Reklama

Nazwisko już mi nie przeszkadza - II część

Xawery Żuławski na wywiad przyjechał na rolkach. Czarna koszula, czarne spodnie. Trudno mu wejść w słowo. Towarzyski, emocjonalny.

A jak na co dzień wyglądały Wasze relacje? Mieliście też zwykły dom?

Xawery Żuławski: Tata dużo podróżował. Podczas jego nieobecności zajmowała się mną opiekunka. Gdy miałem ze czternaście lat, bywało, że zostawałem sam z dwoma psami w naszym mieszkaniu, które można było objeżdżać rowerem. Jako chłopak uwielbiałem z ojcem wyprawy do supermarketów na zakupy. Z niedowierzaniem oglądałem kolorowe produkty. Czułem się jak w raju.

Pan tęsknił, a jak mama przetrwała tak długie rozstanie?

Xawery Żuławski: Było jej ciężko i do tej pory żałuje swojej decyzji. Myślę, że ma poczucie winy. Uspokajam ją, że tak widocznie musiało być. Zresztą ja sam podsunąłem pomysł wyjazdu do Paryża, kiedy w domu trwała dyskusja, jak zapewnić mi bezpieczne życie w stanie wojennym.

Reklama

Mieszkał Pan z ojcem, gdy poznał Sophie Marceau i związał się z nią?

Xawery Żuławski:Zaczął z nią być, kiedy miałem czternaście lat, a ona o sześć więcej. Lubimy się, szanujemy. To jest fajna osoba, której nie można postrzegać przez pryzmat wieku i różnicy lat między nią a moim ojcem. Sophie dojrzała trzy razy szybciej niż rówieśniczki i wspaniale nadawała się na partnerkę ojca. Mógł jej przekazać wiedzę i mógł liczyć na posłuch. Cieszyłem się, że ojciec przeżywał euforię miłości. W domu jest lepiej, gdy rodzice są zadowoleni z życia.

Nie buntował się Pan? Nie był zazdrosny?

Xawery Żuławski:Jestem nauczony szacunku do rodziców, więc nie byłem uprawniony jako syn do oceniania ojca. Zośka wniosła w życie naszej rodziny wiele ciepła, pogody, uśmiechu. Weekendy spędzaliśmy razem w wiejskim domu pod Paryżem. Pamiętam wielki, piękny ogród i ogromną kuchnię, w której wspólnie przygotowywaliśmy posiłki. Celebrowanie śniadań, obiadów i kolacji było ważnym rytuałem. Fajny czas.

Czemu więc Pan wrócił?

Xawery Żuławski: Zakochałem się podczas wakacji w Polsce. Miałem 16 lat. I od tego momentu już nie mogłem wytrzymać we Francji. Wcześniej też zabiegałem u ojca o powrót, lecz on zbijał wszystkie moje argumenty. Wobec miłości był bezradny. Wściekł się, ale musiał mnie puścić.

Zderzył się Pan z siermiężną komuną końca lat 80.?

Xawery Żuławski: Wręcz przeciwnie, zaliczyłem łagodne lądowanie. Jako emigrant mogłem wybrać dowolne liceum. Padło na Reytana, do którego chodziła moja ówczesna narzeczona. Po maturze zdałem do Filmówki. Życie w Polsce było intensywne. Jestem człowiekiem socjalnym i mam przyjaciół. Lubię gadać z nimi, wymyślać różne rzeczy. Mama śmieje się, że jestem cygańskim dzieckiem, które za przyjaciół duszę sprzeda.

Ma Pan coś z mamy?

Xawery Żuławski: Ona jest buddystką, nauczycielką zen. Nie umiałbym żyć zgodnie tą filozofią, bo to trudne. Ale sposób, w jaki mama patrzy na świat, jest bliski.

W jakim sensie?

Xawery Żuławski: Medytacja pomaga zatrzymać się, oczyścić umysł. Łatwiej wtedy pisać, reżyserować, podejść do starych spraw z "nową głową". Nie przekazywać swoich napięć i frustracji innym ludziom.

To dobrze brzmi. Ale jak konkretnie postępuje Pan w życiu?

Xawery Żuławski: Kieruję się sercem, instynktem. Mało kombinuję, analizuję. Przez to moje oceny są bezkompromisowe. Gdyby ktoś zaproponował mi wyreżyserowanie reklamówki dla McDonald'sa lub innej wielkiej korporacji, odmówiłbym. To się kłóci z moim sposobem myślenia.

Jednak przy reklamówkach Pan pracuje. Przecież z tego między innymi Pan żyje!

Xawery Żuławski: Jest mnóstwo reklam, które nie są w sprzeczności z moim pojmowaniem świata. Poza tym taka praca jest szkołą filmowego warsztatu, poznaję najnowocześniejszy sprzęt. No i mam pieniądze na życie. Więcej się przy tych reklamówkach nauczyłem niż w Filmówce i potem, kiedy asystowałem podczas realizacji filmów.

Jak rodzice zareagowali na wiadomość o tym, że wybiera się Pan na reżyserię?

Xawery Żuławski: Mama popiera decyzje moje i siostry. Wiedziała, że nie jest to chwilowy kaprys. Ojciec był zaskoczony, bo sądził, że neguję jego zawód. Miał trochę racji. Jako dzieciak myślałem, że przez film nie był ze mną. Spytał: Dlaczego reżyseria? Odpowiedziałem: "Miałeś na mnie ogromny wpływ, a ty jesteś silną osobą". Myślę, że u źródeł wyboru leży dziecięca pogoń syna za ojcem. Tata zawsze był odległym herosem, kimś ważnym. Zresztą dzieci twórców przesiąkają kinem. W moim domu film zawsze był tematem numer jeden.

W czasie studiów wydarzył się dramat, o który muszę zapytać. Wracając małym fiatem z Łodzi do Warszawy, stracił Pan panowanie nad kierownicą i spowodował wypadek. Zginęła aktorka i modelka Barbara Kosmal, córka Barbary Brylskiej. To Pana obwiniono o tę tragedię.

Xawery Żuławski: Nie chcę o tym mówić, bo co mądrego można powiedzieć. W wypadku zginęła też część mnie. Jedna chwila zmieniła wszystko. Gdyby nie tamto wydarzenie, pewnie nie rozmawiałbym z panią. Prowadziłem naprawdę rockandrollowe życie. Robiłem wszystko, co niedozwolone i głupie. Balansowałem na granicy, kilka razy byłem poza nią. Od wypadku cały czas staram się udowodnić, że wyszedłem cało po coś. Może po to, by żyć sensownie?

A dlaczego rzucił Pan Filmówkę tuż przed dyplomem? To miało coś wspólnego z wypadkiem?

Xawery Żuławski: Nie, to inna historia. Nie zrobiłem filmu dyplomowego, bo rektor Wojciech Jerzy Has nie zaakceptował mojego pomysłu.

Nakręcił wybitne filmy, więc jego opinia musiała zaboleć. Nie próbował Pan walczyć, przekonywać?

Xawery Żuławski: Kiedy studiowałem, był mocno starszym panem. Dwa lata później umarł. Nie chciał dyskutować. Palił jak smok, zanosił się kaszlem i powtarzał, że trzeba pracować. Żył w swoim świecie. Pewnie piękniejszym, bo nie akceptował agresji nowych czasów. Oczywiście wielki szacun dla jego filmów, jednak przekonywanie go, że sporo się zmieniło, uznałem za stratę czasu. Powiedziałem "goodbye", wsiadłem do pociągu i odjechałem.

Studia były stratą czasu?

Xawery Żuławski: Skąd, to genialny okres. Tylko na początku uczyli nas filmowcy, którzy opowiadali, jak się robiło filmy w latach 60. Nasza grupa studencka zażądała, by dołączyli reżyserzy aktywni zawodowo. Wtedy pojawili się m.in. Krzysztof Kieślowski i Piotr Szulkin. Ja miałem kontakt z Szulkinem i on mnie najwięcej nauczył. Na pierwszych zajęciach powiedział, że gówno obchodzą go nasze "genialne" pomysły na filmy i że mamy wymienić obiektywy od najszerszego do najwęższego. Oczywiście nikt ich nie znał. Dla nas, zarozumiałych studenciaków reżyserii, był to otrzeźwiający kop w d... Wskoczył nam na ambicję.

Nie zrobił Pan dyplomu, a potem przez wiele lat nie mógł się przebić z debiutanckim filmem Chaos. Mówiło się, że powstawał w bólach. Słusznie?

Xawery Żuławski: Realizacja zajęła pięć lat, więc kiedy go skończyłem, byłem trzydziestolatkiem. Pomysł na scenariusz najpierw odrzucił Has, a potem kolejni producenci. Nie mogłem zdobyć pieniędzy, więc przebijałem się przez różne instytucje. To była cena, jaką zapłaciłem za upór. Nie godziłem się na zmiany w scenariuszu.

Ludzie, z którymi Pan pracuje, podkreślają jedną cechę. Ciekawe, czy wie Pan jaką?

Xawery Żuławski: Jestem uparty. Pewnie o to chodzi. Dopóki nie doprowadzę projektu do końca, nie odpuszczę. Producent nie ma ze mną łatwego życia.

To cecha rodzinna, podobne opinie krążą o Pana ojcu. Od momentu, kiedy zdecydował się Pan zostać reżyserem, jest Pan do niego porównywany. Boli?

Xawery Żuławski: Tak było, jest i będzie. Już mi to nie przeszkadza.

W czym jeszcze przypomina Pan ojca?

Xawery Żuławski: Podobnie jak tata słucham samego siebie i robię tylko to, co uważam za słuszne. Obaj nie poddajemy się modom i sugestiom.

Nikt nie potrafi zmusić Pana do zmiany zdania? A ojciec? Radzi się Pan go?

Xawery Żuławski: Kiedy robiłem Chaos, zaprosiłem ojca dopiero na premierę. Zobaczył film i się wzruszył. Fajnie ze mną rozmawiał, powiedział, że to jest mój pierwszy krok w dorosłość i samodzielność. Natomiast z projektem Wojny... pobiegłem do niego od razu. Najpierw powiedziałem, że dostałem propozycję i zastanawiam się, czy ją przyjąć. A on: robić, robić! Uwielbia Masłowską, więc był zadowolony, że jego syn podejmie się ekranizacji. Uznał, że to szansa, by stworzyć coś interesującego w polskim kinie. Obawiał się tylko, żebyśmy nie schrzanili filmu. Udzielił kilku ważnych rad. Zaprosiłem go także do montażowni. Jeszcze raz porozmawialiśmy, znaleźliśmy parę dobrych rozwiązań. Ojciec po tym spotkaniu myślał przez parę dni i dorzucił jakieś uwagi. Muszę przyznać, że wszystkie były trafne.

Usłyszał Pan: jestem z ciebie dumny?

Xawery Żuławski: Myślę, że ojciec docenia moją niezależność i determinację. Odnajduje w tym siebie z czasów, kiedy robił filmy pod prąd, Na srebrnym globie, Szamankę. Czuję, że realizując własne projekty, stałem się w jego oczach reżyserem. Teraz odnosi się do mnie nie jak do syna, którego uczy, lecz jak do twórcy. To inny poziom rozmowy. Jest ostry, krytykuje, czasami uderza za mocno, jednak jest wiele słuszności w tym, co mówi - ojciec jest bez wątpienia mistrzem. A ja i tak idę własną drogą. Czy to się komuś podoba, czy nie.

Anna Stefopulos

Przeczytaj pierwszą część wywiadu

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy