Reklama

Sukces? Fajne słowo

Magda Steczkowska jest matką, żoną, wokalistką i kobietą, która lubi ludzi i swoje życie. Rodzina i bliscy są dla niej ważniejsi niż kariera, choć nie ukrywa, że chciałaby odnieść sukces. Jednak musiałoby się to odbyć na jej warunkach.

Na zdjęciach piękna, nieco chłodna. W progu wita mnie uśmiechnięta dziewczyna, o figurze, która nie zdradza, że młodsza córka Magdy ma zaledwie rok. Długość naszej rozmowy zależy właśnie od rocznej Michalinki, która na razie śpi. Oczywistym się wydaje, że pierwsze pytanie musi dotyczyć roli matki.

Małgorzata Turnau, Styl.pl: Z czym przede wszystkim kojarzy Ci się macierzyństwo?

Magda Steczkowska: 6 rano, nieprzespane noce. I uśmiech dziecka. Ale nie zawsze jest kolorowo. Moja starsza córka, Zosia, płakała całe noce do trzeciego roku życia. Nikt nie wiedział, co jej jest. Byliśmy u różnych lekarzy. W końcu okazało się, że jest bardzo wrażliwym dzieckiem. To, co się działo za dnia, ona przeżywała w nocy, płacząc. W związku z tym chodziłam po ścianach, nie wiedziałam co się dzieje, mylił mi się dzień z nocą. Mimo tego, że Piotruś (Piotr Królik, mąż Magdy, muzyk - przyp. red.) był bardzo pomocny, to organizm nie potrafi tak odsypiać. A teraz jest bardzo zdolną, uśmiechniętą dziewczynką. I chrapie całą noc. Z tamtego okresu pamiętam przede wszystkim to, że bardzo dużo płakała i była takim "cycusiem mamusi", nigdzie nie można się było bez niej ruszyć, bała się wszystkiego. Można było ją zostawić na chwilę, bo wiadomo było, że nie będzie psocić, tylko czekać aż wrócę.

Reklama

A jaka jest Michalina?

Magda Steczkowska: Ma roczek i nie można jej spuścić z oka na sekundę, bo wszystko będzie do góry nogami - telewizor będzie miała na głowie, noże powbijane nie wiadomo gdzie. Dom jest w miarę możliwości zabezpieczony, ale nie ma to żadnego znaczenia. Ona wszędzie dojdzie, wszystko znajdzie. Zjada kwiatki. Potrafi zabrać kanapkę, schować ją do szuflady, na drugi dzień wyjąć i zjeść. Robi takie niestworzone rzeczy, że szkoda słów. Przed chwilą znalazłam w szufladzie bransoletkę, którą zwykle trzymam na górze w mojej szufladzie, a była w szufladzie kuchennej.

Nie można jej zostawić na pięć sekund, nigdzie. Ale, że robi to wszystko z rozbrajającym uśmiechem, to trudno się na nią złościć. Prawie w ogóle nie płacze, cały czas się śmieje i to tak, że aż ma czkawkę. Jest absolutnie cudnym, uśmiechniętym pulpecikiem. Nawet ładnie w nocy śpi, tylko się czasem przebudza, a wtedy przebudza również i mnie. Dlatego mam zamiar ją wynieść do innego pokoju.

Jak Zosia przyjęła Michalinę?

Magda Steczkowska: Cudnie, ona była zachwycona.

Przygotowywaliście ją na to? Były poważne rozmowy?

Magda Steczkowska: Tak, były. Choć nadszedł taki moment na początku ciąży (ona wiedziała właściwie od razu), kiedy ucieszyła się, ale widziałam, że chodzi i myśli. Któregoś dnia przyszła do mnie i powiedziała, że my ją będziemy mniej kochać, jak urodzi się siostra. Zapewnialiśmy ją, że na pewno tak nie będzie. Staraliśmy się bardzo. Jak tylko Michalinka się urodziła, Zosia cały czas miała swój udział w opiece nad nią.

Do tej pory jest bardzo opiekuńcza, jeśli chodzi o Michalinę. Bardzo, nawet bardziej niż my zwraca uwagę gdzie ona jest, czy są zamknięte drzwi na schody, czy ma kapcie itd. Bardziej jak babcia niż mamusia, bo babcie są dużo bardziej opiekuńcze niż rodzice. Michalina ją uwielbia, zawsze jak ją widzi, to się drze jak opętana. Widać, że na tym etapie bardzo się lubią i kochają. Zobaczymy, co będzie dalej…

No właśnie, Ty wiesz najlepiej… Sporo sióstr było w Waszym domu.

Magda Steczkowska: Sporo, ale nie pamiętam poważnych zatargów między nami. Oczywiście jak byłyśmy już nieco starsze, były jakieś sprzeczki o to, że coś mi siostra schowała nie chciała oddać, albo ja jej coś zrobiłam. Zdarzały się i bójki. To wszystko było, tylko że wydaje mi się, że w granicach rozsądku. Nie obrażałyśmy się na siebie na całe życie. Zwyczajnie przeszła afera i tyle. Nie ma czegoś takiego jak pełna zgoda i jedność w myśleniu. Nigdy nie uwierzę, że coś takiego jest możliwe w rodzinie, no chyba, że jest się jedynakiem.

Jak sobie wyobrażasz teraz promowanie nowej płyty Indigo przy dwójce dzieci?

Magda Steczkowska: Bez problemu. To kwestia organizacji, a od organizacji jest mąż. On jest zorganizowany jak mało kto.

Oboje będziecie jeździć na promocję nowej płyty?

Magda Steczkowska: Tak, dziewczynki zostaną w domu z nianią. Staramy się robić tak, żebyśmy byli poza domem nie dłużej niż trzy dni. Do tej pory nam się to udaje i myślę, że jest to zawsze wykonalne. Jeżeli zdarza się, że musimy jechać na dłużej, zabieramy je ze sobą. Zosia uwielbia podróże, ona jest hotelowym dzieckiem. Im lepszy hotel, tym ona jest szczęśliwsza. Natomiast Michalina nie bardzo lubi zmiany, woli być w domu. Gdyby była bardziej podobna do Zosi, to pewnie inaczej byśmy to organizowali. Ale ponieważ wiemy, że ona tego nie lubi, wolimy nie narażać jej na stres.

Liczysz, że to się zmieni?

Magda Steczkowska: Tak, przecież ma dopiero rok. Wszystko przed nią. Jak już wyjeżdżamy, wszystko jest tak zorganizowane, żeby każdą godzinę dobrze wykorzystać. Staramy się wyruszać pod wieczór, kiedy dzieci idą spać. Jeśli to możliwe, jedziemy ostatnim pociągiem do Warszawy i tam od samego rana do ostatniego pociągu jesteśmy w pracy. Fajny mąż, fajna organizacja, wszystko się da.

Poznaj receptę Magdy na udany związek - czytaj dalej

Michalina zdecydowanym głosem obwieszcza koniec drzemki i domaga się obecności mamy. Magda znika na chwilę, by powrócić z uśmiechniętym od ucha do ucha bobasem, który w ciągu trzech sekund przesuwa lub zrzuca wszystko, co znajduje się na stole, przy którym siedzimy. W związku z tym postanawiam dowiedzieć się czy…

Myślicie o kolejnym dziecku?

Magda Steczkowska: To jest temat otwarty, zwłaszcza, gdybym otrzymała zapewnienie, że będzie syn… (śmiech). Mnie akurat nie zależy na płci dziecka, ale mojemu mężowi tak. Jak każdy facet musi mieć syna, wybudować dom, posadzić drzewo. Drzewo już jest, dom stoi, teraz pora na syna. Chociaż do końca tego nie rozumiem, bo to przecież córki kochają swoich ojców najbardziej na świecie i są ich oczkami w głowie.

Myślę, że gdybym miała taką pewność, że dzieciątko, które by się miało urodzić, będzie takie grzeczne jak Miśka, to znaczy będzie spało i jadło bez problemów i będzie takim pogodnym, radosnym, a przede wszystkim zdrowym dzieckiem, to chyba tak, to chciałabym mieć jeszcze jedno.

Czym jest dla Ciebie rodzina?

Magda Steczkowska: Pamiętam jak dziś, że jak miałam 15 lat, to myślałam, że w 2000 roku będzie koniec świata. I że ja wtedy będę już dorosła i muszę mieć wtedy rodzinę. Będzie koniec świata, a ja bym bardzo chciała ją mieć.

Myślę, że jak się ma taką dużą rodzinę jak moja, to ciężko sobie wyobrazić swoje życie bez dzieci, bez rodziny. Dla mnie to było oczywiste, że ja najpierw chcę mieć rodzinę i dziecko, a później dopiero będę myśleć, co dalej. Nigdy nie myślałam w kategoriach, że jeszcze za wcześnie na to, raczej szukałam odpowiedniego kandydata. Nigdy nie sugerowałam się swoim wiekiem albo tym, czy dam sobie radę. Nigdy sobie też nie pomyślałam, że mogę sobie nie dać rady albo że to mi przeszkodzi w karierze.

Po prostu wyniosłam z domu taką chęć posiadania rodziny, niekoniecznie takiej dużej, ale w ogóle rodziny, czyli ukochanej osoby i dzieci. Właściwie zawsze chciałam mieć dwójkę, więc nie jestem pewna tej trójki. Dwójka jest idealna - żeby to jedno nie było samo, a drugie jest takie słodziutkie, takie przypomnienie sobie, jak to było z pierwszym.

Wspomniałaś o odpowiednim kandydacie na męża. Długo musiałaś szukać?

Magda Steczkowska: Dłuuuugo (śmiech)! Bo ja jestem stała w uczuciach, nie próbuję: może ten, a może tamten. Po prostu beznadziejną romantyczką jestem. Z moim mężem było oczywiście cudownie i romantycznie, i w Australii, i w ogóle. Chwilę to trwało i nie bez problemów, ale w końcu udało się. I trwa już 12 (chyba?) lat. Długo w każdym razie.

Między Wami jest dość duża różnica wieku…

Magda Steczkowska: Całe 9 lat, tylko nikt w to jakoś nie wierzy. Jak Piotruś mówi, ile ma lat, to nikt mu nie chce uwierzyć. Mało tego, kiedyś będąc w Stanach na koncertach, wybraliśmy się do knajpy, a wiadomo, że tam nie można sprzedawać alkoholu osobom poniżej 21. roku życia. Wszystkim sprzedali piwo, a Piotrusiowi nie. Nie miał przy sobie akurat dokumentów, a barman nie chciał się zgodzić, żeby mimo 30 na karku, zamówił piwo. Biedny, musiał się obejść smakiem, a wszyscy się z niego strasznie śmiali, bo był z nas najstarszy.

Jak na zawołanie, do domu wraca mąż Magdy, Piotr. Po czułym powitaniu Magda ze śmiechem, acz zdecydowanie, wyprasza go z pokoju, tłumacząc, że nie chce, by za bardzo obrósł w piórka. Widać, że się doskonale rozumieją.

Macie jakąś receptę na tak udany związek?

Magda Steczkowska: Myślę, że człowiek się cały czas uczy tej drugiej osoby i sam bardzo się zmienia. Ja się ogromnie zmieniłam od momentu, kiedy poznałam męża. Bardzo duża w tym zasługa Piotra, który miał do mnie ogromną cierpliwość. Chociaż sam jest z charakteru bardzo podobny, dużo mówi i jest bardzo energiczny, spokojnie ze mną rozmawiał i tłumaczył mi dużo rzeczy. Na początku ich nie przyjmowałam - były kłótnie i awantury, ale później, powoli, powoli, zdawałam sobie sprawę, że on ma w wielu rzeczach rację. Ktoś, kto jest ci bardzo bliski, kto Cię bardzo kocha i chce dla Ciebie tylko i wyłącznie dobrze, patrzy na problem, który cię trapi zupełnie inaczej i dzięki niemu zaczynasz dostrzegać te inne strony, które pomagają ci znaleźć rozwiązanie.

Miłość w związku jest najważniejsza. Tego się nie da w żaden sposób przewidzieć czy analizować. A jak masz już 12 lat za sobą, to dużo rzeczy się zmienia, dopada cię codzienność. Zmieniają się relacje między dwojgiem ludzi. Na obecnym etapie najważniejsze jest dla mnie to, żeby utrzymać, na tyle, na ile to jest możliwe, wspomnienie naszego pierwszego spotkania. Coś, co zostaje w człowieku na całe życie. Jeśli umiesz stworzyć jakąś namiastkę tego, utrzymać i wpleść jakoś w normalne życie, wtedy jest cudownie.

Ale w waszym przypadku to nie była miłość od pierwszego wejrzenia.

Magda Steczkowska: Oj nie, wprost przeciwnie! Ale to trzeba spytać Piotrusia, on ma lepszą pamięć. Ja rzeczywiście patrzyłam na niego trochę spode łba, a on na mnie jak na podlotka. Dopiero magiczna Australia, podróż naszych marzeń, nas zbliżyła. Wbrew pozorom jesteśmy do siebie bardzo podobni, charakterami i sposobem myślenia. To jest też ważne w związku, bo pomaga rozwiązać wiele problemów, jakie są na każdej drodze. Trzeba pamiętać, że my też pracujemy razem…

Przebywacie ze sobą właściwie 24 godziny na dobę, w dodatku poddajecie swoją pracę krytyce drugiego.

Magda Steczkowska: Tak, ale Piotr od zawsze jest moim pierwszym recenzentem. I to dotyczy wszystkiego, zarówno tekstów, które piszę (to jest dla mnie koszmar), jak i tego jak się ubieram, jak się zachowuję, co mówię itd. Ponieważ jesteśmy spójni w tym, co robimy i myślimy, to w większości przypadków mu ufam. Jeżeli tak nie jest, to mówię: "Nie, kochanie i do widzenia. Uważam, że tak jest dobrze".

Przez te wszystkie lata wypracowaliśmy sobie konkretny podział kompetencji. Ja mam decydujący głos w pewnych kwestiach, Piotr w innych. Z reguły się zgadzamy, więc to nie jest problem. Ale jeśli mamy odmienne zdanie, to wtedy wiadomo, kto decyduje. Jeśli to ja mam decydujący głos, to Piotrek może powiedzieć: "Dobra, chociaż ja się nie zgadzam". Wtedy dyskusja musi być urwana, bo to po prostu nie ma sensu. Inaczej dochodzimy do muru, walimy w niego głową i wiadomo, że się nie przebijemy. A ktoś musi rządzić. Piotruś zajmuje się organizacją zespołu, terminami itd. Ale na przykład ja decyduję, jak zespół ma się ubrać (bo z tym bywa różnie). Jeśli Piotruś prosi mnie o jakąś radę, to ja mu jej oczywiście chętnie udzielam, ale raczej sam sobie radzi, więc ja mogę się zająć gotowaniem, praniem, sprzątaniem, a przede wszystkim dziećmi.

Jak się zmieniło twoje poczucie kobiecości od czasu, kiedy masz dzieci?

Magda Steczkowska: Oj, ogromnie. W ogóle moje poczucie kobiecości od momentu, kiedy poznałam mojego męża, tylko i wyłącznie rośnie. Teraz już tak urosło, że mój mąż twierdzi, że za bardzo się kocham w sobie. Rano, żeby sobie dodać dobrego humoru, mówię: "Boże, jaka ja jestem ładna i to tak prosto po wstaniu z łóżka!". A Piotruś kręci głową i mówi: "Jak ty siebie kochasz!". I taką wymianę mamy co rano i bardzo to lubimy. Uwielbiam też ten moment, kiedy po ciąży jeszcze karmię i mam piękny biust. Wtedy zachwycam się sobą, mój mąż również.

Sukces to…

Magda Steczkowska: Fajne słowo. Chciałabym odnieść.

Nie czujesz, że już odniosłaś?

Magda Steczkowska: Nie. Myślę, że jeszcze daleka droga. Może nie dużo czasu, ale jeszcze kawałek drogi mi został, żebym poczuła, że go odniosłam. Chyba odczuję coś takiego, jak zobaczę, że na mój koncert przyszło dużo ludzi, których nie znam.

Czyli miarą sukcesu jest liczba nieznanych Ci osób na koncercie?

Magda Steczkowska: Tak. Nie no, śmieję się. Ale tak naprawdę bardzo bym chciała mieć dużo koncertów. Bardzo lubię stać na scenie, uwielbiam koncertować, to mi daje największą radość. Nie nagrywanie, przygotowywanie płyty, tylko właśnie koncerty. To jest to, co daje mi energię do życia w dużej ilości. I to, do czego dążę i czego najbardziej pragnę w pracy. Ale wiadomo, że jak się chce koncerty, to trzeba się pokazać tu i tam, a ja nie do końca mam na to ochotę.

Chciałabym, żeby tak się stało, że mogłabym tak jak Anna Maria Jopek grać mnóstwo koncertów, i to koncertów biletowanych. Tego pragnę - żeby ludzie przychodzili na moje koncerty, a nie tylko na wielkie imprezy, gdzie jest wiele gwiazd i można się napić. Oczywiście każdy koncert jest piękny, ale najfajniejsze są takie w klubach, jakie graliśmy ostatnio, gdzie przychodzą ludzie, siadają i słuchają. Piękna sprawa.

Nie obawiasz się, że nie będąc na stałe w Warszawie, to będzie bardzo trudne?

Magda Steczkowska: Nie, o to się nie boję. To znowu kwestia dobrej organizacji czasu.

Startowałaś m.in. w eliminacjach do festiwalu Eurowizji. Jakie masz podejście do rywalizacji o nagrody muzyczne?

Magda Steczkowska: Żadne. Trudno mi powiedzieć, bo żadnej nie dostałam, ale zakładam, że jest to naprawdę przyjemny moment, ukoronowanie drogi, którą się przebyło. Tylko zależy, co dla kogo jest ważne. Nie śpiewam dla nagród. Nie kalkuluję, że jak coś nagram, to mogę dostać za to Fryderyka czy inną nagrodę. Oczywiście zawsze jest fajnie, jak ktoś doceni twoją pracę, ale przede wszystkim w podziękowaniach mogłabym wyrazić wdzięczność ludziom, którzy wiele dla mnie zrobili, którzy mi pomogli, bez których nie wydałabym tej płyty, nie zrobiłabym wielu rzeczy. W takich kategoriach myślę, że to byłoby przyjemne. Ja swoje nagrody już mam - dwie małe i jedną dużą. I to są najważniejsze nagrody w życiu. A jak przyjdą inne, to trzeba będzie zrobić półkę, bo nie mam takiej. Złote płyty mojego męża wiszą w takim miejscu, że nigdy nikt ich nie widzi.

Co w sobie lubisz?

Magda Steczkowska: Z wyglądu?

I z wyglądu, i z charakteru.

Magda Steczkowska: Z wyglądu nie mogę powiedzieć, muszę męża zapytać (śmiech). A z charakteru… W ogóle charakter to jest coś szalenie skomplikowanego. Teoretycznie rodzimy się z nim i już tacy jesteśmy, a tak naprawdę można wiele zmienić w sobie, tylko to wymaga sporo pracy.

Kiedyś bardzo lubiłam siedzieć z moimi przyjaciółkami i obgadywać wszystkich dookoła. Teraz nie cierpię tego robić, wręcz jak ktoś to robi przy mnie, to albo uciekam, albo jak mogę sobie na to pozwolić, mówię: "daj spokój, znajdź coś dobrego w tym człowieku". Do tego stopnia zmienił mi się charakter.

Mam w sobie dużo pozytywnych emocji, lubię ludzi, nawet bardzo. Nie znaczy, że wszystkich, ale jak kogoś poznaję i ktoś staje mi się, może nie bliski (bo to są bardzo długie etapy zanim kogoś nazwę przyjacielem), ale ma poczucie humoru, podobną wrażliwość, to uwielbiam spędzać z nim czas. Jestem otwarta na ludzi, ale nie zaprzyjaźniam się szybko.

A czego nie lubisz? Albo co byś chciała zmienić?

Magda Steczkowska: Chyba nic. Dlaczego mam zmieniać? Nic mi nie przeszkadza na tyle, żebym chciała to zmienić.

Rozmawiała: Małgorzata Turnau

Najbliższy koncert Magdy i zespołu Indigo odbędzie się 8 kwietnia w Warszawie - klub NEO, ul. Merliniego 4 o godz. 20.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy